Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Unia Europejska zacieśnia swój krąg. Co na to Polska? Musimy walczyć o miejsce lub oficjalnie się wycofać

Unia Europejska zacieśnia swój krąg. Co na to Polska? Musimy walczyć o miejsce lub oficjalnie się wycofać Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Dzięki zaangażowaniu w pomoc Ukrainie i amerykańskiej decyzji dotyczącej wsparcia tej części Europy mamy dzisiaj swoje 5 minut, ale ten czas dobiegnie końca. Pole manewru Polski w Unii Europejskiej jest ograniczone, co wynika z naszej średniej wielkości i defragmentacji regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Niemcy i Francja kalkulują, że państwa naszego regionu są tak uzależnione od unijnego obiegu gospodarczego, że nie mają wyboru i zgodzą się na wycofanie do drugiego kręgu integracji w zamian za utrzymanie powiązań gospodarczych ze wspólnym rynkiem.

„Prognozowanie jest trudne, zwłaszcza wtedy, gdy dotyczy przyszłości” – miał powiedzieć słynny duński fizyk, Niels Bohr. W czasach licznych kanałów w mediach społecznościowych i książek dotyczących geopolityki możemy znaleźć setki prognoz na temat bliższej i dalszej przyszłości. Jest ich tak wiele, że z samej istoty statystyki część z nich okaże się trafna, wystarczy postawić ich odpowiednio dużo. Choć nie jestem zwolennikiem kreślenia wielu daleko sięgających scenariuszy, to widzę w nich walor polegający na uporządkowaniu naszej wiedzy i faktów, z których wyprowadzamy możliwe warianty zdarzeń.

Pokuszę się więc o przedstawienie 4 możliwych scenariuszy ewolucji UE w najbliższych latach, mając świadomość ich ułomności. Wszystkie przedstawione warianty trzeba traktować z dużym dystansem. Walorem prognozowania jest wskazanie pewnych kierunków, a nie przewidzenie dokładnego biegu wydarzeń.

Zanim przejdziemy do scenariuszy, warto jednak zarysować główne trendy strukturalne, które w mojej ocenie będą wpływać na przyszłość wspólnoty. Szereg tych zjawisk, takich jak spadająca rola unijnej gospodarki w świecie, deglobalizacja czy strukturalne problemy Południa Europy, było wielokrotnie opisywanych także przeze mnie w artykule o autonomii strategicznej UE. Teraz chciałbym się skupić na 3 pozostałych trendach, które będą wpływać na kierunek integracji europejskiej.

Zapaść demograficzna Unii

Eurostat w swojej projekcji z 2020 r. dotyczącej unijnej demografii wskazał, że populacja UE do 2100 r. zmniejszy się do 416 mln (z prawie 447 mln w 2019 r.). 

Przede wszystkim unijne społeczeństwa radykalnie się zestarzeją – osoby w wieku powyżej 65 lat w 2100 r. będą stanowić ponad 31% populacji w porównaniu do 20% w 2019 r. Całkowitemu załamaniu ulegnie relacja między osobami w wieku produkcyjnym a starszymi. O ile w 2019 r. na 1 osobę w wieku emerytalnym przypadały prawie 3 w wieku produkcyjnym, o tyle w 2100 r. będą to niecałe 2 osoby. Współczynnik obciążenia społeczeństwa osobami starszymi wzrośnie o prawie 26 pp., a ogromna większość tego przyrostu przypadnie na relatywnie bliską przyszłość (do 2045 r.).

Z projekcji jasno wynika, że jedynie znacząca imigracja może uratować UE od całkowitego załamania demograficznego, co doskonale widać w scenariuszu dla Niemiec, które bez uwzględnienia migracji tracą 18 mln mieszkańców. Problem polega na tym, że o ile możemy precyzyjnie określić liczbę przyszłych emerytów i osób w wieku produkcyjnym, bazując na obecnej strukturze demograficznej, o tyle prognoza migracji jest tylko szacunkiem opartym na dotychczasowych trendach.

