Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Śląski język regionalny Polsce nie zaszkodzi. A Śląskowi może pomoże

Śląski język regionalny Polsce nie zaszkodzi. A Śląskowi może pomoże autor zdjęcia: Zbigniew Przybyłka

Po latach starań Sejm i Senat uchwaliły ustawę, która nadaje śląszczyźnie status języka regionalnego. Pomysłodawcy twierdzą, że chodzi tylko o godność i ratunek dla mowy, która nie przetrwa bez pomocy państwa. Konfederacja i PiS po staremu grzmią, że to pierwszy krok na drodze do dezintegracji państwa. Prawda o śląskiej godce jest jednak bardziej złożona niż ideologiczne narracje obydwu stron.

Zacznę najdalej jak się da od Śląska – mianowicie od wysp Południowego Pacyfiku. To tam w latach II wojny światowej narodziły się religie nazywane kultami cargo. Pod wrażeniem styczności z US Army miejscowi zaczęli naśladować przybyszów – wyklepywać lądowiska, odbywać musztry, wciągać flagi na maszt.

Robili to w nadziei, że osiągną ten sam efekt – przylecą metalowe ptaki, które przyniosą ze sobą wszelką możliwą obfitość towarów. Oczywiście drogocenne cargo nigdy nie nadleciało. I oczywiście nie przeszkadza to tym kultom – i ich kapłanom – istnieć po dziś dzień.

Co to ma wspólnego z ideę i praktyką języka śląskiego? Ano to, że na razie bardzo on przypomina taki kult cargo. Po takim wstępie, oburzającym niektórych, następne moje stwierdzenie wyda się paradoksalne. Kiedy piszę te słowa, ustawę od wejścia w życie dzieli podpis Andrzeja Dudy, a według medialnych doniesień skłania się on do jej zawetowania.

Zostałem poproszony o dołączenie się do listu otwartego z apelem, aby prezydent RP ustawę jednak podpisał. Choć nie wierzę w moc sprawczą takich apeli, bez wahania dołączyłem swoje nazwisko. Mam nadzieję, że stało się dla czytelnika jasne, że ten tekst nie będzie w smak ani fanatykom języka śląskiego, ani jego zaprzysięgłym wrogom.

Niezależnie od ostatecznej decyzji prezydenta jedno jest pewne – projekt instytucjonalizacji śląskiej godki nigdy wcześniej nie posunął się tak daleko. W poprzednich dekadach wszystkie etnośląskie postulaty były utrącane lub przemilczane przy rzadkiej w III RP zgodności partii rządzących od lewa do prawa.

Jeszcze dwa lata temu mało co zapowiadało, że się to zmieni. Przełom nastąpił w czasie kampanii przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, kiedy wszystkie partie anty-PiS-u włączyły śląski język regionalny do swoich programów.

Jak doszło do tej rewolucji, to byłby materiał na osoby artykuł, a w tym miejscu tylko zasygnalizuję pewien paradoks. Zarówno spadek śląskich deklaracji w ostatnim spisie powszechnym, jak i kolejna porażka komitetów regionalistycznych w wyborach samorządowych zdają się wskazywać na schyłkowy charakter górnośląskiego partykularyzmu. Pomimo tego – a może właśnie dzięki temu? – ruch ten szansę odnieść swój największy sukces w historii.

Jak z dialektu zrobić język regionalny?

Na początek czytelnikowi należy się wyjaśnienie, czym właściwie jest „język regionalny”. Nie jest to kategoria lingwistyczna, ale prawna, ustanowiona przez Radę Europy. a na grunt polski wprowadzona w 2005 r. poprzez Ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym.

Chodzi o to, żeby środki wsparcia przysługujące językom mniejszościowym rozciągnąć także na języki używane przez społeczności lokalne, które nie są uznawane za mniejszości narodowe lub etniczne. Pomoc państwa objawia się głównie poprzez finansowanie nauki danego języka w szkole, a także stworzenia możliwości posługiwania się nim w kontaktach urzędowych, czy dwujęzyczne tabliczki nazw miejscowości. Obecnie polska ustawa uznaje tylko jeden język regionalny – kaszubski.

