Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polskość rysowana od linijki. Warszawa od lat narzuca Ślązakom własną wizję tożsamości narodowej

Polskość rysowana od linijki. Warszawa od lat narzuca Ślązakom własną wizję tożsamości narodowej Grafikę wykonał Marek Grąbczewski

Przez ostatnie cztery lata przez Górny Śląsk przetoczył się walec patriotycznych celebracji z okazji 100-lecia powstań śląskich i powrotu do macierzy. Jeżeli Warszawa liczyła na wielki triumf polonocentrycznej wizji historii regionu, to najwyraźniej po 33 latach demokracji ciągle nie znalazła instrukcji obsługi Ślązaków. Centrum musi w końcu zrozumieć, że polityka historyczna wobec Górnego Śląska powinna uwzględniać jego odrębną od reszty kraju specyfikę. Narzucenie regionowi wąsko rozumianej polskości jest symboliczną przemocą wobec Ślązaków.

Polsko-katolicka śląskość?

Grande finale tej 4-latki stało się niedawne otwarcie w Katowicach Panteonu Górnośląskiego. Gdyby podobna instytucja powstała np. w Poznaniu lub Łodzi, wszyscy przeszliby nad nią do porządku dziennego. Tymczasem na Górnym Śląsku od 4 lat każda nowa wiadomość o tej instytucji wywołuje kanonadę oburzenia.

Przez cały ten czas proponenci i oponenci tej inicjatywy nie zdobyli się na to, aby usiąść za jednym stołem w ramach publicznej i pluralistycznej debaty. Udało się doprowadzić do takiego spotkania dopiero katowickiemu oddziałowi Klubu Jagiellońskiego.

Nie będę tej debaty streszczać ani wystawiać cenzurek jej uczestnikom. Jako prowadzący mogę jedynie złożyć samokrytykę, że nie potrafiłem skłonić panelistów do wyjścia poza utartą argumentację i wejścia w realny dialog ze stroną przeciwną.

Podstawową wartością tego spotkania było to, że w ogóle do niego doszło, ponieważ górnośląska debata publiczna dawno rozpadła się na coraz szczelniej zamknięte bańki. Pozostaje mieć nadzieję, że cywilizowany przebieg panelu dyskusyjnego ośmieli do częstszych tego typu spotkań.

Upublicznienie statutu Panteonu uczyniło jasnym, że pomysłodawcom nie chodzi o jakąś inkluzyjną wizję wielokulturowych dziejów Górnego Śląska, a dogmatycznie rozumianą polskość z silnym przesłaniem katolickim. Na liście znaleźli się prawie wyłącznie zasłużeni dla sprawy polskiej politycy, działacze społeczni i powstańcy śląscy, a także księża oraz ludzie kultury i nauki.

Rozeźlone tą uzurpacją środowiska mniejszości narodowych i etnicznych zaczęły protestować, co zlało się w jedno z krytyką klerykalizmu i ogólną opozycją wobec rządów PiS-u w kraju i województwie. Realizatorzy Panteonu zapewne uznali, że nie ma sensu dialogować z kimkolwiek spoza kręgu „swoich”. Nie zważając na protesty, dopchnęli całe przedsięwzięcia do końca, byleby zdążyć na obchody 100-lecia przyłączenia do Polski części Górnego Śląska. Brzmi znajomo? Polskie piekiełko w śląskim wydaniu.

Prawdziwy Ślązak musi być księdzem?

Czym w ogóle jest Panteon? Wbrew nazwie nie jest to ekskluzywna nekropolia, tylko rodzaj wystawy edukacyjnej. Niestety, niezależnie od jej wydźwięku ideowego, trudno ją ocenić jako udaną. Składa się na nią kilkanaście sal w podziemiach katowickiej archikatedry, skądinąd w gustownej aranżacji architektonicznej. Postawiono w nich kilkadziesiąt ekranów dotykowych, na których można wyświetlić sucho napisane biogramy upamiętnionych postaci.