Nie muszę chyba wspominać, że Polska w tej prognozie wypada katastrofalnie praktycznie w każdym aspekcie, choć np. szacunki dotyczące wpływu migracji na naszą populację w 2023 r., kiedy ma zostać opublikowana zaktualizowana prognoza, może będą nieco inne.

Poświęcam demografii tyle miejsca, ponieważ mam wrażenie, że jest to czynnik pomijany albo przyjmowany za coś oczywistego w różnorakich analizach. Mniejsza liczba ludności to nie tylko problem stabilności systemu emerytalnego. To też mniej konsumentów i producentów. 

Możemy oczywiście zakładać, że automatyzacja, robotyzacja i postępy sztucznej inteligencji znacząco zwiększą produktywność, a rozwój tzw. srebrnej ekonomii spowoduje powstanie zupełnie nowego rynku usług i towarów dla osób starszych. Ale to tylko założenie, tymczasem struktura demograficzna jest dużo pewniejsza. Co więcej, skoro ratunkiem dla UE ma być masowa imigracja, to kwestia polityki migracyjnej może wrócić na unijną agendę jako jeden z najbardziej gorących tematów.

Niezgoda na rolę przybudówki USA 

Bez względu na to, kto zasiada w Białym Domu, napięcia na linii UE-USA są nieuniknione. W interesie Niemiec i Francji jest zachowanie jak najdłużej status quo (choć po rosyjskiej inwazji pewnie już nie ma do tego prostego powrotu), a w amerykańskim jest ułożenie globalizacji na nowo tak, by powstrzymać Chiny.

Zresztą trudno się dziwić zachodnioeuropejskim elitom niosącym za sobą imperialne dziedzictwo (których kraje cały czas są domem dla koncernów mających globalne interesy), że nie chcą one po prostu przyłączyć się do amerykańskiego obozu, tylko mają ambicje przekształcenia Unii Europejskiej w osobny ośrodek siły.

Dzisiaj przeżywamy karnawał solidarności transatlantyckiej, wymuszony konsolidacją wokół USA, które jako jedyne pokazały sprawczość w obliczu wojny. Waszyngton podążył ścieżką wspierania interesów państw EŚW oraz zepchnięcia do defensywy Niemiec i Francji.

W razie dalszej erozji obecnego systemu światowego handlu (ze względu na strukturalne różnice wynikające z odmiennych interesów) obie strony będą prowadzić agresywne i protekcjonistyczne polityki gospodarcze celem budowy własnego potencjału, co ustawi je na kursie kolizyjnym. 

Zresztą czarne chmury już się zbierają. Mimo renesansu relacji transatlantyckich i np. powołania wspólnej unijno-amerykańskiej Trade and Technology Council właśnie teraz Stany wprowadziły ulgi podatkowe na zakup aut elektrycznych pod warunkiem wyprodukowania ich w USA, co wywołało nerwową reakcję Komisji Europejskiej ze względu na jawne naruszenie zasad Światowej Organizacji Handlu. Dodajmy do tego ambicję elit Europy Zachodniej, aby zbudować suwerenności w sferach bezpieczeństwa, ogromną polaryzację i problemy wewnętrzne w samych USA. Przepis na kryzys w relacjach transatlantyckich mamy gotowy.

Sprzeciw rdzenia UE wobec emancypacji EŚW

Przez lata deal między Zachodem i Wschodem Unii był dosyć prosty – w zamian za otwarcie rynków i dostarczenie taniej siły roboczej Zachodowi, Wschód otrzymywał fundusze unijne i zachodnie inwestycje. W tym systemie wpływ naszego regionu na najważniejsze unijne decyzje był w najlepszym okresie niewielki, a w najgorszym żaden.

Dzisiaj nasz region w wyniku wojny na Wschodnie i własnego bogacenia się ma coraz większe ambicje. Jednocześnie wśród elit Europy Zachodniej nie ma zgody na dopuszczenie nas do stolika i współdecydowanie o najważniejszych sprawach wspólnoty – to wymagałoby przynajmniej tymczasowej rezygnacji z części własnych interesów.

