Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kościół zbrodniczą organizacją? 5 mitów o Świętej Inkwizycji

Kościół zbrodniczą organizacją? 5 mitów o Świętej Inkwizycji Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Święta Inkwizycja to królowa sporów między katolikami a przeciwnikami Kościoła. Odwołanie się przez tych drugich do Świętego Oficjum ma być koronnym dowodem na to, że Kościół jest z zasady zły, nawet jeśli zdarza mu się robić dobre rzeczy. Co z tego, że np. prowadzi szeroką działalność charytatywną, skoro kiedyś stał na czele bezlitosnej „policji myśli” będącej – jak niektórzy sądzą – prefiguracją dwudziestowiecznych systemów totalitarnych. Gdy pochylimy nad źródłami historycznymi, okaże się, że historia Inkwizycji nie jest aż tak czarna, jak ją malują jej najwięksi krytycy. 

Skuteczna apologia Świętego Oficjum

Według krytyków Kościoła inkwizycyjna przeszłość pokazuje, że jeśli Kościołowi udaje się robić coś dobrego, to jedynie przez przypadek, a dzisiejsi katolicy są – tak czy inaczej – ideowymi spadkobiercami tych, którzy w okrutny sposób ograniczali ludzką wolność.

Apologia w temacie Inkwizycji sprowadza się często do wykazania, że zła Inkwizycja była czymś, co wydarzyło się pomimo nauki Kościoła Katolickiego – stanowiła wypadek przy pracy, była czymś negatywnym, ale przechorowanym już przez tę religijną instytucję i po wyciągnięciu wniosków została zamknięta na zawsze.

Z idącą znacznie dalej apologią Świętej Inkwizycji (sam przymiotnik „świętej” może rozdrażniać w świetle popkulturowych wyobrażeń o zbrodniczości tej organizacji) spotkałem się po raz pierwszy w książce Romana Konika pod wiele mówiącym tytułem W obronie Świętej Inkwizycji. To zwięzłe, popularno-naukowe opracowanie ukazało się w 2004 r. Znakomitym uzupełnieniem publikacji jest wykład wygłoszony przez autora w Bydgoszczy.

Roman Konik to pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego, doktor (dziś już habilitowany) w zakresie filozofii, zwłaszcza estetyki. Przez jakiś czas studiował w Rzymie, gdzie na marginesie innych zajęć zgromadził sporo archiwalnych dokumentów na temat Inkwizycji. Planował opublikować sporych rozmiarów pracę naukową, ale namówiony przez wydawcę przygotował tekst przeznaczony dla szerokiego grona odbiorców. Nie zrezygnował jednak z rozbudowanego aparatu przypisów, a one stanowią w literaturze apologetycznej element znacznie podnoszący wiarygodność.

Jak podkreśla Roman Konik, wiele osób krzywi się na to, co napisał, ale nikt nie podjął z nim merytorycznej polemiki. Autor prawdopodobnie nie przesadza w tym, co mówi. W samym internecie powinno roić się od tekstów obalających tezy Romana Konika, tym bardziej, że jego książka nie zalicza się do niszowych, ale odnotowała – jak podkreśla autor – dobre wyniki sprzedażowe i po prawie 20 latach od premiery z jej dostępnością nie ma najmniejszego problemu.

Konik argumentuje, że konstrukt, jakim była Inkwizycja, stanowił w epoce, w jakiej powstał, a więc w średniowieczu, coś potrzebnego, nowoczesnego i dobrego. Autor książki dowodzi, że Święte Oficjum (jak każda organizacja) nie ustrzegło się błędów i wyrodnych inkwizytorów (takim był np. słynny Konrad z Marburga), ale sama w sobie stanowiła coś w pełni zgodnego z nauczaniem Kościoła. 

Skąd tak śmiała, dla wielu bezczelna wręcz teza? Przecież stanowi ona kontrę dla popularnego przekazu, jakoby zamordystyczna Inkwizycja została wszczepiona do tolerancyjnego i pluralistycznego społeczeństwa. Pochylmy się więc nad pięcioma wybranymi mitami na temat Świętej Inkwizycji.

