Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Lwów utraconą Atlantydą. Mit założycielski powojennego Wrocławia

Lwów utraconą Atlantydą. Mit założycielski powojennego Wrocławia Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Kim są mieszkańcy Wrocławia? Uznanie lwowian (albo szerzej – Kresowian przesiedlonych do Wrocławia po zakończeniu II wojny światowej) za rdzeń tożsamości miasta to założycielski mit, z którego wywodzi się wiele regionalnych narracji. Drastycznie różnił się od niemieckiej czy komunistycznej historii symbolicznej miasta, ale pozwolił stworzyć wspólnotę i przetrwał do dziś.

Przez większość PRL-u mit lwowski był pielęgnowany przez żyjących jeszcze przesiedleńców i ich potomków, nieoficjalnie krążył w anegdotach i stereotypach. Po 1989 r. stał się na tyle atrakcyjną narracją o przeszłości, że skorzystali z niej samorząd, instytucje kultury, a nawet wrocławianie pozbawieni kresowych korzeni.

Tyle Lwowa w całym mieście

W polskiej pamięci zbiorowej panuje powszechne przekonanie o zaludnieniu powojennego Wrocławia przede wszystkim mieszkańcami Lwowa. Prawda jest jednak taka, że wśród ok. 250 tys. osób zamieszkujących Wrocław w 1948 r. tylko 1/5 stanowili przesiedleńcy zza Buga, z czego połowa z województwa lwowskiego. Samych lwowian było w mieście zaledwie 4%.

Skąd więc tak silne przeświadczenie wśród Polaków? Na pewno o sile grupy ze Wschodu stanowiła jej wewnętrzne struktura. Zazwyczaj były to osoby wykształcone lub wysoce wykwalifikowane, a więc rzemieślnicy, urzędnicy lub pracownicy umysłowi, którzy w zdecydowanej większości pochodzili z kresowych miast i miasteczek.

Jak wspominał Leszek Sawicki, „lwowianie trzymali się zawsze razem […], pracownicy uniwersytetu i politechniki… to wszystko byli lwowianie i między nimi był utrzymany zawsze bardzo dobry kontakt, ale ten kontakt nie był mile widziany przez władze. Oficjalnie nie wolno było mówić o rzeczach lwowskich lub utrzymywać kontaktów”.

Lwowianie dominowali nie tylko w szkolnictwie wyższym, ale także wśród kleru. Wraz z księżmi do Wrocławia przybyło aż 10 obrazów otoczonych wcześniej co najmniej kultem lokalnym, a później religijnie ważnych także dla nie-Kresowian. Z kolei lwowskie kadry obsadzały niemal w całości okręgową dyrekcję kolei i zakładów tramwajowych.

Silna pozycja Kresowian znalazła nawet odzwierciedlenie w nazwach wrocławskich lokali, np. restauracji Lwowskie Piekiełko, baru Ta-joj, cukierni Lwowska czy nawet Fryzjer Lwowski. Do zabużańskich tradycji nawiązywał nadany w głosowaniu czytelników tytuł wrocławskiego dziennika – „Słowo Polskie”. Taki sam tytuł nosił jeden z przedwojennych dzienników lwowskich.

W 1946 r. władze zgodziły się umieścić większość wywiezionych z Lwowa zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich właśnie we Wrocławiu. Ten symboliczny gest sprawił, że Ossolineum stało się dla Kresowian namacalnym nośnikiem tożsamości, który do dziś sankcjonuje lwowski mit w pamięci zbiorowej wrocławian.

Jak widać, w pierwszych latach powojennych również decydenci Polskiej Partii Robotniczej myśleli o Wrocławiu jak o spadkobiercy Lwowa. Ale, jak trafnie określiło to 2 brytyjskich historyków, Norman Davies i Roger Moorhouse, „przynajmniej przez jedno pokolenie na dźwięk nazwy «Lwów» komunistyczna władza dostawała dreszczy”.

Mit potrzebny do zadomowienia

Grunt dla mityzacji stanowił Lwów, a szerzej – Kresy mające poczesne miejsce w polskim dyskursie narodowym od XIX w. Te zmitologizowane tereny zabużańskie stanowiły bardzo ważny element tożsamości ludności przesiedlonej.

Po zmianie miejsca zamieszkania nie zniknęła ich potrzeba współudziału w jednoczącej wspólnocie wyobrażonej. Mitologizacja Kresów Wschodnich, tylko napędzała lwowski mit założycielski Wrocławia.

Nie można jednak postrzegać go jak substytutu, powodu słabego przywiązania nowych mieszkańców do Ziem Odzyskanych. Co ciekawe, często wykazywali wręcz silniejsze przywiązanie do nowego regionu niż ludność z Polski Centralnej.

Choć mit lwowski pozornie mógł wydawać się dezintegrujący, to w długofalowej perspektywie stanowił czynnik ułatwiający związanie się z nowym miejscem zamieszkania i regionem. Dzięki kontaktom z bliskimi i sąsiadami znanymi z terytorium pochodzenia proces adaptacji był po prostu przyspieszony.

