Czy da się wyleczyć z PRL-u?
W skrócie
Z różnych historycznych form, jakie przybierał nasz kraj, Polska Rzeczpospolita Ludowa jest tą, do której mało kto chce się w pełni przyznać. W szczególności na prawicy PRL traktowana jest często jako fałszywa, powstała na skutek odcięcia się od II RP. W prowokacyjny sposób z powyższą perspektywą zrywa książka Wojciecha Czabanowskiego Plan Kiszczaka. W tej powieści z gatunku political fiction, w której komunistyczni dygnitarze są tymi „dobrymi”, a działacze Solidarności „złymi”, zarysowana zostaje perspektywa myślenia o Polsce Ludowej i II RP jako o jednej, wspólnej nam wszystkim Polsce.
Historię Polski postrzega się niejednokrotnie jako historię de facto wielu „Polsk” rozdzielonych dziejowymi momentami zerwań i kryzysów. Kres I Rzeczpospolitej wyznaczyły rozbiory. Po nich nastąpiła seria „Polsk” zależnych od zaborców. Ich istnienie zakończyło uzyskanie niepodległości w następstwie I wojny światowej. Nowa II RP trwała do kolejnej wojennej zawieruchy, została zastąpiona Polską Ludową. Jej koniec przypieczętowała rewolucja Solidarności.
Na prawicy nierzadko spotyka się tendencję do wybierania jednej z przeszłych „Polsk”, w szczególności I lub II Rzeczpospolitej jako tej właściwej i „prawdziwej”. Lewica z kolei woli zwracać uwagę na doniosłość zerwań. Widzi kluczowe momenty polskich dziejów w upadku I RP, tak jak czynił to Jan Sowa w Fantomowym ciele króla, lub końcu II RP, jak wskazywał Andrzej Leder w Prześnionej rewolucji.
W tym pejzażu kolejnych „Polsk” i zerwań PRL zajmuje szczególną pozycję. Do tej Polski nikt nie chce się jednoznacznie przyznać.
Prawica odrzuca ją jako przyniesioną na bagnetach wrogów fałszywą Polskę, z którą prawdziwi patrioci walczyli ramię w ramię z papieżem, Ronaldem Reaganem i Margaret Thatcher. Taka perspektywa jest widoczna w Eseju o duszy polskiej Ryszarda Legutki, dla którego Polska Ludowa stanowiła wielopoziomowe, polityczne, terytorialne, kulturowe i estetyczne zerwanie z autentyczną Polską, jaką była II RP.
Lewica, choć docenia pewne aspekty PRL-u, związane np. z budownictwem mieszkalnym, musi jednak zdystansować się chociażby od autorytarnego charakteru PRL-owskiej władzy i konserwatywnego podejścia do mniejszości seksualnych.
W szczególnym przypadku, jaki stanowi PRL, zarówno prawica, jak i lewica są raczej zgodne, że pozytywne wartościowanie należy się momentowi zerwania. Pojawia się ideowy spór, czy rewolucja Solidarności jest bardziej prawicowa, religijna i papieska, czy raczej lewicowa, której postulaty socjalne zaprzepaściła neoliberalna III RP.
Afirmacja PRL-u
Na tle tych dobrze znanych sporów powieść Wojciecha Czabanowskiego pt. Plan Kiszczaka jest czymś doprawdy zaskakującym. To pozycja z gatunku political fiction, której akcja rozgrywa się w czasie stanu wojennego. Sięga do klasycznych motywów PRL-owskiej powieści milicyjnej, w przewrotny sposób zaprasza do radykalnej afirmacji Polski Ludowej.
W uniwersum powieści Solidarność i Kościół są agenturami obcych mocarstw, podczas gdy prawdziwi Polscy patrioci, tacy jak Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski i Jerzy Urban, podejmują dramatyczne starania o uniezależnienie Polski od Związku Sowieckiego. Narzędziem do uzyskania niepodległości ma być tytułowy plan Kiszczaka.
Książkę Czabanowskiego można oczywiście potraktować jako zabawną lub oburzającą prowokację, jednakże kryje się w niej również coś więcej. Jest ona zaproszeniem do zerwania z myśleniem w kategoriach wielu różnych „Polsk” rozdzielonych momentami historycznych zerwań. Czabanowski stara się sformułować takie rozumienie Polski, w którym mieści się zarówno II RP, jak i PRL.
Na pierwszym poziomie Plan Kiszczaka jest powieścią milicyjną z klasycznymi dla tego gatunku motywami. Milicjanci otrzymują tajemnicze zadanie od przełożonych, a w trakcie jego realizacji piją niebanderolowaną śliwowicę, prowadzą męskie rozmowy o życiu i odwiedzają lokale o wątpliwej reputacji. Szybko okazuje się, że sprawa, w jaką są uwikłani, jest o wiele większa, niż się początkowo wydawała.
