Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polak=szlachcic? A co z Ukraińcami i Białorusinami?

Polak=szlachcic? A co z Ukraińcami i Białorusinami? Jan Matejko - Rejtan. Upadek Polski; Tadeusz Rejtan był szlachcicem pochodzenia ruskiego; źródło: wikimedia commons; Public domain

W naszej zbiorowej pamięci o dawnych epokach to szlachta jest symbolem podmiotowości i politycznego bytu. W Polsce z dumą przejęliśmy na własność dziedzictwo wielonarodowej Rzeczpospolitej szlacheckiej. Z kolei inne tworzące ją narody, w tym Ukraińcy, utożsamiły się tylko z warstwami niższymi. To czyni je podatnymi na imperialną politykę pamięci rodem z Rosji usiłującej narzucić własne elity „chłopskim narodom” bez szlachty. Remedium na tę sytuację może być powrót do pamięci o dawnej, wielonarodowej Rzeczpospolitej i odrzucenie wizji historii dyktowanej przez późniejsze wąskie nacjonalizmy zarówno u nas, jak i u naszych wschodnich sąsiadów.

Ukraiński szlachcic – czy jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić? Czy po latach propagandy o „pańskiej Polsce” szlachcic nie kojarzy nam się wyłącznie z Polakiem? A jednak ten bohater zbiorowy istniał. Nie bez powodu dzieło Wiaczesława (lub też Wacława) Lipińskiego, ojca ukraińskiego konserwatyzmu, nosi tytuł My, szlachta ukraińska. Lipiński pod tym pojęciem rozumiał wspólnotę szlachecką wywodzącą swój rodowód od Rusi Kijowskiej i biorącą czynny udział w kształtowaniu dawnej Rzeczypospolitej.

Jakże odległa jest to perspektywa od tej, którą przyjął ojciec ukraińskiego nacjonalizmu, Mychajło Hruszewski, gdy ogłosił na kartach swych pism, że „Ukrainiec i chłop – to synonimy”. Będąc socjaldemokratą, szukał energii narodowotwórczej w masach chłopskich. Z kolei Lipiński ideowo wyrastający z kultury szlacheckiej szukał sposobów na odrodzenie ukraińskiej elity.

Powstały więc dwie wizje – egalitarna i elitarna, socjaldemokraty i monarchisty. Wybrałem właśnie je, ponieważ wyraźnie wisi nad nimi widmo „zgubionego szlachcica” – głównego bohatera tego ustępu. Zanim przejdę do ich omówienia, spróbuję odpowiedzieć, kim właściwie jest ów „zgubiony szlachcic”.

Zgubiona szlachta Ukrainy i Białorusi

Szlachcic w sferze symboli jest przede wszystkim znakiem podmiotowości. Któż jeszcze, jeśli nie szlachta, reprezentował interesy narodu w minionych wiekach? Funkcja reprezentacji była wpisana w szlachecki etos. Usuwanie zaś z pamięci historycznej warstw wyższych – białoruskiej, ukraińskiej czy jakiejkolwiek innej – wywołuje poczucie bycia „niepełnym”.

Z tego czerpią mity karmiące się poczuciem niższości, np. ten o Ukraińcach i Białorusinach jako „narodach plebejskich”. Jest to mit nieuprawniony i szkodliwy, od wieków na wiernej służbie Rosji, która swoją „wielką, miejską kulturę” zwykła przeciwstawiać owym „kulturom chłopów”.

Na tym jednak nie koniec. Szlachcice ukraiński i białoruski nie są wyłącznie – choć jest to kluczowe – symbolami podmiotowości tych narodów. Są także zapomnianą nitką prowadzącą ich współczesnych potomków do, parafrazując Adama Kisiela, „wspólnej Ojczyzny naszej”. W jaki sposób?

Gdyby wypełnić brakujące miejsce w naszych XIX-wiecznych historiografiach, nagle okazałoby się, że współcześni Ukraińcy mogą z powodzeniem odwoływać się do Wiśniowieckich, Sanguszków czy Kisieli – swoich rodów ruskich. Współcześni Litwini i Białorusini mogą odnaleźć się w Radziwiłłach, Rejtanach i Sapiehach – w swych rodach wielkolitewskich.

