Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Romans – pragnienie katastrofy, którego nie da się zaspokoić

Romans – pragnienie katastrofy, którego nie da się zaspokoić Edmund Leighton, Tristan i Izolda. Źródło: Wikimedia Commons.

Widmo krąży po Europie – widmo romansu. W którymś momencie swojego życia człowiek Zachodu nieuchronnie zaczyna doświadczać rozdarcia między dziecięcą bajką kończącą się słowami „i żyli długo i szczęśliwie” a syrenim śpiewem mrocznej baśni o miłości, której bohaterowie żyją nieszczęśliwie i na ogół dość krótko. Jak mogłoby być inaczej, skoro po formule „żyli długo i szczęśliwie” bajka nie ma nam już nic więcej do powiedzenia?

„Miłość szczęśliwa nie posiada historii. Romans zajmuje się tylko miłością śmiertelną – to jest miłością zagrożoną i skazaną wyrokiem samego życia. Ani rozkosz zmysłowa, ani płodny spokój małżeństwa nie podniecają lirycznych doznań uczuciowych w literackiej kulturze Zachodu”– pisze w swej słynnej książce Miłość a świat kultury zachodniej Denis de Rougemont.

Tę refleksję podsumowuje sarkastycznym komentarzem. Brzmi on następująco: „Gdyby ktoś miał nas sądzić na podstawie [naszej] literatury, musiałby stwierdzić, że cudzołóstwo jest w kulturze zachodniej jednym z najpowszechniej dających się dostrzec sposobów spędzania czasu”. Przyczyny tego stanu rzeczy Rougemont upatruje w tym, co nazywa „wielkim europejskim mitem cudzołóstwa” w średniowiecznej powieści o Tristanie i Izoldzie.

Wydaje się jednak, że cudzołóstwo jest tylko jednym, choć niewątpliwie najbardziej powszechnym, z przejawów magnetyzującego związku Erosa i Tanatosa. Miłość i śmierć – śmierć z miłości – to jeden z najpotężniejszych mitów literackich.

W IV księdze Przemian Owidiusza znajduje się historia dwojga młodych Babilończyków, Pyrama i Tysbe. Rozdzieleni za sprawą waśni między rodzicami postanawiają razem uciec, po czym wskutek nieszczęśliwego nieporozumienia oboje popełniają samobójstwo.

Ten tekst ukazał się w 61. tece „Pressji”, pt. „Nadzieja Chrześcijańska”. Podoba Ci się? Sprawdź, co jeszcze przygotowaliśmy w najnowszym numerze naszego pisma!

Brzmi znajomo, prawda? Nim Szekspir unieśmiertelnił tę opowieść w najbardziej znanej nam formie, zainspirowała ona wielu innych autorów – Boccaccia, Masuccia Salernitano, Luigiego da Porto. Jeden ze średniowiecznych francuskich pisarzy, Chrétiena de Troyes, nadał tej historii w swej powieści Cligès szczęśliwe zakończenie. Czy to przypadek, że ta ostatnia wersja nie pociągnęła za sobą żadnych naśladowców i dziś poza specjalistami nikt o niej nie pamięta?

Chorzy na miłość

Co charakterystyczne, nieszczęśliwa miłość już w X w. zaczynała uchodzić za jednostkę chorobową. Wówczas arabski lekarz, Ibn al Jazzar, napisał bardzo popularny w świecie arabskim traktat medyczny, który w drugiej połowie XI w. został przetłumaczony na łacinę. Użyte pojęcie amor hereos (oznaczające zaburzenie humoralne powiązane z nieopanowaną namiętnością) zyskało olbrzymią popularność w następnych wiekach – i to zarówno na polu literackim, jak i naukowym.

Szaleństwo miłosne stało się przedmiotem obszernego traktatu największego lekarza XIII w., Arnauda de Villeneuve’a. Refleksje nad miłosnymi męczarniami snuł słynny renesansowy neoplatonik, Marsilio Ficino. W XVII w. Robert Burton w swym monumentalnym dziele Anatomy of Melancholy zaklasyfikował amor hereos jako jedną z form morbus melancholicus – melancholii rozumianej jako choroba umysłowa spowodowana nadmiarem czarnej żółci. 

Tyle przednowoczesna nauka. A literatura? Tristan i Izolda, Lancelot i Ginewra, Romeo i Julia mają być jedynie przypadkami medycznymi przybranymi w poetycki kostium? A wyrafinowana, subtelna miłość dworna po prostu neurozą? Skąd zatem taka jej moc oddziaływania? „Kto wie, gdyby nas lepiej i piękniej kuszono/ słano kobiety różowe płaskie jak opłatek”.

