Cyfrowe samookaleczanie to realne zagrożenie życia nastolatków
W skrócie
Coraz więcej nastolatków doświadcza zjawiska cyfrowej autoagresji. To stosunkowo nowe i nie do końca znane ludziom dorosłym zjawisko staje się niebezpiecznie powszechne wśród dzieci i młodzieży. Zachowania polegające na wyrządzaniu sobie krzywdy w „realnym” życiu zaczynają przenosić się do sieci. Czy w tym kontekście polski rząd powinien wziąć przykład z działań Francuzów i przegłosowanej niedawno ustawy dotyczącej cyfrowej dojrzałości?
Ograniczenie wolności czy dbałość o zdrowie psychiczne?
Niedawno świat obiegła informacja, że we Francji przegłosowano prawo o ustanowieniu cyfrowej dojrzałości. Zgodnie z nim założenie konta w serwisach społecznościowy przez osoby od 13 do 15 lat ma wymagać zgody rodzica, a we wcześniejszym wieku będzie to zupełnie niemożliwe. Celem jest przeciwdziałanie nienawiści w internecie i troll parentingowi (o ostatnim z tych zjawisk pisałam tutaj).
Francuski polityk, Laurent Marcangeli, który zainicjował wprowadzenie ustawy, na łamach „Journal du Dimanche” wskazywał na rozbieżność między zachowaniami dzieci i nastolatków w sieci a ich zdolnością do oceny sytuacji. Marcangeli zwracał także uwagę na nieumiejętność krytycznego podchodzenia do informacji prezentowanych w sieci np. przez 10-latków.
Chociaż psychologia rozwojowa i badania nad mózgiem od lat tłumaczą ryzykowne zachowania podejmowane przez nastolatków nie do końca rozwiniętymi płatami czołowymi, co wpływa m.in. na ocenę konsekwencji podejmowanych działań i przewidywanie skutków poszczególnych aktywności, to dopiero teraz ktoś na poważnie wziął pod uwagę osiągnięcia nauki na poziomie państwowym.
Laurent Marcangeli argumentował także, że chodzi przede wszystkim o to, by firmy promujące social media (także wśród nastolatków) wzięły odpowiedzialność za rozwój swoich produktów, które pośrednio przyczyniają się do rosnących problemów zachowań agresywnych lub doświadczania ich przez młodych ludzi w sieci.
W nowej ustawie pada hasło „dojrzałości cyfrowej”. Wcześniej we Francji wiązała się ona z wiekiem 15 lat. Już samo zestawienie tych pojęć – dojrzałości i wskazanego wieku – brzmi jak oksymoron. Trzeba pamiętać o tym, że pokolenie Z (od początku wychowujące się w erze cyfrowej, „urodzone z telefonem w ręku”) traktuje swoją obecność w internecie jeszcze bardziej na serio niż wszystkie wcześniejsze generacje. Zdaniem 15-latków obecność w sieci właściwie nie różni się od tej w „realu”.
Jak zatem traktować nową francuską ustawę? Jako przesadę ograniczającą wolność nastolatków, które tak bardzo potrzebują przestrzeni pozbawionej dorosłych? Nadopiekuńczość? Nadmierną kontrolę państwa? A może odpowiedź na realne problemy? Czy także polski rząd powinien wziąć przykład z działań Francuzów?
Świat nie musi być czarno-biały! Chcesz oglądać go we wszystkich odcieniach? Przekaż 1,5% na Klub Jagielloński! Numer KRS: 0000128315.
Liczby, które bolą
O tym, jak niewiele wiemy o życiu dzieci w internecie, świadczy raport Nastolatki 3.0. Polskie badania wykazały, że „prawie 75% rodziców badanych nastolatków twierdzi, że ich dzieci nie padły ofiarą agresji w sieci. Jednocześnie brak bezpośredniego doświadczenia przemocy internetowej deklaruje ponad połowa badanych nastolatków (56,2%)”.