Na dobry początek uhonorowanych zostało 166 osób, a podobno ma ich być nawet 300, więc odwiedzającego czeka dużo czytania. Całość doprawiona została garścią materiałów audiowizualnych i eksponatów. Zbliżony walor poznawczy miałoby zebranie wszystkiego w słowniku biograficznym. Byłaby to lektura pożyteczna, ale na pewno nie pasjonująca. Skąd więc pomysł, że rozciągniecie takiego słownika na kilkanaście pomieszczeń może dać ciekawy efekt?

To, że Śląsk „umie w muzea”, dowiodło otwarte niecałe rok wcześniej Śląskie Centrum Wolności i Solidarności przy KWK „Wujek”. Wydawało mi się wtedy, że zbyt daleko posunięto się w nim w estetykę historycznego lunaparku, jednak w porównaniu z Panteonem widać, że to właśnie realizatorzy ŚCWiS poszli we właściwym kierunku.

Jest to wewnętrznie spójna, prawdziwie multimedialna narracja, która przemówi nawet do najbardziej znudzonego nastolatka. Panteon ma bohaterów aż w nadmiarze, ale niestety nie potrafi spleść z ich życiorysów ciekawej opowieści.

Debata została zdominowana przez krytykę klerykalnego charakteru wystawy. Rzeczywiście Panteon powstał z inicjatywy abp. Skworca na kościelnym terenie i przy dużym wkładzie merytorycznym miejscowego Wydziału Teologicznego, w efekcie czego duchowni są na wystawie wybitnie nadreprezentowani. Częściowo można to jednak obronić, jeżeli zaakceptuje się jej polskonarodową optykę.

Ks. dr Emil Szramek w swojej klasycznej rozprawie Śląsk jako problem socjologiczny cytował takie oto słowa jednego z górnośląskich kapłanów: „Polacy na Górnym Śląsku niemieckim nie mają inteligencji świeckiej. My kapłani jesteśmy ich inteligencją; my jesteśmy ich wodzami, od Boga im danymi”.

Rzeczywiście bazą społeczną rozwijającego się od poł. XIX w. polskiego ruchu narodowego była klasa ludowa, którą katolicyzm i zbliżony do polszczyzny dialekt stawiał w pozycji społecznego upośledzenia w protestanckim i niemieckim państwie. Najszerzej otwartą dla niej drogą do zdobycia wykształcenia i awansu społecznego było „pójść na księdza” i to właśnie ci kapłani stali się zaczynem polsko-śląskiej inteligencji o ludowym, a nie postszlacheckim rodowodzie.

Niestety katowicka kuria najwyraźniej uwierzyła Heglowi i Engelsowi, że ilość przechodzi w jakość i im więcej duchownych umieści się na liście uhonorowanych, tym lepiej odbiorca zrozumie, jak ważny i potrzebny jest Kościół. Wpuszczono więc do Panteonu nie tylko gwiazdy śląsko-polskiego katolicyzmu, jak chociażby wspomnianego Szramka, ale także tłum poczciwych, lecz anonimowych proboszczów, kurialistów i sióstr zakonnych. Stąd nietrudno o szyderstwa, że Panteon przypomina raczej kącik tradycji na plebanii.

Polska elita nigdy nie rozumiała Ślązaków

Pomimo dwóch wojen światowych, etnicznych czystek, przymusowych przesiedleń i migracji ekonomicznych cechą dystynktywną Górnego Śląska ciągle jest jego wielokulturowość. Poprzedni spis powszechny wykazał ok. 850 tys. deklaracji narodowości śląskiej (wyłącznie lub w połączniu z polską) i ok. 150 tys. niemieckiej.