1. Inkwizycja jako wróg nauki

W popkulturze rozpowszechniony jest obraz Świętego Oficjum jako hamulca postępu, ścigającego światłych naukowców i palącego nieprawomyślnych myślicieli na stosach. Popularne kazusy, takie jak chociażby sprawa Galileusza czy Giordana Bruna, były jednak znacznie bardziej skomplikowane, niż przedstawia to antykościelna propaganda.

Dla przykładu Giordano Bruno, słynny heretyk spalony na placu Campo di Fiori w 1600 r., nie był po prostu światłym naukowcem, który zderzył się z ciemnotą i zacofaniem. Choć rzeczywiście wykładał na uniwersytecie, to nawet z hasła w encyklopedii PWN (nie mówiąc o bardziej szczegółowych opracowaniach) dowiemy się, że parał się okultyzmem, zaś poziom jego wiedzy matematycznej i teorii Kopernika był bardzo wątpliwy.

Jeżeli dodamy do tego fakt, że Giordano Bruno był członkiem zakonu dominikanów, to okaże się, że jego sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Sposób polemiki z dogmatami katolickimi (Bruno najzwyczajniej w świecie z nich wulgarnie szydził, co potwierdziło wielu świadków) sprawił, że popadł nie tylko w niełaskę Kościoła katolickiego, ale został również ekskomunikowany przez luteranów i kalwinów.

Bruno sam nazywał siebie „synem nieba i matki ziemi”, chciał założyć nowe wyznanie i dzięki temu zdobyć polityczne wpływy. To zaś zbliża go do kogoś w rodzaju przywódcy sekty, aniżeli bojownika o prawdę naukową. 

Choć oczywiście z perspektywy dzisiejszego rozumienia praw człowieka spalenie na stosie jest nieakceptowalne, to w owych czasach Bruno był realnie niebezpieczny dla porządku publicznego.

Galileusz natomiast był naukowcem, a jego heliocentryczna teoria nie spotkała się ze zrozumieniem Inkwizycji – był sądzony i skazany (choć nie na stos, to na karę kanoniczną, modlitewną). Rzadko jednak mówi się o tym, że Galileusz miał pod górkę z ówczesnym środowiskiem naukowym.

Dziś wiemy, że posiadał dobrą intuicję, ale wówczas nie umiał udowodnić swoich racji. Udało się to, choć też nie od razu, Mikołajowi Kopernikowi. Heliocentryczny model świata, mimo że jest oczywisty dla ludzi XXI w., to jednak bardzo nieintuicyjny. Nie czujemy bowiem ruchu Ziemi, a zmysły mówią nam, że to Słońce przesuwa się po niebie.

Jednym z oskarżycieli Galileusza w procesie był św. Robert Bellarmin, który atakował twierdzenia z pozycji naukowych, a nie światopoglądowych. Bellarmin miał stwierdzić, że gdyby Galileusz posiadał dowody naukowe na heliocentryzm, to nie zawahałby się ich uznać. Nie bez znaczenia był też osobisty spór Galileusza z papieżem.

2. Mit krwiożerczego inkwizytora. Imię róży i hiszpańska Inkwizycja

Roman Konik w swej książce odnosi się także do spopularyzowanej przez Umberto Eco w książce Imię róży (i powielonej w filmie) czarnej legendzie Bernarda Gui, inkwizytora Tuluzy (Francji), rzekomo zaburzonego człowieka obsesyjnie tropiącego heretyków.

W świetle dokumentów (a tych nie brakuje) w czasie szesnastoletniej inkwizytorskiej posługi (1307-1324) Bernard Gui przekazał ramieniu świeckiemu 42 osoby, z których nie wszystkie trafiły na stos. Poza tym był człowiekiem gruntownie wykształconym. Z książki Romana Konika dowiadujemy się, że legendarny inkwizytor Tuluzy wydawał 1 wyrok skazujący na 100 rozpatrywanych spraw.

Duży wpływ na takie, a nie inne postrzeganie tej organizacji kościelnej ma mit hiszpańskiej Inkwizycji, który do naszej świadomości przebił się dzięki słynnemu skeczowi Monty Pythona i filmowi Miloša Formana Duchy Goi. W tym kontekście Roman Konik jasno wykazuje, że w dziejach Kościoła nie było jednej Inkwizycji – działała z różną intensywnością w poszczególnych krajach, np. w Polsce była mało znacząca.

