Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

„Pozostaje Opowieść”. O głodzie Transcendencji w twórczości Jacka Kaczmarskiego

Jacek Kaczmarski był ateistą wątpiącym, poszukującym transcendencji. Na pierwszy rzut oka to zdanie brzmi absurdalnie. Jednak w rzeczywistości późna twórczość pieśniarza odsłania nam głębszą prawdę o człowieku, który jak powietrza potrzebuje wiary w jakiś wyższy porządek. Odnoszę wrażenie, że odrzucając Boga i postrzegając śmierć jako kres wszystkiego, Kaczmarski nieustannie poszukiwał dowodów na własny błąd. Może chciał po prostu wierzyć w to, że się myli?

„Chodzi o to ciągłe zbliżanie się do tajemnicy, przy jednoczesnej niemożności zgłębienia jej” – mówił Jacek Kaczmarski pytany przez Grażynę Preder o swoją twórczość. W tej definicji mamy dwie przeciwstawne tendencje. Z jednej strony potrzebę uchwycenia i zracjonalizowania rzeczywistości, z drugiej świadomość niemożności jej pełnego opisania. Zderza się tutaj postoświeceniowy pogląd na świat z potrzebą wiary, w której idea tajemnicy (tego, czemu musimy zawierzyć) odgrywa kluczową rolę.

Ten obraz poety przepełnionego metafizycznym głodem zatarł się jednak w powszechnej świadomości. Przesłania go Kaczmarski-bard, zaangażowany polityczny komentator, którego twórczość czasem traktowana jest niemal jako forma „publicystki na gitarę”. Dziwne o tyle, że sama kwestia stosunku artysty do Boga i religii od lat rozpala społeczną wyobraźnię.

Pomijając pojedynczych autorów, którzy starali się głębiej wniknąć w tę tematykę, można stwierdzić, że sprawa zazwyczaj grzęźnie na jednym przeklętym pytaniu – przyjął chrzest czy nie? Ukorzył się na łożu śmierci czy pozostał hardy? Trudno w tym sporze o „autentyczność” chrztu nie widzieć li tyko przedłużenia konfliktu polityczno-kulturowego, którym Polska żyje od dekad. Puste to i w gruncie rzeczy wiodące donikąd, zostawmy to.

Bardziej kusząco wygląda perspektywa zmierzenia się z tą metafizyczną tęsknotą, o której wspominał sam poeta. Jest to próba spojrzenia oczami Kaczmarskiego na Boga, ale także próba pójścia krok dalej i przeanalizowania „głodu” tajemnicy artysty tak od Boga dalekiego. Gwarantuję, że w perspektywie tych pytań zagadka chrztu wyda się nic niewnoszącą błahostką, kwestią ważną, co oczywiste, dla samego Kaczmarskiego, ale dla nas jedynie przejawem niezdrowego plotkarstwa, jałowej paplaniny.

W co wierzył Kaczmarski?

 „Na pewno wierzył w Boga, ale miał z Nim problem” – mówił o Kaczmarskim jego przyjaciel, Robert Siwiec. Sprawa wydaje się jednak bardziej skomplikowana. Krzysztof Gajda w biografii poety stwierdził, że artysta był „zadeklarowanym ateuszem”, który „nie był ochrzczony, nigdy nie chodził do kościoła, ślub też miał tylko cywilny”.

Niemniej bliski prawdy wydaje się Przemysław Gintrowski, który wspominał w jednym z wywiadów, że Kaczmarski był „zawieszony” pomiędzy dwoma światami – katolickim i niekatolickim. Poeta dorastał w katolickiej Polsce i do pewnego stopnia był uformowany przez katolickie dziedzictwo, odwoływał się do niego w swych tekstach, a jednocześnie nieustannie uciekał od Kościoła jako instytucji.