Przyjęta obecnie nowelizacja przewiduje, aby do tej jednoelementowej listy dopisać „język śląski”. Takie próby podejmowane były już w poprzednich latach, rozbijały się jednak o poważną przeszkodę formalną. W myśl ustawy za język regionalny nie uznaje się dialektów, czyli lokalnych odmian oficjalnego języka danego państwa, a tym właśnie wedle dominującej opinii polskiego językoznawstwa jest śląszczyzna.

Takie stanowisko sformułowała Rada Języka Polskiego jeszcze w 2011 r.: „Mowa rodowitych mieszkańców Śląska uważana była i jest przez bodaj wszystkich polskich językoznawców za dialekt języka polskiego, obejmujący wiele różnych gwar […] W mowie Ślązaków nie znajdziemy żadnych poważniejszych cech gramatycznych, które by nie występowały równolegle czy to w Małopolsce, czy Wielkopolsce”.

Przy obecnej legislacji nikt nie poprosił tej instytucji o nową opinię. A warto byłoby, ponieważ przez minioną dekadę pewne jej tezy, związane z kodyfikacją i społeczną percepcją śląszczyzny, uległy dezaktualizacji. Obecna przewodnicząca RJP prof. Katarzyna Kłosińska wyraziła swoje indywidualne poparcie dla śląskiego języka regionalnego.

Przez ostatnie kilkanaście lat propagatorzy idei języka śląskiego pracowicie produkowali fakty, które miały dowieść jego odrębności i dojrzałości – opracowano osobny alfabet i gramatykę, rozwijano poliwalencję, czyli możliwość wyrażania po śląsku najrozmaitszych treści, nawet filozoficznych i naukowych, publikowano tłumaczenia klasyki literatury światowej itd. Pozyskano także grupę językoznawców gotowych literkami „dr hab.” i „prof.” poświadczyć, że śląski jest osobnym językiem.

Sami wnioskodawcy w czasie debaty położyli jednak nacisk na inny argument. Przekonywali, że skoro „język regionalny” jest kategorią prawną, to wcale nie musi spełniać kryteriów „języka” rozumianego jako pojęcie naukowe i zależy wyłącznie od woli politycznej ustawodawcy.

Okoliczność, że przecież sama ustawa odwołuje się do lingwistyki, bo każe rozważyć, czy postulowany język regionalny nie jest aby dialektem, została unieważniona poprzez stwierdzenie, że tak właściwie nie istnieje żadne obiektywne kryterium, aby rozróżnić dialekt od języka.

Taka subiektywistyczna interpretacja oczywiście przeinacza pierwotną intencję Rady Europy i ustawodawcy. Nie po to przecież przewidziano wyłączenie dialektów, aby teraz traktowano to jako martwy przepis. Osobiście nie mam z tym problemu.

Argumentum ex Melculo, czyli „A profesor Miodek powiedział…”

Problem miała za to ta „mniejsza połowa” Sejmu, czyli kluby Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji, które w końcu zostały zmuszone do wyraźnego wyartykułowania sprzeciwu w tej sprawie. Sejmowa debata była oczywiście jałowa, a parlamentarna arytmetyka i tak z góry przesądzała o tym, że projekt ustawy przejdzie przez obie izby.

Zwolennicy projektu posługiwali się retoryką godnościową. Przypominali o upokorzeniach i dyskryminacji, które spotykały oraz spotykają ludzi mówiących po śląsku ze strony państwa i współobywateli. Przekonywali, że chodzi o ratunek dla języka, który nie poradzi sobie bez uznania i wsparcia państwa.

Poparcie dla ustawy ma być testem na tolerancję, europejskość i nowoczesność. Kto jest przeciw, kieruje się strachem wynikającym z ignorancji i ciasnym nacjonalizmem. Prościej mówiąc – jest polską prawicą, czyli złymi ludźmi.

Przeciwnicy wyciągnęli oczywiście swój najsilniejszy kontrargument, czyli stanowisko językoznawczego mainstreamu. Przybrało to jednak formę groteskową, ponieważ w ciągu ostatnich tygodni zaczęto z uporem maniaka powoływać się na jeden i ten sam wywiad z profesorem Janem Miodkiem, Ślązakiem i popularyzatorem wiedzy o gwarach śląskich.

W cytowanym wywiadzie językoznawca stanowczo opowiedział się przeciwko próbom standaryzacji śląszczyzny i postrzeganiu jej za coś odrębnego od języka polskiego: „Proszę ode mnie nie wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym językiem. Proszę ode mnie nie żądać jej kodyfikacji, bo to jest nonsens” – mówił wtedy.