Hiszpańska Inkwizycja powstała z końcem XV w. z nadania świeckiego, królewskiego, nie zaś papieskiego, jak to było w przypadku wszystkich innych Inkwizycji. Trudno się jednak nie zgodzić, że Inkwizycja hiszpańska była bardzo upolityczniona, wyczulona na tropienie ukrytych muzułmanów i żydów. Wiązało się to ze specyfiką tego konkretnego regionu, z jego historią i problemami. 

Nawet jednak dla tej hiszpańskiej (być może najtrudniejszej do obrony) Inkwizycji statystyki nie wyglądają bardzo źle. Te uznawane za najmniej łaskawe mówią o 30 tys. osób spalonych na stosie podczas kilku stuleci działania tamtejszego oficjum (we wszystkich regionach razem wziętych).

Słynny ówczesny inkwizytor Tomas de Torquemada (XV w.) miał „na koncie” podczas 15 lat inkwizytorskiej posługi maksymalnie (według najmniej życzliwych mu szacowań) 2 tys. osób skazanych na stos. Warto dodać, że często byli to ludzie sądzeni za pospolite przestępstwa, będące m.in. heretykami. Jego ocalałe prywatne zapiski pokazują, że opanowanie i dążenie do prawdy uważał za cechy dobrego inkwizytora.

Jak zauważa Rafał Ziemkiewicz w swoim słynnym tekście Stosy kłamstw o Inkwizycji, Torquemada nie miał potrzeby kreowania się w prywatnych zapiskach na kogoś, kim nie był. Na działania inkwizycyjne, trochę łagodniejsze czy trochę surowsze, istniało społeczne przyzwolenie. Autor porównuje też powyższe statystyki z liczbą osób, które parę wieków później, w republikańskiej Hiszpanii, straciły 60 tys. ludzi za „przestępstwa” pokroju arystokratycznego urodzenia lub zbyt wysokiego wykształcenia.

3. Polowanie na czarownice?

Kolejną, niby prostą, a jednak zaniedbywaną sprawą, jest konieczność różnicowania Inkwizycji na katolicką i protestancką. W poreformacyjnym „polowaniu na czarownice” prym wiodą niekatolickie Niemcy i kraje anglosaskie (słynne Salem, gdzie odbyły się procesy czarownic, to dzisiejsze Stany Zjednoczone). 

O ile współczesny prostestantyzm kojarzyć się może z nurtem postępowym czy pentakostalnym, o tyle w czasach poreformacyjnych wiązał się z dużym wyczuleniem na grzech, a to powodowało większą dbałość o eliminowanie jego przejawów z życia publicznego. Ostatecznie nurt purytański nie był domeną krajów katolickich. Powołując się na książkę Levacka Polowanie na czarownice w Europie, Ziemkiewicz pisze o 300 tys. spalonych w XVI w. czarownic. 2/3 tych statystyk wygenerowały protestanckie Niemcy, zaś 70 tys. – funkcjonująca bez jedności z Rzymem Anglia.

4. Inkwizycja a kontekst społeczny

By dobrze zrozumieć Inkwizycję, należy porzucić tzw. błąd historycyzmu, który każe nam odczytywać postępowanie ówczesnych ludzi z perspektywy dzisiejszych kategorii myślenia i kontekstu społecznego.

Po pierwsze, to nie od Inkwizycji zaczęło się wzywanie do zmiany postępowania tych, którzy nie podzielali średniowiecznego światopoglądowego mainstreamu. Średniowieczna europejska cywilizacja odbudowana w oparciu o Kościół katolicki na gruzach Rzymskiego Imperium w tej, a nie innej religii widziała ład społeczny, zaś w atakach na nią zagrożenie tego ładu. Prawdopodobnie nie ma zresztą i nie było w historii świata cywilizacji, która nie traktowałaby pewnej grupy poglądów jako zagrożenia dla porządku i nie starała się ich rugować (dzisiaj widać to bardzo dobrze w kontekście tzw. kultury woke).