Dzisiejszym politykom na Zachodzie, którzy borykają się z licznymi kryzysami i napięciami społecznymi, perspektywa spadku znaczenia ich gospodarek oraz nacisku wewnętrznych grup interesu sprawia, że jest im bardzo trudno zdecydować się na taki krok.

Jedynym krajem regionu, który przejawiał ambicje współdecydowania o losach Unii, była przez długi czas Polska (odłóżmy na bok, w jakim stopniu mieliśmy ku temu potencjału i umiejętności).

Pozostałe państwa wpięte w niemiecką gospodarkę, zasilane unijnymi funduszami i posiadające znacznie mniejsze gospodarki niż Polska, kalkulowały, że nie ma sensu walczyć w tej nierównej bitwie, bo każda inna alternatywa jest dla nich gorsza. Zresztą region składający się z dużej liczby niewielkich państw zawsze będzie miał problemy z samoorganizacją. Polska miała zbyt wiele do stracenia, żeby ustąpić w kluczowych sprawach, a jednocześnie była za słaba, żeby skupić wokół siebie pozostałych.

Na potencjalną zmianę tych kalkulacji wpłynęły według mnie 2 czynniki. Po pierwsze, rozwój gospodarczy. Fundusze UE odgrywają coraz mniejszą rolę w budżetach krajów regionów, a część z nich w następnej perspektywie finansowej stanie się płatnikami netto. Po drugie, wojna na Ukrainie pokazała, że kiedy przychodzi do kwestii egzystencjalnych, „rdzeń” Unii nie ma zbyt wiele do zaoferowania peryferiom – są one zdane na łaskę Waszyngtonu i własnego potencjału.

Zanim przejdę do czterech scenariuszy, muszę poczynić zastrzeżenie dla wszystkich prawniczych purystów, którzy mogą być oburzeni tym, z jaką frywolnością traktuję unijne traktaty. Otóż prawo unijne, szczególnie na poziomie traktatów, mimo całej obudowy teoretyczno-orzeczniczej jest w swej istocie narzędziem politycznym. 

A to oznacza, że jeśli pojawi się odpowiednio duża presja polityczna najważniejszych graczy, to zawsze znajdzie się odpowiednia interpretacja – traktaty podwyższają koszty radykalnych rozwiązań, powodują, że trzeba czekać, aż ciśnienie osiągnie odpowiednio wysoką wartość, ale same w sobie nie zapobiegną zaburzaniu status quo czy to w drodze formalnej, czy faktów dokonanych. Sami ich twórcy mieli tego pełną świadomość, stąd znajdziemy w nich mnóstwo niejednoznaczności i pól do interpretacji, aby dać odpowiednie pole manewru bez narażania się na zarzut ich jawnego łamania.

  1. Scenariusz pełzającej i punktowej integracji drogą faktów dokonanych

W zasadzie od Traktatu lizbońskiego (albo nawet z Maastricht) aż do emisji wspólnego długu w ramach pandemicznego Next Generation EU ten scenariusz był domyślną ścieżką zacieśniania integracji unijnej. Można wymienić szereg inicjatyw mało dostrzegalnych dla opinii publicznej, które zwiększały unijne kompetencje w istotnych obszarach.

Przybrały one na sile od czasu kryzysu finansowego. Unia bankowa, utworzenie Europejskiego Mechanizmu Stabilności (to akurat poza ramami traktatowymi), reforma zarządzania gospodarczego (tzw. sześciopak i dwupak), Europejski Filar Praw Socjalnych lub nowe narzędzia zaproponowane w ramach unijnej autonomii strategicznej, np. rozporządzenie w sprawie subsydiów zagranicznych. Wszystkie te mechanizmy stopniowo przesuwają kompetencje i narzędzia w kierunku instytucji UE bądź kreują zupełnie nowe instrumenty, których do tej pory nie miały ani państwa członkowskie, ani Unia.

