Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Benedykt XVI. Papież katolickiej kontrkultury

Benedykt XVI. Papież katolickiej kontrkultury Grafikę wykonała Julia Tworogowska

Żeby chrześcijaństwo stało się ponownie solą Ziemi, musi być najpierw solą w oku świata – nie przez słowną czy polityczną walkę z nim, ale przez przyjęcie odmiennej formy życia. Nie płynność, a zakorzenienie; nie katastrofizm, a zaufanie przyszłości; nie chaos i nuda dowolności, a harmonia i radość porządku. Taki jest testament ideowy Benedykta XVI, papieża kontrkultury i ortodoksji.

Wąska ścieżka

Gorący orędownik i ważny teolog Soboru Watykańskiego II, a jednocześnie konserwatysta i bezlitosny krytyk nowoczesności. Zwolennik stworzenia rządu światowego, a jednocześnie intelektualista podkreślający konieczność zakorzenienia we własnej kulturze. W końcu papież podnoszący znaczenie tradycji, a jednocześnie pierwszy w czasach nowożytnych biskup Rzymu, który zdecydował się na abdykację.

Nie dajcie się zwieść atmosferze żałoby. Benedykt XVI jest powszechnie nielubiany. Jego postać nie pasuje ani do tradycjonalistycznej, ani do modernistycznej wizji Kościoła. Wystarczy posłuchać głosów, jakie ostatnio zalewają internet. 

Ratzinger jest zbyt modernistyczny dla tradycjonalistów i zbyt tradycjonalistyczny dla modernistów. Im przy okazji śmierci papieża pozostaje nabijanie klików i co najwyżej traktowanie tego wydarzenia jako dobrej okazji do promocji własnej wizji chrześcijaństwa. Benedyktowi jednak winni jesteśmy sprawiedliwość. Jeśli ortodoksja jest wąską ścieżką między skrajnościami, to właśnie tę ścieżkę wytycza Benedykt XVI.

Mała trzoda

Trzy chyba najczęściej cytowane teksty Josepha Ratzingera łączy jedno – zachęta do budowy katolickiej kontrkultury, która najpierw będzie świat uwierać, aby następnie go odmienić. Chodzi o tekst Neopoganie i Kościół z 1958 r., początek Wprowadzenia w chrześcijaństwo z 1967 r. oraz Testament duchowy z 2006 r.

W pierwszym z nich pada słynne sformułowanie, że chrześcijaństwo powróci do pierwotnego stanu – „niewielkiej trzody”, która będzie marginesem świata. Młody wówczas niemiecki ksiądz pisze, że od 400 lat Kościół toczy wewnętrzna choroba – pogaństwo. Na zewnątrz wygląda pięknie, „instytucjonalnie jeszcze wszystko trwa”, lecz „realny świat oddalił się w znacznym stopniu”. Prawdziwymi chrześcijanami są dziś nieliczni, ale stanowią zaczyn nowego Kościoła światowego, który prędzej czy później nadejdzie.

Ten profetyczny tekst nie każe chrześcijanom walczyć ze światem. To specyficzna kontrkultura. Chrześcijaństwo w tej wizji nie ma być wojowniczą sektą, która musi się przeorganizować, żeby ponownie przyciągać wiernych. Chrześcijaństwo ma się ogołocić, stać się marginesem. To świat ma po czasie docenić chrześcijaństwo, które ponownie zacznie samo przyciągać ludzi. Jak ma do tego dojść?

Chrześcijańskie błazeństwo

Częściowa odpowiedź na to pytanie pada w drugim z wymienionych tekstów. Na początku Wprowadzenia w chrześcijaństwo Benedykt XVI opowiada znamienną anegdotę. W pobliżu pewnej wioski rozbił swój obóz obwoźny cyrk. Po pewnym czasie w cyrku wybuchł pożar. Błazen pobiegł do wioski, aby sprowadzić pomoc. Mieszkańcy uznali jednak, że klaun odstawia swoje przedstawienie i chce ich w ten sposób zaprosić na występy. Ogień okazał się tak duży, że po jakimś czasie dosięgnął również i wioskę.