Taki argument ex auctoritate ma swoją wartość perswazyjną, zwłaszcza że strona przeciwna nie może podeprzeć się nazwiskiem podobnego kalibru. Rzecz w tym, że wywiad pochodzi z 2011 r. (!), więc powtarzanie go w kółko w istocie rzeczy kompromituje przeciwników języka śląskiego. Łatwo dojść do wniosku, że skoro bezustannie posiłkują się pojedynczą wypowiedzią jednego, sędziwego już profesora, to nie posiadają innego zaplecza społecznego i eksperckiego.

Nierealne zagrożenie i rzeczywista szkoda

Dla wielu polityków prawicy ważniejszym od lingwistyki jest jednak argument polityczny. W ich przekonaniu „śląski język regionalny” to tylko pierwszy krok na drodze do dezintegracji polskiego języka, narodu i państwa. Wyodrębnienie języka śląskiego ma posłużyć do tego, aby w drugim kroku Ślązaków uznać za mniejszość etniczną.

Taką intencję wnioskodawcy akurat rzeczywiście jasno deklarują. Ale kasandryczna wizja prawicy sięga dalej, do odnowienia żądań autonomii, a ta utożsamiana jest z oderwaniem regionu od Polski. Resztę dopowiadają harcownicy z tylnych ław PiS i z Konfederacji, twierdząc, że celem jest ponowne przyłączenie Śląska do Niemiec. Wersja zupdate’owana głosi, że mocodawcy rezydują na Kremlu.

Jest to oczywiście teoria spiskowa i jako taka jest niefalsyfikowalna. Rozsądni państwowcy na prawicy powiedzą, że systemowego separatyzmu być może nie ma, ale lepiej dmuchać na zimne. Spełnienie postulatów, które same z siebie są nieszkodliwe, mogą w konsekwencji rozbudzić większe aspiracje i dać wiatr w żagiel radykałom.

Rzeczywiście geneza wielu narodów w naszej części Europy zdaje się dawać podstawy takim obawom. Prof. Andrzej Chwalba tak przedstawił ten proces w podręcznikowym skrócie (Historia powszechna. Wiek XIX): „Pod koniec oświecenia, w związku z rozwojem oświaty, pojawiają się jednostki, które osiągając wykształcenie odkrywają i poznają historię swego ludu. Szybko stają się przewodnikami, i wskrzesicielami.

Zaczynają pisać historię ludu, gdzie prawda miesza się z nieprawdą. Mitologizują prahistorie […] Z czasem fałszywe informacje poczęły wytwarzać ludy narody, co stało się tworzywem nacjonalizmu. Drugim zadaniem wskrzesicieli, to stworzenie języka literackiego z własną gramatyką. Walczyli o to, by język ich był nazywany narodowym. Organizowali towarzystwa, które gromadziły księgozbiory i pamiątki. Lud uwolniony zaczyna wchłaniać treści narodowe. Trwało to jednak przez dziesięciolecia.

Stopniowo, wspólnoty wiejskie zaczęły wtapiać się w projekt ideologiczny. Z czasem okazało się że język to za mało by przypomnieć o historii. Z czasem elity zaczęły zabiegać o nadanie praw do posiadania instytucji samorządowych, później autonomicznych, a następnie państwowych, czyli uzyskania prawa do założenia swego państwa.”

Polska prawica i pewna część opinii publicznej żyją w trwodze, że obecnie jesteśmy świadkami analogicznego procesu. Z drugiej strony również wśród regionalistów zdarzają się fantaści, którzy mają nadzieję, że tak się właśnie stanie. Obie postawy, przesadny lęk i wybujała nadzieja, są względem siebie symetryczne i wynikają z przekonania, że od XIX wieku nic się nie zmieniło.

Tymczasem przez ostatnie 150 lat etniczny substrat Górnego Śląska został głęboko przeorany przez nowoczesność, masowe migracje i procesy asymilacyjne. Mało kto w regionie czuje się Ślązakiem w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu, a jeszcze mniej mówi po śląsku. Na końcu długiego marszu na najbardziej wytrwałych śląskich nacjonalistów nie czeka niepodległe państwo narodowe, ale co najwyżej rezerwat.

