Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

W trzech milionach domów zabraknie węgla? Rządzący oblewają wielki test na solidarność społeczną

W trzech milionach domów zabraknie węgla? Rządzący oblewają wielki test na solidarność społeczną Aleksandr Popov/unsplash.com

Słoneczna i jesienna aura może sprawiać, że zapominamy o nadchodzącej zimie. Mimo szeregu instrumentów wdrażanych przez rząd wszystko wskazuje na to, że Polaków czeka naprawdę bardzo trudny czas. Problem z dystrybucją i rosnące ceny węgla dotkną zwłaszcza najuboższą warstwę społeczeństwa. Niestety decydenci zdają się nie zauważać problemów najbiedniejszych. 

Problem z dostępnością węgla dla gospodarstw domowych? 

Sytuacja 3 mln gospodarstw domowych w Polsce, które wykorzystują węgiel do ogrzewania indywidualnego, nadal jest niepewna. Według komunikatu z badań CBOS Jak przetrwać
kryzys energetyczny z połowy października aż 36% Polaków ogrzewających domy węglem nie ma żadnych zapasów tego surowca (spadek jedynie o 4 pp. względem sierpnia), 29% dysponuje tylko niewielkimi zapasami, 16% posiada spore zapasy węgla, ale niewystarczające na cały sezon,18% ma zapasy na cały sezon (dwukrotnie więcej niż w sierpniu). Braku węgla obawia się 52% respondentów, a ich wysokich cen 63%.

Ponadto rzecznik rządu, Piotr Müller, na niedawnej konferencji prasowej po raz kolejny ostrzegał, że możliwe są czasowe i lokalne niedobory tego surowca ze względu na utrudnienia logistyczne związane z dystrybucją węgla odbieranego w porcie (wcześniej import odbywał się głównie drogą lądową ze Wschodu).

Poza początkowymi trudnościami związanymi z dostępnością środków do transportu węgla (m.in. węglarek) dziś głównym problemem jest koordynacja nowego procesu dystrybucji aż tak dużej ilości węgla dostarczanego do polskich portów. Trudna sytuacja nie może dziwić, skoro praktycznie z dnia na dzień zdecydowaliśmy się na embargo węgla z Rosji.

Jak podkreśla były prezes PKB Cargo, Czesław Warsewicz, brakuje krajowej koordynacji i współpracy między podmiotami w łańcuchu dostaw, co objawia się brakiem odpowiednich informacji i niepotrzebnymi zatorami na poszczególnych etapach transportu, np. długimi postojami pociągów w porcie w oczekiwaniu na przeładunek statku.

Zwiastuny nadchodzących problemów są widoczne od dłuższego czasu. 28 sierpnia na portalu Reuters pojawił się tekst Marka Strzeleckiego i Jakuba Steżyckiego o tym, jak „w królestwie węgla” ludzie liczący na kupno tego surowca w tańszej cenie (przykład sytuacji pod kopalnią Bogdanka) musieli stać w kolejkach przez wiele dni.

Portal Money.pl na początku sezonu grzewczego przedstawił sytuację w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie znajduje się największe polskie składowisko węgla. Tam od maja ustawiają się kolejki w celu pozyskania węgla, który jest znacznie tańszy niż ten sprzedawany przez pośredników. Dziennikarze pojechali na miejsce, gdzie zastali brak ekogroszku, a alternatywą był jedynie normalny węgiel do skruszenia.

Przy składowisku znaleźli społecznika prowadzącego wolontaryjnie listę kolejkową w przemoczonym zeszycie (obrazek niczym z głębokiego PRL-u). Miało się na niej znajdować 2 tys. oczekujących. Problem pogłębiał stały dopływ osób poszukujących węgla także z miejsc oddalonych nawet o ponad 100 km. Każdego ranka w kolejce stawało kilkaset osób w nadziei na kupno ekogroszku w cenie 2 tys. zł za tonę, podczas gdy na rynku jego cena wynosiła powyżej 3 tys. zł. 

Część z tych osób po prostu nie mogło sobie finansowo pozwolić na droższy węgiel. Reporterzy usłyszeli wiele relacji, z których wynikało, że powszechny dodatek węglowy o wartości 3 tys. zł to po prostu za mało. Jedna z osób twierdziła, że dla niej tona węgla jest równowartością 2 miesięcy emerytury.