Osobnym ogromnym przesunięciem kompetencyjnym w stronę Unii jest Europejski Zielony Ład. Dotyczy nie tylko nowych regulacji dla szeregu sektorów gospodarki, ale także bardzo znaczącego poszerzenia zakresu władzy KE. 

Doskonałym przykładem jest tutaj taksonomia, czyli unijna klasyfikacja działalności uznawanych za zrównoważone środowiskowo, o której ostatnio było głośno w kontekście wpisania do niej gazu ziemnego i energetyki jądrowej. Razem z pozostałymi regulacjami dotyczącymi ujawniania informacji z zakresu zrównoważonego rozwoju oraz rynku finansowego celem taksonomii jest przekierowanie prywatnych funduszy na finansowanie transformacji klimatycznej.

Clou taksonomii, czyli lista działalności wraz z kryteriami, które muszą spełnić, aby zostać uznane za zrównoważone środowiskowo, jest przyjmowana przez KE na drodze aktów delegowanych, czyli z ograniczonym udziałem państw członkowskich i Parlamentu Europejskiego, które mogą jedynie zablokować przyjęcie takiego aktu. Tymczasem zgodnie z art. 290 TFUE takie dokumenty delegowane powinny być „aktami o charakterze nie ustawodawczym i o zasięgu ogólnym, które uzupełniają lub zmieniają niektóre, inne niż istotne, elementy aktu ustawodawczego”.

W omawianym scenariuszu będziemy mieć do czynienia z kontynuacją trendu przesuwania kompetencji z państw UE do Komisji. Dopóki nie zostanie przekroczona pewna granica, która zbuduje wśród państw Unii masę krytyczną do sprzeciwu wobec takiego kierunku, z punktu widzenia Brukseli ten scenariusz wydaje się najbezpieczniejszy.

Sprzyjać mu będą słabnąca pozycja gospodarcza UE i erozja porządku międzynarodowego. Posłużą jako doskonałe uzasadnienie wprowadzania kolejnych punktowych zmian (vide obecna legislacja awaryjna związana z cenami energii). Traktaty pozostawiają na tyle duże pole do interpretacji, że w ich ramach KE może skupić jeszcze wiele nowych narzędzi.

  1. Scenariusz gwałtownego skoku integracyjnego

Gwałtowne przyspieszenie integracji unijnej może nastąpić w wyniku wewnętrznego lub zewnętrznego kryzysu. Ostatnim przykładem takiego skoku było utworzenie w czasie pandemii COVID-19 funduszu Next Generation EU. Rewolucyjność tego rozwiązania polegała nie tylko na tym, że po raz pierwszy na bazie traktatów utworzono mechanizm emisji wspólnego długu gwarantowanego przez państwa członkowskie.

Rewolucyjne było to, że po pierwsze, uzgodniono potrzebę utworzenie nowych zasobów własnych na poziomie UE, które sfinansują spłatę takiego zadłużenia. Te zasoby będą mieć postać podatków lub parapodatków (KE zaproponowała m.in. wpływy z handlu emisjami CO2, mechanizmu dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2 i minimalny podatek od międzynarodowych firm). 

Skoro UE uzyskuje kolejne źródła finansowania niezależne od państw członkowskich, to  zwiększa autonomię. Powstaje również pytanie, kto i jak będzie decydować o przeznaczeniu tych środków, co samo w sobie wymusza poszerzenie pola decyzji podejmowanych przez wspólnotę.

Drugą rewolucją było wprowadzenie na tak dużą skalę już od lat wymarzonego przez KE mechanizmu „pieniądze za reformy”. Rozwiązanie to znacznie zwiększa zakres władzy zarówno instytucji UE, jak i najsilniejszych państw członkowskich, które wpływają na akceptację bądź nie wypłaty środków i dają kolejne narzędzie wpływania na członków UE. Sama decyzja jest też wypadkową gry interesów instytucji UE oraz najsilniejszych państw członkowskich (było to widoczne, kiedy KE chciała prawdopodobnie umożliwić Polsce wypłaty w ramach KPO, ale została zablokowana przez PE, a może też inne państwa członkowskie).

