Zasypiemy dziury pieniędzmi. Koniec patchworkowej epopei i MONumentalna armia Kaczyńskiego
W skrócie
Polska strategia wojskowa błyskawicznie zdezaktualizowała się po 2014 r. Model zakładał, że wojny toczą się gdzieś daleko od Polski przeciwko słabszym wrogom. Strategia Bezpieczeństwa Narodowego z 2020 r. kierowała uwagę na model tzw. obrony powszechnej. Koncepcja głębi operacyjnej i wpuszczenie wroga na swoje terytorium ma jedną poważną wadę. Odbijany teren będzie morzem ruin poprzetykanym masowymi mogiłami naszych obywateli. Informacje wywiadowcze NATO o przygotowywaniu przez Rosję inwazji zmieniły tę logikę. Wojna na Ukrainie uświadomiła nam, że aby móc skorzystać z pomocy sojuszników, trzeba dać im na to szansę i najpierw stawiać własnymi siłami skuteczny opór. Plany rozwoju ilościowego i jakościowego Wojska Polskiego zdają się w wyraźny sposób wpisywać w tę logikę. Biorąc ponadto pod uwagę artylerię i potencjał rakietowy, można stwierdzić, że WP będzie w stanie sparaliżować atak rosyjski jeszcze przed dotarciem do polskich granic.
Liczne, bijące rekordy kosztów zakupy zbrojeniowe z ostatnich miesięcy, nieraz ogłaszane z dnia na dzień i wywołujące gorące dyskusje wśród ekspertów, rodzą słuszne pytanie o to, jaką armię chce Polska budować. Jak ma wyglądać Wojsko Polskie po złożeniu tych wszystkich programów i zakupów w całość? W chwili pisania tego tekstu nie ma żadnego dokumentu, który rysowałby taką wizję, ale z różnych przesłanek wyłania się jeden pewnik: ma być dużo, ciężko i na pewno monumentalnie.Opublikowana w 2020 r. Strategia Bezpieczeństwa Narodowego (SBN) nie kreśliła konkretnej wizji obrony kraju, ale kierowała uwagę na model tzw. obrony powszechnej, który wielu mógłby przypominać wzór obrony kraju obowiązujący np. w Finlandii. Twórcy strategii, członkowie rządu, Biura Bezpieczeństwa Narodowego i Pałacu Prezydenckiego chcieli stworzyć „system […] w pełni wykorzystujący potencjał instytucji państwowych i samorządowych, […] organizacji pozarządowych oraz obywateli, który będzie stanowił kompleksową odporność państwa na zagrożenia niemilitarne i militarne”.
Nawet mimo bardzo ogólnikowego charakteru wizji Sił Zbrojnych nakreślonej w SBN była ona świeża i zapowiadała pożądaną zmianę. Wcześniej bowiem formalnie obowiązywała strategia jeszcze z 2014 r., adekwatna do wyzwań wojskowych pierwszej dekady XXI w., ale błyskawicznie dezaktualizujących się po aneksji Krymu. Mowa tu o modelu wojsk ekspedycyjnych, które oprócz gotowości do obrony granic miały mieć zdolność do prowadzenia operacji daleko poza krajem. W przypadku Polski chodziło więc o budowanie siły, której można było używać w Iraku, Afganistanie i na misjach pokojowych, np. w byłej Jugosławii. Ten model nie wymuszał przygotowywania armii przeciw wrogom, których można by uznać za równie silnych. Dodatkowo zakładał, że wojny toczą się gdzieś daleko i podczas nich Polska jest tylko jednym z wielu uczestników koalicji.
Wydarzenia na Ukrainie z 2014 r. uświadomiły nam, że konflikt może wybuchnąć również na terytorium Polski lub w naszym bezpośrednim sąsiedztwie i że przeciwnikiem nie musi być upadłe państwo lub terroryści, ale również ten, którego zatrzymanie wymaga nowoczesnego sprzętu, świetnie wyszkolonych żołnierzy i dobrej strategii obrony własnego terytorium. Efektem refleksji rządzących, która przyszła po kilku latach, była właśnie strategia z 2020 r. i budowa Wojsk Obrony Terytorialnej, które przy wcześniejszym założeniu, że konflikty rozgrywają się daleko od Polski, nie miałyby racji bytu.
Mimo obietnic i nadziei niektórych SBN nie przełożyła się nawet na powstanie zapowiadanej w niej Ustawy o zarządzaniu bezpieczeństwem narodowym. Zapowiedziany w niej komitet Rady Ministrów posłużył natomiast przede wszystkim jako furtka do rządu dla Jarosława Kaczyńskiego i dał sposobność do publicznego ogłaszania olbrzymich kontraktów zbrojeniowych dla Wojska Polskiego u boku (a czasem i zamiast) ministra obrony narodowej, Mariusza Błaszczaka.
Wraz z upływem czasu widoczne jest, że wyłącznie od tego duetu można oczekiwać informacji o tym, jaka ma być polska armia. Premier bowiem pomimo rekordowych sum płynących z budżetu do MON w tym procesie nie uczestniczy, a prezydent od wydania SBN w 2020 r. pozostaje bierny. Model obrony powszechnej zaczął się szybko oddalać, a w jego miejsce od ponad roku powstaje coś zdecydowanie większego.
