Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Czy youtuber martwi się o wpłaty darczyńców na Patronite bardziej niż o prawa autorskie?

Czy youtuber martwi się o wpłaty darczyńców na Patronite bardziej niż o prawa autorskie? Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Poszanowanie własności zajmuje centralne miejsce w myśleniu republikańskim. I słusznie. Problem jednak zaczyna się wtedy, gdy próbujemy traktować w dokładnie ten sam sposób własność intelektualną i gdy za wszelką cenę chcemy ją chronić w takim samym zakresie, za pomocą tych samych narzędzi co każdą inną własność. Jest to poważny błąd, który nie służy ani twórcom, ani użytkownikom.


Moją intencją nie jest pozbawienie wytworów ludzkiego intelektu jakiejkolwiek ochrony prawnej. To byłoby katastrofalne w skutkach. Jednak uporczywe nazywanie każdego nieautoryzowanego wykorzystania cudzej twórczości kradzieżą, podobnie jak powtarzanie, że za każdy kontakt z czyjąś własnością intelektualną musi być zapewnione wynagrodzenie, jest równie szkodliwe – podkreślmy to jeszcze raz – dla twórców i użytkowników.

Piractwo to kradzież jak każda inna?

Musimy wyraźnie odróżnić własność (w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, odnoszącą się do dóbr materialnych) od własności intelektualnej. Posłużę się przykładem, w którym sam występuję jako twórca. Zupełnie czymś innym jest dla mnie sytuacja, kiedy student skseruje moją książkę, od tej, gdyby ukradł mi pióro czy stówę z portfela.

Stąd mój sprzeciw, gdy słyszę, że piractwo to „kradzież jak każda inna”. Podobnie, gdy ktoś szacuje straty branży muzycznej, mnożąc liczbę pirackich kopii przez średnią cenę zakupu płyty. Wiara, że nastolatek z gigabajtami plików mp3 uszczuplił przychody branży o setki tysięcy złotych jest, mówiąc delikatnie, naiwna.

Wszystkie instytucje prawne, które stworzyliśmy po to, aby upodobnić własność intelektualną do tej „prawdziwej” – patenty, prawo autorskie, design – miały doprowadzić do tego, że twórca będzie posiadał swoje dzieło na wyłączność i ewentualnie będzie mógł udzielać licencji. Problem w tym, że własność intelektualna kopiuje się bardzo łatwo, a jej granice są tak nieostre, że nawet wytoczenie najcięższego oręża prawnego nie sprawia, że da się kontrolować jej rozpowszechnianie.

Co ciekawe, z tego faktu część komentatorów (głównie ze „środowisk twórczych”) wyprowadza wniosek, że powinniśmy zaostrzać ochronę prawną albo wprowadzać mechanizmy rekompensujące straty, np. obejmować wszelką możliwą elektronikę osławioną opłatą reprograficzną, tj. kilkuprocentowym „podatkiem” za to, że potencjalnie sprzęt ten może służyć do nieautoryzowanego kopiowania plików. Jest to jednak droga donikąd. Dlaczego?

Po pierwsze, dlatego że piractwo staje się w Polsce coraz mniejszym problem. Od czasów upowszechnienia się przystępnych cenowo serwisów streamingowych skala nieautoryzowanego obrotu plikami bardzo się zmniejszyła.

Po drugie, mechanizmy, takie jak opłata reprograficzna, nie są konieczne do tego, aby powstawała wartościowa twórczość. Sposoby monetyzacji, którymi dysponują twórcy, są bowiem coraz bardziej zróżnicowane i przy tym nieoczywiste.

Dobrym przykładem mogą być podcasty. Choć Spotify zasadniczo nie wynagradza w żaden sposób ich twórców, oni i tak (w liczbie 3,6 miliona) udostępniają swoje dzieła na tej platformie. W tej gigantycznej liczbie nie brak bardzo wartościowych treści. Co więcej, popularniejsi twórcy nie mają problemu z zapewnieniem godnego finansowania swoich projektów.

Nie tylko czasy się zmieniają, źródła dochodów też

Musimy więc przyjąć do wiadomości, że nie za każde wykorzystanie twórczości będzie przysługiwało wynagrodzenie. Po prostu czasy się zmieniają, a wraz z nimi źródła przychodów, np. w branży muzycznej dziś najlepiej zarabia się na koncertach. Sprzedaż płyt i innych nośników to obecnie kwoty pomijalne w tym biznesie.

Wcześniej było odwrotnie – nawet wyprzedane trasy koncertowe nie dawały zysku. Były raczej traktowane jako promocja płyty, która miała dzięki temu lepiej się sprzedawać. Znakomitym przykładem jest trasa promująca album The Wall, która choć wyprzedana, to w połączeniu z wysokimi kosztami produkcji sprawiła, że muzycy Pink Floyd musieli do niej dopłacić.

Chcę wyraźnie powiedzieć, że nie wierzę, że zmiany w prawie autorskim mogą poprawić sytuację. Ostatnie nowelizacje idą bowiem raczej w odwrotnym kierunku, np. bezzasadnie wydłużają ochronę (dziś jest to już 70 lat od śmierci autora). Do tego wciąż utrzymujemy w mocy przepisy aż nieprzyzwoicie korzystne dla twórców, jak chociażby 44 artykuł Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który w głośnej sprawie pozwolił Andrzejowi Sapkowskiemu domagać się dodatkowego wynagrodzenia od twórców gry Wiedźmin, choć przy podpisywaniu umowy pisarz nie był zainteresowany udziałem w zyskach, a jedynie otrzymaniem określonej kwoty z góry.