Żydowskie pochodzenie, buntowniczy charakter, hedonistyczny tryb życia – to wszystko wpływało na poezję Kaczmarskiego. Dzięki temu przez dekady unikał łatwego zaszufladkowania i odmawiał podporządkowania się autorytetom, w tym i temu najwyższemu („jeżeli hardzi Stwórcę brzydzą – niech mi odmówi odkupienia”).

Na krótko przed zdiagnozowaniem nowotworu Kaczmarski tak mówił o swoich zmaganiach z wiarą: „Nie jestem katolikiem, nie jestem członkiem żadnego Kościoła. Religia jest sprawą prywatną pomiędzy mną a Absolutem. Celowo nie używam tu słowa Bóg, ponieważ Bóg kojarzy się w Polsce ze starszym panem, który gdzieś tam unosi się w przestrzeniach, co jest oczywiście absurdalne…”.

W innym wywiadzie dodawał: „Bóg istnieje dla mnie jako kategoria kulturowa, jako figura stylistyczna. Można Go nie nazywać Bogiem, a Koniecznością, Absolutem, Przeznaczeniem. Nie praktykuję żadnej religii i nie tam szukam pocieszeń”.

Mimo niechęci do tradycyjnie pojmowanej religijności w późnej twórczości Kaczmarskiego ewidentny jest głód wiary w transcendencję. Znajdziemy go zarówno w wierszach „poważnych”, jak i żartobliwych piosenkach pokroju Prapradziadek, a nawet w erotykach („bo i śmierć czeka na dalszy ciąg baśni”).

W cytowanym wcześniej wywiadzie Kaczmarski dopytywany o swój stosunek do wiary sprecyzował swój pogląd: „Istnieje Coś takiego jak Tajemnica, Absolut, Coś, co jest niezgłębialne. To jest dla mnie przede wszystkim silnym napędem twórczym, ale również rodzajem drogowskazu etycznego, co się wiąże z odpowiedzialnością człowieka za samego siebie”. Ten moralny indywidualizm, który etycznego wzorca każe szukać człowiekowi w nim samym, a nie zewnętrznych instytucjach, był stałym elementem twórczości Kaczmarskiego.

Już w 1980 r. w piosence Powrót, będącej finałem programu Raj, możemy zauważyć jednoznaczne odwołanie do tej koncepcji („wszystkie drogi teraz moje, kiedy wiem, jak dojść do zgody”). Tak samo w późniejszym 1788 („w nas jest Raj, Piekło – I do obu – szlaki”) czy w jednej z najważniejszych dla samego Kaczmarskiego pieśni – Rublowie.

W rozmowie artysty z „Gazetą Wyborczą” padły następujące słowa: „Obsesyjnie próbuję szukać jakiegoś sensu w tej szamotaninie i wiecznym błądzeniu. Sztuka jest porządkowaniem ale nie wystarcza… więc szukanie Boga. Stąd kluczowa dla mnie piosenka o Rublowie, który kreował go w dzikiej męce”.

W rozmowie z Grażyną Preder o Rublowie konkretyzował: „W czasach chaosu i upadku wartości jedynym wyjściem jest indywidualna droga do znalezienia spokoju w sobie i zobaczenia pewnego porządku we wszechświecie”. Czy każdy jednak potrafi znaleźć w sobie tę indywidualną drogę?

Śmiertelny „bóg” Kaczmarskiego

Swoje rozważania dotyczące wiary Kaczmarski najpełniej oddał w pieśni Śniadanie z Bogiem. Rzeczony wiersz opisuje relację podmiotu ze Stwórcą, aczkolwiek jest to właśnie „bóg” metaforyczny – to nie Bóg Ojciec, tylko „mój bóg”, czyli „bóg prywatny”. Wydaje się, że należy go traktować po prostu jako personifikację mocy twórczej i wzoru etycznego, a być może również sumienia. Krzysztof Gajda konstatuje, że poeta pisał ten tekst, „utożsamiając Boga ze wszystkimi swoimi lękami, depresjami, słabościami”.