Scenariusz skoku integracyjnego wymagałby zdarzenia na tyle silnego, że wygenerowałby odpowiednio silne polityczne momentum do podjęcia radykalnych decyzji. Ważne, żeby sytuacja była na tyle poważna, aby, po pierwsze, istniała powszechna zgoda, że trzeba natychmiast coś zrobić, po drugie, nikt nie miał lepszego pomysłu, a po trzecie, ewentualne koszty takiego działania były odsunięte w czasie i wydawały się możliwe do rozwiązania w obliczu egzystencjalnego zagrożenia.

Takim zdarzeniem mógłby być powrót kryzysu zadłużenia państw Południa (czytaj Włoch), grożący rozpadem całej strefy euro i koniecznością stworzenia stałego mechanizmu stabilizującego dług Południa. Innym przykładem mogłoby być odcięcie Niemiec od rynków eksportowych (na myśl nasuwają się Chiny) oraz gwałtowny i trwały wzrost cen importowanych surowców (nie tylko energetycznych).

Ten scenariusz stanowiłby egzystencjalne zagrożenie dla niemieckiego modelu gospodarczego, co mogłoby skłonić tamtejsze elity do utworzenia stałego mechanizmu wspólnej emisji długu i centralnego unijnego budżetu już nie tylko o charakterze inwestycyjnym. Za takim rozwiązaniem musiałaby iść rozbudowa unijnych instytucji i zwiększenie (przynajmniej pozorne) ich demokratycznej legitymacji. 

Wyobrażam sobie, że wybuch gorącej wojny amerykańsko-chińskiej, który nieuchronnie prowadziłby do światowego kryzysu gospodarczego, mógłby być właśnie takim zapalnikiem. Inną konsekwencją takiego konfliktu byłoby pojawienie się w Brukseli, Berlinie i Paryżu dylematu dotyczącego zakresu wsparcia USA.

Co jeśli Chiny zaoferowałyby Unii utrzymanie, a może nawet pogłębienie relacji gospodarczych? Czy centrum Unii nie podjęłoby wtedy decyzji o dokończeniu projektu strategicznej autonomii, znosząc zasadę jednomyślności w polityce zagranicznej i poważnie inwestując w unijne zdolności militarne? Jak w takiej sytuacji zachowałby się nasz region, dla którego sojusz militarny z USA jest gwarantem bezpieczeństwa?

  1. Scenariusz „przenoszenia” dorobku UE na nową organizację w węższym kręgu integracji

Ten scenariusz zakłada, że w wyniku narastających i nieusuwalnych różnic interesów pomiędzy członkami UE dochodzi do blokady decyzyjnej i utraty sterowności Unii. W takiej sytuacji wspólnota zostałaby pozbawiona zdolności działania (zarówno korzystania z istniejących instrumentów, jak i tworzenia nowych), a państwa członkowskie w coraz większym stopniu przestałyby uznawać i wykonywać prawo wspólnotowe. W efekcie Unia stałaby się wydmuszką, a grupie państw zdolnych do znalezienia konsensusu w najważniejszych kwestiach nie pozostałoby nic innego jak stworzenie alternatywnej organizacji, na którą przeniesiono by dorobek prawny Unii.

Do sytuacji odwrotnej, polegająca na włączeniu do ram prawnych Unii instrumentów stworzonych poza nimi, np. strefy Schengen, wielokrotnie już dochodziło. Służby Prawne Rady i KE nieraz pokazywały, jak korzystając z niejednoznaczności traktatów i natury prawa międzynarodowego można tworzyć instrumenty odpowiadające na potrzeby polityczne.

