Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Katolicyzm musi być awangardowy, żeby go dostrzegł świat. Jak film Malicka nagrodzony w Cannes

Katolicyzm musi być awangardowy, żeby go dostrzegł świat. Jak film Malicka nagrodzony w Cannes Kadr z filmu "Drzewo Życia" (2011)

Filmy Malicka są przesiąknięte duchowością. Katolik, oglądając jego najnowsze dzieła, może odnieść wrażenie, że ma do czynienia z kinem jednoznacznie chrześcijańskim. Jak to się dzieje, że w postchrześcijańskim świecie filmy Malicka wygrywają najważniejsze festiwale filmowe, zaś w jego produkcjach biorą udział największe gwiazdy Hollywood? Czy jego filmy są rzeczywiście jednoznacznie katolickie?

Konstanty Pilawa: Zacznijmy od ostatniego filmu Malicka, czyli Ukrytego życia z 2019 roku. To film oparty na faktach, przedstawiający historię Franza Jägerstättera – męczennika, ogłoszonego w 2017 roku przez Benedykta XVI błogosławionym Kościoła katolickiego. Franz, żyjący w austriackiej wiosce, odmawia służby w Wehrmachcie, za co zostaje skazany na śmierć i ostatecznie stracony poprzez ścięcie gilotyną. Jägerstätter zostaje przedstawiony przez Malicka jako jedyny człowiek, który w ekstremalnej sytuacji, jaką jest wojna, zachowuje się jak trzeba. Cały anturaż teologiczny i wizualny sprawia, że jest to jeden z moich ulubionych filmów tego amerykańskiego reżysera.

Naszą rozmowę chciałbym rozpocząć od skomentowania słów George Elliot, które pojawiają się na końcu filmu. Brzmią one następująco: „Zawdzięczamy życie osobom w ukrytych grobach”. Myślę, że jest to myśl, która jak w pigułce zawiera to, co Malick chciał nam przez Ukryte życie przekazać. Jak rozumiecie przytoczony przeze mnie cytat?

Tomasz Samołyk: Nim odpowiem na to pytanie, chciałbym trochę opowiedzieć o tym, czym jest dla mnie Ukryte życie w kontekście całej filmografii Malicka. Gdy na potrzeby rozmowy przypominałem sobie moje ulubione filmy tego reżysera, to Ukryte życie się na tej liście nie znalazło. Oczywiście rozumiem, dlaczego akurat ten film spodobał się tak dużej grupie ludzi. Jest to najbardziej czytelny film Terrence’a Malicka. Klasyczne story. Struktura fabularna jak Pan Bóg przykazał. Ewentualnie jak Hollywood nakazało. (śmiech) Wszystko dzieje się bardzo logicznie – od punktu „a” do punktu „b”, od punktu „b” do punktu „c” itd. Inne filmy Malicka, chociażby takie jak Rycerz pucharów, Wątpliwości czy Song to Song, mają już zdecydowanie mniej klasyczną strukturę – to wizualne poematy. Ukryte życie nie jest moim ulubionym filmem Malicka, ale nie chcę go, broń Boże, deprecjonować.

Odniosę się teraz do pytania dotyczącego cytatu. Wydaje mi się, że w Biblii i całej historii chrześcijaństwa jest mnóstwo cichych grobów, na których powstała nasza cywilizacja. To prowadzi mnie do refleksji, że to, co jest najgłośniejsze w mediach – dobitna obrona wiary i całe to zacietrzewienie na misyjność publicystyki – jest bardzo przeceniane. Jako osoba wierząca mam głębokie przekonanie, że to, co najważniejsze, dzieje się w ciszy i przede wszystkim za przyczyną Pana Boga. W cichości i w tajemnicy dokonują się najistotniejsze rzeczy, a nie tam, gdzie się nam zwykle wydaje.