W średniowiecznej societas perfecta ludzie nie traktowali religii jako ozdobnika do życia prywatnego i społecznego, a życie doczesne cenili niżej niż wieczne, i to nie tylko na poziomie deklaracji. 

W XII w., gdy powstała Inkwizycja, Kościół nie byłby w stanie narzucić władzy świeckiej pomysłu rozliczania ludzi z tego, w co wierzą. Musiało istnieć poparcie możnych. Prosty lud także nie był ubezwłasnowolniony, niezdolny do buntu. Musiało istnieć przyzwolenie, „klimat epoki” i jakiś rodzaj legitymizacji.

Średniowieczni heretycy (a zwłaszcza herezjarchowie, czyli liderzy heretyckich ruchów) nie byli po prostu „osobami o innych poglądach”. Idee mają konsekwencje. Średniowieczne herezje (w tym najpopularniejsza – katarska) opierały się na manicheizmie, ten zaś na radykalnym zanegowaniu dóbr doczesnych. To zaś prowadziło np. do nieprzestrzegania cywilnych umów, niechęci do ochrony zdrowia czy przekazywania życia (tu, na ziemi, nie należało bowiem o nic się starać). Państwo nie miało interesu we wspieraniu ruchów heretyckich, postrzegało ich zwalczanie jako konieczne dla obrony społecznego ładu.

No dobrze, ale dlaczego Kościół dał się w to wplątać? Przecież Chrystus nikogo nie palił na stosie. Co do zasady, Inkwizycja też nie. Mogła ocenić jedynie, czy występuje herezja, czy jej nie ma.

W Kościele zresztą takie orzekanie wciąż się odbywa. Kongregacja Nauki Wiary to współczesne przedłużenie Inkwizycji, tyle że dawniej heretyk mógł zostać przekazany ramieniu świeckiemu i to tam właśnie zdarzało się palenie na stosie. 

Jednak takie sytuacje, choć sensacyjne, zdarzały się rzadko i nie miały charakteru masowego (tym bardziej ludobójczego). Podobnie tortury występowały, ale dochodziło do nich nieporównywalnie rzadziej niż w typowo świeckich sądach. Jak podaje Roman Konik, w przypadku Inkwizycji hiszpańskiej tortury stosowano w 1 na 10 przypadków.

Kolejna sprawa – Inkwizycja była trybunałem, nie stanowiła kolektywu powołanego ad hoc z przypadkowych ludzi, tym bardziej nie była organizacją tajną rodem ze spiskowych teorii. Oficjum kojarzy się z zakonem dominikanów. Słusznie. To w nim bowiem znajdowały się osoby wykształcone i to z nich rekrutowali się sędziowie na mocy bulli papieskiej. Co więcej, w średniowiecznej Inkwizycji byli też franciszkanie – ten fakt pozwala zrewidować nieco naiwne, pacyfistyczne wyobrażenie o zakonie św. Franciszka.

5. Inkwizycja a ówczesne prawo karne

Inkwizycja działała według procedur (zachowała się np. Księga Inkwizycji, czyli swoisty podręcznik, autorstwa Bernarda Gui), co stanowiło krok naprzód, bo nim zaczęła ona funkcjonować, dochodziło do samosądów wobec heretyków, a w najlepszym wypadku do wyjątkowo surowych procesów w majestacie prawa

W inkwizycyjnym trybunale przysługiwał obrońca z urzędu, świadkowie zaś mieli prawo odmowy zeznań obciążających osoby z ich rodziny, ulgowo traktowane były osoby uznane za niepoczytalne. Oskarżony mógł także wyjść za poręczeniem. To zdobycze cywilizacji, którymi szczyci się dzisiejsza Europa. 

Roman Konik dotarł do dokumentów, z których wynika, że pospolici przestępcy symulowali religijne pobudki swoich czynów, gdyż woleli być sądzeni przez trybunał inkwizycyjny. W świetle potocznych wyobrażeń o Inkwizycji takie informacje jawią się jako zadziwiające. Heretyk miał sporo przestrzeni, by najgorszej kary nie otrzymać. Mógł odwołać swoje poglądy i postępowanie, otrzymać karę kanoniczną polegającą np. na odmawianiu określonych modlitw, przywdzianiu stroju pokutnego, pobycie w klasztorze przez jakiś czas, a czasem – co było już karą bardzo dotkliwą – udaniu się w daleką pielgrzymkę.