Rozdźwięk między przekonaniami rodziców a doświadczeniami dzieci jest ogromny. Dodajmy do tego czas wolny spędzany przez młode osoby w sieci, tzn. w dni wolne od szkoły. Zgodnie z badaniami z 2021 r. (obejmowały czasy pandemiczne) wynosił on ponad 6 godzin. Chociaż izolację covidową mamy już dawno za sobą, to jednak przyzwyczajenia funkcjonowania w sieci zostają. Nie ma się co czarować, że atrakcyjny, wirtualny, anonimowy świat nie przyciąga już tak bardzo tylko dlatego, że pandemia się skończyła.
Podobne wnioski płyną z projektu Ogarnij hejt, którego wyniki zostały ogłoszone w 2022 r. Większość uczestników przyznała, że raz na jakiś czas (43%) lub nigdy (27%) nie rozmawiało z rodzicami na temat zachowania w internecie. Dorośli przestają być dla nastolatków w tym temacie partnerami do rozmowy, co może sugerować, że niestety kwestia uczestnictwa w sieci mimo wielu zagrożeń, jakie za sobą niesie, wciąż jest bagatelizowana.
Problem pojawia się także w szkołach, w których, jak wynika z raportu, edukacja cyfrowa jest marginalizowana. Na pytanie: „Czy w szkole odbywają się zajęcia dotyczące internetu, cyberprzemocy albo cyberbezpieczeństwa?” 45,5% uczestników projektu Ogarnij hejt odpowiedziała, że raczej rzadko, 33,7% – raz na jakiś czas, 17,8% – nigdy, a tylko 3% – często.
Wcześniejsze badania (z 2018 r.), które zostały zawarte w raporcie EU Kids online i były przeprowadzane wśród dzieci i młodzieży w wieku 9-17 lat, wskazały, że tylko 28% respondentów jednoznacznie zadeklarowało, że nie miało dostępu do niebezpiecznych treści w internecie. Co kryje się pod tym pojęciem?
Aż co trzeci nastolatek spotkał się z mową nienawiści, 43% zetknęło się z brutalnymi treściami, a 37% dzieci natrafiło na treści, jak popełnić samobójstwo. W kontekście zatrważających wyników badań o skali samobójstw lub prób samobójczych podejmowanych przez coraz młodszych członków społeczeństwa pisałam już na portalu Klubu Jagiellońskiego.
Powyższe wyniki powinny sprowokować działania mające na celu ochronę najmłodszych użytkowników internetu. Niebezpieczeństw, z jakimi mogą zetknąć się dzieci i nastolatkowie, można wskazać wiele. Warto jednak skupić się na wciąż nowym i nie do końca znanym zjawisku, jakim jest cyfrowa autoagresja.
Cyfrowa krzywda
W 2013 r. Fakt donosił, że 14-letnia Hannah Smith została odnaleziona martwa w swoim pokoju. Popełniła samobójstwo po tym, jak zderzyła się z ogromem obraźliwych i agresywnych komentarzy na swój temat w popularnym serwisie ask.fm. Niestety we wzmiance Faktu nie pojawiła się informacja o ostatecznych wynikach śledztwa. Okazało się, że 98% obraźliwych komentarzy na swój temat z fikcyjnych kont napisała… sama dziewczyna.
Chociaż historia Hanny Smith może dziwić, to, jak się okazuje, zjawisko cyfrowej autoagresji nie jest wcale tak znikome, jak mogłoby się wydawać. Jest ono jednak na tyle nowe, że niewiele osób o nim słyszało.
Prof. Jakub Andrzejczak, kierownik Zakładu Socjologii Wychowania Wielkopolskiej Akademii Społeczno-Ekomomicznej, dr nauk humanistycznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, definiuje, że powyższe zjawisko „polega[…] na tym, że z często fikcyjnych kont w mediach społecznościowych młodzi ludzie piszą na swój własny temat negatywne treści”.
Badań na ten temat jest naprawdę niewiele. Zostały przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych (3) i w Nowej Zelandii (1). Dana Boyd, jedna z pierwszych osób, które zajęły się badaniem cyfrowego samookaleczania się, wskazywała na 3 możliwe przyczyny tego zjawiska wśród amerykańskich nastolatków.