„Bóg” Kaczmarskiego jest zatem bogiem ułomnym („ciągle się myli i przeklina”), w jednoznacznym konflikcie z tradycją chrześcijańską („ma żal do swych niebiańskich Braci”), a zarazem równie bezbronnym wobec innych ludzi, jak sam artysta („byle bydlę Go wykiwa”). Najbardziej dojmująca w wierszu jest jednak perspektywa nieuchronnej śmierci, przed którą „bóg” Kaczmarskiego nie znajduje ucieczki:

Więc kiwa głową przy śniadaniu
Cichy jak wstyd, jak myślnik w zdaniu
Co prawd najprostszych nie uniesie –
Że się za oknem czai ciemność,
Że musi umrzeć razem ze mną,
A mimo to tak żyć mu chce się!

Jak podsumowuje Kamila Czaja w książce Hardy, „nie można więc rozpatrywać Boga bez człowieka, który Go stworzył”. Człowiek Kaczmarskiego jest odcięty od transcendencji. To człowiek stwarza Boga na swój własny obraz i podobieństwo, Bóg jest reprezentantem jego lęków i aspiracji. Warto ten tekst czytać w kontekście wywiadu udzielonego w 2002 r., już po zdiagnozowaniu u poety raka: „Wierzę w jakiś absolut czy niebywałą tajemnicę, ale ona nie przenosi człowieka poza śmierć. Nie ma tak zwanej duszy”.

Z tej perspektywy staje się jasne, że jedyna namiastka transcendencji, jakiegoś wyższego porządku mieści się w naszym doczesnym życiu. Jeżeli chcemy zbliżyć się do Tajemnicy, musimy to zrobić na tym łez padole. W tej wizji dominuje metafizyczny dreszcz, którego nie znajdujemy we wczesnej twórczości poety.

Śmierć jest tutaj niczym nieuniknione fatum, które na nas czeka. Czymś heroicznym i niemalże nieludzkim – prawdziwie boskim – wydaje się zachowanie pogody ducha, gdy czuje się na sobie jej wyczekujące spojrzenie („Nie leje łez / Na mroku próg / – Potężny jest Mój Bóg”). „Bóg”-sumienie, „mój bóg” przy wszystkich swoich przywarach i problemach staje się potężny dopiero w obliczu śmierci, gdyż to jej najbardziej się obawiamy.

„Litosne dotknięcie nicości”

Sam Kaczmarski określał swoją postawę mianem pogodnego fatalizmu, miał na myśli quasi-stoicką akceptację nieuniknionego losu. Jego ateizmu i pogody ducha nie przekreśliła druzgocąca diagnoza, którą usłyszał w dniu swoich czterdziestych piątych urodzin – złośliwy nowotwór dolnej części krtani i przełyku w trzecim stadium zaawansowania. Wbrew pierwotnym przewidywaniom (trzy miesiące życia) artysta żył jeszcze dwa lata.

Powstałe w tym czasie wiersze składają się na tomik Tunel, który trafił do sprzedaży kilkanaście dni po śmierci poety. Zebrane w nim utwory stanowią logiczne rozwinięcie dotychczasowej twórczości.

Kaczmarski nie dokonuje nagłego zwrotu religijnego, nie nawraca się. Poeta stara się natomiast nie poddać rozpaczy, mimo że wchodzi „na mroku próg”. Oprócz dojmującego ciężaru tematyki znajdziemy w Tunelu jakże charakterystyczne dla pieśniarza ironię i dystans, a czasami wręcz niespotykane u niego ciepło.

