Geopolityka wytłumaczy nam świat?
W skrócie
Raz prosta, niczym płot dzielący podwórze Kargula i Pawlaka, innym razem skomplikowana i podstępna, działająca poprzez strategiczne przepływy i strukturalne siły. Geopolityka potrafi służyć zarówno do opisu zwykłych społecznych interakcji, jak i analizy ogólnoświatowych procesów. Dlaczego właśnie ta doktryna zdominowała nasze wyobrażenie o rzeczywistości? Czy mamy do czynienia ze swoistą retromanią i powrotem historii, czy przeciwnie – z ponowoczesną gamifikacją rzeczywistości? A może zwyczajnie potrzebujemy zrozumieć, co się do cholery dzieje?
Artykuł został pierwotnie opublikowany na łamach Magazynu Kontra. Podtytuł i wyimy pochodzą od redakcji www.klubjagiellonski.pl. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku.
Odpowiedź nie jest prosta. Po pierwsze nie ma jednej geopolityki, a sama doktryna na przestrzeni wieków starała się rozwijać, reagując na jej krytykę. W Polsce jednak w dużej mierze wyobraźnię kształtuje ta klasyczna, nacechowana determinizmem jej odmiana. Odkurzone nazwiska Halforda Mackindera czy Karla Haushofera od kilku dobrych lat meblują wyobraźnię uczestników debaty publicznej, kładąc nacisk przede wszystkim na niezmienność i obiektywności geografii.
Rzeki, morza, góry i rozległe niziny w tym paradygmacie istnieją obiektywnie, a żadne pojęcia i koncepcje nie są w stanie ich zmienić, niczym praw fizyki. Przesmyk suwalski, pomost bałtycko-czarnomorski czy nizina środkowo-europejska zaczęły brać we władanie wyobraźnię polityczną, wskazując zarówno kierunki potencjalnych zagrożeń, jak i szans rozwojowych.
Wieczny powrót historii
Na pozór taka opowieść ma swoje argumenty. W czasie, kiedy trwającą na Ukrainie wojnę charakterem porównuje się do pierwszowojennego „piekła Verdun”, swoje triumfy święci doktryna niewiele starsza od pól bitewnych I wojny światowej. Wydawać by się mogło, że w istocie jesteśmy więc więźniami przeszłości – historii i geografii, które mimo technicznych rewolucji i nowych ponadnarodowych struktur zmuszają nas do wiecznego powrotu tego samego egzystencjalnego zagrożenia.
Mimo dronów, satelitów i hipersonicznych pocisków nadal linię frontu wyznaczają grzęznący w błotnistym okopie żołnierze. Jeśli zaś historia się nie skończyła, jak wmawiali nam naoczni obserwatorzy upadku berlińskiego muru, to domaga się opowiedzenia na nowo.
Jednak historyczne analogie bywają w równym stopniu pociągające, co mylące. Być może dlatego w ich snuciu najlepsi są historycy, udowadniający nam, że tak jak nasi przodkowie stajemy nieustannie przed tymi samymi wyzwaniami. Jeszcze w 2018 roku w twitterowej dyskusji Piotr Zychowicz, autor jednego z najpopularniejszych videoblogów geopolitycznych Historia realna i autor wydanej wspólnie z dr. Jackiem Bartosiakiem w październiku 2021 r. książki Nadchodzi III wojna światowa, pisał: „zbroić się, zbroić się, zbroić. A co do sojuszy to albo Rosja, albo Niemcy”.
Wydana niecałe pół roku przed wojną wspomniana książka w swoim podtytule stawia pytanie „Czy Ameryka porzuci Polskę na pastwę Rosji?”. Najwyraźniej w ciągu trzech lat percepcja kopiowania międzywojennych sporów niczym z Między Niemcami a Rosją Adolfa Boheńskiego okazała się nieprzystająca do realiów XXI-wiecznej polskiej rzeczywistości, faktu obecności w NATO i Unii Europejskiej.
Kopiowanie geopolitycznych analogii stosuje także Marek Budzisz, autor m.in. książki Samotność strategiczna Polski, który jako pierwszy publicznie postulował powojenną federację Polski i Ukrainy. Min. w rozmowie z Piotrem Zychowiczem przypominając, że ostatnim razem Polska mocarstwem regionalnym była w czasie istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów, co powinno nas skłonić do wyciągnięcia odpowiednich wniosków.
