Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

LGBTQ+ to ostatni krzyk mody

LGBTQ+ to ostatni krzyk mody Archiwum Protestów Publicznych. Pruszków 10.07.2022 r. Pierwszy Marsz Równości. © Agata Kubis

Najnowsze badania Center for the Study of Partisanship and Ideology pokazują, że aż ¼ studentów czołowych amerykańskich uczelni deklaruje się jako osoby LGBTQ+. Na 3 spośród badanych uniwersytetów osoby nieheternonormatywne stanowią nawet większość. Z kolei naukowcy szacują, że w całej populacji takie osoby mogą stanowić tylko od 2% do 7%. Skąd więc tak duża rozbieżność między szacunkami naukowców a liczbą ludzi określających się jako LGBTQ+? Wydaje się, że wynika ona z faktu, że nie mamy do czynienia wyłącznie z pewnym zjawiskiem na poziomie biologii lub psychiki, lecz także z fenomenem społeczno-kulturowym, i to znacznie donioślejszym niż rewolucja seksualna z lat 60. Czy jesteśmy więc świadkami rewolucji LGBTQ+, która sprawi, że seksualna tożsamość będzie kwestią indywidualnej decyzji jednostki?

Moda na bycie queer i walka z patriarchatem

Oczywiście nie jest niczym nadzwyczajnym ani specjalnie kontrowersyjnym, że pewna część populacji odczuwa pociąg do osób tej samej płci lub w sposób niestandardowy przeżywa swoją płciowość. Na fakt, że takie osoby istnieją i ich przeżywanie płciowości jest w pewnym stopniu niezależne od nich samych, zgodzi się pewnie zdecydowana większość, i to niezależnie od wyznawanego światopoglądu.

Wydaje się jednak, że przytoczona przeze mnie rozbieżność między szacunkami naukowców a autodeklaracjami osób LGBTQ+ sugeruje, że nie da się sprowadzić zjawiska nieheteronormatywności do czysto biologicznej lub psychologicznej tendencji, którą przejawiają jednostki. Wiele osób deklaruje tożsamość LGBTQ+ z powodów zapośredniczonych przez kulturę. I ma ku temu swoje powody.

Przede wszystkim, w niektórych środowiskach bycie LGBTQ+ jest postrzegane jako coś ciekawego, modnego, idącego z duchem czasu. Tzw. osoby cis hetero, a więc po prostu heteroseksualne, postrzegane są jako zwykłe. Bycie zwykłym nie daje szans na wyróżnienie się we współczesnym świecie. 

„Niezwykłe” osoby LGBTQ+ niejednokrotnie są także dowartościowywane przez różne instytucje, czego liczne przykłady odnajdziemy m.in. w przemyśle filmowym. Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej ogłosiła, że od 2024 r. o statuetkę Oscara w kategorii najlepszy film będą mogły rywalizować wyłącznie filmy, które powstają przy udziale kobiet, osób o „innym pochodzeniu rasowym”, z niepełnosprawnością fizyczną i intelektualną czy właśnie osób LGBTQ+.

Wreszcie, tożsamość heteronormatywna jest w wielu kręgu postrzegana jako element opresji, instrument tzw. patriarchatu, dlatego wiele osób decyduje się ją porzucić, nawet jeśli nic obiektywnie ich do tego nie skłania. Bycie LGBTQ+ postrzegane jest jako droga wyzwolenia się z opresyjnych społecznych norm, toksycznych wzorców męskości i kobiecości, a także szansa na osiągnięcie szczęścia.

Należy oczywiście pamiętać, że za każdą osobą LGBTQ+ stoi pewna, niekiedy dramatyczna, historia. Nie można także negować faktu, że ludzie niewpisujący się w społeczne normy niejednokrotnie padali ofiarą przemocy lub dyskryminacji, która swoją kulminację osiągnęła w bestialskich politykach III Rzeszy.

