Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Potomkowie wikingów wchodzą do NATO. Czy armie Szwecji i Finlandii pomogą w rywalizacji z Rosją?

Potomkowie wikingów wchodzą do NATO. Czy armie Szwecji i Finlandii pomogą w rywalizacji z Rosją? Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Proces dołączania Finlandii i Szwecji do NATO można uznać za jedno z najmniej oczekiwanych wydarzeń politycznych 2022 roku. Towarzyszy temu entuzjazm i zapewnienia, że jako sojusz staniemy się jeszcze potężniejsi niż dotychczas. Niemniej warto zapytać o to, jakim potencjałem wojskowym dysponują Szwecja i Finlandia oraz na ile potencjalni nowi członkowie będą biorcami, a na ile dawcami bezpieczeństwa w regionie. Czy dołączenie państw Północy do NATO będzie rzeczywiście game changerem w kwestii bezpieczeństwa wschodniej flanki sojuszu?


Oba skandynawskie państwa mogą wydawać się bardzo podobne. Od wielu lat pozostawały neutralne, poparcie dla postulatu dołączania do sojuszy wojskowych było znikome, nawet po 2014 roku i aneksji Krymu. Co więcej, oba kraje, gdy już zdecydowały się na wejście do NATO, cały czas bacznie się obserwowały – nie chciały wchodzić do Sojuszu Północnoatlantyckiego w pojedynkę.

Mimo istniejących podobieństw polityka obronna Helsinek i Sztokholmu różni się znacząco, co odzwierciedla się w tym, jaki potencjał militarny posiadają oba te kraje. Każdy z nich wchodzi z czymś wyjątkowym do NATO, choć żaden z nich nie jest i raczej nie będzie wojskowym zawodnikiem wagi ciężkiej.

Finowie – waleczność do samego końca i sowieckie haubice

Finlandia wśród osób zainteresowanych wojskowością jest znana przede wszystkim z dwóch rzeczy – modelu obrony totalnej oraz wojny zimowej z przełomu 1939 i 1940 roku. Dzieje się tak nieprzypadkowo.To właśnie heroiczna historia obrony niepodległości przed sowiecką inwazją zrodziła wśród Finów przekonanie, że kluczem do obrony jest wykorzystanie potencjału zwykłych obywateli do szybkiej mobilizacji i walki z agresorem przy wykorzystaniu lokalnych uwarunkowań terenu – te cechy są kluczowe dla tzw. obrony totalnej.

Finowie stawiają na posiadanie dość nielicznej armii zawodowej, nieobciążającej budżetu państwa w trakcie pokoju, która dopiero w trakcie konfliktu i potrzeby obrony kraju błyskawicznie rozrasta się i tworzy silną zaporę przed wojskami nieprzyjaciela. Wszystko to w duchu sisu, czyli nieprzetłumaczalnego fińskiego słowa, które oznacza wytrwałość, siłę woli i niepoddawanie się przeciwnościom.

Wydarzenia sprzed ponad 80 lat do dziś kształtują fińską politykę obronną i kierunki rozwoju ich armii. Już od dekad Helsinki wiedzą, że podobnie jak w 1939 roku, jeśli dziś doszłoby do wojny, to chociażby ze względu na niską populację kraju będzie to dla nich wojna asymetryczna, w której liczby znajdą się po stronie przeciwnika, a jedynym sojusznikiem okaże się specyficzny teren pełen jezior i lasów. Z powyższych względów Finlandia utrzymuje względnie niską liczbę żołnierzy zawodowych i dba o wysoki procent obywateli gotowych do szybkiej mobilizacji.

Co więcej, Finowie nigdy nie odeszli w pełni od obowiązkowej służby wojskowej. Każdy Fin, który skończy 18 lat, jest wzywany przed komisję wojskową, która ocenia jego przydatność do służby i oczekiwania względem niej. Zależnie od konkretnego rekruta służba trwa od 165 do 347 dni. W uzasadnionych przypadkach służba może być odroczona, ale według dostępnych danych i tak zdecydowana większość mężczyzn ją odbywa. Gdyby uchylili się od niej, czekałaby ich kara więzienia. Jakie są efekty takiego modelu?