Niewykluczone, że gdyby Polska nie zgodziła się na postpandemiczny Fundusz Odbudowy i zablokowała unijne wieloletnie ramy finansowe w odpowiedzi na mechanizm „pieniądze za praworządność”, wyprowadzenie Next Generation EU poza traktaty do umowy międzyrządowej byłoby jednym z rozważanych w Brukseli wyjść awaryjnych. 

Sam proces takiego „przeniesienia UE” nie musiałby zresztą nastąpić w jednym ruchu. Niewykluczone, że w poszczególnych obszarach stopniowo tworzono by równoległe ramy prawne w gronie zainteresowanych państw, aż w pewnym momencie proces przenoszenia Unii zostałby zinstytucjonalizowany.

  1. Scenariusz instytucjonalizacji podziału na centrum i peryferie 

Uważam ten scenariusz za najbardziej prawdopodobny. Pełzająca, punktowa integracja może nie wystarczyć w obecnym dynamicznym otoczeniu międzynarodowym. Kolejne 2 scenariusze to z kolei terapia szokowa, która niesie za sobą duże ryzyka, a do ich wystąpienia konieczny będzie splot wielu okoliczności.

Tymczasem różne kręgi integracji są już dzisiaj w zasadzie faktem. Nie wszystkie kraje UE przyjęły euro i nie wszystkie znajdują się w unii bankowej. Prokuratura Europejska również nie obejmuje wszystkich państw. Co więcej, w traktatach istnieje gotowy mechanizm tzw. wzmocnionej współpracy, który pozwala pod pewnymi warunkami grupie co najmniej 9 krajów na pogłębienie integracji (w ten sposób powołano właśnie m.in. Prokuraturę Europejską) w drodze głosowania większością kwalifikowaną (przy czym w zakresie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa obowiązuje jednomyślność).

Do tej pory mechanizm ten wykorzystywano oszczędnie z obawy przed upowszechnieniem się i defragmentacją Unii, jednak narastające różnice interesów państw członkowskich mogą zwiększyć jego popularność. Ze względu na wymóg jednomyślności trudno będzie zastosować to rozwiązanie do zniesienia weta w unijnej polityce zagranicznej, ale można je wykorzystać na innych polach, np. w obszarze polityki zdrowotnej, socjalnej lub współpracy wymiarów sprawiedliwości i policji.

Zresztą instytucjonalizacja podziału na centrum i peryferie może następować stopniowo również w ramach wcześniej opisanych scenariuszy. Gdybym miał opisać, jak może wyglądać przyszła Unia ewoluująca w scenariuszu różnych poziomów integracji, to wskazałbym na następujący schemat.

Pierwszy krąg stanowiłby dzisiejszy rdzeń Unii ze wspólnym budżetem i polityką podatkową (przynajmniej w części), wspólną polityką migracyjną (ze względu na konieczność zapełnienia dziury demograficznej), zasadą większości kwalifikowanej w polityce zagranicznej oraz wzmocnionymi kompetencjami w obszarze bezpieczeństwa i obrony, np. wspólnymi zakupami uzbrojenia. 

Krąg zewnętrzny, do którego przynależałaby przynajmniej część państw naszego regionu i dzisiejsze kraje kandydujące umownie, można by nazwać Europejskim Obszarem Gospodarczym+. Oznaczałby ono członkostwo we wspólnym rynku i unii celnej, akceptację unijnej polityki konkurencji, pomocy publicznej i klimatycznej (to kwestia zabezpieczenia konkurencyjności państw rdzenia), udział w niektórych instrumentach unijnego budżetu, rolę konsultacyjną przy stanowieniu unijnego prawa i kooperację w pozostałych wybranych politykach, np. związanych z wymianą danych policyjnych lub konsultacji w obszarze polityki zagranicznej.