Nie wiadomo, jak liczby te przedstawiają się obecnie, bo ciągle nie znamy wyników najnowszego cenzusu. Na pewno będzie mniej pretekstów do podważania ich wiarygodności, skoro tym razem ani Jarosław Kaczyński nie straszył „ukrytą opcją”, ani „Warszawka” nie oddała regionalistom niedźwiedziej przysługi, wzywając ich do deklarowania narodowości śląskiej na złość Prezesowi.

Na debacie przyjąłem rolę rzecznika środowisk krytycznych wystawie i zapytałem, jak ci Górnoślązacy mają się z Panteonem utożsamić, skoro dominuje w nim polonocentryczna wizja historii regionu. W odpowiedzi usłyszałem, że skoro różne muzea śląskie funkcjonujące w Niemczech i Republice Czeskiej nie uwzględniają polskiej optyki, to Panteon nie jest zobowiązany do uwzględnienia optyki niepolskiej.

Problem więc został potraktowany tak, jakby był czymś zewnętrznym, kwestią ewentualnego ukłonu w stronę sąsiadów. Tymczasem jest wprost przeciwnie: chodzi o realizację tożsamościowych potrzeb istotnej części społeczności, którą powinno się reprezentować. Przedstawiciele Panteonu zdawali się tego nie rozumieć.

Rozmowa o Panteonie, na który Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wysupłało 40 mln zł, prowadzi siłą rzeczy do ogólniejszej refleksji nad polityką warszawskiej centrali wobec kwestii górnośląskiej. Polityka ta oscyluje między udawaniem, że żadnego problemu nie ma, a nieporadnymi próbami skanalizowania go w impotentny folklor spod znaku gwary, Barbórki i rolady z modrōm kapustōm. Promotorzy takiej polityki obawiają się, że w przeciwnym razie wyrośnie nam nad Odrą nowa Szkocja lub Katalonia.

Historia mówi jednak coś innego: Śląsk nigdy nie był państwem niepodległym, a zawsze prowincją wobec jakiegoś centrum (kolejno w Krakowie, Pradze, Wiedniu, Berlinie i Warszawie). Nie ma więc zaczynu, na którym mógłby rosnąć ruch niepodległościowy. Nawet jeśli by wyrósł, to etniczni Ślązacy stanowią mniejszość w regionie, więc separatyzm powiódłby nas najwyżej do rezerwatu, a nie niepodległości.

III Rzeczpospolita przypomina w swojej polityce III Republikę Francuską. Paryż w imię budowy monolitycznego państwa narodowego również niwelował wszelką wariantywność i lokalność, kanalizując doświadczenie historyczne Francuzów w zunifikowany roman national (narodową opowieść).

Jego kanoniczna wersja została wyłożona w słynnym podręczniku Ernesta Lavisse’a, z którego nauczano wszędzie, gdzie powiewał Tricolore, również w koloniach. Sławne stały się historie o czarnoskórych lub skośnookich dzieciach recytujących pod dyktando nauczyciela pierwsze słowa książki Lavisse’a: „Nasi ojcowie Galowie…”.

Także Polacy mają swój roman national skrystalizowany jeszcze w czasach zaborów. Godne pamięci jest w niej tylko to, co prowadzi do odzyskania i wzmocnienia niepodległości lub chociaż zachowania polskiego ducha. Kiedy Polacy w poł. XIX w. „odkryli” Górny Śląsk i zaczęli agitować jego autochtonów do swojego projektu narodowego, w takim właśnie duchu rozpoczęli opowiadać Ślązakom ich własną historię. W tym dopisanym rozdziale narodowej opowieści śląski lud całą swoją historię poświęcił na wracanie do polskości odebranej im w średniowieczu.