Piotr Kaszczyszyn: Dla mnie słowem kluczem do odczytania treści Ukrytego życia jest „niewidzialność”. Słowa Eliot idealnie opisują motyw, który pojawia się w tym filmie wielokrotnie. Gdy główny bohater rozmawia z esesmanami i sołtysem swojej wsi, który popiera Hitlera, za każdym razem słyszy pytanie: „Po jaką cholerę to robisz? Nikt tego nie zobaczy! I tak nikt tego nie usłyszy!”. Podczas pobytu w więzieniu Jägerstätter jest bombardowany ciągle tym samym komunikatem: wszystko, co się dzieje w tych murach, za nimi pozostanie, podobnie jak w powiedzeniu, że wszystko, co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas. Nasuwa mi się bardzo wyraźnie pytanie: skoro nikt tego nie zobaczy, to wobec kogo działo się to wszystko?

Odpowiedzią na to pytanie jest jedna z końcowych scen. Główny bohater wchodzi do hali, gdzie ma zostać zgilotynowany. Znajduje się tam czarna kotara, pojawia się facet w cylindrze i garniturze. Sprawia to wrażenie, jakbyśmy byli świadkami jakiegoś przedstawienia teatralnego, cyrku albo rytuału. Jägerstätter przechodzi za kotarę, gdzie ma zostać pozbawiony życia. Franz niczym aktor odgrywa całą swoją decyzję odmowy służby w Wehrmachcie, zaś jedynym prawdziwym widzem, którym jest on zainteresowany i dla którego odgrywa swój spektakl zwany „życiem”, jest Pan Bóg. Jego nie interesują esesmani, ludzie w wiosce. Nie interesuje go, czy ktoś to usłyszy i zobaczy, czy też nie. To, co robi Franz, jest quasi-męczeńskim dialogiem z Panem Bogiem.

Prowadzi mnie to do historiozoficznej refleksji: czy to decyzje wielkich tego świata, Hitlera, Churchilla, Stalina, są tym, co w historii najważniejsze? A może jest tak, że to, co najważniejsze i źródłowe w historii ludzkości, jest ukryte, a historia tak naprawdę rozgrywa się w zapomnianych wioseczkach gdzieś w Alpach, zaś najważniejszymi postaciami są tacy ludzie jak Franz Jägerstätter – zwykli, prości i nikomu nieznani, którzy zmagają się ze swoją wiarą i decydują się za nią oddać życie. To trochę jak z katolickim przekonaniem, że gdyby nie klasztory i modlitwy mnichów, to świat uległby zagładzie. Franz Jägerstätter jest osobą, wokół której toczy się prawdziwa historia, nie dotyczy ona Hitlera lub jak dzisiaj Putina i wojny na Ukrainie.

K.P.: Ukryte życie zadaje także jeszcze jedno ważne pytanie: po co jest Kościół? Ważna wydaje mi się scena rozmowy Franza z pewnym człowiekiem, który maluje freski w kościele. Robi to w sposób muzealny, dla niego Bóg jest reliktem z przeszłości. W pewnym momencie mówi on do Jägerstättera: „Kiedyś namaluję Chrystusa na poważnie”. Jest to tym bardziej ironiczne, że ma przed sobą prawdziwy obraz Jezusa – Franza, błogosławionego męczennika! Malick zdaje się krytykować ludowy rytualny katolicyzm i wskazywać, że to, co naprawdę się liczy, to naśladowanie Chrystusa. Prowadzi mnie to do refleksji nad tym, jak Kościół w filmie został w ogóle przedstawiony. Moim zdaniem, gdyby nie było Kościoła w tej austriackiej wiosce, to, co prawda, nie byłoby głównego bohatera i jego męczeństwa, ale cała reszta toczyłaby się tym samym torem.

P.K.: Odpowiadając na to pytanie, wrócę do mojej odpowiedzi na przytoczony na początku cytat Elliot. Gdyby nie było Kościoła, to nie byłoby historii. Bez Kościoła nie byłoby głównego bohatera, który prawdziwie podtrzymuje sensowność dziejów. Gdyby nie Kościół, to, owszem, wydarzyłby się czas ilościowy – chronos, ale nie byłoby czasu świętego – kairos. Co więcej, jeżeli to Jägerstätter jest osobą kluczową w historii, to bez Kościoła nie mógłby być sobą. To Kościół wyznaczył Franzowi jego męczeńską tożsamość. W filmie ta instytucja rzeczywiście jest trochę wycofana i milcząca. Wydaje się, że Kościół nie ma specjalnego znaczenia, że jest milcząco-zmierzchający. Można jednak spojrzeć na to w ten sposób, że milczący Kościół i tak jest ważniejszy niż wszystko inne dokoła i to on podtrzymuje historię, a nie sołtys wsi, Wehrmacht czy Hitler.

