Big Techy dostały Polskę na złotej tacy?
„Gdyby na tej sali wybuchła bomba, to byłby Tupolew dla polskiej branży IT. Wszyscy tu są” – napisał na LinkedIn jeden z szefów znanego startupu. Komentarz dotyczył wizyty Sama Altmana w Warszawie, reklamowanej jako otwarta dyskusja o szansach i zagrożeniach płynących z rewolucji SI.
Kto, jak kto, ale twórca najgorętszej bańki inwestycyjnej ostatnich lat – ChatuGPT – umie przykuć uwagę. Ta wizyta więcej mówiła jednak o środowiskowym lansie, kompleksach oraz niemocy polityków, niż o Altmanie, dla którego polska stolica była przystankiem w europejskiej trasie lobbingowej.
„Więcej regulacji, poproszę”
Trasie, którą ku zaskoczeniu opinii publicznej rozpoczął 17 maja na przesłuchaniu w amerykańskim Kongresie. Właśnie tam, przed komisją senacką, wezwał do „precyzyjnego i przemyślanego uregulowania sztucznej inteligencji”. Apel odebrany nawet przez zagranicznych komentatorów jako gest dobrej woli, nie miał jednak nic wspólnego z altruizmem.
W dużym skrócie – Altman orientując się, że stworzył kurę znoszącą złote jajka, uznał, że na dłuższą metę nie będzie w stanie kontrolować niepożądanych konsekwencji swojego wynalazku. A skoro tak, lepiej z wyprzedzeniem przyłożyć rękę do budowy złotej klatki, w praktyce utrudniając konkurencji nieskrępowany rozwój, którym w pierwszych latach cieszyło się OpenAI.
– Jeśli coś się nam nie powiedzie, może być bardzo źle i chcemy głośno o tym mówić. Chcemy współpracować z rządem, żeby takiej sytuacji zapobiec – stwierdził. I tak ten, który woła na puszczy o wzięcie moralnej odpowiedzialności za sztuczną inteligencję, umacnia pozycję rynkowego monopolisty. Właśnie po to, a nie, żeby „pogadać o ChacieGPT”, Sam Altman przyleciał również do Polski.
Tylko w naszym kraju, zamiast zaciekawienia połączonego z ostrożnością, spotkał się z przyjęciem godnym głów państwa. Jeszcze zanim w aurze kolejnego wielkiego wizjonera Doliny Krzemowej czarował sloganami o wspaniałych polskich programistach, przedsiębiorca spotkał się z premierem Mateuszem Morawieckim.
„Świetna dyskusja”
– To była świetna dyskusja o szansach dotyczących AI oraz zagrożeniach. Rozmawialiśmy też o tym, co Polska może zrobić by zostać dużym graczem tego rynku – przekonywał dyrektor generalny OpenAI.
Jak potwierdził rzecznik rządu Piotr Müller, głównymi tematami rozmów były m.in: „Rozwój sztucznej inteligencji oraz możliwości udziału polskich firm w tym procesie, wpływ sztucznej inteligencji na gospodarkę i społeczeństwo, kwestie związane z regulacjami prawnymi dotyczącymi wykorzystywania AI”.
Co z tego wynika, nie wiadomo, ale jeśli weźmiemy pod uwagę dotychczasowe działania rządu Prawa i Sprawiedliwości związane z podatkiem cyfrowym oraz uregulowaniem działalności big techu w Polsce – przeczucia mam jak najgorsze.
Oczywiście nie jest tajemnicą, że nasz kraj przedstawiany jest jako europejska mekka rynku IT, najwięksi gracze przenoszą nad Wisła swoje centra biznesowe, dokonując outsourcingu kluczowych usług – od kodowania, po HR. Nie robią tego jednak z przypadku.
Poza ponadprzeciętnym współczynnikiem ceny do jakości świadczonych usług, Polska dla graczy takich jak Google, Meta czy Amazon, jest po prostu rajem lobbingowym, w którym – oczywiście umownie – wystarczy zaprosić dowolnego przedstawiciela rządu lub mediów na kawę, aby z perspektywy 25 piętra przy rondzie Daszyńskiego wyperswadować pomysły o wyższym opodatkowaniu zysków albo braniu odpowiedzialności prawnej za swoją działalność w Europie. A jeśli to nie zadziała, do kawy można doprosić jeszcze ambasadora.
Podatki cyfrowe odrzucane „z głęboką wdzięcznością”
Czy ktoś pamięta jeszcze, jak we wrześniu 2019 r., ku zdziwieniu opinii publicznej, wiceprezydent USA Mike Pence „z głęboką wdzięcznością przyjął odrzucenie” przez Polskę propozycji podatku od usług cyfrowych, „który utrudniłby wymianę handlową pomiędzy naszymi krajami”? Choć prace nad takim podatkiem trwały od dawna, również na szczeblu unijnym, o jego „odrzuceniu” przez nasz kraj nie poinformował rząd ani minister, ale polityk Stanów Zjednoczonych.
Podobny mechanizm zadziałał w grudniu 2022 r., gdy do Warszawy przyleciał Reed Hastings, ówczesny szef Netflixa. Zamiast z przedstawicielami biznesu, w pierwszej kolejności spotyka się z premierem i prezydentem.
