Branża komunalna to nie mafia. Część problemu rozwiążą spalarnie
W skrócie
Każda nowa inwestycja związana z branżą komunalną wzbudza ogromne kontrowersje. Mieszkańcy nie chcą spalarni lub sortowni odpadów w swojej okolicy, ponieważ boją się nieprzyjemnego zapachu. Odpady trzeba jednak zutylizować, zwłaszcza jeśli są niebezpieczne i mogą stanowić zagrożenie dla środowiska. Niestety takiej infrastruktury w Polsce brakuje, na czym bogacą się grupy przestępcze, które nielegalnie pozbywają się śmieci. Stanisław Kruszona-Barełkowski rozmawia z Jakubem Pawłowskim, dziennikarzem specjalizującym się w tematyce ochrony środowiska.
Dlaczego niemieckie śmieci lądują w Polsce? Czy Niemcy powinni brać odpowiedzialność za śmieci, których się pozbywają?
To ciekawie postawione pytanie. Często słyszę, że Polska jest „śmietnikiem Europy”. Sprzeciwiam się takiemu postawieniu sprawy i twierdzeniom, że politycy z różnych stron sceny politycznej wykorzystują taką narrację do własnych celów. Problem oczywiście w jakimś stopniu istnieje, ale jest dużo bardziej złożony i skomplikowany, niż się go przedstawia w mediach.
Spójrzmy na liczby. Podajemy, że do Polski trafiło w zeszłym roku ok. 330 tys. t odpadów (dane Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska). To robi wrażenie. Trzeba jednak zaznaczyć, że sami każdego roku wytwarzamy w naszych domach ok. 13,5 mln t śmieci. Jeżeli dodamy do tego ok. 100 mln t odpadów przemysłowych, to przekonamy się, że pochodzące zza granicy 330 tys. t nie stanowią problemu, który mógłby rozbić naszą gospodarkę komunalną, jak to się często przedstawia. Odpady jeżdżą legalnie po Europie, to w jakimś stopniu naturalne zjawisko.
Oczywiście istnieją też przewozy nielegalne i próby wwożenia innych odpadów, niż wpisano w dokumentach. To działalność przestępcza, która ma niewiele wspólnego z odpadami, które wyrzucamy w naszych domach. Nikt nielegalnie nie przywozi do nas odpadów z niemieckich domów, bo nie byłoby to opłacalne, aby wysyłać do Polski resztki żywności lub opakowania po niemieckich jogurtach czy lodach.
Jeżeli ktoś chciałby zarobić nielegalnie, to przewoziłby odpady niebezpieczne, np. stare rozpuszczalniki, zużyte kleje, przeterminowane lakiery, czyli problematyczne odpady, których koszt legalnego zutylizowania wynosi kilka tysięcy, a nie kilkaset złotych. Dużo taniej jest je zakopać lub zwyczajnie porzucić w lesie. Odpadów komunalnych, czyli wytwarzanych w naszych domach, nie opłacałoby się tak pozbywać. Szczerze mówiąc, nie radzimy sobie dobrze ani z jednymi, ani z drugimi. Odpady niebezpieczne są dużo bardziej szkodliwe dla środowiska i problematyczne w utylizacji, dlatego proceder sprowadzania ich zza granicy stanowi szczególne zagrożenie.
Czy problem dotyczy tylko śmieci przywożonych z Niemiec?
Śmieci są przywożone, ale także wywożone z wielu krajów. Przykładowo, do Polski trafiają odpady z Niemiec, Czech, Turcji i Wielkiej Brytanii. Jednocześnie sami eksportujemy do tych krajów różne inne surowce. Spójrzmy na skalę. Polska sprowadziła w 2022 r. 330 tys. t odpadów, a Niemcy w tym czasie ponad 5 mln t. Dlaczego tak jest? Po prostu tamtejsze firmy importują konkretne rodzaje tworzyw sztucznych, bo zwyczajnie opłaca się im przetwarzać i odsprzedawać je potem innym firmom, nawet jeżeli surowiec wtórny trzeba ściągać z drugiego końca Europy. To zwykły biznes.
Dlaczego na nielegalnych wysypiskach dochodzi do pożarów? GIOŚ odnotował 700 pożarów w ciągu 5 lat.