W tytułowym utworze poeta powracał do stałego w swej twórczości motywu piekła i raju, konkludował, że jedynie życie tu i teraz jest życiem prawdziwym. Poza nim nie ma innego raju ani piekła:

Pojąłem – w psa skomleniu i papugi wrzasku –
Że tylko tutaj szukać mi mroków i blasków,

że tutaj, z perspektywy szklanki wina, chleba
można bać się otchłani i tęsknić do nieba,

tutaj wszystko, co piękne, wszystko, co straszliwe,
bo żyje – przeżywane przez wszystko, co – żywe…

Boskie – w tym rozumieniu, że przekraczające naszą doczesność – staje się, może się stać, jedynie to, co śmiertelne; jedynie to, czego jesteśmy w stanie doświadczyć, a więc miłość bliskich, bogactwo kultury, piękno przyrody, małe przyjemności i wielkie przedsięwzięcia. To wszystko jest naszą „maleńką nieskończonością”, w którą zostaliśmy wrzuceni wraz z narodzinami. Nic poza nią na nas nie czeka.

Jak pisał Kaczmarski w autobiograficznym wierszu, śmierć to „litosne dotknięcie nicości”. Ta perspektywa, jeżeli ją sobie w pełni uświadomimy i potraktujemy poważnie, musi dogłębnie porażać. Właśnie dlatego Kaczmarski w jednym z wywiadów przyznał, że samotność jest przeznaczeniem i „zasadą istnienia” człowieka. To wizja antropologii radykalnie pesymistycznej, w której ludzka egzystencja jest naznaczona tragicznym piętnem samotności, śmierci i bezsensu. Czy w jej obliczu da się obejść bez podpory wiary?

Tęsknota Odysa

Tajemnica, Absolut, Coś, co jest niepoznawalne – Kaczmarski nie próbuje tej metafizycznej perspektywy ubrać w jakikolwiek system religijny i świadomie omija słowo „Bóg”. Poeta odczuwał jednak potrzebę poszukiwania Tego, co przekracza naszą doczesną egzystencję. Jeżeli zatem był ateistą, to ateistą wątpiącym w swą niewiarę. Nie próbujmy tu pośmiertnie „chrystianizować” barda, nic podobnego – Kaczmarski jednoznacznie odrzucał ideę duszy i życia pośmiertnego.

Mimo to próbował uchwycić w swej twórczości chociaż namiastkę transcendencji. Temu pragnieniu dał wyraz w Powtórce z Odysei, kolejnej autobiograficznej piosence, która (obok tytułowego utworu) stanowi kluczowy punkt programu Dwie skały:

Trzeba mieć do czego wracać,
Czego trzymać się by sprostać.
Trzeba jeszcze mieć w co wierzyć
By się z własną pieśnią zmierzyć.

Potrzeba wiary staje się tu ewidentna. Wiara jest punktem odniesienia, bez którego wszelka twórczość zapada się pod własnym ciężarem. Jeżeli pieśń ma być na serio, to musi mieć jakiś fundament, jakiegoś recenzenta, jakiś kompas moralny. W co jednak może wierzyć ktoś przekonany, że to człowiek stwarza „boga”, w dodatku „boga” śmiertelnego, który umiera wraz ze swym stwórcą? „Człowiek musi w tej sytuacji liczyć na siebie, nie może szukać w religii ukojenia lęku” – ocenia Kamila Czaja.

Opowieść jako jedyna transcendencja

Czego jednak powinien człowiek szukać w sobie samym? Czy jest w ogóle coś takiego, co wiodłoby nas do niepoznawalnego? Do Tajemnicy? Tym czymś, tą namiastką transcendencji staje się sama sztuka. Kaczmarski konstatował:

„Sztuka jest próbą opanowania chaosu; jak samo to słowo mówi – jest czymś sztucznym, powstałym w miejsce tego, co prawdziwe, ale nie do zniesienia. Człowiek jest jedynym zwierzęciem zdolnym do stworzenia tak przedziwnego zjawiska: ani tego zjeść, ani się tym ogrzać, a jednak czasem tylko dzięki temu można przetrwać”.

