Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Katolicka świętość to nie opcja dla elit. To droga dla każdego

Katolicka świętość to nie opcja dla elit. To droga dla każdego Autor ilustracji: Julia Tworogowska.

Od premiery reportażu Franciszkańska 3 minął już prawie miesiąc. Dla jednych tezy stawiane przez Marcina Gutowskiego są dowodem na to, że Jan Paweł II „wcale święty nie był”. Drudzy organizują marsze w obronie „wielkiego papieża-Polaka”, twierdzą, że reportaż TVN-u jest „szatańskim atakiem na świętość JP II”. Mam nieodparte wrażenie, że w całej tej dyskusji gdzieś w tle obecne jest z gruntu fałszywe i niechrześcijańskie rozumienie świętości jako bezbłędności i bezgrzeszności.

Jan Paweł II niczym Batman?

Po początkowym szoku, jaki wywołał w polskiej debacie publicznej materiał Marcina Gutowskiego, minęło już trochę czasu. Jego mankamenty, niedociągnięcia, a być może nawet i manipulacje dość dobrze wykazali na łamach Rzeczpospolitej Tomasz Krzyżak i Piotr Litka (gorąco zachęcam wszystkich do zapoznania się z tymi reportażami).

Abstrahując od tego, kto ma rację w sporze o osobistej winie JP II, czy jest to Gutowski, czy może jednak rację ma Krzyżak (przychylam się do tej drugiej opcji), chcę zwrócić uwagę na inną kwestię.

Cały dyskurs wokół Jana Pawła II pokazuje, że nie rozumiemy, czym jest świętość. Okazuje się, że dla wielu świętość oznacza bycie greckim herosem albo komiksowym superbohaterem. Kimś, kto zawsze staje na wysokości zadania, nigdy się nie myli, nie posiada osobistych słabości i nigdy nie upada. W tej wizji święty to człowiek nieskazitelny, cnotliwy już na starcie, który nigdy się nie ubrudził. Postrzega się go wręcz jako boskiego.

Tacy święci, jeżeli w ogóle istnieją, stanowią promil spośród wszystkich kanonizowanych przez Kościół katolicki. Krótko po ukazaniu się reportażu Gutowskiego dyskutowaliśmy w grupie znajomych nad tym, jakie potencjalne reperkusje dla ważności dokonanego już procesu kanonizacyjnego papieża-Polaka mogą mieć upublicznione informację. W trakcie dyskusji jeden z kolegów postawił pytanie: „A by się stało, jeśli Jan Paweł II sam okazał się pedofilem? Czy gdyby żałował tego, co zrobił i ze wszystkich sił starał się później zadośćuczynić za taką zbrodnię, to mógłby osiągnąć świętość?”.

Gdy odpowiedziałem na to pytanie twierdząco, jedna z koleżanek stanowczo zaprotestowała. Dla niej świętość oznaczała nieskazitelność – stawanie na wysokości zadania zawsze i przez całe życie. Człowiek święty nie może popełnić zbrodni. Być może lęk przed otwarciem kościelnych archiwów jest motywowany takim właśnie postrzeganiem świętości – by Wojtyła był „rzeczywiście święty”, a jego obraz jako nieskazitelnego został podtrzymany. Takie podejście jest jednak z gruntu błędne.

Droga do świętości to proces

Po pierwsze, świętość jest punktem dojścia, a nie wyjścia. Nikt oprócz Jezusa i Matki Bożej nie rodzi się święty. Świętość to proces – droga, w którą wpisane są także upadki, grzechy i ludzka słabość. Reginald Garrigou-Lagrange, słynny XX-wieczny dominikanin, w swoim dziele Trzy okresy życia wewnętrznego (prawdziwej Biblii duchowości chrześcijańskiej) pisał, że nawet tym, którzy osiągnęli już doskonałość chrześcijańską, czyli doszli niejako do „duchowej mety”, zdarza się popełniać drobne grzechy wynikające z temperamentu lub niesprzyjających okoliczności.

Fakt, że droga do świętości jest często naznaczona ludzką słabością, widać wyraźnie, gdy spojrzymy na pierwotny Kościół, apostołów, którzy poszli za Chrystusem. Widzimy ich spierających się o to, „kto jest największy spośród nich” (Mk 9,35). Ci sami ludzie, którzy gorąco zapewniali o gotowości do pójścia za Jezusem nawet na śmierć, w momencie Jego aresztowania po prostu uciekli. Piotr, który podjął próbę towarzyszenia Chrystusowi, ostatecznie wyparł się Go, choć wcześniej zarzekał się na własne życie, że nigdy tego nie zrobi.

Lęk przed śmiercią, bólem, cierpieniem i negatywnymi konsekwencjami okazuje się silniejszy niż dobre chęci. Tchórzostwo przeważa męstwo. Miłość do Nauczyciela okazała się słabsza niż ludzki odruch bronienia własnego życia.

