Prawica przed wyborem. Telewizja konserwatywna czy „TV PiS”?
Choć Prawo i Sprawiedliwość koncentruje się obecnie na batalii wyborczej, to w cieniu kampanii przedstawiciele Nowogrodzkiej nadal poszukują inwestora skłonnego do sfinansowania projektu „TV PiS”. Powstanie tej stacji byłoby końcem marzeń tych, którzy myślą o budowie w Polsce masowego, konserwatywnego medium o charakterze republikańskim. Czy jednak taki ośrodek da się stworzyć bez politycznego wsparcia?
Jak donosił w marcu portal Gazeta.pl, opozycja nadal nie zarzuciła pomysłu otwarcia nowej, prawicowej telewizji. Nowogrodzka miała rozpocząć negocjacje w tej sprawie z portugalską grupą Alpac Capital, znaną z zaangażowania w inicjatywy medialne Wiktora Orbana. Fundusz mógłby zasilić nową stację kwotą nawet 100-150 mln dolarów jeszcze w tym roku.
Kroki podjęte przez partię świadczą o determinacji i docenieniu roli środków masowego przekazu, ale również pokazują, o jakim medium marzy obecna opozycja. Scenariusz optymalny dla PiS-u zakłada stworzenie nowego ośrodka od podstaw (Alpac Capital) lub budowę na sprawdzonym fundamencie (sondowanie możliwości przejęcia Polska Press lub TV Puls).
Wyjściem awaryjnym jest rozbudowa jednego z istniejących prawicowych kanałów. Potwierdzają się więc przypuszczenia, o których wspominałem w poprzednim artykule – celem najprawdopodobniej jest stworzenie ośrodka zastępczego wobec TVP, który w czasie trwania w opozycji podtrzymałby przekaz partyjny oraz byłby finansowo i organizacyjnie zależny od Nowogrodzkiej.
Choć jest to news wagi ciężkiej, stosunkowo niewiele się o nim dyskutuje. Być może wynika to z braku wiary w realizację projektu – o idei stworzenia „polskiego Fox News” mówi się od tylu lat, że wielu obserwatorów rzeczywiście mogło nabrać do tego pomysłu odpowiedniego dystansu. Początkowy i późniejszy koszt przedsięwzięcia jest również na tyle wysoki, że bardzo zawęża pole działania partii do niedawna rządzącej.
Droga bez powrotu
Gdyby jednak wbrew przeciwnościom nowa stacja telewizyjna rzeczywiście rozpoczęła nadawanie, byłoby to wydarzenie o wymiernych skutkach dla polskiego rynku medialnego i jakości debaty publicznej. W Polsce powstałoby pierwsze potencjalnie wpływowe medium otwarcie partyjne.
Warto zawczasu ostrzegać przed realizacją tego zamierzenia. Sukces formacji Jarosława Kaczyńskiego oznaczałby bowiem wejście naszego kraju na drogę spolaryzowanego pluralizmu, na której znajdziemy ślady nie tylko premiera Węgier, ale również Silvio Berlusconiego czy greckich familii trzęsących od dekad tamtejszym rynkiem razem z lokalną władzą.
Spolaryzowany pluralizm to nazwa rzeczywistości medialnej, w ramach której dziennikarze wspomagają polityków w dzieleniu społeczeństwa na ideologiczne plemiona, etyka zawodowa kuleje, a na łamach prasy królują wyborczy komentarz i felieton. Jako że system ten pozornie spełnia ustrojowe wymagania (wyborcy różnych opcji mają swoją reprezentację w mediach), obywatelom może wydawać się, że funkcjonuje on prawidłowo.
To jednak tylko pozór – dziennikarze działający w symbiozie z politykami zrzekają się bowiem swej podstawowej funkcji „psa łańcuchowego” demokracji. Nie kontrolują działań władzy, więc stają się nieprzydatni społeczeństwu i wchodzą w rolę tożsamościową.
Choć walka konglomeratów biznesowo-partyjno-medialnych nie jest niczym nowym, pomysł PiS-u powinien jednak budzić sprzeciw. Po 1989 r. proces tworzenia niektórych mediów w naszym kraju mógł pozostawiać wiele do życzenia, ale nigdy konkretna partia nie angażowała się w tę działalność jawnie i bezpośrednio.
Złamanie tej praktyki oznaczałoby odwołanie do standardów niższych niż te znane z lat 90. Przyniosłoby to zapewne korzyści Prawu i Sprawiedliwości, ale społeczeństwo zapłaciłoby za to wysoką cenę.
Pokusa TVP-bis
Idea pójścia tropem polaryzacji, choć jest niebezpieczna, ma również swoich zwolenników. Nie można się temu dziwić – skoro bowiem przez tyle lat nie udało się stworzyć masowego medium konserwatywnego bez wsparcia polityków, może należy być realistą i korzystać z okazji? Tym bardziej, że studium „sukcesu” prawicy mamy przed oczami.