Kaczmarski napisał powyższe słowa pod koniec życia, jednak już wiele lat wcześniej wydawał się podzielać pogląd, że sztuka jest wartością autoteliczną, zakorzenioną w samej naturze człowieka. Wyraźnie widać to choćby w Ostatnich dniach Norwida. Marta Margiel w publikacji poświęconej stricte temu wierszowi wskazuje, że jego tekst może być traktowany wręcz jako manifest artystyczny:

Okazuje się, iż sztuka jest wartością, która istnieje bardzo głęboko w świadomości ludzi, to coś, co jest zakotwiczone niezwykle silnie w historii […], to pewien powtarzany archetyp”. Jak natomiast dodaje Gajda, twórczość Kaczmarskiego ostatecznie jest „wyznaniem wiary w literaturę – strażniczkę najistotniejszych wartości”.

Sztuka jest rozumiana przez Kaczmarskiego jako ta dziedzina, która wyodrębnia nas ze świata zwierząt. Stwarza to, co niezwykłe, jest bramą cywilizacji („są tacy, co pojmują / to ich różni od zwierząt”), ale zarazem wydaje się dopełnieniem koncepcji homo religiosus. Naturalną skłonnością człowieka jest pragnienie sacrum – tego, co niepoznawalne rozumem. Jakub Lubelski w swojej książce o głodzie sacrum w literaturze polskiej określił to pragnienie mianem metafizycznego ssania, wielkiego głodu, który odczuwali m.in. Gombrowicz, Brzozowski czy Bobkowski.

To, czego nie sposób zamknąć w matematycznej formule, świadczy o wyjątkowości ludzkiego ducha. To właśnie w sztuce, w Opowieści rodzą się człowiek i cywilizacja. Temu przeświadczeniu Kaczmarski dał jasny wyraz w Dance Macabre – wierszu wieńczącym pośmiertny tomik Tunel:

Brniemy, brniemy zaciekle
Dopóki życia staje
Danym za frajer Piekłem
Rzadko dostępnym Rajem

Zazwyczaj się udaje
Roztrwonić siły i zdrowie
Jedno, co pozostaje
To o tej drodze Opowieść

Sztuka jest namiastką transcendencji, daje nam możliwość stworzenia Opowieści. To dzięki sztuce możemy pozostawić po sobie trwały ślad. W tym samym wierszu Kaczmarski wprowadził ciekawe rozróżnienie między artystą a odbiorcami jego twórczości.

„Są tacy, co pojmują” dzieło poety, potrafią wejść z nim w dialog, odczuwać względem jego pracy żywe emocje, ale jednocześnie, jak dodawał Kaczmarski, „w Opowieść nie wierzą”. Opowieść staje się zatem wyznaniem wiary artysty-ateisty; jest tym, co wymyka się chłodnej kalkulacji, tym, w co trzeba „wierzyć”. I wróćmy jeszcze ostatni raz do Powtórki z Odysei, swoistego credo Kaczmarskiego:

Pieśń człowieka doskonali,
Człowiek znika, pieśń nie ginie.

Tak śmiertelnik sięga szczytów
I w tym tkwi realizm mitu

Postawa artysty daje też asumpt do rozważań nad naturą ludzką, która bez wiary w „niepoznawalne” nie jest w stanie funkcjonować. Fakt, że prefiguracją Kaczmarskiego-artysty jest Odyseusz, daje nam pewną wskazówkę. Grecki heros to symbol wytrwałości, niezłomności w dążeniu do celu. Czym jest jednak ten cel? Każda jednostka w świecie Kaczmarskiego jest czymś „jednokrotnym”, a zatem niepowtarzalnym – innymi słowy, każdy z nas ma swój indywidualny raj i swoje prywatne piekło, do których może dążyć.

Dla samego Kaczmarskiego rajem, a zatem celem, była droga, którą kroczył jako twórca. Podróż sama w sobie, a może raczej Opowieść o niej, jest celem i nagrodą. Możemy przypuszczać, że tylko przez sztukę Kaczmarski mógł „sięgać szczytów”, coś po sobie zostawić, a także nadawać sens otaczającej go rzeczywistości. Tylko w sztuce mógł szukać siły, by trwać dalej mimo świadomości, „że się za oknem czai ciemność”.