Nie zmienia to jednak faktu, że współcześnie istnieją różne środowiska, które na tematyce LGBTQ+ chcą zbudować kapitał polityczny, a dążąc do ochrony praw mniejszości, próbują jednocześnie promować własną wizję człowieka i społeczeństwa. Warto przyjrzeć się bliżej tym propozycjom, bo nierzadko mogą budzić słuszny niepokój.

Wszyscy jesteśmy nieheteronormatywni?

Tym, na co szczególnie warto zwrócić uwagę, jest fakt, że liczba osób, które mogą zaliczyć się do społeczności LGBTQ+, stale rośnie nie tylko ze względu na to, że coraz więcej osób chce się z nią utożsamiać, lecz także dlatego że współcześnie można do niej zaliczyć osoby należące do naprawdę wielu kategorii. Obserwujemy to już na poziomie nazewnictwa.

Dawniej katalog osób niestandardowo przeżywających swoją płciowość ograniczał się tylko do akronimu LGBT (lesbian, gay, bi, trans), a obecnie doszła jeszcze litera Q, która odnosi się do osób queer, czyli takich, które wyróżniają się w jakiś inny sposób, są np. panseksualne lub agender.

To poszerzenie zakresu jest dobrze widoczne. Obecnie osobą transpłciową nie jest wyłącznie ktoś, kto odczuwa silną dysforię i dąży do medycznej korekty lub jej dokonał, lecz każda osoba, która na poziomie mentalnym utożsamia się z płcią odmienną od tej, jaką przypisano jej przy urodzeniu.

Co więcej, za osoby LGBTQ+ uznaje się także te deklarujące się jako softboysoftgirl, a więc biologicznych mężczyzn i kobiety, którzy nie mają silnej ekspresji męskich lub kobiecych cech płciowych, oraz osoby genderflux, które utożsamiają się jako mężczyźni i kobiety, lecz natężenie ich identyfikacji z płcią się zmienia. Są to np. mężczyzni, którzy czasem czują się bardziej męscy, a czasem mniej. Wydaje się, że są to odczucia, jakie mogą towarzyszyć wielu osobom, którym do tej pory nie przyszło do głowy podawać w wątpliwość swojej heteronormatywnej tożsamości.

Można zatem ulec wrażeniu, że środowisko lewicowo-liberalne dąży do pokazania, że każdy w pewnym sensie jest osobą LGBTQ+, a tożsamość cis hetero nie jest wcale dominująca. Pozostała tylko reliktem dawnej, opresyjnej i patriarchalnej kultury lub (w łagodniejszej wersji) jest tylko jedną z wielu tożsamości, które człowiek może sobie zinternalizować. 

Historyczna dominacja tożsamości cis hetero ma być wyłącznie wynikiem socjalizacji, która zniechęca młodych ludzi do eksperymentowania i wtłacza w sztywne ramy. Taki sposób myślenia coraz bardziej zyskuje na popularności i jest promowany nie tylko przez aktywistów i teoretyków, lecz również przez wielu celebrytów. Amerykańska modelka Emily Ratajkowski stwierdziła nawet, że nie wierzy, że osoby w 100% hetero w ogóle istnieją.

Wielu aktywistów widzi zmiany w rozumieniu płciowości jako jednoznacznie pozytywne. Twierdzą przy tym, że ludzkość współcześnie w końcu dorosła do tego, by dostrzec różnorodność tożsamości, które domagają się ochrony i afirmacji. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy budowanie naszych koncepcji płci i seksualności wyłącznie na fundamencie subiektywnych odczuć to na pewno jedyna właściwa droga. Nawet przy zastrzeżeniu, że nie chodzi tu o zupełnie dowolne wybieranie sobie płci, pewne wątpliwości pojawiają się również w środowisku ekspertów.