Mit lwowski to przykład sposobu na radzenie sobie z oswojeniem nowej przestrzeni i wytworzeniem silnej tożsamości regionalnej. Tak korzystnych warunków nie miały pozostałe grupy osiedleńców, które w dodatku często wracały do pierwotnych miejsc zamieszkania. Kresowianie mieli pełną świadomość nieodwracalności przesiedleń.

Zadomowili się, choć nie byli tacy sami

O sukcesie lwowskiego mitu założycielskiego Wrocławia wśród samych Kresowian zadecydowały wyróżniające ich doświadczenia i cechy tożsamości. Kluczowe były doświadczenia okupacyjne z czasów II wojny światowej, odmienne niż w pozostałej części kraju.

Zabużanie nie mieli złudzeń wobec nowej władzy komunistycznej. Zdążyli doświadczyć jej reżimu na własnej skórze w czasie niespełna 2 lat okupacji, a następnie w okresie wysiedlenia.

Część z nich (chociażby licznie osiadające na Dolnym Śląsku rodziny ofiar katyńskich) spotykała się z urzędowymi represjami, które uniemożliwiały podjęcie lepszej pracy czy edukację na uczelni wyższej. To także stało się siłą jednoczącą, ale różnorodną przecież, grupę Kresowian.

Dla drobnego mieszczaństwa miasteczek kresowych okazywanie przywiązania do metropolitalnego Lwowa w jeszcze bardziej wielkomiejskim Wrocławiu stanowiło element dokonanego w ciągu raptem jednego pokolenia znaczącego awansu społecznego.

Kresowe doświadczenia wojenne w oficjalnej narracji zupełnie odrzucano, dlatego pielęgnowanie pamięci stało się wręcz sensem istnienia społeczności przesiedleńców, zapisanym, a jakże, w ich micie.

Nowi wrocławianie kultywowali swoje związki ze Lwowem i Kresami głównie w środowisku prywatnym, a po części także w kościelnym. Miejsce w oficjalnym dyskursie zyskali dopiero w dobie transformacji ustrojowej, a więc w latach 80. XX w.

Świat nie musi być czarno-biały! Chcesz oglądać go we wszystkich odcieniach? Przekaż 1,5% na Klub Jagielloński! Numer KRS: 0000128315.

Wrocław kresowy czy socjalistyczny?

Przemiana pokoleniowa nie stanowiła poważnego zagrożenia dla mitu lwowskiego, gdyż młodzi wrocławianie mieli tylko jedną alternatywę – tożsamość osadzoną w wychowaniu i etosie realnego socjalizmu, niezapewniająca więzi regionalnych.

Podkreślanie swej indywidualności przez „egzotyczne” pochodzenie wyrywało z nużącej anonimowości w masie społeczeństwa. Nadawało wyjątkowości życiu w mieście, w którym nikt nie pochodził stąd.

Z czasem coraz częściej z doświadczeń kresowych wybierano tylko elementy pozytywne i przyjemne, a więc kreujące Lwów na utraconą Atlantydę. To w dużym stopniu pozwoliło uniknąć wtórnej traumy doświadczeń wojennych w kolejnych pokoleniach.

To także w dużym stopniu odpowiada za późniejszy sukces lwowskiego mitu. Współcześnie pojawiają się w pamięci narodowej traumatyczne doświadczenia kresowe, z reguły nie są one jednak bezpośrednio kojarzone z samym Lwowem.

Mityzującą kontrpropozycją władz komunistycznych był piastowski mit Ziem Odzyskanych, który odwoływał się do dawnego panowania polskiej dynastii na tych ziemiach. Pojawiał się tam jednak wątek rekompensaty za straty na Wschodzie, który był nie do przyjęcia w środowisku przesiedleńców, ponieważ de facto sankcjonował zmianę granic.

Komunistyczna kreacja była jednak za mało przekonująca, i to nie tylko dla nowych wrocławian pochodzących z Kresów. Słabo znano przeszłość miasta, które w swojej formie architektonicznej, miejskich napisach czy w sferze materialnej prywatnych sprzętów domowych nadal był niemiecki. Płytkie przywiązanie do narracji o piastowskim mieście nie może więc dziwić.

Eksplozja lwowskiego mitu Wrocławia

Po 1989 r. mit lwowski był niemal gotową alternatywą dla dotychczas oficjalnego, lecz społecznie zupełnie nieatrakcyjnego i sztucznego mitu piastowskiego. Przy braku innych konkurencyjnych narracji o przeszłości tożsamość Wrocławia osadzono na jedynym istniejącym fundamencie.

Antykomunistyczna orientacja środowiska przesiedleńców pozwoliła im łatwo wpisać się w nową wykładnię powojennej przeszłości Polski. W przestrzeni miejskiej pojawiły się upamiętnienia nazewnicze i pomnikowe związane z Kresami (np. plac Orląt Lwowskich, Pomnik Zesłańcom Sybiru).