Dla przestępców jest to sposób na pozbycie się nagromadzonego problemu. Takie pożary wybuchają zazwyczaj w nocy z piątku na sobotę, kiedy nikogo nie ma w pobliżu. Ta patologia ma wiele źródeł, ale w dużym stopniu wynika z braku odpowiednich instalacji, do których można byłoby zawieźć odpady i je zutylizować.
Niekiedy trzeba czekać kilka lat w kolejce. Wielu nieuczciwych przedsiębiorców woli pozbyć się problemu innymi metodami, podpalenie nie należy do najpowszechniejszych metod. Pożar jest spektakularny i od razu przyciąga uwagę, a zwykłe porzucenie odpadów pod osłoną nocy w lesie lub zakopanie ich w starym wyrobisku górniczym może pozostać zupełnie niezauważone i nie stwarza tylu potencjalnych problemów.
Warto zaznaczyć, że nie każdy pożar odpadów musi od razu oznaczać nielegalną działalność. Do samozapłonów dochodzi zwłaszcza w sezonie letnim, nawet w bardzo nowoczesnych instalacjach. Te pożary są jednak szybko opanowywane, bo dobrze funkcjonujący zakład nie ma powodów, by podpalać surowce wtórne, na których sprzedaży zarabia.
Zastanawiam się nad rozwiązaniami systemowymi. Czy faktycznie potrzebujemy więcej spalarni?
Tak, obawiam się, że obecnie wciąż jest ich za mało. Ponownie warto rozróżnić, że czym innym są spalarnie odpadów komunalnych, a czym innym odpadów niebezpiecznych. W tych pierwszych spalane są resztki z procesu segregacji, czyli najbardziej problematyczne odpady, które nie mają wartości dla recyklerów i nie nadają się do przetworzenia. To wszelkiego rodzaju małe strzępki folii, tkanin i tworzywa sztuczne. W spalarniach odpadów niebezpiecznych utylizowane są z kolei farby, rozpuszczalniki.
Niestety z odpadami coś trzeba zrobić. Na horyzoncie nie widać żadnej technologii, która mogłaby zastąpić termiczne przekształcanie w takich specjalistycznych instalacjach. Póki co świat radzi sobie tak, że albo spala odpady u siebie, albo wysyła je do Afryki. W Polsce istnieje niewiele spalarni odpadów niebezpiecznych. Szacuje się, że jest to ok. 30 niewielkich obiektów, które przetwarzają od kilkuset do kilku tysięcy ton odpadów rocznie. To naprawdę małe ilości. Jakiś czas temu pojawił się nawet pomysł wybudowania „narodowej spalarni”, którą zarządzałby Orlen, ale temat szybko ucichł.
Każda taka inwestycja lub każda inna związana z branżą komunalną wzbudza ogromne kontrowersje i wywołuje sprzeciw lokalnych społeczności. Ludzie boją się o swoje zdrowie, nie chcą przykrego zapachu, spadku wartości nieruchomości i zwiększonego ruchu ciężarówek. Rozumiem to, nawet jeżeli wiele z tych obaw jest bezpodstawna. Musimy jednak podchodzić do sprawy dojrzale i na chłodno, by móc rozwiązywać problemy, a nie zakopywać je pod dywan. Na coś musimy się decydować.
Nie chcecie w swojej gminie spalarni? W porządku, a czy chcecie mieć składowisko lub zakład recyklingu? Też nie. To może chcecie płacić 100 zł miesięcznie za to, by wasze śmieci przewieźć na drugi koniec Polski? Również odpada, bo za drogo. To jak w takim razie chcecie sobie poradzić ze stale rosnącą górą śmieci, które wytwarzacie każdego roku? Nie możemy ich wiecznie deponować na składowiskach, bo nie dość, że to najmniej pożądany sposób postępowania z odpadami, to jeszcze zaczyna powoli brakować miejsca na składowiskach, a nowych nikt nie chce otwierać.
W Polsce istnieje 9 spalarni odpadów komunalnych. W Niemczech ok. 100, we Francji 130, a w całej UE ok. 500. To duża dysproporcja. W Polsce pojawiają sie plany budowy kolejnych instalacji. Mówi się o ok. 40 obiektach, które zakwalifikowały się do dofinansowań z rządowych funduszy na rozwój infrastruktury środowiskowej. Czy tyle powstanie? Wątpię. Nie jestem też pewien, czy potrzeba nam aż tylu zakładów.