W 2021 r., po dekadzie rzekomego renesansu śląskości, język śląski zadeklarowało 467 tys., a narodowość śląską 596 tys. Oznacza to odpowiednio 12% i 30% mniej takich deklaracji niż w 2011 r. Jest to ok. 10% mieszkańców historycznego Górnego Śląska, przy czym w obu spisach przytłaczająca większość deklarowało równocześnie język i narodowość polską. Aktywiści zaklinają rzeczywistość, przedstawiając wyniki spisu jako udane. Łatwo policzyć, że przy takim tempie tych sukcesów przed końcem tego stulecia nie pozostanie żaden „zadeklarowany” Ślązak.

Lęk państwowców przed scenariuszem, który nigdy się nie spełni, już teraz prowadzi do realnej szkody dla spoistości Rzeczypospolitej – kilkaset tysięcy osób ma powody czuć się traktowani jako obywatele drugiej kategorii i pielęgnować z tego powodu resentyment do państwa polskiego.

Ślązacy są podzieleni

Jedyny być może pożytek z sejmowej debaty polegał na tym, że przypomniano rzecz w gruncie rzeczy oczywistą – ruch śląskonarodowy wcale nie reprezentuje ogółu Ślązaków. W imieniu PiS i Konfederacji zabrali głos parlamentarzyści, którzy podkreślali, że sprzeciwiają się projektowi właśnie jako rodowici mieszkańcy regionu.

Status internetowego virala zyskało wystąpienie rybnickiego posła Konfederacji Romana Fritza. Jako jedyny wygłosił swoje przemówienie w całości w literackiej śląszczyźnie i to z dobrym śląskim akcentem kogoś, kto rzeczywiście w doma godo. Nie można było tego powiedzieć o innych uczestnikach tej debaty, na czele z Moniką Rosą, sprawozdawcą ustawy.

Śląskonarodowy Internet zawrzał z oburzenia na renegata. I wrzał tak równo dobę, zanim tłumacz na język śląski Grzegorz Kulik nie zawyrokował, że była to tylko mistyfikacja, ponieważ Fritz swoje przemówienie przetłumaczył opracowanym przez Kulika polsko-śląskim translatorem.

Całe środowisko skrzętnie udało, że nie widzi swojej kompromitacji –  tego, że jak jeden mąż uznało za wykwintny język śląski maszynowe tłumaczenie. Taki blamaż był nieuchronny, ponieważ nikt tak naprawdę na co dzień nie posługuje się literacką śląszczyzną, trudno więc komukolwiek się rozeznać, co w niej jest składniowo i stylistycznie poprawne, a co nie.

Braunista Fritz nie jest bynajmniej anomalią. Odczucia samych autochtonów względem etnośląskich postulatów są głęboko podzielone, co więcej, nie posiadamy narzędzi, aby obiektywnie je zmierzyć.

Przywoływane wielokrotnie dane ostatniego spisu powszechnego są pozbawioną kontekstu informacją statystyczną. Nie był to przecież plebiscyt, jak to próbują przedstawić aktywiści, nie jest to też badanie socjologiczne, czy choćby sondaż opinii publicznej.

Charakter pytań cenzusowych z góry wypacza naszą percepcję postaw tożsamościowych Ślązaków. Nie dowiedzieliśmy się z niego, ile jest osób, które, owszem jak najbardziej są i czują się Ślązakami oraz mówią po śląsku, ale etnojęzykowo deklarują się wyłącznie jako mówiący po polsku Polacy. Ta ciemna liczba jest statystycznie nieodróżnialna od reszty polskiej większości mieszkającej na Górnym Śląsku.

Również 467 tysięcy deklaracji „języka śląskiego” pozostaje trudne do zinterpretowania. Pytano przecież o „język kontaktów domowych”, a nie o to, czy respondent chce statusu języka regionalnego albo jak właściwie rozumie relację miedzy standardowym polskim a śląskim.

Faktem jest, że dwoistość tę odczuwają na tyle silnie, że deklarują ją w spisie powszechnym, co nie zdarza się w żadnym innym regionie poza Kaszubami. I państwo nic z tym faktem przez 20 lat nie robiło.

Konsensus osiągnięty przez wykluczenie

Proponenci obecnej ustawy odsuwają na bok tego rodzaju wątpliwości i starają się wytworzyć wrażenie, jakoby reprezentowali ogół Ślązaków i ich aspiracji. Takie symulowanie konsensusu jest oczywiście racjonalną strategią dla kogokolwiek, kto dąży do jakiejś zmiany politycznej, jednak odbywa się to kosztem inaczej myślących Ślązaków.