K.P.: Kolejnym ważnym wątkiem w filmie jest temat heroizmu. Często się mówi, że nie można domagać się go od ludzi, bo to coś, co jest nadnaturalne, zarezerwowane dla nielicznych, np. Achillesa granego przez Brada Pitta w Troi. W filmie Malicka pokazane jest, że heroizm nie polega na czymś nienormalnym, lecz jest czynieniem czegoś dobrego i słusznego w niesprzyjających warunkach. Heroizm nie jest czymś nieosiągalnym dla ludzi.

T.S.: W kontekście prawdziwego sensu etycznego życia pomimo niesprzyjających okoliczności proponuję przejść do kolejnego i moim zdaniem najlepszego filmu Malicka, jakim jest Drzewo życia. Na początku tego dzieła padają słowa, które wyznaczają główny temat wszystkich kolejnych filmów reżysera. Wypowiada je jedna z głównych bohaterek, Pani O’Brien, która tak mówi do swych synów: „Istnieją dwie drogi, którymi można iść przez życie: droga natury i droga łaski. Musicie wybrać, którą chcecie iść. Łaska nie stara się zadowolić siebie, przyjmuje upokorzenie, zapomnienie i niechęć, akceptuje zranienia i obelgi. Natura pragnie tylko zadowolić siebie, chce, aby zadowalali ją inni, lubi narzucać swoją wolę, robić wszystko po swojemu, wynajduje powody, by być nieszczęśliwa, podczas gdy wokoło promienieje świat i uśmiecha się do nas przez wszystko, co nas otacza”. To przekaz tego i kolejnych filmów Malicka: idź w stronę łaski! To proste. Nie trzeba tu żadnego intelektualizowania i żadnych Tygodników Powszechnych czy innych Więzi. (śmiech)

K.P.: Cieszę się, że z grzeczności nie wymieniłeś „Pressji”. (śmiech)

T.S.: W tym wszystkim ważne jest to, że Malick nie jest reżyserem w stylu protestanckich christian movies. W typowym christian movie mamy jedną postać krystalicznie dobrą i drugą totalnie złą, oczywiście bohaterowie ze sobą walczą, zły ulega wypadkowi samochodowemu, nawraca się i mamy happy end. Malick tego nie robi. Daje wgląd w ludzką psychomachię, w rzeczywistość walki dobra ze złem, łaski z naturą. Jej walki jest wnętrze każdego człowieka. Pod tym względem rzeczywiście można dostrzec pewien problem w Drzewie życia z Panią O’Brien. Ma zbyt mało skaz, nie widać w niej jakiejś wielkiej walki ze złem. Malick niemalże dosłownie wizualizuje ją jak anioła – w jednej ze scen pani O’Brien unosi się nad ziemią. Uważam jednak, że takie przedstawienie jest zasadne jako świadectwo życia w łasce.

K.P.: Według mnie w Drzewie życia perspektywę interpretacyjną wyznacza syn państwa O’Brien, grany w dorosłym wcieleniu przez Seana Penna. Dla niego matka jest świadectwem życia w łasce, zaś ojciec – życia według natury. Myślę, że Malick czyta Boga przez pośrednictwo najbliższych osób. Bóg jest w oczach drugiego: albo w matce, albo w ojcu. Ojciec reprezentowałby niezrozumianego przez nas Boga starotestamentowego, zaś matka nowotestamentowego Boga łaski. Zresztą Jack, bohater grany przez Penna, mówi w pewnym momencie, że jedyne, co ma, to walkę swojej wewnętrznej matki ze swoim wewnętrznym ojcem. Na tym polega jego życie. Nie na wyborze między jednym i drugim, ale na zaakceptowaniu, że to wewnętrzne napięcie produkuje życie Jacka i chodzi o to, by tę wewnętrzną walkę sobie uświadomić. Bóg dla Malicka to więc napięcie pomiędzy ojcem i matką.