Wielu psychiatrów zastanawia się, czy obecne – bardzo liberalne – podejście do kwestii transpłciowości nie czyni więcej szkody niż pożytku. Chociażby Agnieszka Dąbrowska, polska psychiatrka, krytykuje przede wszystkim zbyt szybkie podejmowanie decyzji o tranzycji medycznej. Jej zdaniem brakuje jasnych naukowych wytycznych dotyczących tego, ile czasu potrzeba, żeby naprawdę przygotować kogoś do procesu tranzycji albo żeby dać komuś czas na to, by zmienił decyzję.

Co ciekawe, nawet niektóre osoby transpłciowe są zdania, że część ich rówieśników deklaruje się jako trans lub LGBTQ+, bo podążają za modą, a nie ze względu na autentyczną identyfikację. Z jeden strony sprawia to, że osoby trans czują się bezpieczniej i pewniej wśród rówieśników, lecz z drugiej może być to dla nich krzywdzące, gdy ważna część ich tożsamości zostaje strywializowana i sprowadzona do tiktokowej ciekawostki. Czy jednak chodzi tu tylko o niewinną młodzieżową modę?

LGBTQ+ to nowy marksizm?

Wspomniane na wstępie badanie pokazuje, że bycie LGBTQ+ koreluje z określonymi poglądami politycznymi. Na uczelniach artystycznych osoby nieheteronormatywne stanowią aż 38% studentów. Jednocześnie na tych samych uczelniach odnotowuje się również największy odsetek osób o poglądach liberalnych, a najmniejszy o poglądach konserwatywnych. Oczywiście można argumentować, że w środowiskach lewicowych łatwiej o coming out, a osoby nieheteronormatywne mogą czuć się bezpieczniej.

Gwałtowny wzrost liczby młodych osób LGBTQ+ tłumaczy się na wiele różnych sposobów. Temat podejmowany jest np. w książce Mów o mnie ono autorstwa Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin i Joanny Sokolińskiej. Autorki wskazują m.in. na wzrost świadomości społecznej, na to, że ludzie coraz więcej wiedzą na temat różnych tożsamości płciowych oraz są bardziej skłonni tolerować różne nietradycyjne style bycia, nie tylko w sferze seksualności.

Efektem tego jest także stopniowe przeobrażanie języka, w którym stale pojawiają coraz to nowsze, mniej lub bardziej zgrabne określenia na różne formy ekspresji. Nie bez znaczenia jest także wspomniana wcześniej moda. Bycie LGBTQ+ jest po prostu popularne wśród młodych ludzi i może przybierać formą buntu przeciwko światu reprezentowanemu przez pokolenie ich rodziców i dziadków.

W każdym z tych wyjaśnień na pewno tkwi ziarno prawdy i nie należy lekceważyć głosu młodych ludzi, którzy chcą eksplorować swoją płciowość. Wydaje się jednak, że trochę ucieka nam inny aspekt tego zjawiska.

Dla niektórych aktywistów głównym celem może być bowiem rozbicie tradycyjnej tożsamości i stworzenie nowego społeczeństwa, w którym wszyscy będą w jakiś sposób LGBTQ+, bo zabraknie normy. Taka wizja zbliża się pod pewnymi względami do marksistowskiej wizji społeczeństwa bezklasowego. 

W klasycznym marksizmie głoszono, że gdy uda się stworzyć społeczeństwo, w którym nie będzie żadnych klas społecznych, zniknie niebezpieczeństwo związane z wyzyskiem klasy pracującej przez klasę posiadającą. Tu można dostrzec podobną logikę. W społeczeństwie, w którym nie będzie sztywnych tożsamości płciowych i seksualnych, nie pojawi się również dyskryminacja, której źródeł upatruje się w patriarchacie rozumianym jako dominacja cispłciowego heteroseksualnego mężczyzny.

