Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Wizerunek dziecka własnością rodziców? Dziś zdjęcia na Insta, jutro wizyta u terapeuty

Wizerunek dziecka własnością rodziców? Dziś zdjęcia na Insta, jutro wizyta u terapeuty Ilustrację wykonał Marek Grąbczewski

Jeszcze nie tak dawno prawa dzieci w społeczeństwie były marginalizowane. Prowadziło to do patologii, w których kary cielesne wymierzane małoletnim członkom społeczeństwa nie były uznawane za przemoc, ale „sposób na wychowanie”, a zdanie, potrzeby i emocje dzieci uznawane za nieistotne, bo „co tam gówniarze wiedzą”. Chcieliśmy raz na zawsze pozbyć się kulturowego uprzedmiatawiania dzieci, a doszliśmy do momentu, w który stały się one produktami marketingowymi swoich rodziców. Działania rodziców nie zawsze wiążą się ze słodkimi, instagramowymi zdjęciami, które przynoszą dochody, ale także z nadmiernym i niezabezpieczonym eksponowaniem wizerunku dziecka i jego „fajnej rodziny” w social mediach.

Dziecko na sprzedaż

Wojtek Kardyś, specjalista w szeroko rozumianej komunikacji internetowej i digital marketingu, zagotował się. Wszystko z powodu cukierkowych, przepięknych i jakże modnych zdjęć gwiazdy. „Dziubek” wychodzi cudnie, rączka na bioderku leży idealnie, nie gorzej nóżka na nóżkę założona w uroczych klapeczkach. Pełna profeska.

Szkoda tylko, że mówimy o trzyletnim dziecku, dziewczynce, której wizerunek zna co najmniej 41,7 tys. obserwujących. Wiemy, jak wygląda jej pokój, że słodko śpi, czasem wstaje przed 10:00, gdzie jeździ na wakacje, czym lubi się bawić, uwielbia kolor różowy i ślicznie pozuje w kostiumie kąpielowym.

Życie Wiktorii znamy prawie od momentu poczęcia, bo zdjęcia ciążowego brzucha i urodzonego już maleństwa też się pojawiają na profilu. Tylko teraz kasy jakby trochę więcej. Cóż, wizerunek dziecka zdecydowanie dobrze się sprzedaje. 

Fundacje biją na alarm, psychologowie przestrzegają, portale internetowe wskazują na konsekwencje prawne publikowanych w sieci wizerunków nieletnich, a zjawiska sharentingu, oversharentingu i troll parentingu rosną w siłę. Już teraz nie Facebook, lecz przede wszystkim Instagram staje się idealnym medium do pokazywania tego, „jak fajne mam dziecko”.

Kiedyś zdjęcia, także te kompromitujące, a przez babcie i inne ciocie uznawane za urocze, lądowały w rodzinnych albumach, do których nikt niepowołany nie miał dostępu. Co najwyżej mogliśmy się skrzywić podczas ich oglądania i odczuwać zażenowanie, bo ktoś uwiecznił moment, gdy siedzieliśmy na nocniku.

Nikt nas o zgodę nie pytał, podobnie jak teraz instagramowych dzieci. Tylko skala większa, bo wcześniej cudowne chwile beztroskiego dzieciństwa widziało raptem kilka lub kilkanaście osób, a dziś może je zobaczyć cały świat.

Kiedy rodzic chwali się za bardzo

Anna Borkowska i Marta Witkowska, autorki publikacji Sharenting i wizerunek dziecka w sieci. Poradnik dla rodziców, zawarty w tytule termin definiują jako „regularne zamieszczanie przez rodziców w internecie, głównie na portalach społecznościowych, blogach, forach dyskusyjnych, szczegółowych informacji, zdjęć i filmów z życia dzieci”. 

Skala tego zjawiska może być olbrzymia, włącznie z zakładaniem dzieciom osobnych kont w social mediach. Wówczas zyskuje miano oversharenting. Na tym jednak nie koniec.

Te publikacje utrzymane są jeszcze w jakichś ramach, choć niejako sprzedają wizerunek dziecka w sieci, to jednak pozostają w konwencji słodko-cukierkowej i dobrze wyreżyserowanej. Gorzej, gdy dochodzi do publikacji treści kompromitujących, nawet upokarzających dzieci, ukazujących je np. w sytuacjach płaczu lub karania. Wówczas mowa o troll parentingu.

Choć pierwsze dwie z wyżej opisanych czynności wydają się niewinne i wynikają z naturalnej potrzeby pochwalenia się dzieckiem, to mogą prowadzić do zjawisk negatywnych. Wyniki polskiego badania EU KIDS odnotowują, że 51,3% nastolatków, którzy doświadczyli udostępnienia przez rodziców jakichkolwiek informacji w internecie na temat ich życia, odczuwało złość, a 41,6% z nich zostało narażonych na negatywne albo obraźliwe komentarze przez coś, co umieścili w internecie ich opiekunowie.