T.S.: To jest nie tyle Bóg, co wizja Malicka wypływająca z jego prywatnych doświadczeń, do czego wrócę później. To, co chciałbym dorzucić, a co jest istotne w tym filmie, to refleksja Jacka, która pada pod koniec filmu. Nie może on zrozumieć, dlaczego jest tak, że ten, kto wybrał drogę łaski, jednocześnie cierpi. Puentę jego rozważań stanowi odkrycie Boga. To jedyna słuszna odpowiedź. Wyraża to końcowa scena na niebiańskiej plaży. Tak na to pytanie odpowiada sobie Jack, tak odpowiada Malick, i to de facto we wszystkich późniejszych filmach. Bóg jest odpowiedzią na cierpienie.

Bartosz Brzyski: Chciałbym zwrócić uwagę na przedstawienie przyrody w filmach Malicka. Nasuwa mi się automatycznie porównanie z Von Trierem. U duńskiego reżysera przyroda jest chaosem, złem, pojawiają się robaki, zgnilizna itd. U Malicka jest trochę tak, jakbyśmy nigdy nie zostali wygnani z Edenu. To quasi-wygnanie nie polega na opuszczeniu jakiegoś miejsca, ale na przeskoku mentalnym. Cały czas jesteśmy w Edenie, ale po prostu przestaliśmy to dostrzegać.

T.S.: Łukasz Adamski ukuł kiedyś takie wyrażenie, że Terence Malick jest teologiem natury. W jego wszystkich filmach kluczowe są obrazy przyrody. Pani O’Brien mówi w pewnym momencie, że miłość uśmiecha się do nas przez cały czas, a my wyszukujemy mnóstwo powodów do bycia nieszczęśliwymi. Von Trier rzeczywiście może być pociągający –przedstawia zło jako coś fascynującego. Natomiast Melancholia przegrała przecież z Drzewem życia o Złotą Palmę. Dobro i prawdziwe piękno ostatecznie wygrywa.

P.K.: Mnie się wydaje, że natura u Malicka nie jest przyrodą stworzoną przez Boga, tylko pogański kosmos. To patriarchalna wizja jakiegoś porządku, w który trzeba się wpisać, zacisnąć zęby i albo go przyjąć, albo odrzucić. Łaska u Malicka nie współpracuje z naturą. Między panem i panią O’Brien, oprócz wydawania na świat dzieci, nie ma żadnej relacji. Natomiast w katolicyzmie jest tak, że łaska buduje na naturze, przemienia ją. To nie są dwa rozdzielone porządki, które przecinają się tylko na chwilę, by dać nowe życie, zaś na co dzień łaska jest cierpiętnicą, a natura karykaturalnym patriarchalnym porządkiem. A taki jest wydźwięk Ukrytego życia.

T.S.: Ja czytam to zdecydowanie prościej, jako biograficzną opowieść Malicka. On również miał despotycznego ojca. Brat Malicka został wysłany przez ojca do Hiszpanii, by uczył się grać na gitarze u jakiegoś wirtuoza. Chłopak najpierw połamał sobie ręce, a potem popełnił samobójstwo. Apodyktyczny Brad Pitt jest odbiciem ojca Malicka. Natomiast nie jest tak, że pan O’Brien reprezentuje czyste zło – pojawiają się u niego prześwity łaski, chociażby motyw stworzenia narodzin.

B.B.: Przez to, że filmy Malicka są tak piękne, łatwo wpaść w ckliwość. Tego nie da się oglądać z kolegami. (śmiech)

T.S: To zależy, jakich masz kolegów. (śmiech)

B.B.: Oglądając Ukryte życie, już w 3 minucie prawie pauzowałem i myślałem: ale bym sobie chleb polepił, to jest takie piękne. Trochę jak w Heksach – gdy lepisz chleb, to stwarzasz świat. (śmiech) Trochę się tego boję. Łatwo się nadziać na taką kosmologiczno-metafizyczną wrażliwość. Każdy, kto doświadcza „metafizycznego ssania”, chce to kupić i wejść w ten świat. To budzi mój niepokój, bo w Drzewie życia dostrzegam sporo problematycznych wątków z perspektywy katolickiej. W Ukrytym życiu czujemy się bezpiecznie, bo ten film daje nam określone ramy.