My zaś, chcąc znaleźć swoje miejsce w regionie, powinniśmy raz na zawsze porzucić ów, jak to ujął Andrzej Sulima-Kamiński, „historyczny imperializm”, czyli traktowanie całości Rzeczypospolitej jako wyłącznie polskiego dziedzictwa.

Wymowne jest też, że utożsamienia Rzeczpospolitej z Polską współczesną dokonaliśmy, gdy byliśmy ludem podbitym. Trudno jest mówić o inkluzywności kultury podbitej, lecz taka właśnie – zapraszająca wschodnie bojarstwo do wspólnego projektu – była przedrozbiorowa kultura szlachecka.

Dlatego dziś, mając już niepodległe państwo, zróbmy jeden krok dalej – poszukajmy echa wspólnoty szlacheckiej, a usłyszymy je, być może ku zdziwieniu wielu, także za Bugiem. Odnajdziemy też naszych zgubionych panów braci – ukraińską i białoruską szlachtę.

Nowa arystokracja kontra Ukrainiec-chłop

Wrócę zatem do wizji Lipińskiego i Hruszewskiego. Obie, jak już wspomniałem, pozycjonowały się wobec dziedzictwa Rzeczypospolitej, żeby – jak monarchista Lipiński – „wyłuskać” z niego szlachtę ukraińską dla nowej tożsamości lub też – jak socjaldemokrata Hruszewski – budować nową tożsamość na warstwach ludowych.

Lipiński (co ważne, rzymski katolik ze szlacheckiego rodu) był twórcą idei terytorializmu. Głosiła ona, że Ukraińcem czyni człowieka nie pochodzenie etniczne, nie ruska czy ukraińska „krew”, jak chciała tego chociażby późniejsza OUN, ale bycie członkiem społeczności sformowanej na ziemiach ukraińskich.

Jest to wizja wyraźnie zakorzeniona w duchu Rzeczypospolitej, gdzie aspekt wywodzenia się z konkretnej ziemi lub też województwa był podstawową kategorią w ramach wspólnego państwa. To lokalną tożsamość reprezentowało się na Sejmie i ona miała zasadnicze znaczenie w relacjach z królem. Wspólnota ziemi ponad wspólnotą krwi i konfesji – trudno o podejście bardziej w duchu państwa Obojga Narodów.

Kolejnym szlacheckim spadkiem Lipińskiego jest jego hierarchiczna wizja społeczeństwa, w którym poszukuje on „nowej arystokracji”. W wizji Lipińskiego miałaby ona powstać z małych właścicieli ziemskich, ponieważ to właśnie tę grupę myśliciel uznał za potencjalny matecznik nowych elit.

Jak zaznacza w Listach do braci rolników, arystokrację rozumie jako „najbardziej zaangażowaną mniejszość” tych, którzy w trudnych czasach są „organizatorami, przywódcami” i głównymi kreatorami narodowego bytu.

Projekt Lipińskiego jest w pewnym sensie „unarodowioną” ukraińską wersją Rzeczypospolitej. Działacz skupił się raczej na próbach odzyskania szlachty dla Ukrainy niż na przypomnieniach o wspólnocie z Polakami i Białorusinami. Trudno się dziwić, na to było jeszcze za wcześnie.

Jak pisał Kazimierz Okulicz, „polska «pańskość» i szlacheckość zbyt jaskrawo kontrastowały z masowym tłem ludności tych [ukraińskich, białoruskich, litewskich] ziem”. Co jednak ważne, Lipiński w dziele Szlachta na Ukrainie od razu zastrzegł: „Niech nam nie mówią, że wracając do swego historycznego korzenia, wojujemy z Polską; my bowiem zwalczamy w sobie nie polskość, a tylko swe polsko-szlacheckie przeżytki, które uczyniły z nas «kolonizatorów»”.

Cóż, trudno mówić o wspólnym dziedzictwie równych z równymi, gdy dwóch partnerów pozostaje zepchniętych do rangi „narodu chłopskiego”. By taka rozmowa mogła się odbyć, właśnie dziś należy wesprzeć Ukraińców w odzyskiwaniu ich szlachty.