Inwazja Rosji zmieniła wszystko
Pierwszym zwiastunem zmian był ogłoszony nagle w zeszłym roku plan zakupu 250 czołgów Abrams z USA. Miał on być dokonany poza budżetem MON i obok dotychczasowego programu pozyskania czołgów o kryptonimie „Wilk”. Teraz już wiemy, że w tamtym czasie NATO wiedziało o przyszłym ataku na Ukrainę. Zwiad satelitarny obserwował mobilizację rosyjskich jednostek już w 2020 r., a w pełni w 2021 r. Jest oczywiste, że to nie geniusz naszych rządzących, ale twarde fakty przedstawione przez sojuszników spowodowały zmianę w wizji obrony państwa.
Jednak to wydarzenia po 24 lutego, a przede wszystkim ujawnienie zbrodni w okolicach Buczy i Irpienia, miały kluczowy wpływ na zmianę logiki. Rosyjska inwazja uświadomiła nam kilka spraw. Po pierwsze, żeby móc skorzystać z pomocy sojuszników, trzeba dać im na to szansę. Ukraina pokazuje, jak ważny dla ewentualnego wsparcia jest skutecznie stawiany opór.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Sojusz Północnoatlantycki w kontekście agresji na Ukrainę znacząco podniósł poziom swojej gotowości, wykazuje solidarność i wzmacnia zdolności obronne swoich członków. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech przeanalizuje aktywność państw członkowskich na wschodniej flance czy zdecydowane odpowiedzi Francji w naszym regionie na rosyjskie prowokacje. Przez lata dominowała u nas praktyka jazdy na gapę, gdzie to NATO miało nam zapewnić bezpieczeństwo. Obecnie nasi decydenci zdają się rozumieć, że Sojusz Północnoatlantycki oznacza współpracę i wsparcie w obronie, a nie wyręczanie nas w niej.
Drugą, bardzo gorzką nauką z konfliktu na Ukrainie jest to, że koncepcja głębi operacyjnej i wpuszczenie wroga na swoje terytorium ma jedną poważną wadę. Odbijany teren będzie morzem ruin z masowymi mogiłami naszych obywateli. Szczególnie silne w tym kontekście brzmiały apele władz państw bałtyckich przed szczytem NATO w Madrycie.
Efektem tych doświadczeń jest zmiana strategii NATO przyjęta podczas tego wydarzenia. Dotychczasowa logika deterrence by punishment (odstraszanie przez karę), gdzie rolę straszaka miała pełnić zdecydowana odpowiedź sojuszu na agresję, zmieniona została na deterrence by denial (odstraszanie przez odmowę). W tym przypadku chodzi o uniemożliwienie rozwinięcia ataku, czyli obronę granic. W sposób metaforyczny tę logikę oddaje hasło: „będziemy bronić każdego centymetra terytorium NATO”.
Rosyjska armia zamieni się w pył
Plany rozwoju ilościowego i jakościowego WP zdają się w wyraźny sposób wpisywać w tę logikę. Polskie siły zbrojne we współpracy z komponentami logistycznymi, lotniczymi i wywiadowczymi NATO mają mieć możliwość odparcia agresji rosyjskiej na granicach.
Zgodnie z informacjami przekazanymi przez ppłk. Krzysztofa Płatka (rzecznika prasowego Agencji Uzbrojenia) w wywiadzie udzielonym dla kanału Wolski o Wojnie, MON planuje zakupić m.in. 1000 czołgów K2, ok. 600 armatohaubic Krab/K9 i ok. 500 wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet HIMARS/K239 Chunmoo.
Jeśli dodamy do tego planowany rozwój WP do liczby 300 lub 400 tys. żołnierzy, wszystko stanie się jasne. Jeżeli sprawy pójdą po myśli MON-u, to Polska za kilka lat będzie mieć ok. 1400 czołgów (K2 i M1A2), czyli więcej niż Francja, Niemcy, Hiszpania i Włochy razem wzięte. Poza tym będzie dysponować przytłaczającą siłą ognia ponad tysiąca sztuk nowoczesnej i precyzyjnej artylerii rakietowej i lufowej.
Dla pełnego obrazu siły te trzeba zestawić ze stanem rosyjskiej armii w przededniu agresji na Ukrainę. Dysponowała wtedy liczbą około 2800 czołgów w linii oraz ok. 850 tys. żołnierzy w służbie. Oznacza to, że nawet gdyby całą tę siłę skierowała przeciwko Polsce i/lub państwom bałtyckim (co przy posiadaniu największego terytorium na świecie jest oczywiście wykluczone), to byłaby w stanie osiągnąć stosunek sił zaledwie 2:1, podczas gdy strona atakująca w konflikcie symetrycznym powinna dysponować minimalnie trzykrotną, a optymalnie pięciokrotną przewagą liczebną.