Dla poetów średniowiecznych kliniczny opis stał się materią całej sieci metafor miłosnego szaleństwa. W ten sposób miłość dworna, fin’amor, poskramiała melancholijnego Erosa, ujmowała go w karby tzw. ascezy pożądania. Okcytański trubadur spalał się z bynajmniej nie platonicznej miłości, wyobrażając sobie joi major, ekstatyczną wizję posiadania ukochanej w swoistej delectatio morosa. Zamykał natomiast to palące pożądanie w gorsecie mezura: poetyckiej zasady nakazującej panować nad najbardziej szalonymi żądzami i przekładać je na język kunsztownej poezji.

Trubadurzy wiedzieli, że między śmiercią z miłości a „żyli długo i szczęśliwie” jest coś jeszcze. To metaforyczne umieranie z miłości w poezji. Wiedzieli też, że urzeczywistnienie pragnienia, o ile nie doprowadzi do śmierci z ekstazy, nieuchronnie wysuszy źródło poezji. Grzeszna kontemplacja stawała się więc w istocie egzorcyzmem. Może dlatego liryka miłosna dziś pozostaje dla nas nieszkodliwym zabytkiem literackim.

Romans jako ucieczka od siebie

Gorzej z romansem Tristana. Pora na kolejną refleksję nad dziwnymi losami pojęć. Otóż starofrancuskie słowo roman, nim zaczęło oznaczać „powieść” w języku francuskim, było skrótem wyrażenia la mise en roman oznaczającego po prostu „przekład na język (staro)francuski”. W XII w. stało się określeniem gatunku narracyjnego, by następnie w swej angielskiej wersji (romance) stać się oznaczeniem specyficznego rodzaju powieści (w opozycji do novel), w której centrum są niezwykłe przygody miłosne. Z angielskiego romance wzięły początek słowa romantic i francuskie romantique 

Polski termin ma tą samą co w angielskim wieloznaczność. Wedle Słownika języka polskiego romans to: 1. „związek miłosny dwojga ludzi, którzy nie są parą małżeńską”, 2. „lekka powieść o tematyce miłosnej, zwykle pozbawiona wartości artystycznych”, 3. „utwór o fabule bogatej w wątki przygodowo-awanturnicze, należący do gatunku epiki powstałej przed ukształtowaniem się powieści”.

Co łączy pozamałżeński związek z kiczowatym powieścidłem i gatunkiem historycznym? Wydaje mi się, że wspólnym mianownikiem jest swoisty eskapizm. Denis de Rougemont, skupiając się na wspomnianym już „micie cudzołóstwa”, zadaje skądinąd aktualnie brzmiące pytanie: „Czy rzeczywiście, jak wielu sądzi, «chrześcijańska» koncepcja małżeństwa powoduje naszą udrękę, czy raczej koncepcja miłości takiej, jakiej się nie spotyka, czyni więzy małżeńskie od początku nieznośnymi?”. 

W świetle tego, co już tutaj zostało powiedziane, odpowiedź wydaje się prosta. Cudzołóstwo jest jedynie pójściem na skróty. I jeśli winić za coś Tristana, to nie za upoetyzowanie pozamałżeńskiej miłości, a raczej za samą koncepcję uczucia.

Tę historię zna każdy. Tristan i Izolda omyłkowo wypijają napój miłosny przeznaczony dla Izoldy i króla Marka na noc poślubną. W efekcie bohaterowie dostają się we władzę niepohamowanej namiętności. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z głębszych implikacji tego wydarzenia. W ujęciu Béroula, autora jednej z wersji tej historii, zrodzona w ten sposób miłość jest przeciwieństwem dwornej dilectio. Jawi się jako niechciana, nieakceptowana skłonność, przymus i żądza ciała, od której kochankowie nie są w stanie się uwolnić, odbiera im ona bowiem wolną wolę i możliwość stanowienia o sobie.

„Panie” – tłumaczy Izolda pustelnikowi, który usiłuje skłonić kochanków do opamiętania – „ani on mnie nie kocha, ani ja jego/ inaczej jak tylko przez ten napój/ który wypiliśmy oboje”. Tristan jej wtóruje: „Jeśli mnie ona kocha, to tylko za sprawą napoju”. Taka koncepcja miłości jest całkowicie odosobniona w średniowiecznej literaturze. W miłości dwornej poryw serca podlegał bowiem aprobacie woli, a przedmiotem uczuć nie był nigdy ktoś, kto „obiektywnie” był tego niegodny.

Wydaje się jednak, że ów poryw idealnie wpisuje się w nasze współczesne rozumienie miłości jako nieuchwytnej „chemii” i w pomylenie miłości z zakochaniem ze stanem odurzenia w istocie niezależnym od naszego rozumu i woli. Takim, jakie Szekspir wykpi w Śnie nocy letniej, każąc Tytanii zakochać się w ośle pod wpływem miłosnego eliksiru. 