O ile Lipiński reprezentuje ducha ukraińskiej arystokracji, Mychajło Hruszewski zajmuje biegun zgoła przeciwny. Ten niewątpliwie wielki uczony w pracy Historia Ukrainy-Rusi posłużył się charakterystycznymi dla swej epoki kategoriami. Wokół nich zbudował narrację, której esencja zawiera się w zdaniu: „Ukrainiec i chłop – to synonimy”.

Proste, niewymagające równanie na potrzeby nowych mas narodowych – Polska przyszła i zabrała nam arystokrację, ostaliśmy się więc jako naród plebejuszy. Hruszewski nie był jedynym, który w swoich narodowotwórczych ideach oparł się na tym równaniu.

Wołodymyr Antonowicz tak pisał w artykule Moja spowiedź: „Nigdy nie myślałem przekonywać, że starszyzna polska nie miała jasnych stron; w Polsce […] głos szlachcica polskiego, ruskiego i litewskiego nigdy tłumionym nie był […]. Jakaż jednak z tego korzyść dla ludu, który głosu nie miał […] w obronie swych praw osobistych? […] [Panowie ruscy zaś] poczuli (sic!), iż rozeszli się z życiem swego ludu i – spolonizowali się”.

Brutalna walka o dusze mas

Nie jest jasne, skąd u Antonowicza zdolność wglądu w „poczucia” dawnej szlachty ukraińskiej. Swoją narrację forsuje dość grubą kreską, bez wahania sprowadza wielopoziomową tożsamość do prostego „spolonizowali się”. Takie wulgarne rozprawy z historią były jednak standardem epoki.

Należy pamiętać, że ówczesny ferment intelektualny był brutalną walką o dusze mas, o to, który projekt narodowy otrzyma najszersze wsparcie rzesz i, co za tym idzie, największe terytorium po rozpadzie imperiów.

By uwieść masy, trzeba było liczyć się ze stanem faktycznym. Tak oto historycy ukraińscy, polscy, białoruscy i litewscy pisali swoją historiografię w jednym duchu – oddzielić się od sąsiadów i uwieść własny lud.

Różnica polegała na tym, że w Polsce szlachtę Rzeczypospolitej utożsamiliśmy wyłącznie z nami (stąd przewrotne powiedzenie, że nowoczesna polskość powstała, gdy „polski chłop poczuł się potomkiem husarza”). Ukraińcy (za sprawą choćby Hruszewskiego i Antonowicza) uznali się za naród „chłopokozacki” i skazali „ostatnią szlachtę” w rodzaju Lipińskiego na peryferia historii.

Także Białorusini nie uniknęli tego paradygmatu. W literaturze białoruskiej początku XX w. (choćby u Janki Kupały) dominuje obraz Białorusina jako „prostego człowieka” (w domyśle chłopa) dręczonego nieustannie przez okupantów, który „pragnie dla siebie lepszej doli” i „nie chce być bydłem (sic!)”.

Cóż na to Bohuszewicz, Dunin-Marcinkiewicz czy Karatkiewicz, potomkowie białoruskiej szlachty? Żaden z nich, mając poczucie godności, nigdy nie powiedziałby o sobie: „Nie chcę być bydłem”.

Wróćmy jednak do Polski współczesnej. To, do jakiego stanu należał nasz przodek, jest dziś zupełnie drugorzędne. Jeśli poczuwamy się do związku z polską wspólnotą polityczną, poczuwamy się też do związku ze szlachtą jako jej korzeniem.

Szlachcic to symbol historycznej podmiotowości. Jeśli zaś poczuwamy się do związku ze szlachtą, to należy pamiętać, że nie składała się ona wyłącznie z Polaków. Owi nie-Polacy nie byli jakąś mglistą „mniejszością”, ale stanowili równoprawne dwie trzecie naszej wspólnej ojczyzny.

Dziś Ukraińcy i Białorusini na nowo odkrywają swoją szlachtę zarówno dzięki autorom nieco starszym, np. Natalia Starczenko czy Witalij Mychajłowski, jak i zupełnie młodym, jak choćby Usiasław Paszkiewicz (z kanału Tutejszy Szlachcic). Czy Polacy wyjdą im naprzeciw? To rola dla, jak ich określił Kazimierz Okulicz, „synów cywilizacji jagiellońskiej”. Jest przeznaczona dla tych, którzy „do słowa Rzeczpospolita nie dodają przymiotnika polska”.