Pierwszą określiła mianem a cry for help, a więc wołaniem o pomoc. Boyd zaznaczała, że „nastolatki chcą, by ich rodzice (i być może inne osoby w ich życiu) zauważyli ich, skierowali na nich swoją uwagę, wspierali. Młodzi ludzie chcą, by dorośli zaczęli pracować nad tym, by powstrzymać to, czego oni sami nie są w stanie zatrzymać”.
Druga przyczyna zaskakuje. Jak wyjaśnia Boyd, w niektórych środowiskach bycie hejtowanym oznacza zarazem bycie „fajnym”. Krytyka, nawet ostra, wiąże się z tym, że ktoś się tobą interesuje, jesteś wystarczająco popularny, by zaczęto o tobie mówić. By zostać zaatakowanym, musisz być ważny. To tłumaczenie jest dość pokrętne, choć nie wykluczam, że na amerykańskim gruncie jest słuszne.
Trzecia kwestia obejmuje trigger compliments, czyli wymuszone komplementy. Nastolatkowie liczą, że jeśli opublikują na swój temat obraźliwe komentarze, to ktoś stanie w ich obronie, pochwali, sprawi, że poczują się docenieni i usłyszą słowa, których być może nigdy nie doświadczyliby w realnym życiu.
Elizabeth Englander, założycielka i kierowniczka Centrum Redukcji Agresji przy Bridgewater State University, również zbadała problem cyfrowego samookaleczania się w 2012 r. Jej analiza przeprowadzona wśród studentów w wieku 18-19 lat wykazała, że 9% respondentów podjęła się publikowania negatywnych treści na swój temat.
W 2017 r. zjawisko cyfrowej autoagresji wzrosło do 15%. Wyniki badań amerykańskiej profesor pokrywały się z hipotezą wspominanej wcześniej Diany Boyd. Ujawniły, że głównym powodem podejmowania zachowań cyfrowych samookaleczeń było pragnienie przyciągnięcia uwagi.
Przełomowe badania w Polsce
W Polsce temat cyfrowej autoagresji zbadał wspomniany już wcześniej prof. Jakub Andrzejczak. Przeprowadzone na próbie prawie 10 tys. nastolatków w wieku 13-17 lat wykazały, że aż ok. 850 respondentów (z fikcyjnych lub prawdziwych kont) publikuje w internecie negatywne informacje na swój temat. Należy zaznaczyć, że 4% nastolatków nie chciało udzielić odpowiedzi na to pytanie, zatem można oczekiwać, że liczba młodych osób celowo krzywdzących się w sieci mogłaby być jeszcze większa.
Wiele ankietowanych swoje działania motywowało tym, że chciało głośno powiedzieć o sobie to, co naprawdę myśli, lub sprawdzić reakcję otoczenia. Cyfrowa autoagresja jest zatem zjawiskiem niebezpiecznym, ponieważ przenosi mechanizmy zachowania nastolatków wyrządzających sobie krzywdę w „realnym” życiu do sieci.
Wychwycenie wołania o pomoc staje się tym trudniejsze, że przenosi się do przestrzeni, o której często dorośli nie mają pojęcia. Nastolatek testujący reakcję swojego otoczenia i sprawdzający, na ile osobom mu bliskim, dorosłym, na nim zależy, zderza się z milczeniem i brakiem jakichkolwiek działań, które mogłyby uchronić go przed nim samym, lękiem, bólem i smutkiem. Milczenie dorosłych nie wynika jednak z obojętności, ale z niewiedzy.
Prof. Andrzejczak w wywiadzie udzielonym Onetowi zaznaczał, że w przestrzeni internetu istnieją niebezpieczne środowiska cyfrowe. Są „to zamknięte, niedostępne dla dorosłych grupy w mediach społecznościowych. Promuje się tam i gloryfikuje zachowania ryzykowne, od przemocy po narkomanię czy samookaleczanie”. Celowe narażanie się na takie treści i docieranie do nich również przybiera formę cyfrowej autoagresji.