Frustracja z udostępniania wizerunku bez zgody to jednak najmniejszy problem. Nie wszyscy rodzice zdają sobie sprawę z dużo poważniejszych konsekwencji swoich działań – braku kontroli nad treściami, które umieszczają w sieci, cyberprzemocy, poczucia braku sprawczości i budowania własnej historii przez dzieci już w ich dorosłym życiu i wreszcie zjawiska baby role play, czyli cyfrowego kidnapingu.

Jak czytamy we wspomnianej już wcześniej publikacji Anny Borkowskiej i Marty Witkowskiej, baby role play „to przestępstwo polegające na używaniu skradzionego wizerunku dziecka do realizacji różnych fantazji, w tym seksualnych lub przemocowych przez nieznane osoby”.

I dalej: “Pobrany z internetu wizerunek dziecka umieszczany jest na specjalnie założonym profilu w portalu społecznościowym. Dziecku nadawane jest nowe imię, a na jego profilu dołączany jest opis jego aktywności, tego, co lubi, a czego nie. Osoba udostępniająca wizerunek dziecka może wcielać się w różne role, np. rodzica dziecka. Inni użytkownicy mogą zamieszczać posty i komentarze, budując, na ogół seksualną, narrację wokół neutralnej początkowo fotografii”.

Moje dziecko, moja władza

Coraz większa skala pojawiających się w przestrzeni internetowej zdjęć dzieci i bezmyślnych publikacji ich wizerunku może wynikać z przekonania, że o prywatności dziecka decydują tylko i wyłącznie rodzice. Zgodnie z raportem wykonanym na zlecenie Clue PR takie zdanie miało aż 50% badanych.

Akcji i kampanii społecznych dotyczących bezpieczeństwa dzieci i nastolatków w przestrzeni internetowej przeprowadzono już naprawdę sporo. Jak się jednak okazuje, edukacja przydałaby się także (a może przede wszystkim) ich opiekunom. Aż 20% respondentów powyższego badania przyznało, że udostępnia zdjęcia dzieci dalszym znajomym i nieznajomym (ponad 200 osób). Dostęp do takich materiałów ma więc niemal każdy.

Chociaż wydaje się, że powiedzenie: „dzieci i ryby głosu nie mają” odeszło już do lamusa, to praktyka i badania pokazują coś zupełnie innego. Młodym rodzicom wpaja się, że z dzieckiem trzeba rozmawiać, dbać o jego rozwój i inwestować w jego przyszłość, ale nikt jeszcze chyba głośno i wyraźnie nie stwierdził, że budowanie osobistej marki dziecka jest niczym innym jak jego uprzedmiotowieniem.

Order Uśmiechu i troll parenting

Wydawać by się mogło, że zjawiska sharentingu, oversharenting i troll parentingu są stosunkowo nowe, jednak ich początki mogliśmy obserwować już na początku lat 2000. Jak bowiem inaczej nazwać sprzedaż wizerunku własnego dziecka i rodziny w czołowej stacji telewizyjnej, na dodatek w sytuacjach kryzysowych, krępujących i odartych z intymności, jeśli nie zjawiskiem patologicznym? 

Co więcej, w takim projekcie uczestniczyła psycholog rozwojowa, która na dodatek w kolejnych swoich książkach i publikacjach przekonywała, że „niczego nie żałuje”, a w programach dzieciom żadna krzywda się nie działa. Mowa tu oczywiście o Dorocie Zawadzkiej, najsłynniejszej polskiej Superniani. Żeby tego było mało, została uhonorowana Orderem Uśmiechu. Pytanie tylko, za co.

Analizy języka i programów telewizyjnych, takich jak Surowi rodzice, Idealna niania i Superniania, dokonała Anna Golus w swej książce Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci. Autorka pokazuje, jak dokonywano orientalizacji dzieci i nastolatków, np. nazywano ich dzikusami, i utrwalano wizerunek domu jako pola bitwy. Zwłaszcza (słusznie zresztą) oberwało się Dorocie Zawadzkiej i ekipie jej programu za działania przemocowe, ignorowanie dobra dziecka i żonglowanie faktami, życiem rodzin.