Polak-katolik albo „co zrobili nam zaborcy?”

Jest jeszcze jeden mroczny kontekst, którego nie można pominąć. Narracja o Ukraińcach i Białorusinach jako „narodach chłopskich” okazała się nader wygodna dla Moskwy. Dzięki niej Kreml mógł utwierdzać Ukraińców i Białorusinów w przekonaniu, że owszem, są narodami plebejuszy, a szlachcic to polski pan, od którego wyzwolili ich russkije bratia.

Narracja ta spełniała podstawową funkcję – konsolidowała wobec rozpoznanego przeciwnika. Stawiała mur między Rosją, Ukrainą i Białorusią (tzw. trójjedynym narodem ruskim) a rzekomym wspólnym wrogiem – Polską. Wewnątrz tego muru do dziś dokonuje się morderstwo dwóch ostatnich „narodów ruskich” – tego już wyznawcy „trijedinstwa” nie dojrzą.

W sukurs tej narracji szedł, co logiczne, nasz polonocentryzm. Skoro Rzeczpospolita to tylko Polska, to co z niej zostaje dla innych narodów? Rola chłopów, parobków, względnie awanturniczych Kozaków. Trudno się jednak temu dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że owo „zawłaszczenie” jest niczym innym, jak odruchem obronnym podbitego narodu.

Konieczność walki o byt zostawiła nam blizny w mentalności. Naród zmuszony do walki o przetrwanie i zaszczuty przez zagrożenia nadgorliwie oczyszcza swoją tożsamość z obcych elementów. Dąży do wyznaczenia twardej granicy: tu stoją swoi, tam – obcy. „Nazwisko Polaków”, które Mickiewicz przypisywał po równo Litwinom i Mazurom, stało się z biegiem czasu „nazwiskiem” wyłącznie tych drugich, czyli Polaków etnicznych.

Jakimi osiągnięciami zaowocował ten model tożsamości? Po dwóch wiekach panowania ekskluzywnego modelu Polaka-katolika Polska jest państwem pół peryferyjnym, uzależnionym od silniejszych gospodarek zachodnich. Mało tego – państwem, w którym wciąż dominuje niezrozumienie własnej historii, zwłaszcza okresu renesansu, gdy polskość była jeszcze projektem inkluzywnym.

W początkach III RP zdawało nam się, że osiągnęliśmy swoisty czas pełni – era powstań i zaborów odeszła w zapomnienie, a przed nami rozciągał się już tylko okres spokojnej prosperity w ramach europejskich struktur. Dopiero wydarzenia ostatnich lat, takie jak kryzys migracyjny czy wojna na Ukrainie, kazały nam poważnie zastanowić się nad tym, czy przyszłość rysuje się w jasnych barwach postępu.

Inwazja Rosji na Ukrainę nieuchronnie wywołała motyw Rzeczypospolitej, który rzucił nowe światło na współczesną Polskę. Dzięki temu światłu przy odpowiednim wysiłku ujrzymy pęknięcia w nowoczesnej tożsamości Polaka-katolika. Prawdą jest, że nie daliśmy się jako naród zniszczyć Moskwie. Po zaborach zostały nam jednak poważne blizny, a wyleczyć je można tylko nowym spojrzeniem na naszą tożsamość. Spojrzenie to musi być jednak samoświadome.

W niniejszym tekście czytelnik spotkał już Białorusinów Janki Kupały z ich „nie chcemy być bydłem”. Cóż, jeśli z jakiegoś powodu przyprawiło go to o pychę,  ,czas nieco spuścić powietrze. Czy naprawdę czymś innym są słowa Konopnickiej: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”?

W czym lepsza od wyjściowej pozycji „bydła” jest wyjściowa pozycja tego, któremu pluje się w twarz? Jak słusznie zauważył Cat-Mackiewicz, gdyby w Rosji carskiej ktoś ułożył wierszyk: „Nie damy cara naszego bić po mordzie”, skończyłby z biletem w jedną stronę – na Kołymę.