Niemniej musimy jakoś cywilizować rynek odpadowy, żeby nienadające się do przetworzenia śmieci były przetwarzane pod kontrolą w specjalistycznych instalacjach, a nie palone na hałdach lub zakopywane w ziemi, bo nikt nie ma z tego żadnego pożytku. Dużą winę ponoszą za to producenci, bo to oni projektują opakowania i produkty, których nie da się później poddać recyklingowi.
Czy istnieje jakaś alternatywa?
Myślę, że musimy wyróżnić podejście idealistyczne i realistyczne. Nigdzie na świecie nie działa jeszcze system, w którym nie wytwarzalibyśmy odpadów lub nie byłoby ostatniego ogniwa łańcucha, czyli spalarni lub składowiska. Na razie nie widzę dla tego alternatywy. Weźmy za przykład Warszawę, która nie ma własnej instalacji i wysyła część swoich odpadów do spalarni w krajach skandynawskich. To absurd. Mówimy, że z Niemiec odpady przyjeżdżają do Polski, ale jako Polacy wysyłamy swoje śmieci do Szwecji czy Norwegii i płacimy duże pieniądze, by te kraje je wyładowały i spalały, a później zyskiwały energię i ciepło dla zakładu i okolicznych mieszkańców.
Te odpady równie dobrze mogłyby trafić do polskiego zakładu. Czy wolałbym, żeby nie było konieczności spalania śmieci? Oczywiście, że tak. Popieram wszystkie rozsądne pomysły ograniczenia wytwarzania odpadów lub ograniczenia marnotrawstwa. Nad tym pracuje teraz UE. To zasadniczo dobre pomysły, ale problemy z zalegającymi odpadami i niewydolnym, dysfunkcyjnym systemem mamy już dzisiaj, zatem musimy działać jak najszybciej.
Czy spalarnie spowodują trwały spadek cen gospodarowania odpadami?
Spalarnie nie są magicznym rozwiązaniem. Nie jest tak, że gdy tylko zaczniemy wszystko spalać, to ceny spadną nagle z 30 zł do 2 zł od mieszkańca. To niemożliwe. Musimy pogodzić się z tym, że koszty zagospodarowania naszych śmieci są wysokie i będą rosnąć. Pytanie tylko w jakim tempie, czyli jak szybko i drastycznie dla przeciętnego mieszkańca.
Parę lat temu wyliczono średnią opłatę, która wynosiła 9 zł od osoby. To grosze, bo jeżeli mieszkaniec wytwarza średnio kilkadziesiąt kilogramów śmieci miesięcznie, to co można z nimi realnie zrobić za 9 zł? Czy w ogóle można było wtedy mówić, że to adekwatna cena, by odpady przetransportować ciężarówkami, przetworzyć w energochłonnych zakładach i zapłacić pracownikom?
Pamiętajmy, że ze śmieci ma jeszcze powstać surowiec, który trafi później do zakładu recyklingu, gdzie zostanie oczyszczony i przetworzony przez kolejne maszyny zasilane prądem. Jak ma się to spinać za 9 zł? Realnie powinno to kosztować pewnie co najmniej 50 zł miesięcznie od osoby, ale dziś nikt nie wyobraża sobie takiej opłaty, dlatego samorządowcy muszą utrzymywać ceny na relatywnie niskim poziomie.
Wszystko to składa się na problemy, o których rozmawialiśmy wcześniej. Nikt nie chce się tematem odpadów zająć na poważnie, bo wiąże się to z dużymi kosztami, koniecznością inwestycji i stwarza ryzyko protestów lokalnych społeczności. Politycy niewiele robią i nie sprzątają odpadowego bałaganu, który każdego roku kosztuje nas miliardy złotych. Społeczeństwo to akceptuje.
Czy potrafi pan podać przykład kraju, który radzi sobie lepiej niż my? Jakie pojawiają się rozwiązania dotyczące utylizacji odpadów?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pierwsze do głowy przychodzą mi Niemcy, ale muszę zaznaczyć, że bez względu na ich osiągnięcia w zakresie ekologii należy się im sroga krytyka. Dotyczy to niemal wszystkich krajów w Europie. Z jednej strony Niemcy składują najmniej odpadów w całej UE, bo zaledwie ok. 1% (Polska dla porównania ok. 40%), z drugiej strony spalają dużo więcej odpadów niż my i więcej poddają recyklingowi.