Po publikacji artykułu właściciel składu, Grupa Węglokoks, zapowiedziała, że sytuacja się poprawi dzięki zakupowi odpowiednich maszyn do dystrybucji i rozpoczęciu sprzedaży węgla z importu, którego cena ma nie przekroczyć 2900 zł brutto za tonę. Niestety dla wielu ta kwota nadal jest zaporowa. Jak pisał na naszych łamach Paweł Marszaluk, „przygotowanie się do zimy może kosztować obecnie nawet do 17,5 tys. zł zamiast 4 tys. zł. przy zużyciu 5 ton węgla zimą (w 2018 r. średnia cena węgla kamiennego dla gospodarstw domowych wynosiła ok. 840 zł za tonę)”.

Zatruwanie środowiska i internetowa wojna wszystkich ze wszystkimi

Kolejnym wyraźnym sygnałem pokazującym, w jak trudnej sytuacji znajduje się część gospodarstw domowych, jest fakt, że od 11 października PGE zaczęła sprzedawać węgiel brunatny z Turowa i Bełchatowa po tym, jak Sejm tymczasowo (według rządu do końca kwietnia 2023 r.) dopuścił palenie węglem brunatnym w gospodarstwach domowych.

Był to ruch spowodowany dużym zagrożeniem dla zagwarantowania ciepła dla części mieszkańców najbliższej zimy, które – co można zrozumieć – stało się bardziej palącym problemem w polityce rządu niż jakość powietrza. PGE sprzedaje maksymalnie 6 ton surowca na gospodarstwo. Węgiel ten jest dużo tańszy, pamiętajmy jednak, że ze względu na dużo niższą kaloryczność trzeba kupić go nawet 4 razy więcej.

Urządzenia domowe nie są do niego przystosowane. Spalanie węgla brunatnego jest po prostu trujące – w procesie uwalnia się około 2 razy więcej CO2 niż w przypadku normalnego węgla. Dodatkowo może to zepsuć urządzenia grzewcze w domach ze względu na fakt, że kotły w większości polskich pieców są technicznie nieprzygotowane do spalania tego rodzaju węgla.

Co więcej, by zacząć spalać węgiel brunatny, najpierw należy go osuszyć z dużej ilości wody, co utrudniają panujące na zewnątrz temperatury. W normalnych warunkach palenie nim nadal byłyby zakazane, zwłaszcza dla gospodarstw domowych. Elektrownie ze względu na odpowiednie filtry są w stanie znacznie zmniejszyć zagrożenie dla zdrowia i środowiska.

Brak odpowiedniego zaopatrzenia węgla w składach przy równym dostępie wszystkich użytkowników do zakupu węgla przez internet utrudnia pozyskanie tego surowca przez osoby najbardziej potrzebujące, często starsze i samotne, o niższych kompetencjach cyfrowych. Jak podkreślił rzecznik prasowy PGG w rozmowie z Money.pl, „zainteresowanie sklepem internetowym PGG S.A., ze względu na atrakcyjną cenę producenta, jest ogromne – liczba odwołań do witryny w jednej chwili dochodzi do ponad 750 tys.”. Ekogroszek rozchodzi się nawet w ciągu kilku minut, często nawet szybciej.

Jak opowiadał jeden z rozmówców Oko.press, dzięki zainstalowaniu odpowiednich wtyczek do przeglądarki internetowe mógł szybciej niż inni wyłapać, kiedy węgiel był dostępny na stronie. Z dumą twierdził, że już od marca miał zamówiony potrzebny na cały sezon węgiel dla siebie, rodziców i teściów. Obecnie posiada już własne zasoby węgla na 2 sezony.

Sytuacja daje okazję sprawniejszym cyfrowo obywatelom, by zarabiać na „polowaniu na węgiel”, o czym również pisze Oko.press. Zdarza się, że osoby poszukujące węgla na grupach w mediach społecznościowych są wykorzystywane przez oszustów, którzy oferują pośrednictwo w zwycięstwie w cyfrowej kolejce lub nawet rzekomą bezpośrednią sprzedaż ekogroszku w atrakcyjnej cenie. 

Równocześnie trzeba podkreślić, że ogólny pomysł tegorocznego otwarcia przez PGG portalu sprzedażowego umożliwiającego kupno surowca bez pośredników (i w ten sposób obniżającego ceny) byłby dobrym ruchem. Jednak portal ten – z perspektywy całego społeczeństwa – przegrał z niesprzyjającą rzeczywistością i uwypuklił nierówności. Na pewno warto go stale dopracowywać, żeby w kolejnym sezonie był bardziej efektywnym narzędziem.

