Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Wiara nigdy nie zastąpi terapii, a terapeuta – Boga

Wiara nigdy nie zastąpi terapii, a terapeuta – Boga Grafikę wykonała Julia Tworogowska

Twórca psychoanalizy, Zygmunt Freud, sceptycznie odnosił się do religii. Być może dlatego wielu katolików nieufnie podchodzi dziś do psychoterapii, obawiając się, że terapeuci zastąpią księży. Tymczasem Monika i Marcin Gajdowie, czerpiąc z duchowości Kościoła, tworzą nurt Chrześcijańskiej Terapii Integralnej. W rozmowie z Cezarym Boryszewskim mówią o różnicy między „nocą ciemną” a depresją, o poszukiwaniu miłości i mindfulness w wydaniu Ojców Kościoła.

Cezary Boryszewski: Zacznę może od pewnej kontrowersyjnej sprawy. Niedawno ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, biskup Edward Dajczak, zrezygnował ze swojego urzędu z powodu depresji. Jak państwo oceniają tę decyzję? 

Marcin Gajda: Osobiście jestem ogromnie wdzięczny biskupowi Edwardowi Dajczakowi za odwagę, by się tym publicznie podzielić. Myślę, że to było ważne dla wielu osób zmagających się z depresją, szczególnie w Kościele. Depresja, zwłaszcza endogenna, to ciężka choroba, która może doprowadzić nawet do śmierci. Był to ważny sygnał dla wszystkich ludzi wierzących, że zdrowia psychicznego nie należy ignorować.

A jednak nie wszyscy katolicy podzielają państwa aprobatę. Część z nich skrytykowała tę decyzję, zarzucając biskupowi zamienianie duchowości na psychologię. Stan, który miałby przeżywać, nazwali nie depresją, lecz zaczerpniętą z duchowości chrześcijańskiej „nocą ciemną”.

Marcin Gajda: Mylenie tych dwóch pojęć to bardzo duże nieporozumienie. Depresja to choroba o bardzo różnych podłożach: czasami są to zaburzenia w ośrodkowym układzie nerwowym, czasami reakcje na trudną przeszłość. Przyczyny mogą dotyczyć całego ciała bądź mózgu, a czasem – jak to mówią lekarze – jej podłoże jest idiopatyczne, czyli nieznane.

Natomiast „noc ciemna” to pojęcie wypracowane przez św. Jana od Krzyża, hiszpańskiego mistyka chrześcijańskiego, w XVI wieku. Zarezerwowane jest raczej dla zjawiska duchowego, pewnego rodzaju oczyszczenia i przemiany duchowej, która dokonuje się na drodze modlitwy kontemplacyjnej. Najpierw człowiek przechodzi przez proces oczyszczenia zmysłów, w którym na modlitwie zamiast doświadczać przyjemności (co jest częstą gratyfikacją, zwłaszcza na początku rozwoju duchowego) ma poczucie oschłości i braku. Najczęściej nie przeżywa też tego w ekstremalny sposób.

Natomiast drugi etap, tzw. „noc ducha”, potrafi być już naprawdę trudny, ale podkreślę raz jeszcze – to nie jest depresja. Źródłem „nocy ciemnej” jest świadomie podjęta decyzja o wejściu na drogę duchową, której człowiek doświadcza nie pomimo tego, że się modli, ale właśnie dlatego, że ma modlitewny kontakt z Bogiem. Co ważne, doświadczając nocy ciemnej, ludzie są w stanie wykonywać swoje obowiązki – być dobrym mężem, biskupem, lekarzem.

Wreszcie, noc ciemna prowadzi do szczęśliwego końca. Na końcu drogi człowiek osiąga pełnię swych możliwości, pełnię człowieczeństwa. Doświadcza czegoś, co w mistyce nazywa się „przebóstwieniem” lub „stanem zjednoczenia z Bogiem”. Natomiast depresja często wymaga farmakoterapii i może prowadzić do destrukcji życia, a nawet do śmierci. Ważne jest, by dobrze przyjrzeć się źródłom i przebiegowi obydwu tych stanów.

Oczywiście człowiek wierzący może przyjąć pewne trudne doświadczenia, które go dotykają – na przykład właśnie depresja, nowotwór czy odejście bliskiej osoby – jako elementy procesu duchowego, przynoszące oczyszczenie i rozwój. Natomiast jest to coś wtórnego – to samodzielna decyzja o nadaniu sensu wydarzeniom, które krzyżują życie i plany. Nie należy tego mylić. Skoro więc biskup Dajczak mówi, że ma depresję, to nie można tego podważać.