Jego żądanie w społecznym odbiorze było uważane za absurdalne. Gdy jednak zapoznamy się z treścią przepisu mówiącego, że „w razie rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych lub licencjobiorcy twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd”, to okaże się, że prawo chroni twórców, którzy podjęli złą decyzję biznesową. Co ciekawe, mechanizm ten nie działa w odwrotną stronę, tj. gdy wynagrodzenie autora jest bardzo wysokie, a korzyści nabywcy praw niskie.

Użytkownicy chcą nagradzać swoich twórców

Nadzieję widzę w technologii. Gdy na przełomie XX i XXI wieku przychody branży muzycznej spadały (w związku z malejącą sprzedażą płyt), przyszedł ratunek w postaci streamingu. Dzięki niemu sektor ten odbił się z dołka – 14 miliardów dolarów przychodów rocznie w 2014 roku – i powrócił w 2019 roku do poziomu powyżej 20 miliardów, który poprzednio był notowany przed 2005 rokiem.

Oczywiście można narzekać, że platformy streamingowe wypłacają bardzo niskie kwoty za odtworzenie. Nie chciałbym unikać dyskusji o „sprawiedliwym” podziale tortu między platformy i twórców. Pamiętajmy jednak, że ograniczeniem jest cenowy „próg bólu” abonentów tych serwisów. Problem piractwa muzycznego rozwiązał się dzięki temu, że bogata oferta jest dostępna w bardzo niskich cenach, np. muzyka dla studentów za ok. 10 złotych miesięcznie.

My, twórcy, musimy więc się pogodzić, że nie zawsze możemy zarabiać na tym, co uważamy za esencję swojej działalności. Na szczęście jednak istnieją modele biznesowe, które nadal pozwalają nas sensownie wynagradzać.

Praktyka weryfikuje także rozpowszechnione w niektórych środowiskach przekonanie, że należy walczyć z każdym nieautoryzowanym kopiowaniem, bo nikt nie będzie chciał płacić za coś, co można łatwo pobrać za darmo. Wystarczy jednak spojrzeć na serwisy, takie jak Patronite, których istnienie potwierdza gotowość odbiorców do wynagradzania twórców mimo istnienia bezpłatnego dostępu do efektów ich pracy.

Nie chciałbym dorobić się etykietki bezkrytycznego techno-entuzjasty. Mam świadomość tego, że technologię trzeba pilnować. Nie chodzi tu wyłącznie o podział zysków między gigantami-dostawcami usług a twórcami. Mam na myśli działania, które sprawią, że np. oceniający prawidłowość wykorzystywania cudzej twórczości na YouTubie algorytm Content ID był bardziej kompatybilny z polskim prawem cytatu.

To wszystko nie powinno nam jednak przesłonić dość oczywistego faktu, jak wielu utalentowanych twórców nie zaistniałoby w zbiorowej świadomości bez tych platform. Nie mam wątpliwości, że sam YouTube zrobił więcej dobrego dla promowania twórców niż wszystkie fundacje wspierania twórczości, hojnie sponsorowane programy popularyzacji czy organizacje zbiorowego zarządzania razem wzięte.

Zamiast walczyć, zaakceptujmy rzeczywistość

Wiele osób podejmuje bezsensowną walkę o utrzymanie XIX-wiecznego spojrzenia na prawo autorskie. Mają oni przekonanie, że tylko silne prawo eliminujące każde nieautoryzowane wykorzystanie własności intelektualnej może zapewnić twórcom odpowiednią zachętę do działania.

Uważają, że bez silnego czasowego monopolu, jaki daje np. prawo autorskie, twórcy nie osiągną dostatecznego zwrotu z inwestycji swojego wysiłku kreatywnego. W efekcie przestaną tworzyć i społeczeństwo zostanie pozbawione dobrej jakości własności intelektualnej.

Ten punkt widzenia nie wytrzymuje jednak konfrontacji z rzeczywistością. W XXI wieku powodem do zmartwień nie jest zbyt niska podaż, ale to, że nie radzimy sobie z ogarnianiem obfitości. Temu zagadnieniu poświęciłem książkę, której nadałem podtytuł Tragedia niematerialnej obfitości.

Z faktu, że w istocie mamy nadmiar osób chętnych do tworzenia, nie wyprowadzam, rzecz jasna, wniosku, że powinniśmy skazywać twórców na biedowanie. Istnieją bowiem sposoby zarabiania, które nie wymagają bezwzględnego wykorzystywania prawa autorskiego w formule „wszystkie prawa zastrzeżone”. Chociażby wielka popularność licencji Creative Commons pokazuje, że w znacznie łagodniejszej formule – „pewne prawa zastrzeżone” – też da się godnie zarabiać. To będzie jednak możliwe, jeśli własności intelektualnej nie będziemy traktować jako świętej, (prawie) nieograniczonej, ekskluzywnej i niepodlegającej dyskusji. To dla dobra nas wszystkich – twórców i użytkowników.