Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polak-Ślązak: jestem rozczarowany. Prezydent Duda nie powinien wetować tej ustawy

Polak-Ślązak: jestem rozczarowany. Prezydent Duda nie powinien wetować tej ustawy screen z materiału TV Republika; źródło: https://www.youtube.com/watch?v=cnLQXE-znu0

Prawdę mówiąc, bardzo trudno jest mi w zwięzłych słowach skomentować weto Andrzeja Dudy wobec ustawy o języku regionalnym. Gest ten uważałem za spodziewany, choć mnie osobiście rozczarowuje. Jeszcze bardziej rozczarowuje uzasadnienie, nad którego trzema punktami chciałbym się pochylić. Napiszę także, dlaczego w mojej ocenie ten ruch jest kontrskuteczny wobec intencji, jakimi został umotywowany.

Zacznę od tego, że swoją bardzo wątłą i chybotliwą nadzieję na podpis prezydenta opierałem na trzech przesłankach: jednej bardziej oczywistej, drugiej mniej, a o istnieniu trzeciej wszyscy zapomnieli. Pierwszą z nich był podpis prof. Andrzeja Nowaka złożony pod apelem o przyjęcie nowelizacji.

Na miejscu głowy państwa, gdybym zobaczył tam imię i nazwisko głównego architekta monumentalnej wizji dziejów Polski poprzedniego obozu rządzącego, to przeszedłbym się po pałacu na Krakowskim Przedmieściu, spojrzał w oczy Kościuszce na obrazie i pomyślał, że coś jest na rzeczy. Szczególnie, że sam prof. Nowak wielokrotnie potwierdzał w wywiadach, że wiedział, co podpisuje i przekonywał, iż w tej naszej (jak powiadają) spadkobierczyni Rzeczypospolitej dawnych wieków, znajdzie się miejsce i na tożsamość Ślązaków, taką, jaka ona jest w różnych odcieniach.

Każdy podpis pod apelem był cenny, ale podpis Andrzeja Nowaka to bardzo duży sukces inicjatora apelu, Szczepana Twardocha, jak i jego rozlicznych propagatorów. W moim odczuciu potwierdza tylko ogromną wyobraźnię dziejową, a także cywilną odwagę autora wielotomowych Dziejów Polski. Kubeł pomyj, jaki otrzymał w nagrodę od gromadki zwolenników jego macierzystego środowiska politycznego, rozmiarów był iście pokaźnych.

Druga z przesłanek jest nieoczywista wcale, pewnie nieźle sobie urojona, ale poprzedzała w czasie pierwszą. Otóż leżała ona w świadomości, iż wątki śląskie przeplatają się blisko postaci Andrzeja Dudy. Wystarczy choćby przypomnieć piękny i bolesny wiersz Śląsk Juliana Kornhausera (co istotne – urodzonego w tuż powojennych Gliwicach), teścia głowy naszego państwa. Niestety, nie wpłynęło to na nic.

Trzecią w końcu podporą była wiara w czyjąś bardzo zimną (może i cyniczną) polityczną kalkulację. Tajemnicą poliszynela jest przecież, że istnieje wcale niemałe grono etnicznych Ślązaków i takoż się tożsamościowo deklarujących, którzy do niedawna jeszcze, z coraz większym bólem, po cichu głosowali na PiS, głównie ze względu zachowawczych poglądów.

Może są i tacy, którzy zacisną zęby raz jeszcze. Jednak ferment, jaki obserwuję po tym wecie, świadczy o kolejnym kroku w utracie środowiska, na którym panu prezydentowi w nadchodzących latach, zdaje się, trochę powinno jednak zależeć. O naiwności moja.

Wydaje mi się przy okazji – mimo, że to sprawa od partyjnej polityki osobna – że głos śląskich szeroko pojętych konserwatystów (choć pewnie, koniec końców, jest nas niewielu), to coś, czego bardzo w tych zmaganiach zabrakło. Sprawa poszła po linii politycznych podziałów w Polsce, a taką wcale nie jest.

Kiedyś miałem poczucie, że ze swoim regionalistycznym spojrzeniem w ramach polskiej racji stanu pozostaję nieco osamotniony. Im jestem starszy, tym bardziej przekonuję się, że ludzi mi podobnych, którzy twierdzą, że uznanie śląskiej tożsamości tylko Ślązaków w Polsce jako państwie zakorzeni bardziej, jest jednak bardzo wielu.