Wielu katolików ma sporą nieufność wobec psychoterapii, bo wydaje się ona stać w sprzeczności z Ewangelią, która mówi o zaparciu się siebie, wyrzekaniu się swej woli, braniu swego krzyża, pokorze, posłuszeństwie i uniżeniu. Zaś w psychoterapii stawia się na pokochanie siebie, dbanie o siebie, asertywność czy ufanie sobie. Jak to połączyć?

Marcin Gajda: To jest temat na całą książkę (śmiech), stąd będę musiał odpowiedzieć na nie, trochę upraszczając. Przede wszystkim psychoterapia i teksty ewangelii posługują się różnymi językami, bo powstały w zupełnie odmiennych czasach i kulturach. Pierwszy krok to zrozumienie prawdziwego sensu i znaczenia zarówno ewangelii, jak i języka terapii, a następnie – przetłumaczenie treści z jednego na drugi. Wtedy nagle okazuje się, że mówią o tym samym: o wolności człowieka. O zaufaniu samemu sobie, własnemu głosowi sumienia. Tak więc to przede wszystkim różnica kulturowa i wynikający z niej język mają duży wpływ na te powierzchowne nieporozumienia, o których pan mówił.

Katechizm Kościoła Katolickiego mówi wprost, że sumienie to miejsce, w którym przemawia Bóg, a człowiek powinien postępować przede wszystkim w zgodzie z sumieniem – a więc w zgodzie ze sobą! Ja nie widzę tutaj żadnych sprzeczności. Dobrze rozumiana terapia i dobrze rozumiana duchowość ostatecznie mają doprowadzić do tego, aby człowiek doświadczał miłości i dzielił się nią. To daje mu spełnienie.

Człowiek, którego wiara jest zdrowa, odkrywa, że nie ma sprzeczności między miłością do siebie samego, bliźniego i Boga – to ta sama miłość. Nie można kochać Boga, nie kochając siebie, ani kochać siebie, nie kochając bliźniego. To są porządki komplementarne. Wprowadzanie pomiędzy nie sprzeczności jest niechrześcijańskie. Co więcej, zaryzykowałbym wręcz tezę, że nie jest możliwa miłość Boga i doświadczenie miłości Boga bez miłości do siebie samego. Często ludzie nawet nie potrafią rozwinąć swojej duchowości, gdyż odrzucają w sposób autoagresywny na poziomie fundamentalnym samych siebie.

Monika Gajda: Nie można nigdy wyrywać pewnych sformułowań z kontekstu, czy to w psychoterapii, czy w teologii. W Ewangelii widzimy przecież Jezusa, który z jednej strony nakazuje nadstawiać policzek, a z drugiej, gdy sam jest spoliczkowany, dość asertywnie pyta: „Dlaczego mnie bijesz? Jeżeli powiedziałem coś złego, to wykaż, co było złe”. Jezus daje przykład wolnego człowieka, który działa motywowany miłością. Jego decyzja o oddaniu swojego życia też była aktem wolności. Można powiedzieć, że to był nawet krok dalej, niż podpowiada asertywność, ale takiego czynu mógł dokonać tylko człowiek wolny i kochający.

Marcin Gajda: Aby ofiarować siebie, najpierw trzeba siebie samego mieć. Chrześcijaństwo, które nakazuje tylko dawać, a zapomina o konieczności posiadania, o wewnętrznej autonomii, nie jest chrześcijaństwem. Natomiast chciałbym dodać jeszcze jedno w kwestii nieufności katolików do terapii. Gdy przypomnimy sobie Freuda, ojca psychoterapii, i jego niechęć do religii, to ten historyczny brak zaufania ze strony chrześcijan wcale nie dziwi. Wiele nerwic, które badał Freud, wynikało ze źle rozumianej religijności, pozbawionej kontekstu duchowego i właściwej egzegezy, opartej na dosłownym rozumieniu niektórych wypowiedzi Jezusa. Dziś wiemy z nauczania Kościoła, że wiele słów Jezusa ma charakter metaforyczny.

Świat nie musi być czarno-biały! Chcesz oglądać go we wszystkich odcieniach? Przekaż 1,5% na Klub Jagielloński! Numer KRS: 0000128315.

Są państwo nie tylko praktykującymi psychoterapeutami, ale też twórcami nurtu zwanego Chrześcijańską Terapią Integralną (ChTI). Ta nazwa brzmi intrygująco. Czy faktycznie łączą państwo chrześcijańską duchowość z psychoterapią?