TVP z czasów PiS-u przywiązało do siebie dużą grupę widzów, którzy po zmianach zaprowadzonych na Woronicza podążyli za prawicowymi dziennikarzami do Telewizji Republika. W ten sposób wyniki oglądalności tej stacji poszybowały w górę. Z pewnością jest to mierzalny, dobry rezultat i argument dla tych, którzy chcieliby sprawdzone rozwiązania przenieść bezpośrednio do „TV PiS”.
Dziedzictwo dawnego TVP trzeba jednak ocenić całościowo, nie tylko poprzez pryzmat „dowiezienia” wyniku. Choć grupa nowych widzów Republiki jest liczna, niewiele o niej wiemy. Czy dominują w niej osoby, które przekonały się do republikańskich wartości? Czy może raczej są to wyznawcy postkolonialnej historii, w myśl której prawicowy naród prowadzony przez patriotycznych i sprawczych polityków wychodzi ze statusu państwa podległego i chce napisać swoją opowieść własnymi rękami?
Jeśli znamy dorobek TVP i styl jej argumentacji, odpowiedź na to pytanie wydaje się jasna. Z pewnością narracja stacji mogła przedstawiać istotne i prawdziwe dla części obywateli nadzieje, obawy czy szanse.
Wyolbrzymiony przekaz był jednak dla widzów dezinformujący i szkodliwy, dla prawicy intelektualnie kompromitujący, a dla Polski groźny, ponieważ zamienił dyskusję o realnych zagrożeniach politycznych w absurd. Aż trudno uwierzyć, aby medium dysponujące olbrzymimi budżetami i możliwościami było dumne z przekazów typu „Für Deutschland” i chciało powielać podobne metody w przyszłości.
Jeśli konserwatystom zależy więc na sukcesie długoterminowym, powinni trzymać się od idei „klonu TVP” z daleka. Być może Antonio Gramsci nie jest dla prawicy autorytetem, ale jego teoria hegemonii mówiąca o tworzeniu władzy kulturowej w celu ewentualnego zdobycia tej politycznej jest prawdziwa.
Trzeba też pamiętać, że choć polaryzacja dobrze się sprzedaje, to paliwo zasilające media tożsamościowe szybko się wyczerpuje. Ich działalność można porównać do ogniska – wielki płomień robi wrażenie, ale pali się krócej, a wielu obserwatorów boi się ognia mogącego doprowadzić do pożaru.
Uważam, Rze się da
Powyższe argumenty nie oznaczają, że warto stworzyć w Polsce nudną, przewidywalną stację dla intelektualistów. Istotne jest natomiast uniknięcie powtórzenia błędów z przeszłości, czyli zdystansowanie się od polityki i służącej jej postkolonialnej narracji.
Telewizja o charakterze republikańskim powinna być miejscem niepartyjnym, finansowanym przez inwestora rynkowego, łączącym różne nurty społeczno-polityczne. Tylko ten sposób funkcjonowania zapewni dziennikarzom niezależność i wiarygodność, które są podstawą działania zdrowego środka masowego przekazu.
Żadne medium nie jest w pełni niezależne, obiektywne i rzetelne, ale do takiego ideału należy dążyć. W przeszłości dziennikarzom prawicowym udało się stworzyć tytuł o podobnej charakterystyce, choć oczywiście niepozbawiony wad. Pierwsze „Uważam Rze” było nie tylko rynkowym sukcesem, lecz również miejscem interesującej debaty, gdzie spierali się konserwatyści, liberałowie i przedstawiciele lewicy.
Była to przy tym gazeta o wyraźnym profilu tożsamościowym, ale zdystansowana wobec postzależnościowej opowieści. Choć rynek od tamtego czasu wyraźnie się zmienił, to dobry zespół dziennikarzy nadal jest w stanie samodzielnie zapewnić sobie finansowanie, wykorzystując przy tym nowe formaty medialne i biznesowe.
Parafrazując raport Jacka Kurskiego, można stwierdzić, że aby medium było sprawcze, musi być oglądane. Aby było oglądane, musi być wiarygodne. Medium partyjne nie może spełnić tego warunku, ponieważ służy wyłącznie partii i jej propagandzie. Obywatele oczekują czegoś lepszego i wielu z nich aktywnie daje o tym znać.
Niezależna, konserwatywna telewizja to projekt ambitny i trudny w realizacji, ale potencjalnie ciekawy, opłacalny finansowo i korzystny dla społeczeństwa. Jego obecność mogłaby zmusić polityków do intensywniejszej pracy i zakończyć dyskusję o medialnej nierównowadze na polskim rynku.
Podobne medium mogłoby także służyć promocji przekazu nie postkolonialnego, ale modernistycznego, który jest zasługą myśli konserwatywnej ostatnich lat. Projekty i inwestycje rozwojowe mogą służyć nam wszystkim, przełamywać ideologiczne bańki i bariery, o czym media powinny pamiętać, budując mosty, a nie mury.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.