To właśnie ci apostołowie, których klasycystyczne pomniki podobne do greckich bogów możemy oglądać w wiecznym mieście, często do heroizmu nie dorastali, a jednak wiemy, że ostatecznie osiągnęli świętość. Większość z nich oddała swoje życie za wiarę, ale to był punkt dojścia. Meta, a nie pakiet na start. Upadek i słabość są nieodzownie wpisane w tę drogę. Doskonałość od zaraz, zależna tylko i wyłącznie od dobrych chęci, nie istnieje.

Teza prof. Żaryna, że Jan Paweł II nie mógł kryć pedofilów, ponieważ był wierzący, nie jest fałszywa, dlatego że JP II rzeczywiście krył zbrodniarzy. Jest fałszywa, dlatego że nie wystarczy wiedzieć, co jest dobre, by to wykonać. Byłby to rodzaj intelektualizmu etycznego, który katolicyzm odrzuca. Piotr wiedział przecież, że Chrystus to Syn Boży, za którego powinien oddać życie. A jednak nie był w stanie tego zrobić. Dobre chęci i wiedza, co dobre, to stanowczo za mało.

Świat nie musi być czarno-biały! Chcesz oglądać go we wszystkich odcieniach? Przekaż 1,5% na Klub Jagielloński! Numer KRS: 0000128315.

Liczy się „miłość w serduszku”

Reginald Garrigou-Lagrange w przywoływanym już przeze mnie dziele stawia proste pytanie: Na czym właściwie polega chrześcijańska doskonałość? Jak pisze dominikanin, świętość nie polega na wielkim męstwie, które ukazują greckie opowiadania o herosach. Nie polega też na mądrości, która była ideałem greckich filozofów, m.in. Platona czy Arystotelesa. I choć, jak stwierdza Garrigou-Lagrange, powyższe cnoty są konieczne do doskonałości, to nie są jej istotą.

Na czym więc polega doskonałość chrześcijańska? Na miłości przede wszystkim – miłości Boga jako źródła i ostatecznego celu ludzkiego istnienia. To niezwykle istotne, bo miłość ukierunkowuje nas na ukochanego i sprawia, że zapominamy o samych sobie. Bez miłości szukanie doskonałości i szlifowanie cnót może się okazać zwykłym utwierdzaniem własnego ego, a to może doprowadzić do pychy i pogardy wobec innych bliźnich. Być drogą raczej do piekła, a nie do zbawienia.

Garrigou-Lagrange pisze, że miłość koniecznie domaga się cnót, a ich osiągnięcie jest niejako skutkiem ubocznym miłości. Roztropności, sprawiedliwości, męstwa i umiarkowania nie osiąga się dla nich samych jedynie po to, żeby uzyskać poczucie „bycia w porządku”. Chcę być sprawiedliwy właśnie dlatego, że kocham – chcę dobra tych, których miłuję.

Św. Paweł w Hymnie o miłości w trzynastym rozdziale I listu do Koryntian napisał, że wielka wiara, mądrość, asceza i radykalne wyrzeczenie się siebie mogą okazać się bezużyteczne, jeżeli nie są motywowane miłością. Zabranie swojej żony na kolację do restauracji z miłości może okazać się więcej warte niż wydanie miliardów dolarów na pomoc głodnym dzieciom w Afryce. To pierwsze może wymagać większego poświęcenia, a to drugie może służyć jedynie połechtaniu własnego ego.

Prawda o tym, że „miłość w serduszku” jest najważniejsza, okazuje się szczególnie prawdziwa, gdy spojrzymy na życiorysy tych świętych, którym przez większość życia było bardzo daleko do cnoty. Dobry łotr żałował za popełnione zło dopiero w momencie swojej śmierci, ale i tak otrzymał od Jezusa zapewnienie, że „jeszcze dziś będzie z Nim w raju” (Łk 23,43)

Chrystus w Ewangelii postawił pewną prostytutkę ponad faryzeusza żyjącego na pierwszy rzut oka poczciwe, ponieważ „bardziej umiłowała” (Łk 7,47). Tam, gdzie rozlał się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5,20). Garrigou-Lagrange pisał, że żal za dokonane zło motywowany prawdziwą miłością potrafi dokonać w człowieku takiej przemiany, której nie dokonałaby wieloletnia asceza i szlifowanie cnót. Gorąca miłość potrafi „wytworzyć” w jednym momencie wszystkie inne potrzebne cnoty. To właśnie wydarzyło się w przypadku dobrego łotra.

Jednym z bardziej dobitnych przykładów tej prawdy jest zdumiewająca historia holenderskiego ks. Andrew Woutersa. Przez całe swoje życie był skandalistą notorycznie łamiącym celibat, spłodził wiele nieślubnych dzieci. Ale gdy w trakcie wojen religijnych doby reformacji był zmuszony do przejścia na kalwinizm, powiedział: „Całe życie byłem cudzołożnikiem. Heretykiem jednak nie będę”. Został kanonizowany jako męczennik.