Według dostępnych danych fińska armia liczy 32 tys. zawodowych żołnierzy, 96 tys. żołnierzy obrony terytorialnej oraz dodatkowe 32 tys. lokalnych sił (złożonych głównie z ochotników sił rezerwowych), których zadaniem jest np. ochrona infrastruktury krytycznej. Niemniej te 160 tys. żołnierzy w razie wojny, po ogłoszeniu mobilizacji, ma niemal błyskawicznie rosnąć do 280 tys. żołnierzy.

Ponadto fińska doktryna obronna zakłada szeroką współpracę (rozwijaną w czasie pokoju) z władzami cywilnymi i społeczeństwem obywatelskim. Wszystko po to, aby w razie kryzysu móc działać jak najszybciej i być w stanie wykorzystać jak najwięcej dostępnych ludzi i ich zasobów (opisywałem to szerzej na łamach Klubu Jagiellońskiego).

Jaki jednak jest stan tych sił zbrojnych? Niestety Finlandia jeszcze na początku XX wieku i aż do aneksji Krymu w 2014 roku stawiała na neutralność i korzystała z tzw. dywidendy pokoju, gdy państwa łatwo decydowały się na cięcia w wydatkach obronnych ze względu na brak namacalnego zagrożenia militarnego po upadku ZSRR.

Wydatki na obronność wynosiły niewiele ponad 1% PKB, ale już w ostatnich latach przekraczają 2%, co przekłada się na niecałe 6 mld $ rocznie. Utrzymywane za te pieniądze uzbrojenie jest bardzo różnej daty, choć ilościowo może ono robić wrażenie, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę małą liczebność armii zawodowej.

Z jednej strony na jej wyposażeniu znajdziemy ponad 200 czołgów Leopard (a więc porównywalnie do tego, ile tych czołgów ma Polska), przy czym 100 z nich jest w wersji 2A6 (a więc nowszej generacji niż te, które posiadamy w naszym kraju). Finowie mogą też pochwalić się posiadaniem 24 jednostek systemu obrony powietrznej średniego zasięgu NASAMS, który jeszcze nie tak dawno był brany pod uwagę do polskiego programu Narew.

W powietrzu natomiast ponad 50 amerykańskich F/A-18, a do tego Helsinki podjęły decyzję o zakupie 64 myśliwców F-35 (to 2 razy więcej, niż zamówiła Polska). Z drugiej zaś strony spośród 700 sztuk różnego rodzaju artylerii (co samo w sobie jest bardzo dużą liczbą w skali całego regionu) znajdziemy jeszcze sowieckie haubice 122 H 63, które stanowią przeszło połowę fińskiego zapasu i niestety pamiętają nawet lata 60. poprzedniego wieku.

Szwedzi – mała armia, świetna marynarka

Dwa wieki polityki neutralności, brak zaangażowania w konflikt zbrojny na swoim terytorium i okres cięć wydatków na armię w XXI wieku – wszystko to sprawiło, że szwedzkie siły zbrojne na papierze i z pewnego oddalenia mogą wyglądać mizernie. Aktywny personel to zaledwie 26 tys. ludzi, w Gwardii Narodowej kolejne 24 tys. i kilka tys. w siłach rezerwowych. To bardzo mało, biorąc pod uwagę znaczne terytorium.

Uzasadniony niepokój może budzić niski poziom wydatków na obronność, który w ostatnich latach najczęściej oscylował na poziomie 1% PKB, czyli ok 5-6 mld dolarów rocznie. Obrazu domyka zaś fakt, że w przeciwieństwie do Finlandii (gdzie nawet prezydent Sauli Niinistö i niektórzy premierzy byli oficerami sił rezerwowych) w Szwecji tematy wojskowe znajdują się na marginesie krajowej polityki i debaty publicznej.

Powyższe wady Szwedzi mogą starać się nadrabiać jakością, co jest możliwe dzięki bardzo zaawansowanemu technologicznie przemysłowi zbrojeniowemu. Na uwagę zasługuje np. przeszło 120 czołgów, wszystkie szwedzkiej produkcji – Stridsvagn 122 (które powstały na bazie czołgów Leopard 2A5), podobnie jak transportery czy artyleria.