W obu sytuacjach historyczne koncepty geopolityczne, chociaż odwołując się do innego okresu, zawężają możliwości istotnie różnego kształtowania polityki.
Dziennikarze bazujący na historycznych skryptach pragną nas jednak przekonać, że zmiany, które zaszły w ciągu ostatnich kilku wieków, nie są wystarczające, oraz że trzeba szukać innych niż znane z przeszłości rozwiązań. Chociaż ograniczające politycznie, osadzają odbiorcę w ramach znanych historycznych obrazów, pozwalając na ich bazie nie tylko zrozumieć obecną sytuację, ale też spróbować wyobrazić sobie scenariusze na przyszłość.
Scenariusze i weryfikacje
Nie wszyscy potrafią jednak operować analogiami, budując przemawiające do wyobraźni wizje. Stają się za to zbyt mocno przywiązani jedynie do przyswojonych haseł, nie rozumiejąc ograniczeń bieżącej geopolitycznej analizy, zbyt mocno ufając, że naprawdę wystarcza ona do przewidywania wydarzeń międzynarodowych. U odbiorcy, z perspektywy czasu, wywołuje to co najwyżej uśmiech politowania.
Jeszcze kilka dni przed wybuchem wojny redaktor naczelny internetowej telewizji wRealu24, Marcin Rola, przekonywał na antenie: „Jaka wojna na Ukrainie? Ograł Was Putin jak dzieciaki w piaskownicy. (…) To jest geopolityka, dzieci w przykrótkich spodenkach”. Przytoczona wypowiedź stanowi skrajny przykład błędnej oceny sytuacji międzynarodowej, ale niestety w twórczości geopolityków znajdziemy wiele podobnych przykładów. Dostrzeżemy je jednak tylko cofając się w przeszłość i weryfikując stopień trafności przewidywań, bowiem w scenariuszach na przyszłość geopolityczne analizy zawsze mają swoje logiczne wyjaśnienia, mimo że często są mylne albo celowo wielowariantowe.
I tak np. przed wojną twierdzenie o odejściu Amerykanów z Europy i odpuszczeniu Rosji wynikała wedle geopolitycznych analiz z konieczności skupienia się na Chinach. Natomiast po wybuchu wojny amerykańską decyzję o udzieleniu wsparciu Ukrainy tłumaczono geopolityczną potrzebą podporządkowania sobie Rosji przed nadchodzącym konfliktem z Chinami.
Chociaż oba wyjaśnienia post factum są równie logiczne, różnica dla polityki państw, które miałyby się nimi kierować jest kolosalna. Mimo to scenariusze rozwoju konfliktu na Ukrainie i zachowania graczy międzynarodowych pozostawały dla geopolitycznych analityków dalekie od przewidzenia.
Użycie przez Marcina Rolę sformułowania „ogranie” nie jest przypadkowe, bowiem geopolityczna analiza operuje właśnie schematami gry. Z jednej strony zwesternizowane szachy, z drugiej – chińskie Go. Z jednej strony Machiavelli z Księciem, z drugiej – Sztuka wojny Sun Tzu. Każda cywilizacja i jej sposób myślenia o polityce i wojnie (jako jej przedłużeniu) w geopolitycznym opisie sprowadza się właśnie do figur na szachownicy albo kamieni na planszy. Wygrywa ten, który albo zaszachuje, czyli „ogra” przeciwnika, albo zakreśli swoimi kamieniami większą przestrzeń.
Nie istnieje właściwie dobro i zło, a politycy nie mają większego znaczenia, stając się wykonawcami dziejowej logiki odwiecznej, geopolitycznej gry. Strategiczne kultury Wschodu i Zachodu przedstawiane są więc jako napędzana czystym interesem wielka gra, której ostatecznym celem i jednoczesną miarą sukcesu jest umiejętność narzucenia swojej „sprawczości” i podporządkowanie sobie przestrzeni przeciwnika.
