Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Jan Paweł II. Zburzmy ten cholerny pomnik, odkryjmy prawdziwego człowieka

Jan Paweł II. Zburzmy ten cholerny pomnik, odkryjmy prawdziwego człowieka Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Polski Kościół po śmierci Jana Pawła II znajduje się w kondycji, w której zapewne znajdzie się nasza piłkarska reprezentacja po zakończeniu kariery przez Roberta Lewandowskiego. Problem polega na tym, że część hierarchów nadal stosuje „lagę na Karolka”, licząc, że pomnik papieża-Polaka będzie grał tak samo dobrze, jak żyjący Jan Paweł II poczynał sobie z Breżniewem czy innym Jaruzelskim. Najwyższy czas skończyć z infantylną monumentalizacją papieża z Wadowic. I piszę to jako praktykujący katolik.

W 2011 r. wydaliśmy w Klubie Jagiellońskim numer czasopisma idei „Pressje” pod znamiennym tytułem Zabiliśmy proroka. Nasi starsi koledzy ubolewali wówczas, że intelektualne dziedzictwo papieża-Polaka leży w jego ojczyźnie odłogiem, a zamiast tego zrobiliśmy z Karola Wojtyły kremówkę, pociesznego dziadka od anegdot, co to niemowlaka pocałuje i wnusia przytuli. Po upływie dekady od publikacji numeru sytuacja wydaje się jeszcze bardziej przygnębiająca.

Kremówkowe nadzienie zastygło już bowiem tak mocno, że zamieniło się w pomnikowy beton, a ze starych marzeń o „Rzeczpospolitej wojtyliańskiej” zostały tylko rytualne cytaty z papieskich encyklik, losowo wrzucane w kolejne homilie i listy pasterskie od Episkopatu. 

Czasami odnoszę wrażenie, że gdyby człowiek brał do ręki kieliszek za każdym razem, kiedy na niedzielnym kazaniu słyszy słowo „ubogacać” lub „Jan Paweł Wielki”, to byłby pijany szybciej niż bohaterowie filmów Smarzowskiego. Pomnik ze spiżu, człowiek-cytat, narodowy totem – Karol Wojtyła stał się w polskim Kościele postacią rodem z Ferdydurke: „Jan Paweł II wielkim papieżem był…”

Pokolenie JP2 jak potwór z Loch Ness lub czupakabra

Gdybym został już zmuszony do tego rodzaju autoidentyfikacji, to sam siebie zakwalifikowałbym do „pokolenia B16”. Do dzisiaj pamiętam z czasów licealnych czytane co tydzień na łamach „Gościa Niedzielnego” komentarze do Ewangelii autorstwa papieża Benedykta XVI. Jan Paweł II to dla mnie symbol umierania w cierpieniu, ale z godnością; umierania w sposób wręcz kontrkulturowy, stojący w sprzeczności do świata, w którym nie ma miejsca na publiczną starość ani zniedołężnienie.

Kiedy papież-Polak odszedł z tego świata, miałem 13 lat i cieszę się, że nie jestem częścią tzw. pokolenia JP2. Mam bowiem wrażenie, że z tą generacją jest fundamentalny problem. W pierwszej kolejności pokolenie JP2 jest jak potwór z Loch Ness lub czupakabra: podobno istnieje, są nawet jakieś nagrania naocznych świadków, ale nikt nie zweryfikował ich wiarygodności.

Z drugiej strony wydaje się, że ludzie zaliczani do tej generacji z racji metryki żyli pod pewnego rodzaju moralną presją, niczym pod naciskiem nadopiekuńczej babci na wnusia-prymusa, który za każdym razem musi kończyć rok szkolny z czerwonym paskiem na świadectwie.

Żeby zweryfikować co z tych wielkich oczekiwań pozostało, warto zerknąć choćby do badań CBOS-u z ostatnich lat, których wyniki wskazują na regularnie spadającą liczbę wierzących i praktykujących. Polskie kościoły pustoszeją prawdopodobnie ludźmi z rzekomego pokolenia JP2 (które dla mnie zawsze było medialną wydmuszką i kościelnym chciejstwem) oraz ich dorastającymi dziećmi.