Marcin Gajda: W odpowiedzi na to pytanie najchętniej odesłalibyśmy do strony, gdzie można szczegółowo poczytać o naszej ofercie terapeutycznej i wizji zdrowienia. Jesteśmy profesjonalnymi psychoterapeutami i prowadzimy naszą pracę według powszechnie uznanych reguł terapeutycznych. Różnica polega na tym, że wysiłek, który większość klasycznych terapeutów wykonuje z pacjentem na poziomie intelektu, psychiki i uczuć, my poszerzamy o wymiar duchowy.

Tak naprawdę im dalej od Freuda, tym bardziej terapia otwiera się na to, co duchowe. Nie jesteśmy już dzisiaj żadnymi rewolucjonistami, bo coraz więcej nurtów włącza w proces zdrowienia duchowość, na przykład buddyzm. My postawiliśmy na to, co chrześcijańskie. I tak proponujemy naszym pacjentom między innymi stosowanie technik uważnościowych, znanych dziś popularnie pod nazwą mindfulness, które tak naprawdę należą do tradycji duchowości chrześcijańskiej. Stosowali je już Ojcowie Pustyni, czyli pierwsi mnisi. Pokazujemy też drogę kontemplacji – pięknej chrześcijańskiej tradycji modlitwy, opracowanej między innymi przez wspominanego już św. Jana od Krzyża.

Wszystko to robimy oczywiście tylko wtedy, gdy widzimy korzystny wpływ na proces zdrowienia pacjenta. Drugi warunek jest taki, że pacjent sam się na to otwiera i chce z tego skorzystać. Nigdy do niczego nie zmuszamy. Dlatego też określamy naszą terapię jako integralną – w proces terapeutyczny, który ma uzdrowić pacjenta z problemów, włączamy także proces duchowy.

Monika Gajda: Gdy rozpoczynaliśmy pracę z naszymi klientami, to zdaliśmy sobie sprawę, że jako chrześcijanie mamy niejako unikalne spojrzenie na człowieka i proces leczenia rozumianego jako dotarcie do pełni człowieczeństwa, do zagospodarowania pełni swoich sił witalnych, do zintegrowania emocji, psychiki, intelektu i ducha. I choć terapie coraz częściej otwierają się na duchowość, jak zwrócił uwagę Marcin, to nie znaleźliśmy nurtu, który czerpałby z bogatych źródeł mistyki chrześcijańskiej. W tym sensie faktycznie robimy coś nowatorskiego.

Rozumiemy duchowość jako relację z miłością, którą chrześcijanie nazywają Bogiem lub Chrystusem – ludzie spoza Kościoła ową miłość bardzo często nazywają siłą wyższą lub jeszcze inaczej. Jednak raz jeszcze podkreślę – nigdy nie zastępujemy terapii duchowością. Stosujemy wszystkie klasyczne techniki terapeutyczne, pracujemy nad emocjami, myślami itp. Jeżeli ktoś jest na to otwarty, proponujemy po prostu wejście na drogę duchowości, co czasami pozwala uzdrawiać inne sfery ludzkiego umysłu.

Ale czy w takim razie terapia, którą państwo proponują, nie wyklucza ateistów i ludzi o materialistycznych poglądach na świat? 

Marcin Gajda: Sama nazwa terapii jest oczywiście pewnym sitem i sprawia, że raczej nie trafiają do nas ludzie przypadkowi. Natomiast my nie widzimy problemu w tym, aby przyszedł do nas ktoś, kto zaprzecza istnieniu Boga. Na pewno nie będziemy go na siłę nawracać (śmiech). Jeżeli ktoś jest otwarty na doświadczenie duchowe, to po prostu proponujemy mu je jako narzędzie leczenia.

Takie podejście znajdziemy też na przykład w psychoterapii humanistycznej, według której każdy z nas jest zamieszkiwany przez siłę, którą możemy nazwać „miłością”, „mądrością”, „głosem wewnętrznym” „energią” – jak wspominałem, nie muszą to być stricte chrześcijańskie określenia. W podobny sposób duchowość w proces zdrowienia włączają przykładowo grupy dwunastokrokowe dla osób uzależnionych, które odwołują się do koncepcji tzw. siły wyższej, która nie oznacza żadnej konkretnej formy religijnej ani nawet konkretnej filozoficznej wizji postrzegania absolutu.