Kłamstwo prawdziwsze od prawdy
Właśnie przestrzeń to jedno z najistotniejszych pojęć geopolityki, ale jeśli nie uznamy tego za zwykłe stwierdzenie faktu, zdamy sobie sprawę, jak bardzo obiektywność geografii może być pozorna. Aby odnaleźć się w świecie, którego całkowita eksploracja jest dla jednostki niedostępna, musimy dokonywać jej różnorakich opisów. A każdy opis obarczony jest ryzykiem przekłamania.
Jak bardzo uproszczone są nasze obrazy geograficzne świata możemy sprawdzić bardzo prosto dzięki takim narzędziom, jak thetruesize.com, czyli stronie, która pozwala nam przesuwać na mapie świata kraje i kontynenty i porównywać ich wielkość względem siebie. Krótka kwerenda uświadamia nam, jak bardzo klasyczna mapa „rozciąga” tereny znajdujące się bliżej biegunów kosztem tych, które zlokalizowane są bliżej równika. Teoretycznie możemy dojść do tego drogą dedukcji – mająca 17 100 000 km² Rosja od liczących 9 597 000 km² Chin jest większa o ok. 78%. Tymczasem na klasycznej mapie dysproporcja ta wynosi przynajmniej 3:1.
Krótko mówiąc, chociaż Rosja jest największym państwem świata, nasze wyobrażenia na temat jej terytorialnej przewagi, ze względu na konstrukcję klasycznej mapy są przeskalowane. Co wynika z tej prostej nauki?
„Jest moim wielkim pragnieniem, by nauczyć się takich nierzetelności, przekształceń, przetworzeń, przemian rzeczywistości, aby stały się… dobrze, kłamstwami, jeśli chcesz, ale prawdziwymi od literalnej prawdy” – tym cytatem z listu Vincenta van Gogha do brata Thea rozpoczyna swoją książkę Taniec w słońcu historyk Modris Eksteins. To pocztówka z niemieckiego okresu międzywojnia, w którym malarstwo niderlandzkiego mistrza stało się soczewką skupiającą obraz burzliwej epoki.
Kłamstwo prawdziwsze od prawdy – ten zwrot idealnie pasuje do geopolityki promowanej przez rosyjskiego ideologa Aleksandra Dugina, autora m.in. książki Podstawy geopolityki. Przyszłość geopolityczna Rosji. Kłamstwa prawdziwsze od prawdy zapełniły próżnię ideologiczną po rozpadzie Związku Radzieckiego.
W opracowaniu twórczości Dugina Adam Eberhardt, do niedawna szef Ośrodka Studiów Wschodnich, pisze: „Motywem przewodnim całej obszernej twórczości geopolitycznej Dugina jest uzasadnienie konieczności ekspansji politycznej i militarnej Rosji. Zamierzeniem ostatecznym ma być opanowanie przez Moskwę przeważającej części kontynentu eurazjatyckiego”. W jednym z fragmentów wspomnianego opus magnum rosyjskiego ideologa czytamy: „Federacja Rosyjska nie jest Rosją, pełnowartościowym Państwem Rosyjskim. Jest tylko przejściową formacją w szeroko zakrojonym, dynamicznym globalnym procesie geopolitycznym – niczym więcej”.
Czy opisy Dugina są analizą, czy może wizją? Historia zarówno początków geopolityki, jak i jej ostatnich lat pokazuje, że popularność tej dziedziny nie wynika wcale z jej zdolności poznawczych, ale umiejętności pobudzania zbiorowej wyobraźni.
Geopolityka swoją popularność, czy też raczej – „sprawczość” zyskała bowiem dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym dzięki powieści Hansa Grimma Volk ohne Raum Naród bez przestrzeni, której tytuł stał się hasłem Republiki Weimarskiej. W późniejszym okresie przekształcił się natomiast w politykę poszerzania przestrzeni życiowej Niemców, znanej pod hasłem Lebensraum. W ten sposób prowadzenie wojny stało się, tak jak w przypadku dzisiejszej Rosji, nie tylko uzasadnieniem, ale wręcz – koniecznością.
Jednak nie każda koncepcja geopolityczna musi być ofensywna, a moim celem nie jest pokazanie zagrożeń, które za sobą niesie. Warto jednak uświadomić sobie, jak potężnym narzędziem meblującym społeczną wyobraźnię może się stać.