Oczywiście taka integracja gospodarcza musiałaby się wiązać również z akceptacją orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE zapewniającego spójną wykładnię przepisów. To oznacza, że w jakiejś formie do państw drugiego kręgu stosowano by mechanizm „pieniądze za praworządność”, choć w tym przypadku zapewne zmieniono by go na „dostęp do rynku za praworządność”. Rdzeń Unii argumentowałby następująco – skoro wasze sądy stosują prawo unijne i orzecznictwo Trybunału, to musimy mieć pewność, że są niezależne. Potrzebujemy więc mechanizmu monitorowania i egzekwowania praworządności.

Można sobie wyobrazić jeszcze trzeci krąg integracji (obejmujący np. Turcję lub Afrykę Północną) dotyczący polityki migracyjnej i azylowej, energetycznej (głównie chodzi o dostawy gazu, a w przyszłości wodoru i energii z OZE tam produkowanej) i handlowej.

Co zmiany w Unii oznaczają dla Polski? 

Który z tych scenariuszy jest najkorzystniejszy dla Polski? Przypomnijmy, że zgodnie z danymi GUS-u w 2021 r. do UE trafiło 75% naszego eksportu, a z Unii pochodziło 54% naszego importu towarów, przy czym na Niemcy przypadło prawie 29% naszego eksportu (drugie są Czechy z wynikiem niecałych 6%). 

Ta bardzo ogólna statystyka nie pokazuje całości obrazu, np. tego, jaki procent wartości dodanej towarów wyeksportowanych został rzeczywiście wytworzony w Polsce. Podstawowa obserwacja jest jednak niezmienna – Polska w skali świata jest małą gospodarką uzależnioną od eksportu do Unii. Trudno oczekiwać, żeby w przewidywalnej przyszłości ten stan rzeczy mógł ulec zmianie.

Stąd utrzymanie dostępu do wspólnego rynku UE i jego pogłębienie było od zawsze jednym z głównych celów polskiej polityki europejskiej. Drugim było hamowanie instytucjonalizacji podziału na centrum i peryferie w obawie przed defragmentacją wspólnego rynku i wprowadzeniem barier w dostępie do niego dla polskich eksporterów.

Do tego doszła niechęć do przyjęcia Euro powodowana doświadczeniami południa Unii i nastrojami społecznymi (choć w wyniku inflacji i deprecjacji złotówki nie można wykluczyć wzrostu akceptacji społecznej dla wspólnej waluty w przyszłości). Za rządów PiS-u do tych strukturalnych napięć doszły jeszcze konflikty związane z tzw. sporem o praworządność, polityką migracyjną i kwestiami światopoglądowymi.

Moim zdaniem UE bezpowrotnie kroczy drogą dalszej integracji i o ile nie wydarzy się jakiś tektoniczny wstrząs, jak np. dojście do władzy w kluczowych krajach Unii sił politycznych chcących naprawdę, a nie tylko deklaratywnie, cofnąć integrację, to nie ma możliwości zatrzymania tego procesu. Do rozstrzygnięcia zostaje tylko kwestia, czy Polska dołączy do pierwszego kręgu integracji, czy pozostanie w luźniejszych relacjach z Unią.

Rdzeń Unii postawiony bowiem przed wyborem między ściślejszą integracją, aby utrzymać spoistość i zwiększyć podmiotowość międzynarodową UE, a utrzymywaniem za wszelką cenę obecnej struktury w gronie 27 państw zawsze wybierze tę pierwszą opcję. Wynika to z prostej kalkulacji Niemiec i Francji – kraje naszego regionu są tak uzależnione od unijnego obiegu gospodarczego, że nie mają wyboru i zgodzą się na wycofanie do drugiego kręgu integracji w zamian za utrzymanie powiązań gospodarczych ze wspólnym rynkiem.

Obecna zadyszka francusko-niemieckiego przywództwa niczego tutaj nie zmienia, bo taki jest nieubłagany rachunek potencjałów ekonomicznych. Nasz region potrzebuje jeszcze wielu lat rozwoju, budowy własnego potencjału, transferu technologii od państw niezaangażowanych bezpośrednio w dynamikę relacji wewnątrzunijnych, rozbudowy sieci powiązań politycznych, gospodarczych, infrastrukturalnych i soft power, aby zniwelować tę różnicę potencjałów. Wszystko to przy założeniu konsensusu elit krajów EŚW dotyczącym potrzeby takiego działania, co przecież wcale nie jest oczywiste.