Uruchomiono także festiwale kulturalne i programy naukowe (np. wielotomową monografię Romana Aftanazego o rezydencjach na dawnych kresach Rzeczypospolitej), co pozwoliło włączyć do wspólnoty pamięci osoby również o niekresowym pochodzeniu. Ukoronowaniem procesu publicznego przyjęcia mitu było nawiązanie partnerstwa Wrocławia i Lwowa w 2003 r.

Ze względu na coraz mniejszą (choć nadal obecną) rolę osobistych wspomnień czy uczuć wobec Lwowa zwiększa się rola świadectw tożsamości w przestrzeni publicznej. Należy do nich wspomniany Pomnik Zesłańcom Sybiru, który w okresie komunistycznym nie mógłby powstać, a dziś stanowi uzupełnienie indywidualnych narracji.

Obecnie mit lwowski ma charakter ogólnopolski. Jest znany i przekazywany dalej także przez osoby, które nie mają żadnych związków z Wrocławiem ani z Kresami. Mit osiągnął tak silną pozycję, że trafił nawet do szkolnych podręczników historii.

Sam Wrocław do dziś hojnie korzysta z zalet mitu lwowskiego. Wrocławskie uczelnie łączą w sobie tradycje lwowskie i niemieckie, prowadzą też ożywione kontakty naukowe z ośrodkami w zachodniej Ukrainie.

Wśród wrocławian żywe jest specyficzne poczucie odpowiedzialności za polskie ślady na Wschodzie, które znajduje swój wyraz w działaniach Studia Wschód (np. akcja Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia), a także w takich inicjatywach, jak Paczka dla rodaka ze Lwowa. Ducha jedności i solidarności dało się szczególnie wyczuć w pierwszej fazie rosyjskiej agresji na Ukrainę po 24 lutego 2022 r.

Jedno źródło tożsamości to dla Wrocławia za mało

Po istnej eksplozji zainteresowania tematyką kresową na przełomie XX i XXI w. dziś zajmuje ona coraz słabszą pozycję w debacie publicznej. Z wolna jej miejsce zastępują wspomnienia okresu „Solidarności” i przemian lat 80. XX w. Coraz mocniej eksponuje się je we wrocławskim dyskursie pamięci.

Wrocław, tak w wymiarze instytucjonalnym, jak i w oddolnych inicjatywach, stoczył w latach 90. ubiegłego wieku zwycięską walkę o przywrócenie przedwojennych elementów tożsamości, m.in. zmienił herb miasta i wprowadził do narracji niektóre wątki niemieckie.

Upamiętniono wiele przedwojennych postaci urodzonych we Wrocławiu, np. św. Teresę Benedyktę od Krzyża. Ślady niemieckiej przeszłości w przestrzeni publicznej, takie jak napisy czy tablice, zaczęto konserwować, a w muzeach narracja o historii regionu zatraciła antygermański charakter.

To jednak nie oznacza, że mit lwowski całkowicie umarł. Pamięć o nim ulega ciągłym przemianom w ramach lwowskiej tożsamości, a jej silniejszy wymiar publiczny może powrócić. Dzieje się to zresztą chociażby w przestrzeni internetowej.

Powstają kolejne projekty dokumentacji rodzinnych zbiorów Kresowiaków, zainteresowaniem cieszą się teksty publicystyczne dotyczące Kresów, a na portalach społecznościowych istnieją dedykowane profile i grupy dla osób zainteresowanych tą tematyką.

Wrocław wciąż szuka nowych rozwiązań w polityce promocyjnej. Swego czasu oparło ją na haśle „Wrocław – miasto spotkań, zapewne przypadkowo nawiązującego do silnego nawet dziś mitu pokojowego współżycia wielu kultur we Lwowie i na Kresach.

Aspekt otwartości na innych jest według niektórych działaczy środowiska kresowego elementem łączącym oba miasta. Może więc stanowić o obecności duchu Lwowa we Wrocławiu.

Dowodem dalszej popularności lwowskiej tożsamości także poza oficjalnymi narracjami jest twórczość Marka Krajewskiego. Po kreacji barwnej postaci wrocławskiego komisarza policji pisarz zderzył go na kartach jednej z książek z postacią policjanta lwowskiego. W późniejszej twórczości poświęcił mu nawet odrębną serię.

Lwowski mit założycielski miasta jest atrakcyjny, lecz nigdy nie był i nie będzie głównym komponentem tożsamości Wrocławia. Pozostanie tylko pewnym uzupełnieniem, a w perspektywie historycznej – ułatwieniem w adaptacji na Dolnym Śląsku dla najstarszego pokolenia.

Imaginarium pamięciowe Wrocławia syntetycznie wyraził prof. Jerzy Maroń w następujących słowach: „Kim jesteśmy? Wrocławianami. Powinniśmy pamiętać o niemieckiej przeszłości miasta, jak i o jego lwowskich korzeniach”.

Tekst stanowi skróconą wersję artykułu pod tym samym tytułem, powstałego po Ogólnopolskiej Interdyscyplinarnej Sesji Naukowej Quid est veritas? Mity od starożytności do czasów współczesnych, który ukaże się w tym roku w serii „Studia Międzyepokowe” wydawnictwa Sub Lupa.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.