Wśród polskich geopolityków są także osoby, które czerpią z polskiej myśli geopolitycznej w sposób twórczy, próbując, jak sądzę, nawiązać do wciąż rezonującej myśli takich osób jak chociażby Jerzy Giedroyc, którego „Kultura” do dziś konstytuuje sposób patrzenia Polaków na Wschód. Tak postrzegam środowisko Strategy and Future, którego założycielowi Jackowi Bartosiakowi zdaje się przyświecać credo zaczerpnięte z Polskiej idei imperialnej i pierwotnego dla Giedroycia środowiska Buntu młodych: „praca państwowa wymaga uczciwego kształtowania opinii mas”.
Geopolitykiem w takiej koncepcji nie jest więc ktoś, kto próbuje tłumaczyć świat takim jakim on jest, ale kto za pomocą pojęć dopiero go stwarza.
W epoce strachu i bierności
W niedawnym tekście na łamach Tygodnika Powszechnego Karolina Wigura szeroko opisuje, dlaczego ponad połowa Polaków deklaruje, że nie interesuje się polityką. Wśród nich wymienia m.in. inflację, wojnę, pandemię, rosnące ceny energii czy kryzys klimatyczny. Właśnie podsycaniu niepewności i poczucia niestabilności przypisuje się wśród jednej z wielu przyczyn porażek kandydatów do kongresu wspieranych przez Donalda Trumpa w zeszłorocznych Midterm elections.
Z jednej strony możemy popatrzeć na to przez pryzmat racjonalnej obawy elektoratu przed jeszcze większą destabilizacją. Z drugiej jednak może być to jedynie efekt nadprodukcji wiadomości z telewizjami informacyjnymi na czele. To one, niczym szczepionka uniewrażliwiają nas na moment, kiedy pojawia się prawdziwe zagrożenie, jednocześnie wprowadzając poczucie strachu, pozbawiając odbiorców wspomnianej wcześniej „sprawczości”.
Bo skoro dzieje się tak dużo, to dlaczego nic się nie zmienia? Czy jest w tym jakakolwiek logika, której moglibyśmy się pochwycić? Chociaż przyzwyczailiśmy się do przyswajania coraz większej liczby danych, pragniemy osadzać je w sztywnej matrycy, która pomoże nam je porządkować.
O zjawisku szkodliwości zbyt dużej liczby danych na zrozumienie problemu pisałem szerzej na łamach Klubu Jagiellońskiego w tekście pod wiele mówiącym tytule „Im więcej czytam, tym mniej rozumiem”.
Wskazałem tam, że potrzebujemy kogoś, kto odsieje w naszym imieniu ziarno od plew. I dlatego geopolityka zdaje się być także doskonałą ucieczką od politycznej polaryzacji, pokazując jałowość dużej ilości sporów, a core polityki umiejscawiając nie wewnątrz, ale na zewnątrz wspólnoty – w polityce zagranicznej. Stanowiąc wyczekiwaną ucieczkę od politycznych rozgrywek i obyczajowych afer. Ciągle pogrążeni w informacjach przyjmujemy je już nie z emocjonalnym wzburzeniem, ale intelektualną ciekawością lub podnieceniem, rozumiejąc wagę podejmowanego tematu.
Dlatego zwinny geopolityczny narrator łączy opowieść o niezmienności sił i interesów z dynamicznie zmieniającą się mocą szczegółu, ciągle dostarczając słuchaczom informacyjnej dopaminy, w najdrobniejszym detalu przybliżając dane o dostarczonym na front sprzęcie i makroekonomicznych odczytach gospodarek. Jednocześnie pozostawia słuchacza w pewności, że szczegół ten nie wpłynie istotnie na logikę wydarzeń, która niczym kontynenty, przesuwać się będzie powoli, ale w przewidywalnym kierunku. Dzięki temu, chociaż przekłamany, daje nam możliwość stworzenia własnego geograficznego atlasu, dzięki któremu potrafimy i możemy nawigować w świecie nieustającej katastrofy, przed którą wszyscy chcemy się obronić.
Świat nie musi być czarno-biały! Chcesz oglądać go we wszystkich odcieniach? Przekaż 1,5% na Klub Jagielloński! Numer KRS: 0000128315.