Ktoś powie, że to zwykłe łamanie ludzi. Gdyby jednak spojrzeć na współczesne prawo karne, można by dostrzec, że ono także zmusza ludzi do zmiany ich postaw i nakłada kary, gdy do takiej zmiany nie dochodzi.

Obronie Świętej Inkwizycji Roman Konik posługuje się podstawowym – w moim przekonaniu – narzędziem apologetycznym. Jest nim doprecyzowanie pojęć, zniuansowanie spraw, które wrzucane są często do jednego worka. W historii Inkwizycji nie brakuje bowiem szczegółów i szczególików, które rzucają inne światło na sprawę.

Okazuje się bowiem, że wielu podsądnych trafiało na stos m.in. za herezję, nie zaś wyłącznie za nią. Władza świecka sądziła ich nieraz jako pospolitych rzezimieszków. Dowiadujemy się także, że nie każdy, kto trafiał na stos, palony był „osobiście”, nieraz odbywało się symboliczne spalenie jego kukły. Nie wiadomo też, by heretyk, który np. po dobroci opuścił państwo, był jeszcze ścigany poza jego granicami.

Inkwizycja potrafiła też skazywać „swoich ludzi”, czego przykładem jest ukaranie przez papieża więzieniem Roberta de Bougre (XIII w.) za nadużywanie uprawnień. Inkwizytorzy nie byli wbrew czarnej legendzie pozbawieni jakiejkolwiek kontroli. 

Historia pokazuje, że niejednokrotnie praktykujący inkwizytorzy zostawali potem świętymi. Można uznać ten fakt za przejaw wielkiej hipokryzji albo przyjąć, że Oficjum w swojej istocie nie było jednak sprzeczne z Ewangelią.

Nie ulegajmy mitom, sięgajmy do źródeł!

Gdy potoczną, ale niezwykle wpływową wiedzę o Inkwizycji skonfrontuje się ze źródłami i faktami, okazuje się, że nic nie jest na swoim miejscu. Proste, choć wymagające zaangażowania wskazanie co, kto, gdzie, kiedy, po co i dlaczego pokazuje, że współczesny katolik choć nie ma powodu Inkwizycją się zachwycać, nie musi też nieustannie się obawiać, że ktoś wypomni mu, że jest członkiem wspólnoty religijnej o zbrodniczej tradycji.

Zarówno Roman Konik, jak i Rafał Ziemkiewicz przypominają, jak „blado” pod względem liczby ofiar wypada Inkwizycja w porównaniu do okresu Wielkiej Rewolucji Francuskiej (36 tys. w ciągu kilku lat). Różnica jest nie tylko ilościowa, ale i jakościowa.

Trybunały inkwizycyjne oparte były na procedurach i nie służyły do fizycznej eliminacji ludzi. Podstawowym celem było nawrócenie grzeszników. Np. wspomniany już Giordano Bruno, nim finalnie spłonął na stosie, kilka razy stawał przed Inkwizycją i otrzymał liczne szanse na zmianę postępowania lub chociaż opuszczenia kraju.

W 2004 r. Jan Paweł II przeprosił za nadużycia Inkwizycji, jednak nie za całokształt. To wówczas odtajnione zostały archiwa watykańskie, a wieloosobowa komisja złożona także z ateistów dokonała badań historycznych. W nawiązaniu do tych wydarzeń w 2004 r. tygodnik „Polityka” (którego trudno podejrzewać o prokościelne sympatie) opublikował napisany przez Adama Szostkiewicza artykuł pod wymownym tytułem Inkwizycja mniej straszna.

Dziś trudno znaleźć katolików, którzy chcieliby powrotu inkwizycji w dawnej postaci. Czasy się zmieniły, religia znacznie przesunęła się w stronę sfery prywatnej, a prawa jednostki zyskały na znaczeniu. Uczciwość wymaga jednak, by uwzględniać dawne realia i pamiętać, że coś, co dla nas, współczesnych, wydaje się wsteczne, przed wiekami mogło być krokiem naprzód.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.