Aby ograniczyć skalę nadużyć, od kwietnia na portalu Polskiej Grupy Górniczej wprowadzono limity zakupu węgla na każde gospodarstwo domowe. Jest to weryfikowane za pomocą deklaracji z Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Ma to służyć temu, by surowca wystarczyło dla większej liczby osób. Niestety na stronie PGG do dzisiaj trudno o upolowanie chociażby tony węgla mimo dodatkowych sesji sprzedażowych na miał węglowy (sesje odbywają się 5 dni w tygodniu o godz. 16).

Jak można przeczytać na nieustannie obciążonym serwisie, „cała dobowa produkcja węgla opałowego PGG S.A. dla gospodarstw domowych jest obecnie kierowana do sprzedaży w dostępnych kanałach dystrybucji. […] Sklep działa poprawnie, wykonując w trakcie każdej sesji sprzedaży kilka tysięcy transakcji. Niemniej jednak chętnych na zakup jest obecnie wielokrotnie więcej niż dostępnego węgla opałowego dla gospodarstw domowych”.

Rząd reaguje. Czy nie za późno?

„Planowany import pokryje z naddatkiem zapotrzebowanie wszystkich obywateli na węgiel energetyczny” – zapewniała wiceminister klimatu i środowiska, Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, na początku listopada, gdy starała się uspokoić społeczne niepokoje. Zdając raport z importu tego surowca, wiceminister podkreśliła, że kontrakty dotyczą ponad 90% węgla, który rząd planował zakupić do grudnia. 

Według przedstawicielki MKiŚ w 3 dotychczasowych kwartałach dostarczono do Polski 11 mln ton węgla, a tylko we wrześniu przypłynął on w wolumenach powyżej 150 tys. ton z Kazachstanu, RPA, Australii, Kolumbii i Indonezji. Dla porównania w zeszłym roku zaimportowaliśmy 10,8 mln ton węgla z Rosji (ok. 84% całego importu tego surowca do naszego kraju). Warto pamiętać, że wówczas elektrownie spalały spore wolumeny zapasów.

Niepewność pogłębia brak danych dotyczących ilości zgromadzonego węgla przez Polaków. Według szacunków portalu Wysokie Napięcie w zeszłym roku zapotrzebowanie na grube i średnie sortymenty (wykorzystywane przez gospodarstwa domowe) oscylowały wokół 9 mln ton, natomiast mroźna zima mogłaby oznaczać potrzebę dostarczenia 11 mln ton.

Niestety od zakontraktowanego węgla do surowca obecnego na składach w całej Polsce droga jest bardzo daleka. W rządowych planach zbudowania nowego systemu dystrybucji powinny wyraźnie pomóc samorządy, choć rzadko to dotychczas robiły. Do zimy już coraz bliżej. To prowokuje słuszne pytanie, czy samorządy nie dostały zbyt mało czasu i zasobów na podjęcie tej nowej, przytłaczającej odpowiedzialności.

Wiceminister aktywów państwowych, Karol Rabenda, oświadczył, że samorządy rozpoczęły proces logistyki węgla w ramach przyjętej ostatnio Ustawy o dystrybucji węgla przez samorządy, co ma ułatwić proces zakupu węgla po preferencyjnych cenach.

Samorządy od importerów kupią węgiel za maksymalnie 1,5 tys. zł za tonę i sprzedawać będą go osobom opalającym dom węglem za kwotę do 2 tys. zł brutto za tonę (za różnicę samorząd ma zorganizować dystrybucję surowca i składy). Różnice cen powinny być rekompensowane importerom ze specjalnych środków z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19.

Warto pamiętać o 2 sprawach: w tej kwocie nie jest uwzględniony transport ze składu węgla do domu klienta, a limit zakupu węgla na cały sezon grzewczy na każde gospodarstwo wynosi 3 tony. Udział samorządów w programie jest dobrowolny. Rozdysponowanie węgla przez samorządy ma pozwolić na bardziej odpowiadające potrzebom rozłożenie dostaw węgla po całym kraju. Samorządy zgłaszają poziom zapotrzebowania na podstawie wniosków mieszkańców. Równocześnie nakłada to na władze lokalne obowiązek zaangażowania podwykonawców. Cała operacja jest na etapie wdrażania.

Dziwi tak późny termin włączenia samorządów do procesu dystrybucji surowca. Nie wydaje się, żeby system mógł znacząco poprawić sytuację, skoro próbuje odpowiedzieć jedynie na problem dystrybucji przy jednocześnie nadal dużych problemach z zapewnieniem odpowiedniego poziomu importu węgla w sposób ciągły (import jest rozłożony w czasie i nie ma nadwyżek surowca, które pozwalałyby na jakikolwiek margines nieefektywności w dystrybucji). Nic dziwnego, że wielu obserwatorów widzi w ustawie próbę przerzucenia politycznej odpowiedzialności na samorządy za przyszłe lokalne niedobory węgla.