Teoria queer może także wiązać się z pewnymi tendencjami anarchistycznymi. Susan Song, jedna z przedstawicielek queerowego anarchizmu, twierdzi nawet, że rozwój idei LGBTQ+ daje nadzieję na przekroczenie i uzupełnienie marksizmu. Jak czytamy, „teoria queer denaturalizuje hierarchię genderową, hierarchię tożsamości seksualnej oraz politycznych wpływów, i jest wartościowym narzędziem dla praktyk anarchistycznych. Teoria queer podważa kategorię «normalności» i stawia pytanie o to, co wytwarza hierarchicznie ustrukturyzowane różnice pomiędzy nami, pokazując inne oblicza walki, z dala od polityki klasowej”.

Widzimy zatem wyraźnie, że rewolucja LGBTQ+ może mieć istotny wymiar polityczny i może być traktowana jako rodzaj kontynuacji rewolucyjnych tendencji z przełomu XIX i XX w. To by także tłumaczyło, dlaczego najwięcej osób LGBTQ+ można odnaleźć wśród ludzi dobrze wykształconych, którzy nie tylko potrafią dotrzeć do informacji na temat różnych koncepcji ludzkiej płciowości, lecz także mają pewną wiedzę na temat współczesnych nurtów filozoficzno-politycznych i na tej podstawie konstruują swoje poglądy.

W tym kontekście warto przypomnieć nieco już zapomnianą postać Margot, niegdysiejszą twarz polskiego ruchu LGBTQ+. Była to osoba całkowicie przesiąknięta konkretnym światopoglądem, a kwestie dotyczące praw mniejszości stanowiły jeden z licznych, ale na pewno niejedynym temat jej wypowiedzi. Postulaty anarchistyczne i diagnozy dotyczące opresyjnego charakteru większości współczesnych instytucji można odnaleźć m.in. w wywiadzie udzielonym dla „Magazynu Kontakt”.

Podobny sposób myślenia był już wcześniej obecny na Zachodzie. Jedna z czołowych współczesnych myślicielek feministycznych, Judith Butler, już w latach 90. twierdziła, że perspektywa genderowa i perspektywa LGBTQ+ dążą do zniszczenia pewnego „fałszywego uniwersalizmu”, zgodnie z którym człowiek utożsamiany jest z białym, heteroseksualnym mężczyzną. 

Jej zdaniem, gdy do definicji człowieka doda się elementy tożsamości grup mniejszościowych, nie zostanie zupełnie nic. Człowiek jako taki stanie się konstruktem, który możemy dowolnie modyfikować w zależności od naszych potrzeb.

Nie chodzi mi jednak o straszenie jakąś mityczną „ideologią LGBT”, pod którą możemy podstawić wszystko, co nam się nie podoba, lecz o rzeczywisty namysł, jakie konsekwencje może mieć określone podejście do delikatnych spraw związanych z ludzką seksualnością. Spraw, które, czy tego chcemy, czy też nie, są niezwykle ważne dla współczesnego człowieka.

Czy powinniśmy się bać rewolucji mniejszości seksualnych? 

Zmiany związane z LGBTQ+ i gender często porównywane są z rewolucją seksualną z lat 60. XX w., która miała swoje blaski i cienie. Odpowiadała na pewne potrzeby i piętnowała hipokryzję powojennego pokolenia dobrobytu, lecz jej efekty trudno ocenić w sposób jednoznacznie pozytywny. Wiele osób wskazuje na jej negatywny wpływ na życie rodzinne i trwałość relacji międzyludzkich. Podobnie może być z „rewolucją LGBTQ+”, która dokonuje się na naszych oczach. Mimo że trudno oceniać ją, gdy jeszcze trwa, warto poddać ją refleksji.

Dyskusja na temat tak delikatnych kwestii, jak transpłciowość wymaga odideologizowania. Osoby nieheteronormatywne potrzebują wsparcia, a nie światopoglądowej burzy. Nie możemy jednak udawać, że w tym temacie kwestia wizji świata, człowieka lub społeczeństwa jest całkowicie nieistotna.