Dziś jedynym podmiotem zewnętrznym zdolnym do częściowego zniwelowania tej nierównowagi i zainteresowanym utrzymaniem Unii w obecnym kształcie są Stany Zjednoczone. Po pierwsze, nasz region pokazał wolę i zdolność zaangażowania się po stronie USA w obronę dotychczasowego porządku międzynarodowego. Po drugie, Unia z krajami EŚW na pokładzie jest mniej nastawiona na konfrontację gospodarczą i emancypację strategiczną od Stanów niż ta zredukowana do swojego rdzenia.

Wyobrażam sobie, że poważne wejście USA do naszego regionu z gwarancjami i kredytami eksportowymi oraz zachęcające amerykańskie korporacje do lokowania u nas zaawansowanych łańcuchów swojej produkcji byłoby silnym sygnałem wysłanym za Odrę dotyczącym znaczenia Europy Środkowo-Wschodniej dla amerykańskiej polityki międzynarodowej. 

Jednocześnie integracja gospodarcza z Unią krajów naszego wschodniego sąsiedztwa (w jakiejś formie też i Białorusi, której sytuacja całkowicie zmieni się w razie przegrania przez Rosję wojny) może zwiększyć siłę przetargową krajów naszego regionu vis-a-vis rdzenia Unii.

Ostatecznym argumentem, jakiego mogłyby użyć Stany, byłaby rezygnacja z parasola strategicznego nad Unią i przeniesienie zainteresowania wojskowego do krajów naszego regionu. Dzisiaj to tylko fantazja – ani elity amerykańskie nie są z pewnością gotowe na taki krok, ani nie jest powiedziane, że Niemcy za wszelką cenę chciałyby utrzymania amerykańskiej obecności (może właśnie byłby to ostateczny impuls do budowy wspólnej unijnej polityki zagranicznej i obronnej).

***

Pole manewru Polski jest ograniczone. Wynika to z prostej kalkulacji naszego potencjału jako europejskiego kraju średniej wielkości i defragmentacji regionu. Dzięki zaangażowaniu w pomoc Ukrainie i amerykańskiej decyzji o wsparciu tej części Europy mamy dzisiaj swoje 5 minut i, jak mawiają Anglosasi, „boksujemy powyżej swojej wagi”. Ten okres dobiegnie jednak końca.

Uważam, że moment przesilenia w wewnątrzunijnych relacjach może nadejść nie wskutek wojny na Ukrainie, ale za kilka lat w trakcie negocjacji nowych, wieloletnich ram finansowych UE (obecne obowiązują do 2027 r.). Polityka spójności dla wielu krajów naszego regionu będzie stawała się coraz mniej istotna ze względu na rozwój gospodarczy. 

Jednocześnie 2 transformacje – klimatyczna i cyfrowa – oraz budowa autonomii strategicznej spowodują, że to właśnie te obszary staną się centrum zainteresowania nowego budżetu unijnego. To nie kraje naszego regionu byłyby głównymi beneficjentami tak zdefiniowanych nowych priorytetów wydatkowych Unii.

Jeśli do tego dorzucimy mechanizm „pieniądze za praworządność”, to niektóre kraje naszego regionu mogą zacząć sobie zadawać pytania, czy rachunek zysków i strat unijnego budżetu jest dla nich nadal korzystny. Oliwy do ognia dolewa fakt, że od 2028 r. ma się rozpocząć spłata pożyczek zaciągniętych przez UE na sfinansowanie Krajowych Planów Odbudowy, jednak z tego tytułu Polska póki co środków nie otrzymała. W efekcie może to doprowadzić do kryzysu w negocjacjach, który stanie się zapalnikiem realizacji któregoś z opisanych wyżej scenariuszy rozwoju wspólnoty.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.