Polacy nie będą umierać za klimat
W skrócie
„Zielona rewolucja będzie testem euroentuzjazmu. Polacy nie będą umierać za klimat, bo choć wierzą w zmiany klimatyczne, to uważają je zasadniczo za problem globalny i o ograniczonych konsekwencjach dla Polski.” – pisał na łamach tygodnika „Plus Minus” Paweł Musiałek.
Artykuł stanowi skróconą wersję tekstu opublikowanego na łamach www.rp.pl. Tytuł, podtytuł, wyimy i śródtytuły pochodzą od redakcji. Zachęcamy do zapoznania się z pełną, oryginalną wersją tekstu.
Miało być inaczej
Wojna na Ukrainie miała zmienić sytuację. Dodać Polsce politycznego znaczenia, dać nam kapitał moralny, usunąć na bok dotychczasowe spory. Nic takiego się nie wydarzyło. Owszem, można powiedzieć, że polityka wobec Rosji czy Ukrainy uległa zmianie, ale poza polityką wschodnią wojna niczego istotnego nie zmieniła.
Poza jednym. Urosły polskie ambicje. Wojna była dowodem na to, że Polska miała rację, a przede wszystkim rację miał PiS, który o rosyjskim zagrożeniu mówił wtedy, kiedy nie było to jeszcze modne.
Moralne zwycięstwo nie przekuło się na polityczną pozycję naszego kraju. Nie było naszym wunderwaffe. Polska nie otrzymała środków ani z Krajowego Planu Odbudowy, nie uzyskała znaczącego finansowego wsparcia na ukraińskich uchodźców, a do tego wcale nie jest pewna wypłata środków z wieloletniego budżetu UE.
Co więcej, wojna naturalnie pogorszyła sytuację w krajowym budżecie. Dlatego determinacja, aby zdobyć unijne środki jest ogromna, szczególnie że zbliżają się wybory. I tylko to blokuje potężne negatywne emocje wobec Brukseli.
Poczucie niesprawiedliwości jest tym większe, że od wielu lat Polska rozwija się bardzo dynamicznie. Dużo szybciej od innych gospodarek, szczególnie państw Europy Zachodniej. Z gospodarczego punktu widzenia stanowi więc bardzo pozytywny wkład do unijnego PKB. Ale mimo rosnącej pozycji gospodarczej nie zmienia się pozycja polityczna.
Symbolem tego są relacje z Niemcami. Polska w 2022 r. stała się piątym pod względem obrotów partnerem handlowym RFN. Tymczasem relacje polityczne Warszawy z Berlinem szorują po dnie.
Skok na główkę do eko-basenu
Emocje, które nie są zdrowo kanalizowane, odkładają się i mają potencjał erupcji ze dwojoną siłą, gdy tylko będzie ku temu okazja. Wiele wskazuje, że taka pojawiła się na horyzoncie. Ogromny potencjał politycznych napięć będzie mieć polityka klimatyczna. Do niedawna była ograniczona w swoim rozmachu – wpływała na energetykę, ale poza nią ruchy Brukseli były nieśmiałe.
Przełomowa decyzja o osiągnięciu neutralności klimatycznej do 2050 roku przewraca stolik. Europejski Zielony Ład (EZŁ) jest całkowitą transformacją gospodarczą, której skala nie jest jeszcze w pełni zrozumiała.
Trudno, żeby było inaczej, wszak zeroemisyjne technologie w wielu sektorach jeszcze nie powstały albo technologicznie nie są dojrzałe, albo bardzo drogie. Efekt, przede wszystkim finansowy, dla przeciętnego Kowalskiego jest trudny do przewidzenia.
Optymiści uspokajają, żeby nie panikować, bo zyski przeważą. Tym, dla których argumenty klimatyczne nie są wystarczające, dyżurni „uspokajacze” przedstawiają cały zestaw argumentów ekonomicznych, z najważniejszym na czele, czyli korzyściami rozwoju zielonego przemysłu. Dzięki nowym regulacjom UE ma stać się liderem nowego wyścigu technologicznego, który zdefiniuje nowy międzynarodowy system pracy.
Problem polega na tym, że korzyści wynikające z zielonej transformacji są dużo bardziej enigmatyczne niż koszty, które zaczynają być coraz większe i coraz bardziej namacalne. Europejski Zielony Ład to skok do basenu na główkę z dużej wysokości, gdy wciąż nie wiemy, ile jest w nim wody.