Idee pomagają nam odnaleźć się w świecie i mają moc sprawczą. Wypracowanie odpowiedniego sposobu myślenia o „rewolucji LGBTQ+” to potężne wyzwanie intelektualne, którego musimy się podjąć. Nie w logice walki, lecz zrozumienia.

W to zadanie powinno się zaangażować specjalistów z różnych dziedzin. Nie tylko socjologów, psychologów i psychiatrów, lecz także filozofów, teologów i ekspertów nauk o rodzinie. Jest to temat, od którego nie powinni uciekać również przedstawiciele katolickich instytucji i uniwersytetów. Pracujący tam naukowcy muszą poważnie przyjrzeć się współczesnym problemom.

Powinniśmy rzetelnie pochylić się nad założeniami antropologicznymi stojącymi za postulatami ruchu LGBTQ+ oraz spróbować przewidzieć ich społeczne, kulturalne i polityczne skutki. Niestety w praktyce dzieje się to niezwykle rzadko.

Należy mieć świadomość różnych zagrożeń, jakie wiążą się z odrzuceniem norm i hierarchii. Rzecz jasna, społeczeństwo ludzkie nie jest idealne i rzeczywiście niektóre istniejące w nim normy mogą mieć opresyjny charakter, lecz absolutnie nie mogę zgodzić z tezą, że norma jako taka jest wyłącznie źródłem opresji i unieszczęśliwia człowieka.

Głównym rzecznikiem takiego sposobu myślenia był francuski filozof, Michel Foucault, który twierdził, że wszelkie normy przedstawiane przez medycynę, naukę czy autorytety są wyłącznie instrumentem kapitalizmu, który chce w jak najbardziej optymalny sposób wykorzystać zasoby ludzkie.

Według Foucaulta instytucje społeczne, takie jak szpitale, więzienia czy szkoły, mają na celu nadzorowanie i karanie jednostek, a także sprawienie, by zinternalizowały w sobie normy, których głównym celem nie jest ich dobro, lecz ogólna produktywność społeczeństwa.

I choć rzeczywiście trudno odmówić francuskiemu filozofowi odrobiny racji, to ostatecznie takie myślenie o normach społecznych jest jednowymiarowe i pomija fakt, że normy i instytucje społeczne towarzyszą człowiekowi już od czasów prehistorycznych i sprawdziły się w wielu różnych społecznościach. Trudno wyobrazić sobie organizm polityczny lub jakąkolwiek wspólnotę ludzką, w której nie istniałyby jakieś normy regulujące jej funkcjonowanie.

Prawda jest taka, że świat pozbawiony norm i drogowskazów szybko pogrążyłby się w chaosie. Nie oznacza to oczywiście, że nie powinniśmy ich korygować i poddawać krytycznemu namysłowi. Osoby LGBTQ+ nie mogą być pozbawiane godności i należy chronić je przed dyskryminacją. Ten pierwotny cel aktywistów współcześnie coraz bardziej się jednak rozmywa. 

Można nawet zaryzykować tezę, że osoby nieheteronormatywne często są wręcz wykorzystywane przez swoich rzekomych obrońców jako oręż w walce o kwestie ideologiczne, nowy kształt społeczeństwa. A przecież można chronić prawa i godność osób LGBTQ+ przy jednoczesnej akceptacji twierdzenia, że pewne normy, hierarchie i wzorce społeczne, również te dotyczące płciowości i seksualności, mają pozytywny wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa, są warte zachowania i warto przekazywać je w procesie socjalizacji.

Obietnica wyzwolenia zawsze jest kusząca, lecz wszyscy, niezależnie od orientacji i światopoglądu, musimy zadać sobie pytanie, czy kierunek obecnych zmian jest na pewno dobry. Być może tym, czego wszyscy szukamy, wcale nie jest postępująca liberalizacja sfery seksualnej i jej upublicznienie, lecz nowa pruderia, która z jednej strony wyznaczy pewne granice, a z drugiej pozwoli nam w spokoju cieszyć się nią w sferze prywatnej.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.