Ryzyko zachowań cyfrowego samookaleczania się wzrasta zwłaszcza w wieku 15 lat. To właśnie w tym czasie, jak wynika z polskiego badania, najwięcej osób przyznaje się do publikowania szkodliwych treści na swój temat.
W tym kontekście francuska ustawa dotycząca ustalenia dojrzałości cyfrowej wydaje się słuszna. Zgoda rodzica potrzebna do założenia profilu w social mediach przynajmniej w niewielkim stopniu może przyczynić się do ochrony młodych ludzi przed treściami dla nich nieodpowiednimi.
Od diety do anoreksji
Nie zapominajmy także o algorytmach, które w mediach społecznościowych na podstawie naszych preferencji z czasem same zaczynają podpowiadać informacje lub obrazy, jakimi użytkownik mógłby być potencjalnie zainteresowany.
To uruchamia proces błędnego koła. Nawet jeśli nastolatek chciałby zrezygnować z niebezpiecznych dla niego treści, i tak ma do nich dostęp, bo docierają do niego niejako same. Dochodzi zatem do procesu zalewania negatywnymi filmami, obrazami lub tekstami, które odciskają piętno na kształtującej się psychice młodego człowieka, a także budowanym przez niego obrazie samego siebie i świata.
Przestrzeń internetu staje się tym bardziej atrakcyjna, że dzięki pracy algorytmów niejako przystosowuje się do życia nastolatka. Przyciągnięcie uwagi i zatrzymanie użytkownika w social mediach opiera się na zasadzie wzmacniania treści, które były wcześniej wyszukiwane. Przykładowo, jeśli nastolatek szuka informacji związanych z odchudzaniem i dietą, po pewnym czasie otrzyma podpowiedzi w postaci obrazów wychudzonego ciała, a dalej postów związanych z anoreksją.
Trzeba podkreślić, że do takich treści nastolatek wcale dotrzeć nie chciał. Zaproponowały je algorytmy mające zatrzymać użytkownika na dłużej. To, co najbardziej skrajne i kontrowersyjne, przyciąga przecież najlepiej. Nie chodzi zatem jedynie o to, by zaprzestać konkretnego działania, ale powstrzymać napływającą falę szkodliwych i krzywdzących informacji.
Należy również pamiętać o niezwykle silnej potrzebnie naśladownictwa wśród młodych ludzi w okresie dojrzewania. Szkodliwe treści przybierają zatem formę punktów zapalnych. Droga od obserwacji do działania jest niewielka.
Ekspozycja na treści niebezpieczne prowadzi do obniżenia i tak rozchwianej już kondycji psychicznej młodego człowieka. Jeśli dochodzi do tego często i systematycznie, możemy mówić już o okresach upajania się szkodliwymi informacjami.
Łatwo dać uwieść się pokusie zbagatelizowania powyższych danych i badań publikowanych przez socjologów. O tym, jak bardzo szkodliwe treści rezonują na dobrostan psychiczny młodych ludzi, świadczy tragiczna historia 14-letniej Molly Russel. Informacja o jej samobójstwie obiegła świat w 2017 r. Śledztwo wyjaśniające przyczyny jej śmierci skupiło się również na korzystaniu dziewczyny z Instagrama i Pinteresta. W ciągu pół roku Molly zetknęła się z ponad 2 tys. treści dotyczących samookaleczeń, depresji i samobójstw. Wszystko to przyczyniło się do tego, że nastolatka targnęła się na własne życie.
W świetle powyższych informacji warto zastanowić się na tym, czy także w Polsce nie powinno się wprowadzić ograniczeń, na jakie zdecydował się rząd francuski. Debaty w mediach i same badania nie wystarczą, by zatrzymać falę samobójstw i zapełniających się oddziałów psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Być może to już ostatni dzwonek, żeby podjąć zdecydowane działania na szczeblu państwowym.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.