Ani pandemia, ani wojna nie zmieniły celów Brukseli. Wręcz przeciwnie. Oba te wielkie kryzysy przyniosły zwolennikom transformacji dodatkowe argumenty, żeby ją przyspieszyć. Tym samym udowodniły to, że EZŁ jest projektem z kategorii „too big to fail” (za duże, by upaść).
Poza celami przemysłowymi i klimatycznymi EZŁ to w oczach Brukseli brakujący Święty Graal integracji europejskiej. To świetna narracja mająca spajać wszystkich Europejczyków, wspólny cel spełniający zasadę SMART – konkretny, mierzalny, zdefiniowany w czasie, istotny i osiągalny. Pytanie tylko, jakim kosztem? Przy okazji daje świetne wytłumaczenie dla wzmacniania kompetencji instytucji ponadnarodowych.
Europejski Zielony Ład stanowi szczególnie duże wyzwanie dla Europy Środkowej. Mimo dynamicznego wzrostu nadal jest to region biedniejszy, o wyższym wskaźniku ubóstwa energetycznego, mniejszych dochodach ludzi, wciąż nieposiadający dużych firm zaawansowanych technologicznie, które miałyby potencjał, by stać się liderem zielonej transformacji.
Można powiedzieć, że relacja kosztów do zysków w przypadku naszego regionu, w tym Polski, jest dużo mniej korzystna niż w państwach, które do zielonego wyścigu przygotowywały się od dawna, mają dobry sprzęt, trenera i doping.
Na proces rosnących kosztów wynikających z opodatkowania śladu węglowego nałoży się sukcesywne zmniejszanie finansowego wsparcia z Brukseli. Polska staje się coraz bogatszym państwem, więc naturalnie coraz mniej należy się nam unijnych środków.
Poza tym polityczne problemy w państwach południa Europy zdają się być na tyle ważące, że część pieniędzy zapewne zostanie tam przekierowana. Wreszcie w unijnym budżecie będzie pewnie coraz mniej środków na „narodowe koperty”, bo trzeba sfinansować ogólnounijne cele z polityką klimatyczną na czele.
Czeka nas polexit?
Jesteśmy zbyt daleko, aby straszyć polexitem, ale na horyzoncie pojawia się ryzyko budowy silnej antyunijnej emocji, która będzie musiała znaleźć polityczne ujście. Będzie ona prowadzić zapewne do silniejszego pęknięcia w polskiej prawicy na skrzydło pragmatyczne i jastrzębie. Podział ten już dziś jest obecny w obozie Zjednoczonej Prawicy, ale jeszcze nie w pełni dojrzał i się nie zinstytucjonalizował.
Realnym scenariuszem jest brak zdolności obsługi przez PiS elektoratu eurorealistycznego i eurosceptycznego. Na krytyce wobec UE z pozycji suwerennościowych, gdzie w centrum będzie polityka klimatyczna, może więc wyrosnąć polexitowa partia, która będzie ważnym politycznym podmiotem budującym swoją pozycję nie tylko na krytyce zielonego mainstreamu, ale również „mainstreamowej” prawicy, która nie miała odwagi uderzyć w stół w odpowiednim momencie.
Podmiotowość Polski w tym procesie jest ograniczona. Zielona maszyna UE jest tak rozpędzona, że Polska może co najwyżej walczyć o niewielkie ustępstwa i modyfikacje, ale na pewno nie o zmianę europejskiego kursu. Ten jest bowiem przesądzony.
Pewnie koszty tego procesu będą mniejsze, a korzyści większe, jeśli proces transformacji energetycznej będzie dobrze zaplanowany i przeprowadzony. Ale nawet jeśli rządzić będzie partia czy koalicja, która obrazy Maryi wymieniłaby w całej Polsce na obrazy matki natury, nie znaczy to, że wszystko pójdzie bezproblemowo.
Wiara w to, że polskie państwo da się łatwo przestawić na nowe tory, aby konsekwentnie realizowało plan potężnej zmiany paradygmatu rozwojowego UE, jest naiwna. Jeszcze bardziej naiwna jest wiara, że nawet udany proces koordynacji i schodzenia ze śladu węglowego będzie gwarancją tego, że przejdziemy zieloną transformację gładko i bezboleśnie.