Pozorna homogenizacja śląskiej opinii została osiągnięta przez ignorowanie lub zakrzyczenie głosów sprzeciwu. Potrafią one przybierać zaskakujący kierunek.

I tak wypracowany standard języka śląskiego bywa atakowany za to, że jest jakoby… za mało śląski. Tacy zajadli krytycy uważają, że forsowany wzorzec jest w istocie rzeczy perfidnym narzędziem polonizacji prawdziwej śląskiej godki, choćby dlatego, że zdecydowanie za mało w nim germanizmów.

Zignorowana została wola całego subregionu, jakim jest Śląsk Cieszyński (wraz z Zaolziem). Z racji zaszłości historycznych Cieszyniocy w większości mają w nosie projekt tożsamościowy rajony im z „Katowicczyzny”. Tu nie reaguje się alergicznie na słowo „gwara”, wyklęte przez ideologów języka śląskiego jako rzekomo obraźliwe, a po cieszyńsku pisze się z użyciem zwykłego polskiego alfabetu.

W spisie powszechnym prawie wszyscy Cieszyniocy deklarują prawie wyłącznie polską narodowość i język. Nie przeszkadza im to posiadać jeden z najbardziej wyrazistych hajmatów w skali całego Śląska.

Analogiczna postawa co w Cieszynie występuje także w popruskiej części Górnego Śląska. Nazywam ją „polskośląską”, a polega ona na pełnym utożsamieniu się z tym, co Polska głosiła przez ostatnie 150 lat, czyli że Ślązacy, choć przyszło im żyć kilkaset lat w oddzieleniu, są integralną częścią etnicznego narodu polskiego, a najlepszym na to dowodem jest właśnie ich mowa, piękny staropolski dialekt „Rejów i Kochanowskich”. W tej optyce wyodrębnienie śląszczyzny to zamach na sam fundament polskości Śląska.

Problem w tym, że epigoni polskiego ruchu narodowego na Górnym Śląsku są pogrążeni w intelektualnym i organizacyjnym paraliżu. Autorytety, wokół których się skupiali i które niegdyś traktowane były w Polsce jako reprezentatywny głos Ślązaków, albo nie żyją, albo stoją już nad grobem.

Trudno pojąć, dlaczego doszło do takiego rozkładu. Być może dlatego, że są konserwatorami statusu quo, nie mogą więc mobilizować ludzi obietnicą zmiany i nowej idei. Proponowane przez nich formy kultywowania w etnicznie polskich ramach śląskiej tożsamości i mowy uznane zostały za przebrzmiałe i nieskuteczne.

Rewolucja od gwary do języka

Widać to dobrze właśnie na przykładzie dziejów rekultywacji śląskiej godki po 1989 r. Maria Pańczyk, dziennikarka Radia Katowice i senator z ramienia PO, od 1993 r. przez blisko trzy dekady prowadziła sztandarowy konkurs „Po naszymu, czyli po śląsku”.

Był to konkurs recytatorski, w którym uczestnicy wygłaszali popisowe monologi w swoich lokalnych gwarach. Zwycięzca otrzymywał tytuł „Ślązaka Roku”.

Dla Pańczyk i jej kręgu było oczywistym, że śląskie gwary są częścią języka polskiego. Pomimo tego we wspomnieniach uczestników i organizatorów pojawia się dokładnie ta sama godnościowa retoryka stosowana obecnie przez proponentów języka śląskiego. Jeden z jurorów, Kazimierz Kutz w jubileuszowym albumie z 2002 r. pisał tak:

„Kiedy dziesięć lat temu uczestniczyłem w pierwszym konkursie, pamiętam nieprawdopodobną temperaturę emocjonalną pomiędzy uczestnikami a widownią. To było zbiorowe katharsis – uniesienia, radości i płaczu – jakie rzadko się zdarza. Myślę, że coś takiego mogli przeżywać nasi ojcowie, kiedy w 1922 roku witali polskie wojsko wkraczające na Śląsk. Dziesięć lat temu wracała do Polski wolność, a tu, na Śląsku – on wracał do siebie. Konkurs gwary był zbiorową manifestacją radości z odzyskanej swobody.”