Skorzystanie z ceny maksymalnej 2 tys. zł dla dystrybucji samorządowej jest (podobnie jak dodatek węglowy) uzależnione od wpisu do rejestru Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków (CEEB). Do 28 października złożono 8,94 mln deklaracji w CEEB, z którego wynika, że z 13,23 mln zadeklarowanych źródeł ciepła najwięcej – 4,44 mln sztuk (34%) – to kotły na paliwo stałe (węgiel, pellet, drewno, biomasę). Wśród kotłów najwięcej – 3,66 mln (56%) – wykorzystuje węgiel lub paliwa węglopodobne.

Niestety efektem ubocznym dodatku węglowego i ceny maksymalnej jest zaburzenie jakości zebranych danych w CEEB. Obywatelom opłacało się oszukiwać w deklaracjach, żeby otrzymać 3 tys. zł do wykorzystania na dowolne cele albo kupić węgiel, którego nie 
potrzebują, by następnie odsprzedać go po wyższej cenie. 

Oczywiście żadne narzędzie polityki publicznej nie jest idealne (szczególnie te wdrażane w sytuacji kryzysowej), ale akurat w tym wypadku widać, że władze działają w sposób wyjątkowo nieuporządkowany.

Embargo na rosyjski węgiel było zbyt wczesne?

W kontekście emocji i nastrojów napędzających politykę nie sposób nie odnieść się do głównej pośredniej przyczyny obecnych problemów z dostępnością węgla energetycznego – embarga dla tego surowca z Rosji.

Zakaz importu wprowadzony został przez Polskę bardzo szybko (w kwietniu) – na kilka miesięcy przed całą resztą państw Unii Europejskiej, które dokonały tego w sierpniu. Zrobiono to mimo tego, że polskie domy były zdecydowanie najbardziej uzależnione od tego surowca i wiadomo było, że mają ograniczone możliwości zastąpienia go rodzimym węglem ze względu na jego nieodpowiednie parametry. Ponadto zrobiliśmy tojednostronnie i bez równoczesnego embarga ze strony reszty UE.

Co więcej, dość nagłe zablokowanie kluczowego szlaku handlowego dla ogrzewania polskichdomów nie pozwoliło zbudować odpowiednich zapasów na okres przejściowy, w trakcie którego szlaki importowe muszą być narysowane na nowo wraz z przebudowaniem systemu dystrybucji.

Jak pisał jeszcze w marcu (sic!) Rafał Zasuń na portalu Wysokie Napięcie, „żadnej analizy sytuacji na rynku, możliwości zawarcia kontraktów i czasu, który będzie potrzebny od ich zawarcia do dostaw, możliwości przeładunkowych polskich portów, potencjału produkcji potrzebnych gospodarstwom domowym ekogroszków, wpływu na ceny itd. […] Czy zatem możemy się obyć bez rosyjskiego węgla? Tego nie wiadomo, ale skaczemy na główkę bez sprawdzenia jak głęboki jest basen. Sytuacja na rynku węgla jest bowiem bardzo trudna”.

Jednak zanim bezlitośnie rzucimy się post factum z krytyką na rząd, warto przypomniećsobie oczekiwania społeczne i sytuację z zaledwie miesiąca po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Wśród całej klasy politycznej i w praktycznie całym polskim społeczeństwie (także w mainstreamie środowisk eksperckich) był konsensus odnośnie potrzeby jak najszybszego odcięcia się od importu węgla z Rosji. 

Węgiel z tego kierunku był nazywany krwawym, a każda złotówka na niego przeznaczana (nawet jeśli nie stanowiła z perspektywy rosyjskiego budżetu istotnego zastrzyku gotówki i miała marginalny wpływ na jego kondycję) była traktowana jako dofinansowanie rakiet wystrzelonych w stronę ukraińskich miast. Odbywało się to w momencie, gdy zastanawialiśmy się, jak długo Ukraina przetrwa barbarzyński napór wojsk Putina. Upadek Kijowa w przeciągu kilku tygodni postrzegano jako jeden z realnych scenariuszy.

Trudno więc dziwić się pośpiechowi Polski. Wprowadzenie embarga zgodnie ze starannie sporządzonym harmonogramem, gdy Ukraina mogła już być pokonana, miałaby mniejszy sens i nie dawałoby symbolicznego wsparcia walczącym Ukraińcom.