Jako terapeuci nie jesteśmy ewangelizatorami ani teologami. Naszym zadaniem jest pomóc pacjentowi w wyzdrowieniu. Jako chrześcijanie wiemy, że nasza duchowość może się po prostu okazać bardzo pomocna, ale jako profesjonalni terapeuci zawsze pracujemy tylko w obszarze, do którego dopuści nas pacjent.

To ważna uwaga, bo ktoś nieufny mógłby podejrzewać, że to jakaś krypto-ewangelizacja i złamanie zasady neutralności światopoglądowej terapeuty. Rozumiem, że z subiektywnej perspektywy pacjenta proponowana przez państwa duchowość nie musi być wcale przypisana do katolickiej tradycji religijnej, choć ma chrześcijańskie korzenie?

Marcin Gajda: Tak, dokładnie. Dla nas jako chrześcijan najciekawsze było to, że poszukując naszej koncepcji terapii, która włączałaby w swój obręb proces duchowy, odkryliśmy trafny i dobry język opisujący te doświadczenia w chrześcijańskiej tradycji mistycznej. Myślę tutaj zwłaszcza o wspominanym św. Janie od Krzyża, który w naprawdę genialny sposób opisał proces rozwoju duchowego. To, co inni odkrywają intuicyjnie, my mamy dobrze opracowane już od XVI, albo nawet od IV wieku, kiedy to z kolei żyli pierwsi mnisi, którzy wyszli na pustynię w poszukiwaniu modlitwy.

Stwierdziliśmy, że jako terapeuci korzystający z chrześcijańskiej tradycji duchowej nie powinniśmy mieć absolutnie żadnych kompleksów wobec terapeutów odwołujących się na przykład do buddyzmu. Mamy piękną, bogatą tradycję i nie musimy ulegać myśleniu, że „u sąsiada trawa jest bardziej zielona”. Chrześcijańska duchowość w niczym nie ujmuje nam profesjonalizmu – wręcz przeciwnie.

Mówili państwo, że nie mają nic przeciwko temu, by pacjent nie nazywał doświadczeń duchowych na medytacji chrześcijańskimi pojęciami. To brzmi trochę jak krok w kierunku indyferentyzmu religijnego, relatywizacji prawd wiary lub wręcz instrumentalizacji chrześcijaństwa na potrzeby terapii. Co by państwo odpowiedzieli na ten zarzut? Czy naprawdę nie ma znaczenia to, czy nasze doświadczenie duchowe nazwiemy kontaktem z Bogiem Trójjedynym, czy też z Energią, Miłością itp.?

Marcin Gajda: Szczerze powiedziawszy, ciężko mi odpowiedzieć na zarzut instrumentalizacji duchowości. Zgodnie z moim doświadczeniem droga duchowa, chrześcijańska ścieżka wtajemniczenia ze swej natury powinna być jakoś weryfikowana i doświadczana zarówno w obszarze psychiki, jak i ciała oraz intelektu. Moim zdaniem ludzie opuszczają obecnie religię chrześcijańską między innymi dlatego, że daje im niewiele w wymiarze egzystencjalnym, tu i teraz. A każda poważna ścieżka duchowa powinna przynosić jakieś konkretne owoce w życiu. To nie instrumentalizacja duchowości, ale jej właściwe przeżycie.

W wymiarze egzystencjalnym – doświadczalnym – ludzie często sami nadają nazwy temu, co ich spotyka oraz TEMU, Kogo spotykają. W Liście św. Jana jest wprost napisane, że Bóg jest miłością. W innym miejscu czytamy, że Duch Boży jest jak wiatr lub ogień. Czy to nie jest energia właśnie? Św. Paweł mówi o Bogu, jakby był powietrzem: „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28). Używanie wielu określeń jest zrozumiałe, gdy zdamy sobie sprawę, że mówimy o tajemnicy niewyrażalnej ludzkimi pojęciami. Wydaje się, że różne określenia Boga są nawet bardziej adekwatne, bo nie roszczą sobie prawa do unikalnej „jedyności”.

Czym więc różni się proces terapeutyczny od procesu rozwoju duchowego? Część chrześcijan dzisiaj obawia się, że terapia właściwie zastąpiła rozwój duchowy, psychoterapeuta – kierownika duchowego itp.