Konkurs odniósł wielki sukces i wzbudził falę lokalnych naśladownictw. Początkowy entuzjazm dla takiego dowartościowania śląszczyzny – potraktowanie jej jako deklamacyjnego popisu – z czasem opadł. Kutz przeszedł na pozycje śląskonarodowe. Innym z jurorów „Po naszymu…” był prof. Jan Miodek. W osławionym wywiadzie z 2011 r. stwierdził z brutalną szczerością, że „konkurs Marii Pańczyk «Po naszymu, czyli po śląsku» to jest skansen. Gwara zanika.”

W międzyczasie kiełkowała już zupełnie inna wizja śląszczyzny. Symboliczną cezurą stał się 2008 rok, kiedy miała miejsce konferencja pod asekuracyjnym jeszcze tytułem „Śląsko godka – jeszcze gwara czy jednak już język?” Rok później zespół pod kierownictwem prof. Jolanty Tambor opracował ślabikorz, czyli alfabet dostosowany do śląskiej fonetyki (a przy okazji kreujący wizualny dystans do polszczyzny). Potem to już się potoczyło, a obecna ustawa stanowi plon zainicjowanych wtedy starań.

Konkurs „Po naszymu…” nie przetrwał pandemii i śmierci swojej założycielki w 2022 r., a Pańczyk i Miodek są obecnie wyklinani jako ci, którzy rzekomo blokowali emancypację swoich ziomków i ich języka. Pisarz Szczepan Twardoch szydził z nich we właściwym sobie stylu: „Polska […] poklepała ich po główkach kiedy robili te konkursy «gwary» śląskiej, w której jakieś śląskie gnomy ku uciesze pięknych państwa coś tam bełkotały w tej śmiesznej mowie, no cyrk po prostu”. Rewolucja godności pożarła swoje dzieci.

Jedno jest pewne: Godka wymiera. Co z tym zrobić?

Wszyscy zgadzają się co do jednego – godka zanika. W każdej generacji coraz mniej Ślązaków przekazuje ją swoim dzieciom. W mojej rodzinie nastąpiło to już w pokoleniu moich dziadków – pierwszym wychowanym na polskim Śląsku i w polskiej szkole. Nie wiem, czy mam ich za to przeklinać czy błogosławić.

Oszczędzili swoim potomkom szykan i protekcjonalnego traktowania, ułatwili awans społeczny i dostęp do inteligenckich zawodów. Dla Ślązaków, ludzi praktycznych, to argument więcej niż przekonujący do tego, aby balast godki zrzucić.

Wszyscy ronią łzy nad tym zjawiskiem, jednak nic z tym nie robiono przez 30 lat. Szczególnie razi indolencja opcji polskośląskiej, która nie zaproponowała rozwiązania mieszczącego się w ich wizji etnicznej polskości regionu. A przecież nawet ofertę konkurencji łatwo było „spolonizować” – śląski równie dobrze można byłoby wprowadzić do szkół jako staropolski dialekt i uczyć go na patriotycznych czytankach o Korfantym i powstańcach.

Jedyną istniejącą już w polskim ładzie prawnym formą wsparcia godki pozostaje status języka regionalnego. Wspominany Grzegorz Kulik na sejmowej komisji mówił: „Tu rozchodzi o to, że jak Ślązacy chcą, żeby ich język był wsparty, a jedyna droga w polskim państwie jest taka, jaką my teraz próbujemy przeprowadzić, to trzeba ją zastosować. Niystety, jak byłaby inkszo drōga, to może bymy poszli inkszōm drōgōm, ale państwo polskie dowo nōm ino take jedno norzyndzie.”

Czy śląski jest językiem cargo?

Tak, śląski jako język regionalny to na ten moment jedyne dostępne narzędzie wsparcie dla godki. Dlatego kibicuję wszystkim, którym chce się to narzędzie rozwijać i się nim na serio posługiwać. Nie oznacza to, żebym nie widział jego wad, słabości i śmieszności. I tu wracam do punktu wyjścia – na jakiej zasadzie język śląski na swym obecnym etapie przypomina kult cargo?