Przedostatni dzień w życiu Kaczmarskiego

Warto postawić pytanie, na ile ten głód metafizyczny był prawdziwą cechą dystynktywną poezji Kaczmarskiego. Czy nie mieliśmy do czynienia jedynie z kolejną maską? Kolejnym przebraniem, których poeta tyle przywdziewał przez lata? Maska barda, epigona Wysockiego, buntownika, emigranta, sowizdrzała – Kaczmarski miał wiele twarzy.

W każdej z nich było trochę prawdy i trochę pozorów, kropla szczerości i łyżeczka kokieterii. Czy to oblicze późnego Kaczmarskiego, poety-metafizyka, ateisty szukającego Boga nie było jedynie jego kolejnym wcieleniem? Kolejną maską mającą dopełnić mit artysty? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, cofnijmy się do 9 kwietnia 2004 r. To przedostatni dzień życia Jacka Kaczmarskiego.

Stan zdrowia poety zaczął się gwałtownie pogarszać w marcu, lekarze mieli mu dawać jeszcze tydzień, maksymalnie dwa. W ostatnich godzinach swego życia (które przypadły na Wielki Tydzień) Kaczmarski jeszcze raz usiadł nad kartką, jak to czynił tysiące razy w poprzednich latach, w poprzednim życiu.

Tym razem planował stworzyć poemat o baronie Münchhausenie, w którym chciał zająć się kondycją Polski we współczesnej Europie. Za nieco ponad trzy tygodnie nasz kraj miał wejść do Unii Europejskiej. Ten nigdy niedokończony projekt niesie ze sobą ważkie informacje.

Po pierwsze, Kaczmarski pod sam koniec życia cały czas pozostawał uważnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. Dodałbym, że rzeczywistości politycznej, gdyby to słowo nie zostało utożsamione z partyjniactwem i obciążone tegoż najgorszymi cechami. Pozostał aktywnym uczestnikiem życia swojej polis.

Po drugie, co w tym wypadku jest dla nas ciekawsze, do samego końca życia Kaczmarski był pchany przez twórczy imperatyw, którego nie pohamowała nawet choroba oraz świadomość umierania. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że Kaczmarski nie był w stanie nie tworzyć – „brniemy dopóki życia staje”.

W tym miejscu warto przytoczyć pewną anegdotę, którą opowiadał przyjaciel poety, Krzysztof Nowak (film o płycie Mimochodem dostępny na YouTubie). Podobno, gdy badania potwierdziły, że Kaczmarski ma raka, chirurg namawiał go na natychmiastową operację. Dodał jednak, że w ostatecznym rozrachunku nic ona nie zmieni, nawet nie opóźni śmierci. W takim razie po co te namowy? Chirurg jest od tego, by ciąć – miał przekazać Kaczmarski swemu przyjacielowi.

W tej oszczędnej ocenie jest pewna mądrość, a dla nas wskazówka. Jak chirurg jest od cięcia, tak poeta jest od pisania. Poeta nie zastanawia się nad zasadnością swojej pracy, nad jej konsekwencjami. Poeta po prostu pisze. Kaczmarski był poetą, a sztuka była jego życiem. Kaczmarski nietworzący nie mógł zatem istnieć. Twórczy napęd dawał mu energię do działania, pozwalał funkcjonować nawet w najczarniejszych chwilach.

Tych poszukiwań tajemnicy i transcendencji w ostatnich tygodniach, dniach, a nawet godzinach życia nie sposób traktować jedynie jako kolejnej artystycznej maski, kreacji pieśniarza. Sztuka wydawała się dawać Kaczmarskiemu punkt oparcia w chaosie ostatnich miesięcy życia, ale również stała się celem samym w sobie – doczesną namiastką metafizyki, której tak pożądał.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.