Monika Gajda: Przede wszystkim te dwa procesy nie tylko się wzajemnie nie wykluczają, ale są wobec siebie integralne. Nachodzą na siebie, wpływają na siebie nawzajem, bo przedmiotem obydwu jest dojrzewanie i rozwój osoby. Proces zdrowienia terapeutycznego może pokrywać się z procesem duchowym, gdyż doświadczenie miłości siły wyższej / Boga / transcendencji, czyli przedmiotu duchowości, potrafi być uzdrawiające i wpływa na leczenie na przykład nerwic, traum czy innych problemów emocjonalnych.

To samo w kwestii duchowości. Jej elementem jest porządkowanie emocji i myśli, czyli całej naszej sfery naturalnej, oraz uzdrawianie naszego obrazu Boga, który może być zaburzony przez nasze trudne doświadczenia. I tutaj terapia może pokrywać się z procesem duchowym. Porządkowanie emocji wpływa na nasz rozwój duchowy i odwrotnie.

Marcin Gajda: Jest też jedna zasadnicza różnica. Co do zasady, terapia mówi o leczeniu, o rozwiązywaniu problemu, który utrudnia życie. Natomiast duchowość dotyczy rozwoju człowieka w ogóle. Czasami rozwój ten nie jest możliwy bez leczenia i wtedy należy skorzystać z pomocy terapeutycznej. Zdarza się nawet, że terapia jest warunkiem rozwoju duchowego.

Idealna terapia ukierunkowana jest na osiągnięcie dojrzałości i zdolności do zdrowej miłości. Ludzie, którzy są dla mnie autorytetami w świecie psychoterapii, twierdzą, że to tak naprawdę miłość leczy, a zdrowie, do którego powinna prowadzić terapia, oznacza zdolność do dojrzałej miłości. To z kolei jest definicja, w której terapia zbiega się z duchowością rozumianą jako ukierunkowanie na zjednoczenie z Bogiem. Zjednoczenie wyrażone w miłości.

Jeżeli ktoś mówi o potencjalnej konkurencyjności terapii i duchowości, to – z mojego doświadczenia – takie argumenty wysuwają ludzie o neurotycznej religijności. W ten sposób wzmacniają swoje fortyfikacje i mechanizmy obronne wynikające z podświadomego lęku przed zmianą. Dla osób o zdrowej duchowości ten rozdział jest oczywisty.

Można więc powiedzieć, że terapeuta potrzebny jest, gdy mamy do czynienia z zaburzeniem, a kierownik duchowy, gdy zdrowa osoba chce się duchowo rozwijać?

Marcin Gajda: Tak i nie. Do terapeutów przychodzą z jednej strony ludzie, którzy mają już jakieś objawy chorobowe, na przykład nerwicę, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne czy depresję. Z drugiej zaś przychodzą tacy, którzy mają problemy w pewnych konkretnych obszarach życia: w relacjach, w podejmowaniu decyzji itd. Nie trzeba więc mieć zaburzeń o medycznym podłożu, by przyjść na terapię. Celem terapii jest rozwiązywanie konkretnych problemów.

Natomiast po duchowe towarzyszenie powinni sięgać ludzie, którzy chcą rozwijać się duchowo. Może się pewnie okazać, że niektórzy z nich mają cechy chorobowe. Dlatego znowu wracam do tego samego – istnieje pewna synergia między terapią a kierownictwem duchowym. Jej warunkiem jest dojrzałość zarówno kierownika duchowego, jak i terapeuty. Terapeuta z „alergią” na Kościół, nawet jeśli deklaruje pewną neutralność, będzie przejawiał pewną niechęć w czasie terapii. Ale i wśród potencjalnych kierowników duchowych można znaleźć wiele niedojrzałości. Sprawa więc nie jest niestety prosta (śmiech).

Dobrym podsumowaniem będzie tekst Carla Gustava Junga, ucznia Zygmunta Freuda. Powiedział kiedyś coś takiego: „Leczyłem setki ludzi – większość z nich to byli protestanci, nieliczni – żydzi i pięciu lub sześciu katolików. Wśród pacjentów, których leczyłem w drugiej połowie życia, nie było ani jednego, którego problem w ostateczności nie sprowadzałby się do znalezienia właściwego religijnego poglądu na świat. Twierdzę nawet, że każdy z nich zachorował, gdyż utracił to, co wielkie religie wszystkich czasów miały mu do zaoferowania. A powrót do zdrowia możliwy był jedynie przez powrót do wiary”.

Myślę, że to idealnie obrazuje również nasze podejście do relacji terapii i wiary. Zdrowie psychiczne jest związane z duchowością ściślej, niżby się to wielu wydawało. A właściwie przeżywana duchowość często domaga się integracji i leczenia w obszarze psychicznym.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.