W 1897 r. sławny krakowski historyk, Feliks Koneczny, w Dziejach Ślązka (sic!) tak uświadamiał swoich odbiorców: „Ten cel tej książki, żebyście wiedzieli, czytelnicy mili, dlaczego jesteście Polakami; a jesteście nimi od prapradziadów waszych, jesteście nimi od lat tysiąca […] Postanowienia Bożego to jest rzeczą, że Ślązk jest krainą polską […] Kto wie, czy nie do tego właśnie wiedzie Was Opatrzność, czy nie dla tego Was najpierw oderwać pozwoliła od Ojczyzny, ale też najpierw także ocucić Wam się pozwoliła. Ja w to wierzę, że takie jest przeznaczenie Ślązaków w historyi polskiej”.

Przez kolejne 100 lat opowieść ta była uzupełniana – jej zwornikiem uczyniono powstania śląskie; bywała także aktualizowana, np. w historiografii PRL-u. Opatrzność została zastąpiona równie niezachwianymi prawami materializmu dialektycznego, niemniej w swoim głównym trzonie pozostawała niezmieniona.

Dopiero po 1989 r. liczni górno- i dolnośląscy historycy ocenili, że taka narracja, być może w swoim czasie przydatna dla celów walki narodowej, obecnie jest anachroniczna. Powstało wiele syntez dziejów regionu, także w kooperacji z naukowcami czeskimi i niemieckimi, które w kompleksowy, ale pozbawiony kompleksów sposób dokonały reinterpretacji Śląska jako europejskiego regionu pogranicza (np. wydana w 2011 r. Historia Górnego Śląska pod redakcją Ryszarda Kaczmarka).

Nie zanikł bynajmniej polski integryzm silnie wdrukowany w umysły części polskich elit na Górnym Śląsku i poza nim. Rozgorzał więc wewnętrzny konflikt pamięci postrzegany przez najbardziej zaciekłych partyzantów jako swoista walka kulturowa, niemniej zażarta niż bismarckowski Kulturkampf. Tę kulturową wojnę zilustruję dwoma przykładami.

Kulturkampf w kisielu

Przez lata opowieść o wrześniu ‘39 na Górnym Śląsku skoncentrowana była wokół bohaterskiej obrony katowickiej wieży spadochronowej przez grupę harcerzy. Symbol ten służył pokrzepieniu serc ze względu na to, że Wojsko Polskie wycofało się z miasta prawie bez walki. Powstała powieść, film, aż tu w 2003 r. w niemieckich archiwach wygrzebano raporty dowódcy Wehrmachtu, z których wynika, że żadnych zaciętych walk o wieżę nie było. Do podobnych konkluzji doszli również historycy IPN-u. Podniosły się głosy oburzenia, rozdzierano szaty nad „kwestionowaniem polskiego charakteru Katowic”. Do dzisiaj nie brakuje osób gotowych się pokroić za prawdziwość uświęconej legendy.

Kolejna wielka bitwa rozgorzała dekadę później. Były to złote czasy dla regionalistów. PO, aby uciułać większość w sejmiku, zmuszona była wejść w trudną koalicję z Ruchem Autonomii Śląska. Pracowano wtedy nad wystawą stałą o historii regionu w nowym Muzeum Śląskim. Burzę rozpętały przecieki na temat scenariusza wystawy, który kreował na mit założycielski Górnego Śląska rewolucję przemysłową zainicjowaną, o zgrozo, przez Prusaków. Jej symbolem miał być model maszyny parowej.

Rozległy się więc protesty „opcji polskiej”. Wymyślono, aby pièce de résistance wystawy uczynić gilotynę, na której Gestapo ścinało mieszkańców regionu, czyli aby przesunąć punkt ciężkości z początków pruskiego panowania i awansu cywilizacyjnego, jakie ono przyniosło, na jego ludobójcze zakończenie. Salomonowym wyrokiem na wystawę trafiła ostatecznie i maszyna parowa, ale w pomniejszonym modelu, i gilotyna, ale skryta przed wzrokiem dzieci.

Spór o Panteon jest więc tylko kolejną odsłoną konfliktu pamięci, który od lat trawi region. Pokazuje również, jak bardzo zwyrodniał przez te lata. Kiedyś strony przynajmniej potrafiły porządnie się pokłócić. Teraz zabrakło nawet tego. Konflikt jest toksyczny również z innego powodu.

