800 Plus? Polskie państwo ma dzisiaj ważniejsze potrzeby
Waloryzacja 500 Plus oznacza coroczny wzrost wydatków państwa o 25 mld zł. Trzeba powiedzieć jasno: z perspektywy potrzeb naszej wspólnoty politycznej są dzisiaj istotniejsze wydatki niż przeznaczanie kolejnych miliardów na świadczenia finansowe dla polskich rodzin.
Jeśli weźmiemy pod uwagę inflację i porównamy zarobki w sektorze publicznym do prywatnego, to okaże się, że różnica na niekorzyść budżetówki wzrosła już do alarmującego poziomu. Pensje nauczycieli, urzędników, pracowników MOPS-ów, czy państwowych inspekcji, jak Sanepid czy PIP itd. stają się na tyle nieatrakcyjne, że grozi to obniżeniem jakości usług publicznych, i to na wielu frontach.
Oczywiście nie jest tak, że ludzi do pracy w tych miejscach w ogóle zabraknie. Po prostu ci najbardziej utalentowani będą odchodzić do sektora prywatnego, a chętnych do ich zastąpienia będzie coraz mniej, co wzmocni negatywną selekcję.
Powyższe uwagi to nie tylko ostrzeżenie przed bliżej nieokreśloną przyszłością. Patrząc na różne wskaźniki, choćby odejść z administracji i jakość studentów na studiach pedagogicznych, musimy stwierdzić, że coraz częściej dyskutujemy już o teraźniejszości.
Dwudziestoprocentowa podwyżka pensji dla pracowników budżetówki waloryzująca zarobki jedynie o wskaźnik inflacji wiązałaby się z kosztami porównywalnymi z transformacją 500 Plus w wersję o 300 zł wyższą. Celem tej podwyżki byłby nie tyle skokowy wzrost jakości świadczonych usług publicznych, co utrzymanie ich na dotychczasowym poziomie i walka, aby te standardy zwyczajnie nie spadły.
Dlaczego rząd PiS nie zdecydował się dotychczas na taki krok? Po pierwsze, przełożenie wyższych pensji na jakość świadczonych usług nie jest ani bezpośrednie, ani szybko odczuwalne, ani precyzyjnie mierzalne. Co najważniejsze, jest także ograniczone, bo na jakość wpływa wiele czynników, a pensje to tylko jeden z nich.
Po drugie, 500 Plus trafia do dużo szerszej grupy odbiorców niż pracownicy budżetówki, więc z perspektywy słupków poparcia waloryzacja tego świadczenia PiS-owi potencjalnie bardziej się opłaca. Poza tym o ile szeroko rozumiane doinwestowanie usług publicznych jest popierane przez Polaków, tak podnoszenie pensji urzędnikom już niekoniecznie.
Dyskutując o waloryzacji 500 Plus, należy ocenić dotychczasowe efekty tego programu. Z perspektywy demograficznej nie spełnił on pokładanych w nim nadziei, bo wskaźnik dzietności (poza wyraźnym, jednorazowym skokiem w pierwszym roku) nie wzrósł znacząco.
Wielu uważa, że gdyby nie wprowadzenie świadczenia, to dzietność byłaby jeszcze niższa, więc nawet niewielki wzrost jest sukcesem. Jest to teza trudno weryfikowalna, natomiast nawet jeśli tak się stało, to liczba dodatkowych urodzeń wypada co najmniej blado wobec ponad 40 mld zł, jakie co roku wydajemy na ten program.
Bez wątpienia najważniejszym sukcesem 500 Plus jest ograniczenie ubóstwa, a więc wymiar socjalny. Tylko problem polega na tym, że jeśli pro-demograficzny aspekt przestaje być istotny i program sprowadza się do narzędzia polityki socjalnej, to wówczas należy zadań pytanie, czy na pewno 500 Plus jest najbardziej efektywną metodą walki z ubóstwem.
Od razu należy zaznaczyć, że za tą wątpliwością nie kryje się ukryte założenie, że rodziny, do których trafiają środki, niewłaściwie je wydają (słynne „przepijanie przez patusów”). Chodzi po prostu o powszechność programu połączoną z brakiem kryteriów dochodowych, co rodzi uzasadnione pytanie, czy zbliżonego efektu socjalnego nie można było osiągnąć tańszymi rozwiązaniami.
500 Plus stało się bowiem czymś na kształt dochodu gwarantowanego dla rodzin z dziećmi. A w połączeniu z pozostałymi świadczeniami wprowadzonymi przez PiS, doprowadziło do sytuacji, w której nasz kraj jest dziś europejskim liderem pod względem wydatków na politykę prorodzinną. Oczywiście, dobrostan rodzin jest czymś pożądanym z perspektywy konserwatywnego państwa dobrobytu, ale nie może przesłonić nam całego obrazu.
W tej sytuacji, jeśli już decydowaliśmy się na waloryzację świadczenia, to należałoby to zrobić w oparciu o kryteria dochodowe. Tak, aby zachować jego wymiar socjalny i pomóc najbardziej potrzebującym, a jednocześnie zaoszczędzić środki na inne potrzeby, równie istotne z perspektywy pro-państwowej.
Polsce daleko oczywiście do Grecji czy Wenezueli, ale znajdujemy się w okresie spowolnienia gospodarczego, które co do zasady hamuje wzrost dochodów budżetowych. W tych okolicznościach należy z większą dyscypliną oglądać każdą złotówkę i hierarchizować różnorodne potrzeby.
A akurat jako Polska mamy nadal na co wydawać. Poza wskazaną na początku tekstu budżetówką, są to choćby opiekunowie dzieci z niepełnosprawnościami, na horyzoncie rysują się wydatki na walkę z ubóstwem energetycznym, czymś oczywistym są też choćby wydatki na zbrojenia, nie najlepiej na tle Europy wypadamy w środkach przeznaczanych na ochronę zdrowia, naukę, czy badania i rozwój. Konserwatywne państwo dobrobytu to nie tylko świadczenia socjalne dla polskich rodzin.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.