Na niebie nad Szwecją można spotkać natomiast blisko 100 myśliwców wielozadaniowych JAS 39 Gripen, również szwedzkiej produkcji, cenionych nie tylko w Skandynawii. Do tego Szwedzi posiadają 4 baterie systemu Patriot (tego samego, który Polska pozyskuje w ramach programu Wisła).

Tym, z czego Szwedzi mogą być chyba najbardziej dumni, jest stan szwedzkiej marynarki wojennej. Svenska Marine może pochwalić się 7 korwetami, a więc okrętami średniej wielkości przeznaczonymi do zwalczania celów pod i nad wodą, także rakiet (dla porównania Polska posiada 2, rosyjska Flota Bałtycka – łącznie 13), w tym 5 klasy Visby, wprowadzonej do służby pod koniec pierwszej dekady XXI wieku.

Jest to nowoczesny sprzęt, ale trudno mu konkurować z renomą, jaką cieszą łodzie podwodne, których Szwedzi posiadają 5. Niemal legendarnymi wśród nich są okręty klasy Gotland, które wzbudziły zainteresowanie samych Amerykanów, którzy w 2005 i 2006 roku wypożyczyli jeden z nich (wraz z załogą) i wykorzystali do ćwiczeń własnej marynarki wojennej.

Efekt? Szwedzki okręt był w stanie udowodnić, że nie tylko może wpłynąć niepostrzeżony między ćwiczącą grupę amerykańskiego lotniskowca USS Ronald Reagan, ale również pokazać, że jest w stanie go nawet zatopić. Obecnie zaś Szwecja znajduje się na etapie tworzenia jeszcze nowszej klasy okrętów podwodnych, które mają zastąpić 2 starsze klasy Södermanland.

Można powiedzieć, że szwedzka marynarka nie jest liczna, nie posiada też fregat, ale technologicznie stanowi formację wyjątkową i być może to właśnie ona będzie największym (póki co) wkładem Sztokholmu w potencjał wojskowy NATO. Dzięki tym jednostkom dotychczasowa zdecydowana przewaga rosyjskiej Floty Bałtyckiej na pewno zmaleje.

Game changer na wschodniej flance NATO?

Oba opisywane wyżej państwa słynęły do niedawna ze swojej neutralności. Jeśli przyjrzymy się im bliżej, to zauważymy, że przykładowo Finowie już od jakiegoś czasu szykowali swój kraj na skuteczną obronę. Do niedawna unikali, co prawda, nazywania Rosji zagrożeniem w sposób bezpośredni, ale było to jedynie dyplomatyczne zagranie ukrywające świadomość tego, że Moskwa jest dla Finów realnym zagrożeniem. W praktyce Helsinki zawsze budowały swoją obronę totalną w obawie przed Rosją i współpracowały z partnerami z NATO i UE w zakresie bezpieczeństwa, szczególnie po 2014 roku.

Podobnie Szwedzi – nawet mimo cięć wydatków na obronność od dekad rozwijają nowoczesne technologie wojskowe, bacznie obserwują i opisują, co czynią Rosjanie. Ponadto aktywnie współpracują nie tylko z Amerykanami, ale i z całym NATO. To właśnie istniejące już głębokie więzi z Sojuszem Północnoatlantyckim sprawiły, że proces dołączenia obu krajów do niego wydaje się błyskawiczny.

Co najważniejsze, ani Szwecja, ani Finlandia, wchodząc do NATO, nie będą dla NATO balastem. Skandynawowie, nawet jeżeli nie są graczami wagi ciężkiej, to na pewno posiadają unikalne walory, które opisano wyżej. Ich dołączenie do NATO zmienia też sytuację strategiczną naszego regionu. Potencjalny front przeciw Rosji ulega wydłużeniu, a Morze Bałtyckie już coraz bardziej przypomina wewnętrzne morze NATO, w którym Rosjanie będą musieli operować w wąskim gardle Zatoki Fińskiej i z Królewca.

Pozostaje tylko wymagać od potencjalnych nowych członków, że nie tylko nie ustaną w rozwijaniu swojego potencjału obronnego, ale że również będą go stale zwiększać i że nadrobią dotychczasowe braki wynikające jeszcze z dywidendy pokoju.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.