Obydwie kancelarie nie tylko nie ujawniają agendy tych spotkań, ale dosłownie trzy dni po nich Janusz Cieszyński – wtedy sekretarz stanu w KPRM – wnioskuje w ramach konsultacji międzyresortowych o wykreślenie punktu dotyczącego tantiem dla polskich artystów z ustawy procedowanej przez MKiDN.
Punktu, który obciążyłby dodatkowymi opłatami gigantów streamingu. Hastings ogłasza natomiast, że Netflix wyprodukuje w Polsce cztery nowe seriale. Przypadek, prawda? Niestety takich przypadków, mniej lub bardziej zakamuflowanych, było w Polsce bez liku i zawsze – przynajmniej od strony oficjalnej – spotykały się one z tym samym tłumaczeniem. Nasz rząd by chciał, ale jego ręce związane są prawem unijnym, które trudno zmienić bez szerszego konsensusu.
A tego – często za sprawą stanowczych działań największych korporacji technologicznych – nie da się łatwo osiągnąć, ponieważ przez dekady nieskrępowanego wzrostu, garażowe firmy stały się monopolistami, zdolnymi do stawiania warunków suwerennym państwom.
W 2021 r. przekonała się o tym Australia. Gdy tamtejszy parlament rozpoczął pracę nad zobowiązaniem koncernów internetowych do płacenia wydawcom za publikowane treści informacyjne, Google zagroził wycofaniem swojej wyszukiwarki z antypodów. Sydney nie uległo jednak szantażowi, a regulacje przyjęto.
Listy intencyjne
W Polsce, nawet uwzględniając różnicę potencjałów – ulegamy zaskakująco łatwo. Zwłaszcza za prezydentury Donalda Trumpa, gdy ambasadorem USA w Polsce była Georgette Mosbacher, listy wysyłane do naszych władzy, wprost domagające się preferencji dla amerykańskich firm, nie były nawet tajemnicą poliszynela. Jeden z nich opublikowałem swego czasu na łamach tygodnika „Do Rzeczy”.
Dziś, gdy Mark Brzeziński chce coś ogłosić, po prostu idzie do TVN24 – stacji z amerykańskim kapitałem – i przekazuje naszym władzom stanowisko Waszyngtonu. Prędzej czy później, stanowisko to staje się prawem, zazwyczaj niezmiernie korzystnym dla zagranicznego kapitału.
Pytanie, dlaczego ręce polskich władz związane są zwłaszcza wtedy, gdy sprawa dotyczy setek milionów dolarów wyprowadzanych przez technologicznych gigantów z polskiego rynku? Dlaczego np. rząd Włoch nie czekał na Brukselę, gdy na jakiś czas zablokował na swoim terytorium używanie ChatuGPT, dopóki OpenAI nie uzupełniło informacji o danych, które wykorzystywało i przetwarzało przy uzyskiwaniu odpowiedzi (mowa o zjawisku tzw. scrappingu)?
Pozory technologicznej suwerenności
Niestety, gdy chodzi o reparacje od Niemiec albo jakikolwiek inny przykład wizerunkowej walki o polską suwerenność, PiS pierwszy staje w szranki z całym światem. Gdy prywatna firma otwiera „swoją przestrzeń” w dowolnym wynajętym biurowcu, na przecięciu wstęgi pojawiają się konstytucyjni ministrowie albo szef rządu. A czasami i szef rządu i konstytucyjny minister.
Tak było w przypadku nowego biura Google w Warszawie, czy siedziby ABB w Krakowie. Byłem, widziałem, wszędzie ta sama narracja – duma, że nas wybrali. Bez głębszej refleksji, co z centrów outsourcingowych zostaje dla rozwoju polskiego PKB? Jak wzmacniają naszą konkurencyjność i innowacyjność?
W całej tej sprawie nie chodzi jednak o techno-populizm oraz krytykowanie polskich władz za spotykanie się z zagranicznymi inwestorami. To praktyka powszechna we wszystkich państwach rozwijających się. W istocie gra toczy się o to, jak często odbywają się podobne spotkania, jaką siłę nacisku na polityków mają prezesi korporacji z Doliny Krzemowej i jak skutecznie utrzymują korzystne dla nich status quo.
Gdy na Zachodzie już widzi się, jak wielkie straty dla demokracji oraz jak brutalne bywają big techy (w tym temacie polecam lekturę książki Maxa Fishera W trybach chaosu) – w Polsce ich przedstawiciele nadal uchodzą za luminarzy postępu i dystrybutorów prestiżu. Na tyle istotnych, że z niemówiącej po polsku byłej szefowej YouTube’a – Susan Wojcicki – robi się „ambasadorkę polskości” i „odległą kuzynkę premiera Morawieckiego”.
Na marginesie, wystarczy zobaczyć co z tego „otwartej dyskusji” z Altmanem zostało. Zaproszony przez rządową instytucję (Ideas NCBR), na życzenie prywatnej firmy (OpenAI) zabronił publikacji wideo z sesji pytań, która dla tej firmy była co najmniej niewygodna. Pokazywała ona m.in. problemy twórcy organizacji, która od trzech lat współpracuje z OpenAI i pomaga firmom i start-upom korzystać z jej technologii, a która w ostatnich miesiącach dostała od Altmana przedsądowe wezwanie do zaprzestania działalności.
Bo to nie jest świat ideowych altruistów, tylko twardy biznes, w którym Polska musi odgrywać rolę podmiotu, a nie łatwego rynku zbytu. Tej umiejętności, w przeciwieństwie do programowania, musimy się jednak nadal nauczyć.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.