Im bardziej samoświadomi stają się Górnoślązacy, tym bardziej czują się traktowani jak mali Afrykanie edukowani na podręczniku Lavisse’a. Zamknięty na wariantywność polski roman national zaczyna być odbierany jako przemoc symboliczna. Przy próbie wtłoczenia w jego sztywne ramy większość historii Śląska staje się tylko parentezą niepolską, a więc bezwartościową. Odmawia się Górnoślązakom dumy z osiągnięć cywilizacyjnych i kulturalnych ich regionu.

Oczywiście, że były one przeważnie dziełem elity „obcej”, bo niemieckiej kultury i języka, ale cóż z tego? Postpańszczyźnianym Polakom nie zabrania się przecież dumy z dziedzictwa sarmackiej szlachty, a ta parsknęłaby śmiechem na myśl, że tworzy z „chamami” jeden naród. To poczucie łączności z przedpolską i niepolską tradycją Śląska nie oznacza nielojalności wobec państwa polskiego.

Opcja „polska” na Śląsku jest ideowo bezpłodna

Tożsamościowa oferta centrali dla regionu jest nie tylko anachroniczna i bezcelowa, ale także pozbawiona zaplecza intelektualnego i społecznego. Skąd taka teza? Przed debatą katowicki oddział Klubu Jagiellońskiego opublikował cały szereg opinii płynących z różnych środowisk na temat Panteonu.

Pozyskanie wypowiedzi od regionalistów i ich sympatyków, ludzi poważnych i z nazwiskami, było łatwe. Znalezienie w imię symetrii potencjalnych apologetów Panteonu okazało się mission impossible. Na wysłane do nich zapytanie różni księża-intelektualiści i polsko-patriotyczni aktywiści w większości nie raczyli odpowiedzieć albo pod różnymi pretekstami uchylili się od zabrania głosu.

Podobnie jest ze społecznym zainteresowaniem debatą Panteonem i w ogóle z tożsamością Górnego Śląska. Interesuje to wyłącznie środowiska regionalistyczne. Istnieją miriady górnośląskich stowarzyszeń i grup nieformalnych, czasem kanapowych i sekciarskich, niemniej aktywnych. W śląskich „internetach” roi się od przeróżnych stron i for dyskusyjnych. Z drugiej strony organizacji, które brałaby na sztandar „obronę polskiego Śląska”, albo w ogóle nie ma, albo okazują się wydmuszkami.

Item górnośląskie media. Panteon doczekał się życzliwego, choć zaskakująco zdawkowego przyjęcia jedynie w tytułach do takiej życzliwości zobligowanych, np. należących do archidiecezji lub zorlenizowanego Polska Press. Wypadło to gorzej niż blado na tle rozbudowanej i autentycznej w swoich emocjach publicystyki w mediach przeciwnych.

Diagnoza musi więc być gorzka. Narracja pod hasłem „Ślązak, więc Polak” jest społecznie martwa. Pojedyncze głosy na puszczy, które wieszczą katastrofalne wizje „kulturalnego odseparowania” Śląska od Polski i „zwijania polskości” w regionie, odbijają się od ogółu społeczeństwa jak groch od ściany. Wszystkie polsko-śląskie inicjatywy zdarzyły się w ostatnich lat z inspiracji administracji publicznej i zależały od państwowej kroplówki. Obumrą, kiedy tylko się ją odetnie.

Nie jest to świadectwem jakiejś indolencji polskiej większości na Górnym Śląsku, ale wręcz przeciwnie – jej zdrowego rozsądku. Zwykli ludzie wiedzą swoje. Polska dawno wygrała i nic polskiego charakteru regionu nie zmieni.