Takich świętych można znaleźć więcej – św. Paweł prześladujący chrześcijan, św. Augustyn oddający się seksualnym rozkoszom, św. Bernard z Corleone będący mordercą. Wszyscy zostali świętymi. Skandaliczne? Niesprawiedliwe? Jezus mówi: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (Łk 7,47).

Świętość jako boskie arcydzieło

Oczywiście nie należy bagatelizować zła. Chrystus mówi do kobiety przyłapanej na cudzołóstwie: „I ja ciebie nie potępiam – idź, a od tej chwili już nie grzesz!” (J 8,11). Ta uwaga jest bardzo ważna, by uniknąć drugiej skrajności, która pojawia się wokół debaty na temat świętości JP II. To teza, że świętość w ogóle nie jest możliwa.

Wydaje się, że w taką skrajność wpadł pod wpływem reportażu Franciszkańska 3 ks. Andrzej Draguła, który napisał, że „na naszych oczach właśnie bankrutuje Kościół moralizmu, to znaczy rygorystycznej etyki, której sam nie udźwignął. Sami sobie ten stryczek zawiesiliśmy. […] Definicja mówiąca o świętości jako o cnocie w stopniu heroicznym coraz mniej mnie przekonuje, jest kryptopelagiańska”.

Jest to zarzut z kilku powodów fałszywy. To, że nie wszyscy osiągają tak rozumianą świętość, nie oznacza, że nie da się jej osiągnąć. Ks. Draguła mówi właściwie jednym głosem z Wielkim Inkwizytorem, bohaterem Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego. Zarzucał on Chrystusowi, że wymaga od człowieka zbyt wiele, a Ewangelia jest dla nielicznych, niemalże bogów i prawdziwych arystokratów ducha.

Ciekawszy jest jednak drugi z zarzutów. Ks. Andrzej Draguła oskarża obecnie obowiązująca koncepcję świętości o kryptopelagianizm. Jest to teza zupełnie chybiona, bowiem ta stara chrześcijańska herezja nie mówi, na czym ma polegać świętość, ale że dojść do niej można o własnych siłach. Według pelagian człowiek nie potrzebuje łaski Bożej, żeby być świętym, a to stoi w zupełnej sprzeczności z dogmatami kościelnymi. Świętość jest darem Boga i partycypacją w Jego świętości. „Tylko Tyś jest święty” – słyszymy w hymnie Chwała na wysokości Bogu.

Pokazuje to chociażby historia św. Piotra, który, opierając się tylko na własnych siłach i kierując się jedynie swoimi dobrymi chęciami, ostatecznie zdradził Chrystusa. Nawet po zmartwychwstaniu nie miał siły, by odważnie przyznać się przed światem do swojego Mistrza. Dopiero po zesłaniu Ducha Św. wyszedł do świata i odważnie głosił prawdę o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym.

Swoją wiarę opartą na miłości Bożej św. Piotr przypłacił ostatecznie męczeństwem. Jak zauważa Reginald Garrigou-Lagrange, miłość ze swej natury wręcz domaga się heroizmu. „Miłujcie się wzajemnie, tak jak ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za swoich przyjaciół” (J 15,12-13). Tą logiką kierował się także św. Antoni Wielki, który wyszedł na pustynię i podporządkował duchowi całość swojego ludzkiego jestestwa. To samo pchnęło do działania św. Andrew Woutersa, gdy oddał swoje życie z miłości do Chrystusa.

***

Próbując zrozumieć świętość, należy unikać dwóch skrajności: uznania jej za nieskazitelność i stwierdzenia, że w ogóle nie jest możliwa do osiągnięcia. Św. ojciec Pio lubił porównywać drogę do świętości do pracy rzeźbiarza, który stopniowo wydobywa z bezkształtnej bryły piękno. W chrześcijańskiej duchowości rzeźbiarzem jest Bóg, a kamienną masą – my sami.

Efekt końcowy tego procesu chyba najdobitniej opisał św. Symeon Nowy Teolog w następujących słowach: „Oglądam piękno Twej łaski, podziwiam jej blask, a jej światłość odbija się we mnie; zachwycam się jej niewypowiedzianym splendorem; zdumiewam się niezmiernie, myśląc o sobie; widzę, kim byłem i kim się stałem. O, cudzie! Oto stoję pełen szacunku dla siebie samego, czci i bojaźni, jakby przed Tobą samym; tak onieśmielony, że nie wiem nawet, co czynić, gdzie usiąść, dokąd się udać, gdzie pozwolić spocząć członkom tego ciała, które należy do Ciebie, do jakich użyć je czynów i dzieł, bo przecież są Boskie”.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.