Drugi z autorów, Thomas z Anglii, idzie jeszcze dalej: jego bohater nie jest zdolny dochować w pełni wierności nawet swej cudzołożnej kochance. W powieści Thomasa Tristan zmęczony rozłąką z Izoldą i impasem ich związku wikła się w małżeństwo z młodą dziewczyną o takim samym imieniu – Izoldą o Białych Dłoniach. W efekcie klasyczny trójkąt zmienia się w czworokąt, który nie tylko nikomu nie przynosi ulgi, ale zwielokrotnia cierpienie. Cudzołóstwo okazuje się więc niewystarczające, ono też przynosi znużenie. Thomas tak podsumowuje postawę bohatera: „Słuchajcie niezwykłej historii/ Jak dziwnej natury są ludzie,/ Że w niczym nie mogą być stali”.

Ostatecznie więc pasja miłosna – cudzołożna bądź nie – i nasza miłość do romansu mają to samo źródło. Jest nim fundamentalna niemożność zadowolenia się tym, co zwykłe, powszednie, co nie podnosi emocjonalnej adrenaliny, nie wywołuje efektu „wow”, motyli w brzuchu, zawrotu głowy. To pragnienie ucieczki przed nudą w ujęciu Pascala, by uniknąć konfrontacji z samym sobą i zasłonić skończoność własnej egzystencji.

Acedia, czyli pragnienie katastrofy

Kilkaset lat przed Pascalem, w IV w., ten stan opisał słynny ojciec pustyni, Ewagriusz z Pontu, nazywając go acedią. Demon południa wywołujący acedię – zdaniem Ewagriusza najuciążliwszy ze wszystkich demonów – starał się skłonić mnicha do opuszczenia celi, wzmagając w nim z jednej strony poczucie nudy, pustki i zniechęcenia, a z drugiej strony podsuwając mu obrazy rozrywek i pragnienia szukania nowych doznań.

Czym różni się to od pokusy romansu, szczególnie cudzołożnego? Nie na darmo termin „demon południa” bywa dziś stosowany jako synonim kryzysu wieku średniego. Momentu, w którym stabilizacja zaczyna ciążyć, a życiowa zmiana ma zasłonić gnębiące nas poczucie pustki. Kiepski romans obiecuje nam, że to możliwe. Ten prawdziwy, mroczny i mitotwórczy zapowiada katastrofa, ale nawet ona zdaje się jawić nam jako pożądana alternatywa dla stagnacji. 

Przez wieki romans skutecznie zatruwał nam życie. Pierwszymi jego ofiarami byli być może Paolo i Francesca, spotkani przez Dantego w drugim kręgu piekła, targani wichrem namiętności, zgubieni za sprawą lektury Lancelota z Jeziora. Jak czytamy, „księga i pisarz Galeottem byli / W ten dzień jużeśmy nie czytali więcej”. Kolejnymi ofiarami byli popełniający samobójstwo psychofani Cierpień młodego Wertera, a jedną z ostatnich – Emma Bovary.

Powieść Flauberta była w pewnym sensie osinowym kołkiem przebijającym wampira romansu, tak jak parę wieków wcześniej Don Kichot stał się likwidatorem masy upadłościowej romansu rycerskiego. Zasypiając u boku niekochanego, pospolitego męża, pani Bovary (w gruncie rzeczy nie mniej pospolita niż jej małżonek) marzyła co noc o ucieczce i życiu z kochankiem.

W powieści czytamy: „Jeździć będą gondolą, kołysać się w hamaku i wieść życie łatwe i szerokie jak jedwabne ich szaty, a gorące i wygwieżdżone jak pogodne noce, które będą razem podziwiać. Jednak na tej bezkresnej przestrzeni nie jawiło się nic szczególnego. Dnie, jednako wspaniałe, podobne były do siebie jak fale. I kołysało się to wszystko na widnokręgu niezmierzone, harmonijne, błękitnawe, skąpane w słońcu”.

Na horyzoncie marzenia o dolce vita majaczyła zatem niedostrzegalna dla Emmy nuda – nieuchronna ewolucja romansu, którego śmierć nie zakończyła w odpowiednim czasie. Kiedy w końcu Emmie dane było przeżyć swój romans, to również nuda stała się jego nieodłączną towarzyszką.