W książce szczególnie poruszające są, wprawdzie krótkie, rozmowy z dorosłymi już teraz byłymi uczestnikami programów, którzy niejako „zagrali” w nich rolę „rozwrzeszczanych bachorów”. Jedna z uczestniczek programu stwierdziła, że dla niej Zawadzka była po prostu aktorką. Jak bowiem psycholog mogłaby pozwolić na to, by dziecko w obecności rodziców i kilku zupełnie obcych osób z ekipy rejestrującej całe zdarzenie przeżywało ogromną frustrację, strach, lęk i wściekłość?

Ot, taki chwyt marketingowy. Nagrajmy dziecko w wannie i uwiecznijmy to, jak w niej wrzeszczy. 

Trzeba jednak pamiętać, że ktoś te dzieci do programu zgłosił. Wziął za to pieniądze i zdecydował się sprzedać intymność. Nie zrobiły tego osoby postronne, ale rodzice. Ludzie dorośli, którzy powinni przewidzieć konsekwencje wejścia do ich domu na dwa tygodnie telewizji żądnej dramatycznych scen. Ludzie, którzy czytali kontrakty i wiedzieli, że z programu wycofać się nie można, bo grożą za to ogromne kary umowne, jakich nie będą w stanie spłacić.

Rodzice, którzy zdawali sobie sprawę z tego, jakie emocje przeżywają ich dzieci, jak zachowują się w sytuacjach stresowych i takich, które są dla nich trudne. Nikt nie ukrywał przecież tego, że cała Polska zobaczy, jak dziecko nie chce zasnąć, płacze, krzyczy, bije albo pluje. O odpowiedzialności rodziców jednak w książce mowy nie ma, jedynie o tym, że pożal się Boże pani psycholog i telewizja są złe. Zgoda na publikację, a właściwe sprzedaż takiego wizerunku dzieci to idealne odbicie współczesnego zjawiska, jakim jest troll parenting.

Świadectw tego, jakie zmiany zaszły w psychice nastolatków lub dorosłych już uczestników Superniani, nie trzeba daleko szukać. Wystarczy sięgnąć po książkę Anny Golus. Część z tych osób, a także ich rodziców, popadło w depresję, musiało chodzić na terapię lub radzić sobie z ogromnym, zżerającym od środka wstydem. 

Superniania nie okazała się superpomocą, ale superporażką. Co zatem zrobić, gdy mleko się już rozlało? Zdać się na radykalny krok i prawnie zakazać emisji tego typu programów, w których chodzi o sprzedaż kompromitującego wizerunku dzieci.

Troll parenting pod szyldem Nirvany

Kultura zna już przypadek głośnego wniosku o wszczęcie procesu sądowego, który złożył Spencer Elden przeciwko Nirvanie. Przyczyną sporu było umieszczenie nagiego zdjęcia noworodka na słynnej okładce albumu Nevermind. Wprawdzie wniosek został odrzucony ze względu na fakt, że sąd uznał, że okładka nie przedstawia i nie promuje pornografii dziecięcej, to nie ulega wątpliwości, że do bezprawnego udostępnienia intymnego wizerunku doszło.

Rodzice za zdjęcie mieli otrzymać kwotę 200 dolarów. Naprawdę tak tanio można sprzedać własne dziecko popkulturze? Nie pomogą tu argumenty, że nagość noworodka jest czymś innym niż nagość osoby dorosłej. To sfera intymna, którą należy chronić i nie udostępniać jej bez zgody osoby, której ten temat dotyczy.

Wprawdzie w latach 90. nikt jeszcze o zjawisku troll parentingu nie mówił, to niewątpliwie sprawa Spencera Eldena jest najlepszym przykładem tego zjawiska. Nie jest istotne, czy dorosły już mężczyzna „wyrywał na sławne zdjęcie laski w sieci” lub czy po prostu chciał wyciągnąć od prawników zespołu naprawdę sporą kasę. Chodzi raczej o zasadę, że dziecko, szczególnie to najmniejsze, samo o sobie decydować nie może i jest zdane na swoich rodziców i ich rozsądek. 

W tym, jak i wielu innych przypadkach tego po prostu zabrakło.

* * *

Jak się okazuje, w popkulturze można sprzedać wszystko, nawet godność i wolność człowieka, także małego dziecka. Problem udostępniania wizerunku słodkich maluchów lub dorastających nastolatków, którymi można pochwalić się w social mediach, będzie narastał. I nie jest to trend tylko polski, ale ogólnoświatowy.

Nie da się zatrzymać tego, że coraz więcej szczegółów ze swojego życia ujawniamy w sieci. Można natomiast podjąć próbę zmiany sposobu myślenia o integralności świata dziecka i rodzica. Jeden raport lub kilka tekstów na portalach parentingowych to wciąż za mało. Potrzebujemy dużej i dobrze przeprowadzonej kampanii społecznej i informacyjnej, która wykorzystałaby siłę popkulturowych opowieści.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.