Ratzinger stwierdza, że teolog jest dziś podobny do tego błazna. Nikt jego słów nie traktuje poważnie. Drogą jednak do nadania teologowi, lub szerzej – Kościołowi, powagi, nie jest zmycie błazeńskiej szminki i przebranie w nowoczesne fatałaszki, lecz wewnętrzna przemiana klauna w teologa. Zło tkwi bowiem nie tylko w świecie, ale i w samym Kościele. Dostosowanie się do świata niczego nie da, samemu trzeba się nawrócić.

Co dziś oznacza nawrócenie? Już sama budowa tego słowa wiele nam mówi. Aby na nowo stać się chrześcijaninem, trzeba odwrócić się od tego świata. Zdaniem Ratzingera są dwie główne przeszkody, które utrudniają współczesnemu człowiekowi dojście do Boga: faktualność i postęp.

Człowiek współczesny zamknięty jest w pułapce faktu – potrafi uznać za prawdziwe jedynie to, co widzialne i potwierdzone przez zmysły. Wszystko, co wykracza poza fakty, uznaje za bajki. Metoda naukowa wyszła z uniwersytetu i zaraziła umysły ludzi. Traktowanie nauki jak prawdy objawionej, swoista fetyszyzacja nauki, zamyka ludzi na doświadczenie Boga.

Benedykt XVI nie neguje istotności nauki, ale każe jej wrócić na swoje miejsce. Można powiedzieć, że w pewnym sensie musimy na nowo świat zaczarować, aby dać sobie szansę na wiarę. 

Drugie odwrócenie polega na zabiciu wiary w postęp osiągany rękami ludzi. Niegdyś tradycja była uważana za bezpieczną przestrzeń. W jej obrębie czuło się jak w domu. Tradycja nie zagarniała naszej wolności, lecz umożliwiała ją. Dziś starodawność to synonim więzienia. Pokładanie nadziei w technologii jest złudne, bo oparte na błędnej, zbyt optymistycznej wizji człowieka.

„Prymat tego, co niewidzialne, przed widzialnym i tego, co otrzymane, przed wykonanym, sprzeciwia się wprost zasadniczemu nastawieniu dzisiejszego świata” – podsumowuje Joseph Ratzinger. Odwrócenie od świata jest konieczne do ponownego odkrycia w sobie prawdy chrześcijaństwa.

Mody przemijają, Kościół trwa

Znamienne, że Benedykt XVI właściwie powtórzył te słowa również w 2006 r., kiedy napisał swój Testament duchowy. Czytamy tam: „ […] trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zwieść! Często wydaje się, że nauka – z jednej strony nauki przyrodnicze, a z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) – są w stanie zaoferować niepodważalne wyniki sprzeczne z wiarą katolicką.

Przeżyłem od dawna przemiany nauk przyrodniczych i mogłem zobaczyć, jak przeciwnie, zniknęły pozorne pewniki przeciw wierze, okazując się nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie odnoszącymi się do nauki; tak jak z drugiej strony, to właśnie w dialogu z naukami przyrodniczymi również wiara nauczyła się lepiej rozumieć granicę zakresu swoich roszczeń, a więc swoją specyfikę.

Już sześćdziesiąt lat towarzyszę drodze teologii, w szczególności nauk biblijnych, i wraz z następowaniem po sobie różnych pokoleń widziałem, jak upadają tezy, które wydawały się niewzruszone, okazując się jedynie hipotezami: pokolenie liberałów (Harnack, Jülicher itd.), pokolenie egzystencjalistów (Bultmann itd.), pokolenie marksistów.

Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem –  a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem”.

Pocieszająca to myśl intelektualisty, człowieka będące przez 63 lata profesorem teologii. Mody intelektualne przemijają, przemija nastrojowość epoki, przemija w końcu kryzys Kościoła, Kościół zaś trwa.