Otwiera to warstwę geopolityczną powieści, mówiącą o dramatycznej konfrontacji Polski Ludowej ze Związkiem Sowieckim. Co interesujące, włodarze kraju w starciu z ZSRR sprawnie wykorzystują napięcia tkwiące w sowieckim komunizmie.
Po pierwsze, mimo deklarowanego zerwania z konserwatywną, burżuazyjną moralnością w Związku Sowieckim wciąż obowiązują drobnomieszczańskie schematy myślenia, dlatego prominentnych polityków można skompromitować, ujawniając ich homoseksualną orientację. Po drugie, Związek Sowiecki niesie obietnicę zniesienia różnic między narodami, lecz de facto jest narzędziem dominacji Rosjan nad innymi nacjami.
Kwestia relacji między państwem a narodem otwiera trzecią płaszczyznę, którą można określić jako historiozoficzną. W uniwersum powieści Czabanowskiego dzieje są areną współzawodnictwa o utworzenie państwa powszechnego.
Legutko, Fukuyama, Czabanowski
Rozwijając koncepcję państwa powszechnego, Czabanowski nawiązuje do niegdyś współtworzonego zresztą przez niego na łamach „Pressji” podziału na naród rozumiany jako etnos, etos i eidos. Koncepcje etnosowe określają naród w sposób biologiczny, a więc jako wspólnotę więzów krwi. Z kolei koncepcje etosowe odwołują się do kryteriów społecznych, języka, kultury i wspólnej pamięci historycznej. Wreszcie wedle pojęcia eidosu do narodu należą ci, którzy wyznają pewną ideę niezależnie od pochodzenia bądź tradycji kulturowej.
Oczywiście najbardziej popularne są koncepcje etosowe. Za przykład ponownie może posłużyć Legutko, dla którego Polska Ludowa nie stanowi prawdziwej Polski, gdyż ufundowana jest na kulturowym, intelektualnym i estetycznym zerwaniu z II RP. Z perspektywy etosu historia państw narodowych to historia rozwijania i zanikania wielu kulturowych linii bez wspólnego kresu, do którego wszystkie narody miałyby zmierzać.
Wyraźnie odmienne stanowisko można dostrzec w słynnym Końcu historii Fukuyamy. W zaprezentowanej tam wizji historiozoficznej różne narody o odmiennych kulturowych źródłach zmierzają do wspólnego punktu, jakim jest państwo funkcjonujące wedle zasad liberalnej demokracji. Ta jest odnarodowionym eidosem, bo ostatecznie każdy, niezależnie od swojego narodowego pochodzenia, może być obywatelem państwa liberalnego, a samo państwo liberalne nie opiera się na tradycjach żadnego partykularnego narodu.
Bohaterowie powieści Czabanowskiego niemało czasu poświęcają na dyskusje o pożądanej przez nich wizji wspólnoty narodowej. Na podstawie tych fragmentów można zrekonstruować interesujący sposób, w jaki Czabanowski stara się przekroczyć podział między partykularnym etosem i odnarodowionym eidosem.
Jego państwo powszechne to państwo ejdetyczne, które wyrasta na gruncie konkretnego etosu. Historia nie ma więc jednego punktu dojścia, gdyż mogą istnieć różne państwa powszechne kiełkujące z odmiennych narodowych kultur. Każde takie państwo jest właśnie powszechne, bo należeć do niego może każdy, kto zgłasza akces do pewnego eidosu.
Choć do polskiego państwa powszechnego może należeć każdy, to nie ma w nim już Rzymianina ani Greka, podobnie jak nie ma Polaka, Żyda czy Białorusina. Nikt nie jest w nim po prostu obywatelem, każdy jest szlachcicem. Mimo tego, że nie zostało to do końca określone, to na podstawie wypowiedzi bohaterów powieści możemy wywnioskować, że szlachectwo ma być formą bezpośredniej politycznej partycypacji na wzór dawnych sejmików.
Podobnie do ukraińskiego państwa powszechnego może należeć każdy, jednak nikt nie jest w nim ani odnarodowionym obywatelem, ani też polskim szlachcicem. W ukraińskim państwie powszechnym każdy jest kozakiem. W uniwersum powieści Czabanowskiego w porównaniu do szlachectwa kozactwo wydaje się bardziej anarcholiberalnym sposobem uczestnictwa w narodzie, gdzie wolność polityczna zabezpieczana jest nie tylko przez procedury partycypacji w procesie stanowienia prawa, lecz także poprzez osobiste uzbrojenie.