Gwiazdor duchowej estrady

Czy Jana Pawła II można porównać do Dawida Podsiadły zapełniającego Stadion Narodowy, do koncertów Dua Lipy, Beatlesów lub Micka Jaggera? Można, jak najbardziej, jeszcze jak. Karol Wojtyła, zaczytany w polskich romantykach, w trakcie wojny aktor grający w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym w Krakowie, był wielkim performerem, połączeniem katolickiego Króla-Ducha i gwiazdy rocka.

Tak o przyjętym przez niego stylu ewangelizacji pisał na naszych łamach Kamil Wons:

„Podróże apostolskie św. Jana Pawła II wytworzyły swoisty schemat przypominający trasę koncertową. Przywitania na lotnisku, spotkania z osobistościami, przejazdy wśród wiwatujących tłumów, a na koniec spektakularne Msze Święte.

Liturgia sprawowana na stadionach czy budowanych specjalnie (jak sceny koncertowe) ołtarzach polowych sprawowana była dla setek tysięcy wiernych. Jej oprawa pełna łamania dystansu i wprowadzania lokalnych elementów zmieniała się w ogromne emocjonalne show. (…)

Nie oszukujmy się. Karol Wojtyła był gwiazdą formatu rockmanów, z punktu widzenia organizacyjnego i medialnego papieskie pielgrzymki można jedynie porównać do tras koncertowych. Nawet dzisiaj cały merchandising związany z jego osobą stanowi gigantyczny biznes.”

Pod tym względem papież-Polak doskonale odczytał ówczesnego „ducha czasu”, a jego pontyfikat wpisywał się w rosnący na znaczeniu kulturowy model gwiazdy-celebryty: osoby, która przyciąga do siebie jednostkową charyzmą, a niekoniecznie charyzmą samego urzędu. Tłumy pielgrzymów wiwatujących na cześć Jana Pawła II i tłumy poddanych witających księżną Dianę? Wskaż 5 różnic na obrazku. 

Odnoszę wrażenie, że podobnie „celebrycki” charakter miała także późniejsza beatyfikacja i kanonizacja Karola Wojtyły. Znów – okrzyki tłumu „santo subito”, czyli logika działania przebodźcowanej współczesnej kultury, kolonizująca działanie Kościoła. Świętość, jedna z kluczowych kategorii w katolicyzmie, została zredukowana do czegoś na kształt „glejtu jakości”, potwierdzenia, że Jan Paweł II był Janem Pawłem Wielkim. Stąd pewnie wynikał ówczesny pośpiech, rozgorączkowanie, działanie „na chybcika”. Świętość przez aklamację niczym „lizak” z oceną „10” od Iwony Pavlović w „Tańcu z gwiazdami”.

Czy Jan Paweł II wiedział o księżach-pedofilach i nic z tym nie zrobił?

Akcja rodzi reakcję, z jednej skrajności przechodzimy w drugą, efekt wahadła – Skoro z papieża-Polaka zrobiliśmy spiżowy pomnik, a jego postać została rozanielona do granic wytrzymałości, to niespecjalnie dziwi, że dziś dzieją się rzeczy odwrotne: z pomnika Jan Paweł II staje się kozłem ofiarnym, a po etapie jego – często infantylnej – angelizacji następuje demonizacja.

Główny wniosek po lekturze reportażu Marcina Gutowskiego pt. Bielmo oraz wydanej przez o. Macieja Ziębę OP książki Pontyfikat na czasy zamętu. Jan Paweł II wobec wyzwań Kościoła i świata jest podobny: największym „hamulcowym” w walce z przestępstwami seksualnymi popełnianymi przez księży jest Kuria Rzymska.

W obu pracach ta watykańska instytucja jest przedstawiona jako przeżarta biurokratyzacją, hermetyczna, pełna niejasnych powiązań. Kluczowe sprawy rozstrzygane są w cztery oczy, a z podejmowanych decyzji niewiele trafia później na papier. A co kluczowe – Kuria realnie zamiata pod dywan dziesiątki zgłaszanych przypadków, reagując tylko w ostateczności.