Głosy z tak podrzędnej pozycji mogą wydawać z siebie jedynie narody podbite. Jeśli chcemy dążyć do wielkości, to takie tonacje powinny wzbudzać w nas wstręt.

Tak właśnie z perspektywy cywilizacji jagiellońskiej jawi się dziś większość kłótni o Rzeczpospolitą między Polakami, Ukraińcami, Białorusinami i Litwinami. Najczęściej jest to jazgot ludzi z syndromem niewolnika, którzy dopiero co zrzucili kajdany i tłuką się o to, czyja cela jest większa.

Wyrywają sobie przy tym kukły Mickiewiczów, Wiśniowieckich i Radziwiłłów, przekonani, że służą jakiejś wyższej sprawie. Tymczasem dla ich „pierwowzorów” kluczowa była wspólnota polityczna – mimo wszystko kategoria o poziom wyżej od plemiennych etnonacjonalizmów.

Czy jednak syndrom niewolnika pozostanie z nami na zawsze? Czy na zawsze pogrzebał dziedzictwo Orła, Pogoni i Archanioła? Nic bardziej mylnego. Nowoczesność nie jest znowu tak solidną tamą, by nie mogły się przez nią przebić dawne idee, które dziś, w dobie wojny, jedynie zyskują na żywotności.

Nowa-stara Rzeczpospolita

Myślenie o Polakach, Litwinach, Ukraińcach itd. jako o „równych obywatelach wspólnej ojczyzny” miało swoich wyznawców także na przełomie XIX i XX w. Roman Dmowski w 1895 r. tak pisał w „Przeglądzie Wszechpolskim” o kwestii litewskiej:

„Nie ma dwóch patriotyzmów, polskiego i litewskiego, ale jest jeden wspólny, jak jest jedna wspólna wszystkim ojczyzna […]. Postęp cywilizacyjny ludu litewskiego leży w interesie całej Polski, a zatem obrona języka i popieranie rozwoju literatury litewskiej jest jednym z artykułów patriotyzmu polskiego”.

Zaskakujące, czyż nie? To jeszcze nie koniec. W tym samym tekście Dmowski, później przecież wielki orędownik nacjonalizmu, kreślił wizję odbudowy wspólnej Rzeczypospolitej. Poruszał także kwestię językową.

Twierdził, że gdyby nie doszło do rozbiorów, „powoli […] wytworzyłby się ten stosunek, jaki istnieje pomiędzy ludnością różnojęzyczną w Szwajcarii. Szwajcaria ma trzy języki narodowe i każdy inteligentny Szwajcar włada dobrze wszystkimi, a przynajmniej dwoma bardziej rozpowszechnionymi (francuskim i niemieckim). U nas, na gruncie litewskim, musiałby się podobny stosunek wytworzyć”.

W tej myśli przyszłego posła II RP kryje się nie tylko rozumienie dawnej Rzeczypospolitej jako ojczyzny (w równym stopniu) Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców. Kryje się w niej także sugestia co do organizacji współistnienia w ramach jednego państwa. Jest to oczywiście tylko jeden z wielu przykładów dowodzących, że istotą Rzeczypospolitej wcale nie jest archaiczna struktura, lecz że na jej istotę składają się idee mające zdolność transformacji z biegiem czasu.

***

Sposób, w jaki myślimy o przeszłości, formuje naszą przyszłość. Nie jest to bynajmniej nowe odkrycie. Nie jest też odkryciem, że owe wizje przeszłości zawsze będą się różnić w zależności od doświadczeń konkretnych narodów i grup społecznych.

W życiu wspólnot bywają jednak chwile, gdy Zeitgeist, słynny duch czasu, zmusza je do przemyślenia starych kategorii. Tak jest obecnie z nami i Rzeczpospolitą. Ukraińcy, gdy mówili: „Jesteśmy narodem rycerskim”, wywołali ducha Rzeczpospolitej, który – jak sądzę – swój właściwy, wielki powrót ma jeszcze przed sobą. Czy jednak i nam starczy odwagi, by stanąć z nimi w szeregu?

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.