I co istotne, podziela ten pogląd sporo osób starających się o uznanie śląskiego jako języka regionalnego. A w przeważającej swej liczbie nie są to, jak się zdaje niektórym, krzykacze i siewcy burz, ale bardzo często tytani dyskretnej pracy organicznej. Polityczność nie jest ich żywiołem i pozostają zazwyczaj niewiele znani lub prawie anonimowi.

Wyimaginowane zagrożenie oderwaniem Śląska od Polski z powodu istnienia paru grupek „rycerzy klawiatury” to osobny temat. I słusznie pisał niedawno Zbigniew Przybyłka, że wystarczy porównać wyniki spisu powszechnego z wynikami ugrupowań czysto regionalnych – całość idzie w poprzek suflowanej narracji o zespoleniu śląskiej tożsamości kulturowo-etnicznej z polityczną.

Otóż przekracza ona te podziały i jak wspomniałem wyżej, obejmuje też Ślązaków o poglądach daleko zachowawczych, o czym wielu chciałoby nie pamiętać. Ślązacy zatem żyją sobie i kultywują siebie, przyjmując polski porządek polityczny i dążąc tylko do ocalenia swojego języka i pamięci historycznej. Oczywiście ta prosta kwestia też przeszła niezauważona i na niczym nie zaważyła.

Zresztą, na marginesie – jeden z bardziej znanych ideowych publicystów, człowiek, który bynajmniej z księżyca nie spadł – pyta na Twitterze Marcina Kędzierskiego: „Śląsk dyskryminowany w PRL? Serio?”. Otrzeźwiło mnie to przy okazji i wyrwało z lokalnej bańki, przypominając zasadniczy fakt: wiedza o Górnym Śląsku i jego historii jest w Polsce znikoma, wiedza o rozmiarach Tragedii Górnośląskiej i jej następstwach jest maleńka.

Powszechne jest za to przekonanie, że w czasach Polski Ludowej Śląsk był krainą zupełnie dostatnią i potulną. Pytanie, dlaczego przykładowo zatem pod koniec 1981 r. komuniści pacyfikowali katowicki KWK „Wujek”, grozili pacyfikacją „Juliana” i „Andaluzji” w Piekarach Śląskich, a na „Piaście” w Bieruniu strajkujący górnicy wyjechali spod ziemi dopiero 28 grudnia, pozostało w próżni.

Tyle o podstawach do podpisania. Teraz o podanym uzasadnieniu. Pada oto argument następujący: „Wymaga przy tym podkreślenia, że brak posiadania przez określony etnolekt statusu języka regionalnego nie oznacza, że nie podlega on ochronie. Zarówno bowiem dialekt śląski, tak jak inne dialekty i gwary polskie, podlegają ochronie, której ramy prawne wyznacza ustawa z dnia 7 października 1999 r. o języku polskim. Zgodnie z art. 3 ust. 1 pkt 4 tej ustawy, ochrona języka polskiego polega w szczególności na upowszechnianiu szacunku dla regionalizmów i gwar, a także przeciwdziałaniu ich zanikowi”.

Sama ustawa o języku polskim liczy dziewiętnaście artykułów i jest dość uboga jak na akt, który ma chronić język państwowy, ale o tym mówię mimochodem. Faktem jest jednak, że rzeczona ochrona „gwar i regionalizmów” kończy się właśnie na wymienieniu ich w definicji prawnej ochrony języka polskiego. Przez ostatnie 35 lat historii demokratycznej Polski nikomu zatem nie przyszło do głowy spróbować wyjść choćby w pół drogi i stworzyć mechanizm ochrony dialektów, etnolektów, nic.

Oczywiście na ten przepis powoływało się niejedno wydawnictwo, wydając rozmaite wydawnictwa gwarowe, dialektalne czy etnolektalne, ale nie oszukujmy się – to były działania oddolne, a państwo w tej kwestii jest jednak dość bierne (a, mam wrażenie, po latach 90. coraz bierniejsze). Tyle zatem ta ochrona.

Argument drugi, silnie związany z trzecim, brzmi: „Prezydent podzielając obawy, że uznanie etnolektu śląskiego za język regionalny, a tym samym objęcie go ochroną wynikającą z tego tytułu, może spowodować podobne oczekiwania u przedstawicieli innych grup regionalnych, chcących pielęgnować swoje lokalne języki…”

Jest to dla mnie zdanie niesamowite o tyle, że wybrzmiewa z niego jakaś niezwykła niewiara w siłę polskiej tożsamości, która przecież wypróbowana boleśnie i długotrwale w noc zaborów czy okupacji przetrwała i dała podwaliny odbudowy państwa.