Należy podkreślić, że nawet w najlepiej rozwiniętych krajach recykling też bywa niedoskonały i wybiórczy, bo często skupia się na przetworzeniu tylko najbardziej opłacalnych i łatwych w recyklingu surowców. Te brudne i problematyczne są natomiast wysyłane kontenerami do Azji, gdzie są rzekomo poddawane recyklingowi, ale co tak naprawdę się tam z nimi dzieje, nikt nie wie. Niewykluczone, że połowa trafia do morza, a reszta jest spalana chałupniczymi metodami lub zakopywana.
Przez lata Chiny były głównym kierunkiem eksportu odpadów z Europy i Stanów Zjednoczonych. Zmieniło się to w 2017 r., gdy Chiny wprowadziły embargo i przestały przyjmować odpady z zagranicy. Jako rozwijający się kraj z rosnącą klasą średnią mieli już wystarczająco dużo swoich śmieci, by zajmować się odpadami z innych stron świata. Proceder dalej trwa, ale zmieniły się kierunki wywozu. Dziś jest to Malezja, Wietnam, Turcja – kraje, gdzie nie ma tak restrykcyjnych wymogów środowiskowych, jakie istnieją w Europie.
Czy Polska podejmuje właściwe kroki, by dobrze zarządzać odpadami?
Przyznam, że rząd podjął kilka słusznych decyzji, ale jego działania są jednak dalece niewystarczające w stosunku do skali problemu. Na plus należy odnotować zaostrzenie przepisów wobec przestępców środowiskowych. Dobrą decyzję podjął ministra Jacek Ozdoba. W 2018 r. wzmocniono Inspekcję Ochrony Środowiska, zmieniły się zasady operacyjne, pojawiło się kilkaset nowych etatów, nawiązano bliższą współpracę ze służbami mundurowymi. Wprowadzono np. możliwość kontroli bez zapowiedzi. Takich pozytywnych zmian wciąż jest jednak za mało.
Problem stanowią wciąż bardzo niskie zarobki w inspekcji, która powinna być de facto naszą policją środowiskową. Niedawno zobaczyłem ogłoszenie o poszukiwaniu pracownika. Sęk w tym, że państwo szuka ludzi do interwencyjnej, potencjalnie niebezpiecznej i trudnej pracy, ale proponuje wynagrodzenie w wysokości 4000 zł brutto. Kto realnie za takie pieniądze podejmie się ścigania przestępców środowiskowych, którzy na swoich nielegalnych praktykach zarabiają miliony? Ta dysproporcja szokuje i może skutkować przyjmowaniem korzyści majątkowych przez urzędników, co przekreśla szanse na skuteczność jakiejkolwiek kontroli.
Nie chcę nikogo oskarżać ani rzucać złego światła na całą inspekcję. Spotkałem wielu zaangażowanych urzędników, którym zależało na rozwiązywaniu problemów, np. bomby ekologicznej porzuconej na placu w Mysłowicach na Śląsku. Wielu urzędników ma jednak związane ręce. Ze względu na procedury sprawy ciągną się miesiącami. Konieczna jest gruntowna reforma i jeszcze więcej środków na dokładne kontrole.
Jak wygląda finansowe wsparcie, jakie można uzyskać od rządu?
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej może udzielić gminie pożyczki lub bezzwrotnej dotacji na usunięcie niebezpiecznych odpadów, jednak niewiele gmin z tego programu skorzystało. Do tej pory NFOŚiGW bardzo restrykcyjnie oceniał wnioski o wsparcie. Jest to zresztą przedmiotem politycznego sporu. Z jednej strony opozycja postuluje ułatwienie i zwiększenie wypłat z rządowych funduszy.
Rządzący przekonują z kolei, zresztą całkiem słusznie, że władza nie może zbyt szybko finansować sprzątania po mafii śmieciowej, bo będzie to tylko zachęcało przestępców do porzucania kolejnych beczek, na których usuwanie zostanie przeznaczona natychmiastowa dotacja z rządu. Z drugiej strony nie można też zrzucić tego problemu na barki samorządu, bo żadna gmina nie jest w stanie sobie poradzić z niespodziewanym wydatkiem rzędu nawet kilkunastu milionów złotych za pozbycie się zalegających odpadów. Rozwiązanie tego problemu jest bardzo trudne.