P.K.: Czy sugerujesz, że Malick proponuje jakiś metafizyczny junk food, gdzie każdy może podłożyć coś swojego? Newage’owa religijność na zasadzie do it yourself?

B.B.: Tak, w Drzewie życia miałem poczucie, że to new age. Tak jest ze wszystkimi objawieniami. W pewnym momencie nie wiesz, kiedy wpadasz we własne projekcje. Nie chciałem wejść w Drzewo życia. Za bardzo się bałem, że stanę się gościem, który po prostu chodzi sobie po plaży i tam kontempluje Pana Boga na swój własny sposób. Jestem typem człowieka, który chce po prostu chodzić do Kościoła i modlić się przy freskach z Panem Jezusem.

T.S.: Bardzo ciekawe, że tak to odebrałeś. Bo przecież w tym filmie jest bardzo jasna symbolika katolicka: masz zdjęcia z chrztu, Komunii Świętej, księży i terminologię łaski. Ja jednak bardziej skupiam się na biograficznych wątkach w filmach Malicka. Mniej więcej od momentu powstania Drzewa życia praktycznie wszystkie filmy są biograficzne. Wątpliwości opowiadają o rozterkach, czy po rozwodzie można jeszcze kochać inną kobietę, a jeśli tak, to w jaki sposób. Malick był trzy razy żonaty. Myślę, że ten film dokonuje wiwisekcji wątpliwości samego twórcy. Zresztą jako typowy konserwatysta musiał mieć trzy żony. (śmiech)

P.K.: Ale każdą kochał tak samo mocno. (śmiech)

T.S.: Rycerz pucharów jest historią scenarzysty, a Malick był przede wszystkim scenarzystą przez całe życie. Tak więc te biograficzne tropy są dla mnie oczywiste. Co do newage’owskich wątków, to totalnie odnajduję się w filmach Malicka z tym moim drobnomieszczańskim katolicyzmem. Wydaje mi się, że dziś też nie da się go inaczej komunikować. Marcin Kędzierski miał rację – katolicki język jest już niezrozumiały. Poczytajcie recenzje filmów Malicka. Nikt nie interpretuje tej twórczości jak my teraz. To jest totalnie inny świat. Katolicyzm musi być dzisiaj trochę awangardowy.

Przekaz Drzewa życia w kluczu „znoś obelgi i nie walcz o swoje” pozostaje w kontrze do współczesnego świata. W filmach Malicka występuje paradoks. Są totalnie niezrozumiałe, oceniane jako naiwne lub jako totalny bełkot, a jednocześnie gwiazdy Hollywood do nich lgną i grają tam za pół darmo. Prowadzi mnie to do konstatacji, że my katolicy chyba już jesteśmy na innej planecie.

K.P.: Przejdźmy do kolejnego filmu Malicka, jakim są wspomniane wcześniej Wątpliwości. Jeżeli łaska stanowi leitmotiv jego filmów, to inny leitmotiv jest zdecydowanie widoczny właśnie w tym filmie. Wszystko jest apofatyczne, zapośredniczone przez tytułowe wątpliwości. Nawet ksiądz w filmie jest z nich utkany. Nie wie, po co robi to, co robi. Nawet miłość jest cała w wątpliwościach. Nigdy niczego nie możemy być pewni. Ludzie u Malicka są zagubieni, zapośredniczeni, szukający i cierpiący. To reżyser postchrześcijański. Nadal nie ma języka, za pomocą którego można by stworzyć pozytywną opowieść chrześcijańską.

P.K.: To, co przedstawiłeś, kojarzy mi się z innymi jego filmami, takimi jak Rycerz pucharówSong to Song. Przedstawiają bardzo podobną diagnozę współczesnego świata, którą stawia również Michel Houellebecq. To wizja płaskiej rzeczywistości, w której nic nie ma sensu, a my nieudolnie próbujemy samemu wyciągnąć się z błota. Świat nie pomaga, bo nie ma starych bezpieczników w postaci języka czy rytuałów. Lądujesz w środku chaosu i nie masz pewności ani gwaranta, że to wszystko ma sens.