Trudno sobie wyobrazić, że, przykładowo, wniosek Kurpiów czy Podlasian o uznanie ich mowy za język regionalny może mieć charakter rozsadniczy, a nie konsolidacyjny i nadgryzie bezdyskusyjny prymat języka polskiego oraz polskiej tożsamości w Rzeczpospolitej. Kryje się za tym zdaniem jakby obawa o kruchość polskości, a polskość krucha nie jest ani trochę.

Pozostaje ona silną i niezwykłą opowieścią narodowo-społeczną. Z polskiego kręgu kulturowego w Polsce uciec się nijak nie da i zasadnicze pytanie, czy ktoś, poza paroma ultra skrajnymi środowiskami liczebnie do pomieszczenia na szerszej kanapie, tak naprawdę w ogóle chce to robić.

Pada i wspomniany argument trzeci, na który odpowiedź jest trojaka. „Prezydent […] uważa, że nie można zaaprobować żądań o objęcie określonych dialektów językowych przepisami ustawy […], zwłaszcza w bieżącej sytuacji społecznej i geopolitycznej. Niedające się wykluczyć działania hybrydowe, jakie mogą być podjęte w stosunku do Rzeczypospolitej Polskiej, związane z prowadzoną wojną za wschodnią granicą, nakazują szczególną dbałość o zachowanie tożsamości narodowej”.

Przypomnieć należy w pierwszym rzędzie, że posądzenie jakiejś reprezentatywnej części Ślązaków o wyższą podatność na działania z natury prorosyjskie świadczą o jednym: kompletnym zignorowaniu faktu, że w centrum śląskiej martyrologii pozostaje trauma po wkroczeniu Sowietów w roku 1945 i związana z tym fala gwałtów, mordów i podpaleń, a potem dalsze upokorzenia, z wywózkami do Sowietów i biletami w jedną stronę, za Odrę, na czele.

Siedzi to w nas, Ślązakach, za głęboko i wiedzą to wszyscy, nawet ci najskrajniejsi ze skrajnych: choćby cienia najsłabszej rosyjskiej macki nie wolno dopuścić nad naszą ziemię. Całkiem niedawno zresztą śląskie środowiska gremialnie poleciły Ramzanowi Kadyrowowi, któremu temat autonomii śląskiej akurat się w celach skłócenia wewnętrznego Polaków się nawinął, oddalić się od tego zagadnienia, delikatnie mówiąc, w tempie zdecydowanie pospiesznym.

Rzecz druga jest taka, że nie znam przyczyny, dla której nikt nie przeprowadził przeciwnego toku myślowego. A pisząc jaśniej, to łatwo sobie wyobrazić rosyjskiego politruka i powiedzieć, że właśnie teraz, w momencie weta, wytoczyłby on siermiężne propagandowe działa na użytek wewnętrzny w stylu „my to zobaczcie, republiki autonomiczne, obwody autonomiczne, bratskich narodaw sajuz wiekowoj, a w Polsce Ślązakom odmawiają nawet ochrony języka”.

Nie wierzę nijak w jej skuteczność, ale uważam, że ordynowana zza wschodniej granicy jakaś, a jakże, z daleka rozpoznawalna przez wszystkie zainteresowane strony i arcypokraczna próba przeprowadzenia prowokacji antagonizującej Ślązaków z resztą naszego kraju jest obecnie bardziej prawdopodobna, niż była jeszcze przed chwilą.

A rzecz trzecia – to, co pisałem wcześniej. W mojej ocenie temat był do zamknięcia. Nasza mała odrębność nie jest w stanie (ani nie chce) transformować się w coś, co państwu polskiemu zagrozi. Dość powiedzieć, że jesteśmy mniejszością we własnym regionie. A wszystkie próby zmiany status quo podejmowane są od dwóch dekad w pełnej zgodzie z polskim porządkiem prawnym. W niejednym kraju na zachodzie Europy życzono by sobie tak „problematycznych” w swojej zasadniczej masie ruchów regionalnych.

***

Myślę o moim prapradziadku z Brzezin Śląskich, wielokrotnie rewidowanym przez pruskich żandarmów na okoliczność posiadania polskiej flagi. Ukrył ją dobrze. Czemu ją schował i zazdrośnie strzegł? Nie wiem na pewno, ale serce podpowiada mi jedną odpowiedź: chciał na rodzinnym Śląsku być sobą i zaufał temu nieco amorficznemu marzeniu, jakim była jeszcze wtedy Polska. W tym marzeniu mieściło się ocalenie tego, kim jest i jaki język wyniósł z domu. Tylko tyle. I aż tyle.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.