„Znali się zbyt dobrze, aby doznawać owych zdumień posiadania, które wzmagają stokrotnie jego uroki. W niej było tyleż niesmaku, co w nim zmęczenia. Emma odnalazła w cudzołóstwie całą pospolitość małżeństwa. […] Mimo to pisywała do niego nadal listy miłosne, w myśl zasady, że kobieta powinna zawsze pisywać do kochanka. Pisząc jednak miała przed oczyma innego człowieka, utkanego z własnych najgorętszych pragnień, z najpiękniejszych lektur, z najmocniejszych pożądań; i stawał się wreszcie tak prawdziwy i dostępny, że drżała olśniona, choć nie potrafiła go sobie jeno uzmysłowić, bo niczym bóstwo ginął pod obfitością swych przymiotów” – pisał Flaubert.

W postaci Emmy niczym w krzywym zwierciadle ukazane zostało niebezpieczeństwo niezdolności oddzielenia życia od powieści. To zjawisko było na tyle powszechne, że zyskało miano bovaryzmu. Stało się tak silne, że flaubertowski osinowy kołek nie zdołał go w pełni unicestwić. Zresztą opisana przezeń codzienność nie była w rzeczywistości ani trochę atrakcyjniejsza czy bardziej wartościowa niż kiczowate marzenia Emmy.

Romans małżeński?

A jak to wygląda dziś? Współczesna cywilizacja zdaje się traktować nudę jak swego największego wroga. Wciąż musi być więcej, lepiej, inaczej, niezwyklej, bardziej nowo. Poszukujemy coraz bardziej ekstremalnych doświadczeń i doznań. Według Agaty Bielik-Robson filozofia ponowoczesna znajduje ekstazę w zrywaniu kolejnych „melancholijnych norm”. Myśl postmodernistyczna ślizga się po powierzchni zjawisk, celebruje olśnienia, unicestwia podział na to, co bardziej i mniej wartościowe.

Nasza epoka mogłaby wydawać się ziemią obiecaną romansu zrehabilitowanego, uwolnionego wreszcie z gorsetu norm obyczajowych i cenzury. Problem w tym, że obalając kolejne tabu, stawiamy coraz wyżej poprzeczkę pożądanej nowości. Jeśli cudzołóstwo nie jest już łamaniem norm, a małżeństwo nie jest sakramentem, czyli nie dotyka sfery metafizycznej, jeśli rządzą nami chemia i hormony, to nawet romans traci rację bytu.

Dzieje się to, przed czym przestrzegał Ewagriusz. Jeśli ulegniemy pokusie acedii i spróbujemy wyrwać się z codzienności, demon południa dopadnie nas z jeszcze większą mocą. Niczym Emma odnajdujemy w cudzołóstwie całą pospolitość małżeństwa.

Antidotum na płynną nowoczesność bywają rozmaite pomysły slow life. Może więc czas na romans… małżeński? Na celebrowanie trwania i przezwyciężania kryzysów na przekór ciągłej gonitwie za nowością? 

Przemianach Owidiusz opowiada nam nie tylko historie występnych i nieszczęśliwych amorów. Filemon i Baucis, dwoje starych małżonków, którzy żyli szczęśliwie pomimo ubóstwa, udzielili serdecznej gościny bogom w przebraniu śmiertelników. W nagrodę Zeus spełnił ich życzenie, by nie zostali rozdzieleni przez śmierć. Dożywszy sędziwych lat, zostali zamienieni w dwa drzewa, których listowie splatało się ze sobą.

Kryzys małżeński oraz drogę do jego przezwyciężenia uczynił Chrétien de Troyes kanwą niezwykłej powieści Erek i Enida, wbrew ówczesnemu zwyczajowi podał w tytule imiona obojga bohaterów, jakby chciał podkreślić ich równorzędność (nawet historia Tristana i Izoldy nosi w obu wersjach tytuł Powieść o Tristanie). 

XIX-wieczna trylogia Sigrid Undset, Krystyna córka Lavransa, to pełna wzlotów i upadków historia związku dwojga ludzi – najpierw grzesznych kochanków, potem małżonków i rodziców przeżywających kryzysy i rozstania, ale niemogących żyć bez siebie. Epicka powieść Margaret Mitchell prowadzi nas przez meandry życia małżeńskiego Scarlett O’Hary i Rhetta Butlera, nie mniej interesujące niż wcześniejsze losy bohaterki.

Na naszym podwórku można odnaleźć niełatwe losy trudnego małżeństwa Bogumiła i Barbary Niechciców opisane przez Marię Dąbrowską w Nocach i dniach (choć akurat Barbara skutecznie zatruwa sobie lata małżeństwa, śniąc o klęczącym z naręczem nenufarów panu Toliboskim).

Małżeństwo z całą swą anachronicznością „dotrzymywania przysięgi dla siebie niekorzystnej” i podlegania upływowi czasu może dziś okazać się bardziej romantyczne od wszelkich wymyślnych erotycznych konfiguracji.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.