To właśnie pod wspólnym sztandarem polskiego państwa powszechnego może nastąpić pojednanie różnych historycznych „Polsk”, a w szczególności pojednanie PRL i II RP. W fabule powieści motyw ten realizuje wątek jednego z adwersarzy dzielnych milicjantów, pułkownika Przetrzebińskiego, przedwojennego wojskowego, miłośnika koni, szabli i tytoniu.
Pułkownik, ukrywający się wraz z grupą ostatnich żołnierzy wyklętych, jest tragikomiczną postacią, ucieleśnieniem „karła reakcji” z komunistycznej propagandy, który, gdy cały naród jest zjednoczony w starciu z ZSRR, zajmuje się napadami na milicyjne posterunki. Jednakże w chwili największej próby okazuje się, że zarówno PRL-owski milicjant, jak i przedwojenny żołnierz są po prostu Polakami, którzy, choć przychodzą z odmiennych historycznych punktów, są w stanie uchwycić wspólną ideę Polski powszechnej.
Widmo I Rzeczpospolitej
Choć w obrębie powieści dokonuje się pojednanie II RP i PRL, to nad Planem Kiszczaka krąży również widmo I Rzeczpospolitej, które komplikuje zaproponowaną przez Czabanowskiego historiozofię narodowego państwa powszechnego. Widoczne jest w sposobie, w jaki w powieści zaprezentowane są relacje polsko-ukraińskie.
Polska to kraina szczegółów, pejzaż województwa nowosądeckiego, kiosk na peronie w Gorlicach i restauracja Halka w Szczawnicy. Z kolei Ukraina to „dzikie pola” z parakolonialnego imaginarium I RP. Bezkresna przestrzeń, w której bohaterowie pokonują niedookreślone odległości w niedookreślonym czasie i gdzie, niczym w filmowym Mad Maksie, psychopatyczny ataman wraz ze swoją świtą jadą przez step na motorach, by wymierzać zemstę ciosem siekiery.
Ta parakolonialna perspektywa ujawnia się także w geopolitycznej warstwie powieści. Jednym z istotnych wątków Planu Kiszczaka jest wydanie przez Polskę dokumentu przyznającego Ukrainie niepodległość. Pomimo jednoznacznie dobrych intencji strony polskiej ta deklaracja nie jest wyrazem porozumienia między równymi partnerami, lecz raczej gestem silniejszego wobec słabszego, znów przywodzącym na myśl parakolonialną sytuację I RP. W uniwersum powieści dekret o niepodległości nie jest efektem współpracy i uzgodnień polskich i ukraińskich polityków, lecz pańskim gestem Rzeczpospolitej.
Konsekwentnie widmo I Rzeczpospolitej krąży również nad najistotniejszą płaszczyzną historiozoficzną. Jak zostało już wspomniane, w polskim państwie powszechnym każdy będzie szlachcicem, a w ukraińskim kozakiem. Są to oczywiście figury wzięte wprost z zasobów pamięci historycznej związanej z I Rzeczpospolitą. Tego rodzaju decyzja może jednak budzić wątpliwości wobec samej idei narodowego państwa powszechnego.
Powstaje pytanie, czy Polska powszechna może pojednać różne historyczne „Polski”, skoro jej obywatel jest stworzony z fantazji o I Rzeczpospolitej. Czy faktycznie wszyscy, np. Ukraińcy, mogą należeć do Polski powszechnej, skoro kategoria szlachcica stoi w opozycji do kategorii kozaka i niesie ze sobą pamięć o parakolonialnej polityce I RP?
Nie jest też jasne, czy porzucenie tak konkretnej kategorii, jak szlachcic, na rzecz jakiegoś ogólnego pojęcia nie spowodowałoby, że narodowe państwo powszechne nazbyt upodobniłoby się do odnarodowionego eidosu Fukuyamy. Gdyby taka alternatywna kategoria wciąż odnosiła się do konkretnego elementu polskiej tożsamości historycznej, to podobnie jak szlachcic mogłaby nie być dość inkluzywna. Gdyby z kolei żadnych takich odniesień nie zawierała, to trudno powiedzieć, dlaczego mielibyśmy wciąż do czynienia z polskim państwem powszechnym.
Z tymi wątpliwościami koresponduje w pewnym zakresie zakończenie powieści. Jak zauważa jeden z bohaterów, na narodowe państwo powszechne jest być może jeszcze za wcześnie zarówno w wymiarze jego praktycznej realizacji, jak i zrozumienia, jaka treść powinna wypełnić narodowy eidos.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.