Co więcej, Polska, jako państwo graniczne NATO naturalnie nastawione antyrosyjsko, miała (i nadal ma) kluczową rolę do odegrania wewnątrz społeczności zachodniej (mniej obawiającej się Rosji). Tą rolą jest dawanie przykładu partnerom, jak należy aktywnie powstrzymywać imperializm Kremla, nawet kosztem dobrobytu własnych obywateli. Decyzja, przed którą stanęli polscy decydenci, okazała się więc tragiczna – trudno było wówczas podjąć inną.

Bardzo możliwe jednak, że już po decyzji o embargu prace nad zapewnieniem alternatywnych dostaw i efektywniejszego systemu dystrybucji powinny postępować szybciej. Tworzenie systemu dystrybucji węgla poprzez samorządy dopiero na przełomie października i listopada nie wygląda zbyt poważnie – aż 7 miesięcy po wprowadzeniu embarga i o porze roku, gdy bardzo niskie temperatury i śnieg nie byłyby zaskoczeniem.

Swój kamyczek do tego ogródka dorzuca spadek efektywności polskiego górnictwa, który objawia się spadkiem wydobycia przy wzrastających zarobkach w branży. O przyczynach szerzej pisał na naszym portalu Paweł Musiałek. Według niedawnego komentarza think-tanku Instrat w sierpniu rodzime kopalnie wydobyły 3,83 mln ton węgla, czyli o 28% mniej niż jeszcze 5 lat temu.

Polacy mają problem z solidarnością społeczną

Martwi również to, jak duże nierówności występują w dostępności węgla. CBOS wskazuje, że największą grupą, która deklaruje brak jakichkolwiek zapasów, są gospodarstwa domowe z dochodem poniżej 1000 zł na osobę, natomiast najbardziej znaczące zapasy najczęściej deklarują grupy o dochodach powyżej 2000 zł na osobę. Bogatsi wykorzystali większe zasoby własne do zorganizowania poduszki węglowej.

Co więcej, we wskazanym badaniu niestety aż 24% respondentów nie planuje oszczędzać na prądzie, ogrzewaniu lub ciepłej wodzie. Najrzadziej planują oszczędzać na czymkolwiek osoby, które deklarują, że ich warunki materialne są „dobre” (31% z tej grupy), a najczęściej osoby o złej sytuacji (48% planuje oszczędzać na wszystkim).

Wszystko wskazuje na brak solidarności społecznej i jest kolejnym dowodem na to, że jesteśmy społeczeństwem wybitnie indywidualistycznym. Państwo zdaje się tego problemu nie zauważać i go nie mitygować – zarówno dodatek węglowy, jak i ceny maksymalne są interwencjami skierowanymi do ogółu społeczeństwa, bez preferencji dla tych, dla których ta zima będzie najtrudniejsza.

Oczywiście zasoby rządu w tych kryzysowych czasach są szczególnie ograniczone, ale nie widać w ogóle prób przekierowania publicznego wsparcia docierającego do klasy średniej i wyższej na większe świadczenia dla najuboższych, nawet pomimo cały czas rosnącej inflacji i wzrastającego deficytu finansów publicznych, które raczej wskazywałyby na potrzebę szczególnej uwagi przy tworzeniu powszechnych programów pomocowych. Ponadto w ten sposób wytracany jest rynkowy impuls oszczędzania brakującego surowca wśród osób, które mogłyby sobie na to pozwolić.

Testu z solidarności nie zdali także związkowcy górniczy. Wskazuje na to m.in. Jakub Wiech w komentarzu do listu, jaki skierowali górniczych przedstawiciele do Jarosława Kaczyńskiego. Polityk w swym wystąpieniu w Radomiu pod koniec października krytykował branżę górniczą. Związkowcy chcieliby, aby spółki Skarbu Państwa płaciły więcej za wydobywany w polskich kopalniach surowiec ze względu na wyższe ceny surowca na rynku europejskim. Taki postulat podniesiono mimo tego, że oznaczałoby to nasilenie problemów w tym sektorze w Polsce tuż przed zbliżającą się zimą.

Także my, obywatele, mamy ważną rolę do odegrania. Nie możemy całej odpowiedzialności zrzucać na rządzących. Jeżeli jesteśmy w stanie, w imię solidarności społecznej również powinniśmy dołożyć swoją cegiełkę do całego procesu oraz nie wykorzystywać luk i wad wprowadzonego ustawodawstwa. Jeżeli możemy, spróbujmy ograniczyć zużycie towaru, którego brakuje innym.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.