Myślę jednak, że niewystarczająco kontrolujemy dziś firmy, które pozbywają się odpadów niebezpiecznych, czyli odpadów poprodukcyjnych. To początek łańcucha problemów. Dużo łatwiej skontrolować takie śmieci, bo są ograniczone geograficznie do konkretnych firm produkujących np. chemię, meble lub urządzenia elektryczne. Przecież odpady nie biorą się z powietrza, pochodzą z konkretnego zakładu, gdzie są pakowane i później wywożone. To właśnie tu zwykle zaczynają się problemy, bo śmieci trafiają w ręce półlegalnie działających firm, które nie mają wszystkich lub jakichkolwiek pozwoleń i pozbywają się odpadów nielegalnie.
Myślę, że właśnie wśród firm pośredniczących w utylizacji śmieci możemy szukać czarnej owcy, bo te zakłady mogą szybko „zniknąć” i pozostawić po sobie górę problematycznych odpadów. Cwaniaków nie brakuje. Wytwarzamy masę śmieci, brakuje instalacji, gdzie możemy legalnie przetworzyć odpady legalnie. Sporo jest opuszczonych hal, starych wyrobisk czy niezrekultywowanych terenów górniczych, gdzie śmieci można porzucić.
Co zrobić z pośrednikami?
Problem z na wpół legalnie działającymi firmami polega na tym, że nie dotykają ich żadne rządowe restrykcje, przepisy lub wymogi. Zakłady funkcjonują bez odpowiednich dokumentów i ważnych zezwoleń. Nie widać ich w systemie i trudno je ścigać. Myślę, że kontrola powinna zacząć się u źródła, objąć firmy, które przekazują pośrednikom odpady. Pomoże też dopracowanie funkcjonującej od kilku lat Bazy Danych Odpadowych, czyli centralnego systemu pozwalającego śledzić, skąd i dokąd wożone są odpady. System działa, choć wciąż jest dziurawy, wiele firm się do niego nie wpisało i brakuje mu wielu funkcji.
Trzeba jednak uważać, by w walce z patologiami nie wylać dziecka z kąpielą i nie uchwalić przepisów, które dołożą obowiązków i kosztów uczciwie działającym przedsiębiorcom, ale wcale nie utrudnią życia nielegalnym podmiotom. Tak niestety stało się na skutek pospiesznie zaostrzanych przepisów przeciwpożarowych w 2018 r., które wprowadziły wiele kosztownych wymogów dla uczciwych firm, ale nie rozwiązały genezy problemu spalanych nielegalnie odpadów.
Jak w powyższym kontekście możemy ocenić sytuację powstałą w Sarbii, gdzie znajdują się nielegalne składowiska śmieci?
W Sarbii doszło do katastrofy ekologicznej, za którą, czy tego chcemy, czy nie, i tak przyjdzie nam zapłacić. Jeżeli teraz zaniedbujemy temat i odwlekamy uprzątnięcie odpadów, to one prędzej czy później trafią do wody albo skażą ziemię. Będziemy musieli zmierzyć się z konsekwencjami. Niestety jako konsumenci i mieszkańcy jesteśmy krótkowzroczni i nie chcemy brać na siebie odpowiedzialności za śmieci, które sami współtworzymy.
Nie akceptujemy faktu, że za odpady musimy płacić więcej, bo inaczej nie uda się ich właściwie przetworzyć. Będzie to generowało wiele problemów, które stanowią pożywkę dla mafii śmieciowych i firm działających w szarej strefie. Porzuconych bomb ekologicznych nie będzie ubywać, jeżeli nie wybudujemy nowych zakładów utylizacji problematycznych odpadów i nie uszczelnimy systemu.
Na to potrzeba jednak woli politycznej i woli mieszkańców, w których sąsiedztwie miałyby powstać nowe instalacje. Z tymi jest trudno, bo politycy tematem odpadów interesują się koniunkturalnie, wybiórczo i doraźnie, gdy przez 2 tygodnie w mediach żyje jakiś kontrowersyjny temat związany ze śmieciami. Mieszkańcy z kolei boją się inwestycji i nie chcą, by na terenie ich gminy funkcjonował jakikolwiek zakład. Ten impas trzeba jednak przerwać, bo zmiany są konieczne, a od kosztów i tak nie uciekniemy.
Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.
Stanisław Kruszona-Barełkowski
Jakub Pawłowski