W encyklice Spe salvi poświęconej tematowi nadziei chrześcijańskiej Benedykt XVI pisze: „Także tu jawi się jako element wyróżniający chrześcijan, fakt, że oni mają przyszłość: nie wiedzą dokładnie, co ich czeka, ale ogólnie wiedzą, że ich życie nie kończy się pustką. Tylko wtedy, gdy przyszłość jest pewna jako rzeczywistość pozytywna, można żyć w teraźniejszości. Tak więc możemy stwierdzić: chrześcijaństwo nie było jedynie «dobrą nowiną» – przekazem treści do tej pory nieznanych.

Używając naszego języka, trzeba powiedzieć, że chrześcijańskie orędzie nie tylko «informuje», ale również «sprawia». Oznacza to: Ewangelia nie jest jedynie przekazem treści, które mogą być poznane, ale jest przesłaniem, które tworzy fakty i zmienia życie. Mroczne wrota czasu, przyszłości, zostały otwarte na oścież. Kto ma nadzieję, żyje inaczej; zostało mu dane nowe życie”.

Chrześcijaństwo więc nie jest doktryną filozoficzną, etyczną czy polityczną. Jest prawdą, która w całości zmienia postawę człowieka wobec rzeczywistości. Stoimy przed mrocznymi wrotami czasu i tylko dzięki Bogu można w tę otchłań patrzeć z nadzieją.

Pytanie o pokolenie BXVI?

Pojawiają się gdzieniegdzie głosy, że trzeba ruszyć od razu z procesem kanonizacyjnym – santo subito! Benedykt zapewne nie chciałby tutaj pośpiechu. Jak sam mówił o sobie, chciał być „pokornym robotnikiem winnicy pańskiej”. Owoców świętości nie zrywa się zbyt szybko, dajmy temu czas.

Jednak santo subito jako reakcja na śmierć Benedykta przywołuje analogie z czasów śmierci Jana Pawła II. Mnie przyszła do głowy inna myśl. Może warto zadać pytanie o możliwość pokolenia BXVI? Skoro pokolenie JPII albo zawiodło, albo w ogóle nie istniało?

Gdy papież Benedykt XVI ogłosił swoją abdykację, miałem 19 lat. Nie znałem wówczas jego teologii. Postrzegałem następcę Jana Pawła II jako skromnego, zamkniętego na ludzi Niemca, który w zabawny sposób „pozdrawiał wszystkich Polaków”. Od tamtego czasu minęła prawie dekada.

Kilkukrotnie, na przykład przy lekturze wyżej komentowanych tekstów, miałem wrażenie, że czytam coś doniosłego. Dla mnie Benedykt XVI jest papieżem kontrkultury, ale specyficznie rozumianej. Nie możemy być na razie solą Ziemi, bądźmy więc teraz solą w oku świata. Nie traćmy czasu na wojny kulturowego czy polityczne zbawianie na siłę, które nie może być skuteczne, jeśli działa w antykatolickim otoczeniu kulturowym.

Róbmy katolicką kontrkulturę, aby dać szansę światu, aby ten ponownie się chrześcijaństwem zachwycił. Program Benedykta XVI może odpowiadać na wiele bolączek współczesności: na egzystencjalną płynność, trzeba odpowiadać koniecznością zakorzenienia; na wszechobecny dziś pesymizm i katastroficzne wizje przyszłości, trzeba odpowiadać nadzieją chrześcijańską, na chaos relacji, samotność i bezmyślny hedonizm, trzeba odpowiadać radością, jaka może płynąć z dobrze realizowanego powołania.

Jeśli tak miałoby wyglądać pokolenie katolików, którzy traktują Benedykta XVI jako swojego duchowego przewodnika, to chętnie przykleję sobie taką etykietę. Odwrotnie jednak, jak było to w przypadku pokolenia JPII, lepiej gdyby pokolenie BXVI najpierw się nie nazywało, a za dziś chowanego papieża się modliło, czytało jego wielkie teksty, a ponad wszystko – wcielało jego wizję chrześcijaństwa w życie.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.