Paradoksalnie nawet Polacy śląskiego pochodzenia okazują się kiepskim targetem dla polskonarodowej opowieści o Śląsku. Kiedy zinternalizują jednowymiarową historię swoich korzeni, to ich lokalność rozpływa się w polskości. Nie potrzebują już hajmatu, skoro mają Ojczyznę przez wielkie „O”. Jeżeli chcą celebrować polskość, to sięgają bezpośrednio po roman national, a nie jego śląski suplement.

Niebawem zobaczymy kolejny tego dowód, kiedy 11 listopada pociągi pełne narodowej młodzieży znowu wyruszą ze Śląska na warszawski Marsz Niepodległości. Próba implantowania tej inicjatywy do Katowic w postaci Marszu Powstańców Śląskich umarła śmiercią naturalną.

Czy kompromis jest możliwy? Teoretycznie tak, praktycznie nie 

W środowiskach regionalistów wezwano już, aby bojkotować Panteon i czekać na lepsze czasy, tj. na nowego arcybiskupa i odsunięcie PiS-u od władzy. Nie wiem, skąd ta wiara, że nowy metropolita wywróci do góry nogami dzieło życia swojego poprzednika, nawet gdyby miał więcej zrozumienia dla górnośląskiej specyfiki. Także przesilenie polityczne niewiele zmieni.

Nie bez powodu ani razu nie nazwałem prowadzonej przez centrum polityki „PiS-owską” – obecna partia u władzy tylko z większą konsekwencją i zadęciem robi to, co robili już jej poprzednicy z partii liberalnych i lewicowych.

Bojkot jest na rękę Panteonowi, bo im ciszej wokół niego będzie, tym łatwiej będzie mógł trwać we własnej strefie komfortu. Ma zapewnione finansowanie oraz poparcie władz świeckich i kościelnych. Posiada także (przynajmniej nominalnie) bazę społeczną. Co z tego, że jest to amorficzny żywioł, który polskością Śląska przejmuje się tyle, co polskością Polski, czyli od święta?

A mogłoby być inaczej. Regionaliści musieliby przełknąć zniewagę, jaką był sposób procedowania Panteonu przez ostatnie 4 lata, i przyjąć za dobrą monetę zapewnienia, że pozostaje on projektem otwartym. Zaczęliby rozszczelniać bogoojczyźniany charakter Panteonu, zgłaszając osoby bliskie ich sercu, a jednocześnie spełniające kryteria formalne.

Związek Górnośląski mógłby zgłosić dr Łucję Staniczkową, swoją zmarłą niedawno wiceprezes i prekursor edukacji regionalnej, a mniejszość niemiecka – Eduarda Panta, niemieckiego chadeka, a jednocześnie antynazisty i lojalisty Polski. Jeżeli ów lepszy czas dla regionalistów kiedykolwiek nadejdzie, to przewartościowanie Panteonu byłoby w takich warunkach prostsze.

Co na tym zyskałaby druga strona? Częściową legitymizację w oczach jedynego środowiska, które tak naprawdę zainteresowane jest Śląskiem w wymiarze tożsamościowym i historycznym i które od początku powinno być jednym z głównych interesariuszy Panteonu.

Warunkiem progowym jest jednak potraktowanie zainteresowanych jako partnerów, a nie roszczeniowych petentów lub dywersantów. Proces przyjmowania nowych osób musi być też jak najbardziej transparentny, np. poprzez jawne posiedzenie rady programowej Panteonu i wymóg szczegółowego uzasadnienia oddalenia wniosku.

Czy zainteresowani podejmą taką grę między sobą? Prawdopodobnie nie. Wygodniej trwać im będzie w okopach górnośląskiego Kulturkampfu, choć z tej wojny mogą wyjść tylko przegrani.

Tytuł, wyimki, śródtytuły i wyróżnienia w tekście pochodzą od redakcji.

Artykuł został zrealizowany w ramach grantu Muzeum Historii Polski „Patriotyzm Jutra”.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.