Śląskie „lotnisko” stale jest rozbudowane o nowe makiety, które mają upodobnić go do „prawdziwego” języka. Alfabet, ortografia, słowniki, tłumaczenia… Chcecie śląskojęzycznej wysokiej kultury? Zapraszamy do Teatru Śląskiego albo Korez. Wolicie popkulturę? To może seans Terminatora po śląsku? To nic, że publika na jednym i drugim chichra się jak na kabarecie. Mówią, że „po naszymu” nie można uprawiać nauki? Jak to, przecież opublikowano jeden artykuł w zagranicznym czasopiśmie.

Agencjom marketingowym, wiecznie w pogoni za czymś, co przykuje uwagę, zdarza się sięgnąć po śląskie hasełka? „Biznes wie najlepiej  – śląski to język”. Krytycy powołują się na opinię Rady Języka Polskiego? No to my powołamy Radę Języka Śląskiego. No i cóż, że w tej drugiej językoznawców jest zaledwie kilku? Przykładów można by mnożyć.

Jakiż to samolot ma nadlecieć zwabiony tymi zewnętrznymi znamionami „prawdziwego” języka? Słowem kluczowym jest tu „prestiż” odmieniany przez wszystkie przypadki. Zainteresowani uważają, że jeśli zwiększy się społeczny prestiż śląskiego, to ludzie zaczną śmielej posługiwać się nim publicznie, a co ważniejsze – uczyć go swoje dzieci.

Chyba nikt przytomny nie wierzy, że będzie to ślaszczyzna z książek, ale raczej to, co kto wyniósł z domu rodzinnego. Stąd też bezzasadne są obawy, że wykładany w szkole zuniformizowany język zniszczy różnorodność autentycznych gwar lokalnych.

Jeśli mieć pretensję do kreatorów i promotorów tego języka – intelektualistów, akademików, ludzi mediów i kultury – to o to, że sami bardzo rzadko wypowiadają się publicznie po śląsku. Niektórzy po prostu tego języka nie znają dobrze, inni – może i potrafią, ale kariery zrobili mówiąc czystą polszczyzną i nie zamierzają teraz narażać ich na szwank. Gdy sami kapłani nie czynią podług tego, co głoszą, trudno oczekiwać od wiernych poświęceń.

Zastrzyku prestiżu ma dostarczyć instytucjonalizacja. Czy tak się stanie? Przykład kaszubskiego języka regionalnego nie napawa pod tym względem optymizmem. W spisie z 2011 r. do mówienia w domu w tym języku przyznało się 108 tys. osób. Przy okazji ostatniego cenzusu taką deklarację złożyło już tylko 89 tys., czyli 18% mniej.

Oznacza to, że język kaszubski, już od 2005 r. oficjalnie uznany oraz wspierany przez państwo, nie tylko traci swoich użytkowników, ale w ostatniej dekadzie tracił ich szybciej niż nieuznawana śląszczyzna. Państwowa kroplówka w tym przypadku okazało się mało efektywna. Dlaczego na Śląsku miałoby być inaczej?

Uzyskanie statusu języka regionalnego będzie wielkim „sprawdzam” dla jego kreatorów. W końcu dowiemy się, ile osób jest nim realnie zainteresowanych. Porównując z Kaszubami, potencjalnych zainteresowanych nauką śląskiego w szkole powinno być ok. 100 tysięcy osób. Wyniki dużo poniżej tych oczekiwań wskazywać będę, że powstał kościół bez wiernych.

***

Właśnie urodziła mi się córka. Mam nadzieję, że kiedy pójdzie do szkoły, będę mógł ją posłać na lekcje języka regionalnego. Nie mam jednak złudzeń. Choćby i zdała z tego języka maturę, to nie będzie naprawdę umiała godać. Raz przerwanego łańcucha pokoleń nic nie przywróci.

Może uzna jednak, że ta godkę jest jakoś „swoja”. Może nauczy się traktować ją jako rzecz społecznie dopuszczalną w każdej sytuacji komunikacyjnej: na ulicy, w pracy, na uniwersytecie. A gdy zagada do niej chłopak, nie da mu kosza tylko dlatego, że mówi z twardym śląskim akcentem.

Nie interesuje mnie, jaki doczepi sobie do tego światopogląd: może to być dla niej staropolski dialekt, może to być dla niej osobny język osobnej narodowości. Może go sobie nawet nazywać gwarą. „Bo czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało”. Hmm… Jakby to Szekspir pedzioł po ślōnsku? Nowy język regionalny Polsce nic nie zaszkodzi, a Śląskowi być może pomoże. Być może.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.