Czy sam papież był zamieszany w krycie „pedofili w sutannach”? Po lekturze obu książek nie dostajemy takiej wiedzy. Nie mam wątpliwości, że odpowiedź na to pytanie powinna paść. Ale sam jestem podobnie sceptyczny, co przywołany w Bielmie Zbigniew Nosowski z „Więzi”: biorąc pod uwagę specyfikę działania Kurii nigdy nie będziemy w stanie uzyskać jednoznacznej odpowiedzi na to fundamentalne pytanie. 

Co nie kasuje wcale zarzutu o wielkim gabarycie: być może Karol Wojtyła nie był osobiście zamieszany w proceder bagatelizowania problemów i przenoszenia księży-pedofili na inne parafie, ale wciąż pozostaje pytanie o jego odpowiedzialność za taki, a nie inny kształt działania Kurii.

Czy podjął wystarczająco wiele wysiłku, aby skutecznie ją zreformować? Czy przyjęty przez niego model pontyfikatu wynikał z faktu, że chciał skupić się na tym, w czym był najlepszy i do czego – własnym zdaniem – był powołany? Czy owoce tego przyjętego modelu usprawiedliwiają porażkę na froncie biurokratycznym, skoro działanie Kurii przynosiło tak ponure owoce? Na te pytania powinny paść uczciwe odpowiedzi, bez zakładania z góry winy Jana Pawła II, ale też bez przyjmowania logiki „oblężonej twierdzy”.

„Żółty papież” w kulturowym czyśćcu

Na końcu muszę przyznać się do czegoś wstydliwego: szczerze bawi mnie część memów z papieżem. W folderze „Memuchy” mam nawet zapisane zdjęcie z aplikacji Faceapp, na którym twarz Wojtyły łączona jest w jedno z twarzą Lecha Wałęsy. Jasne, niektóre z tych memów są zwyczajnie wulgarne i obraźliwe, stąd nie dziwi mnie wkurzenie części katolików.

Tylko jednocześnie nie jest wcale tak, że te memy to anty-papieska dywersja na tyłach internetu prowadzona przez „ateuszy” i innych wrogów Kościoła. Tak naprawdę jest jeszcze gorzej. Papież-mem stał się po prostym tym śmiesznym dziadkiem z żółtą twarzą, kimś na równi z innymi memicznymi postaciami, jak słynny „doge” lub „pepe frog”.

To już nie jest realna postać, lecz coś na kształt internetowego symulakrum, całkowicie odcieleśniony i oderwany od rzeczywistego pierwowzoru. I tutaj pojawia się fundamentalne pytanie o kulturową przyszłość Jana Pawła II i jego obecność w społecznej wyobraźni.

Tak jak każdy mem, tak i słynna „cenzopapa” zniknie wreszcie w odmętach sieci. I co wydarzy się wtedy? Czy papież-Polak trafi już na zawsze na „śmietnik historii”? Czy może raczej będzie to okres „kulturowego czyśćca”, swoisty „kulturowy pawlacz”, z którego w przyszłości postać Karola Wojtyły zostanie wyciągnięta i odkurzona?

Już bez spiżowego cokołu, bez etykietki największego z wielkich Polaków, bez nieznośnej aureolki świętego od śpiewania Barki. Ale za to jako człowiek z krwi i kości, jeden z wielu papieży, owszem, wielka historyczna postać, ale taka, przed którą nie klękamy z nabożnością, ale na serio próbujemy rozwijać jej dziedzictwo oraz rozliczać się z błędami, zaniedbaniami i grzechami.

Czekam na moment, w którym można będzie – bez automatycznego oskarżenia o szkalowanie wielkiego papieża-Polaka – powiedzieć, że encyklika Redemptor hominis to kawał inspirującej refleksji antropologicznej, ale już Sollicitudo rei socialis nie da się czytać bez wielokrotnego zaśnięcia w trakcie lektury.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.