T.S.: Może odnosicie takie wrażenie, bo w tych filmach nie ma po prostu linearnie prowadzonej opowieści? Uwielbiam u Malicka wewnętrzne monologi, które wypierają fabułę. Wszyscy je prowadzimy. On dociera do istoty psychomachii. Przecież nasze życie wewnętrzne jest totalnie pełne sprzeczności, nielogicznych wniosków, pytań. Nie wypowiadamy ich często na głos, bo z jakichś powodów nie wypada tego robić. W innych filmach dialogi są nudne, ślizgają się po powierzchni, każdy chce się w nich jakoś zaprezentować. Najciekawsze jest to, co wewnątrz, i to właśnie pokazuje Malick.

Rycerz pucharów świetnie obrazuje kryzys współczesnego mężczyzny. To exodus, wyjście z niewoli grzechu do czegoś nowego. Ostatnie słowo filmu to begin, a więc zacznijmy wszystko od początku. Jest to początek czegoś nowego, ale Malick nie pokazuje jeszcze czego. Film portretuje również współczesnego mężczyznę, który żyje na paliwie emocji. Emocje to jego podstawowe przeżycie. Bohater przyznaje na koniec, że przez 30 lat prowadził życie człowieka, którego nie zna, a zamiast miłości doświadczał miłosnych doznań. To kwintesencja współczesnego kryzysu męskości. Etykę zastąpiliśmy doznaniem.

K.P.: Rycerzu pucharów jest scena, która przypomina mi filmy Paola Sorrentina. Podczas jednej z imprez dla elity słuchamy typowego dialogu mężczyzn na temat kobiet. Jeden z bohaterów mówi, że z kobietami jest jak z jedzeniem owoców. Nie można jeść całe życie truskawek, poziomek albo brzoskwiń. Każdy z tych owoców jest pyszny, ale trzeba mieć zbilansowaną dietę, zmieniać przysmaki, bo na dłuższą metę robi się nudno, a nawet można podupaść na zdrowiu. Tak samo wygląda, zdaniem bohatera, właściwy stosunek mężczyzn-konsumentów wobec kobiet-owoców.

Rycerz pucharów wydawał mi się najmniej spójnym filmem Malicka od strony formalnej. Niby każda część odpowiada kartom tarota, ale momentami jest to nieczytelne. Nie rozumiem, czemu ta konkretna karta odnosi się akurat do danej sekwencji filmu. Zaś na poziomie treści jest to bardzo prosty film o gościu, który żyje życiem estetycznym Kierkegaarda, nie zna siebie, skacze z kwiatka na kwiatek, i koniec filmu. Właściwie mogłoby to trwać 15 minut.

T.S: No właśnie to jest to, za co najbardziej kocham Malicka – on nie opowiada historii od A do Z. Tarkowski w Czasie utrwalonym snuje taką refleksję, że film powinien odwzorowywać sposób, w jaki opowiadamy sobie, jak nam minął dzień. Zauważa, że my nie piszemy sprawozdania z tego, co krok po kroku robiliśmy, ale raczej snujemy impresje, które odbijają to, co my uznaliśmy za istotne. Na tej zasadzie swoje filmy tworzył Tarkowski. Tak tworzy je również Malick. W pierwszym odbiorze może wydawać się to chaotyczne, ale ostatecznie jest bardzo naturalne. Pozorna niespójność formalna jest działaniem całkowicie zamierzonym. Malick to reżyser, który więcej czasu spędza w montażowni niż na planie. Potrafi tak 2 lata!

Ostatnio dostałem od żony kompilację filmów Antonioniego. Znajduje się tam cytat, który moim zdaniem idealnie odwzorowuje filmy Malicka: „Jeżeli film da się opowiedzieć, to prawdopodobnie nie jest to dobry film”. Dzieła Malicka po prostu się przeżywa i nie da się ich streścić. Song to SongRycerz pucharów są dla mnie istotne, dotyczą mojej przeszłości i duchowości. Przeżywam te filmy wewnętrznie, a gdy próbuję ubrać to w słowa, wychodzi, że zupełnie nieadekwatnie je dobieram, nie potrafią w ogóle oddać tego, co czuję, oglądając film. Uważam, że Malick będzie kiedyś uznawany za bardzo ważnego reżysera w historii kina.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.