Biorąc pod uwagę artylerię i potencjał rakietowy, można stwierdzić, że WP będzie w stanie sparaliżować atak rosyjski jeszcze przed dotarciem do polskich granic. Ukraińcy posiadający dosłownie kilka zestawów HIMARS/M270 MLRS bez rakiet dalekiego zasięgu ATACAMS skutecznie dezorganizują wrogą logistykę. WP z planów MON-u byłoby w stanie niszczyć magazyny, punkty dowodzenia oraz całą gamę wrażliwych celów na zapleczu, a także razić kolumny zmechanizowane i pancerne, zanim osiągnęłyby granicę Polski, co dodatkowo poprawiłoby proporcję sił.
Plany zakupowe wywołują wiele kontrowersji odnośnie tempa ich zapowiadania, udziału polskiego przemysłu i konkretnego rodzaju uzbrojenia. Na podstawie wypowiedzi ppłk. Płatka można sfromułować kilka argumentów MON-u, które bezpośrednio wpływają na te kwestie. Po pierwsze, nasz rząd uznał, że Polska nie ma 5 lub 10 lat na przygotowanie się do wojny z Rosją, bo może się ona zacząć o wiele wcześniej, dlatego priorytetem jest czas. Jak najszybciej należy uzupełnić braki w sprzęcie spowodowane pomocą niesioną Ukrainie, wymienić stary sprzęt i rozbudować armię.
Z tego wynika drugi punkt, czyli moce produkcyjne polskiego przemysłu, który nie poradziłby sobie w ciągu kilku lat z takimi zamówieniami. Na rozbudowę bazy produkcyjnej i badawczo-rozwojowej nie ma czasu, dlatego polski przemysł ma być wspomagany przez kooperację z przemysłem koreańskim. Jest to forma kompromisu między „zakupami z półki” a czekaniem na wyroby krajowe. Tak wygląda sytuacja w przypadku jednego z dwóch najbardziej kontrowersyjnych zakupów, czyli samobieżnej haubicy K9 Thunder.
Pomimo wielkiego sukcesu Kraba na Ukrainie zdaniem rządu Huta Stalowa Wola nie poradzi sobie z wyprodukowaniem w krótkim okresie ok. 600 armatohaubic, które mogłyby zaspokoić potrzeby Polski i Ukrainy, mając jeszcze na głowie produkcję bojowego wozu piechoty (BWP) Borsuk. Równolegle będą produkowane kraby w kraju i K9 w Korei, aby docelowo rozpocząć w Polsce produkcję nowszej wersji rozwojowej K9, czyli K9A2. Niestety stanie się to kosztem rozwoju rodzimego Kraba (taniej i szybciej jest podpiąć się pod będący na ukończeniu koreański program K9A2). Podobnie wygląda sytuacja z czołgami K2 – najpierw dostaniemy czołgi z zapasów armii Korei, następnie nowe, wyprodukowane w Azji, a ostatecznie uzyskamy potencjał produkcji całego czołgu w kraju.
Co również istotne, z perspektywy MON-u rynek wtórny jest obecnie tak wydrenowany, że nie daje możliwości pozyskania wystarczającej liczby sprzętu dla rozwiązań pomostowych (czyli pozwalających oczekiwanie na wyprodukowanie krajowego sprzętu). Ta uwaga dotyczy głównie planów pozyskania FA-50, które od strony technicznej się nie bronią, ale po prostu nie ma tylu dostępnych używanych F-16, żeby zastąpić wysłużone MIG-29 i Su-22, które nie powinny już latać.
Z motyką na słońce?
Problemów z budową tak olbrzymiej armii będzie bez liku. Najbardziej oczywistym są koszty. Jeszcze w 2017 r. planowano wydatki na obronność na poziomie 2,5% PKB do 2030 r. W 2020 r. w SBN przykręcono śrubę i założono, że 2,5% osiągniemy już w 2024 r. Tymczasem w połowie 2022 r. wydajemy 2,4% PKB na zbrojenia. Czy te pieniądze wystarczą?
Nawet pobieżna analiza wskazuje na to, że podwojenie liczebności armii powinno wywindować wydatki chociażby przez utrzymanie i wyposażenie żołnierzy oraz dokupienie dla nich nowoczesnego sprzętu. Dodatkowe 2 dywizje oznaczałyby jeszcze większe zapotrzebowanie np. na baterie obrony powietrznej w ramach programów „Wisła” i „Narew”, które projektowano na potrzeby 4 dywizji.
Nawet najprostszy szacunek oznaczałby zwiększenie kosztów i skali tych programów o 1/3. Do tego oczywiście dochodziłby koszty utrzymania nowych żołnierzy, ich szkolenia i rozlokowania. Dlatego też nie dziwi, że z ust Jarosława Kaczyńskiego coraz częściej padają słowa, że na armię Polska będzie wydawać więcej, być może nawet aż 5% PKB.
Kolejnym przeciwnikiem realizacji wizji wielkiej armii będzie czas. Zamówienia sprzętu w kraju lub za granicą nie da się bowiem przyspieszyć. Obecne terminy sięgające końca dekady i dalej są przecież obliczone na względne zaspokojenie potrzeb armii w jej obecnym rozmiarze. 2 razy więcej żołnierzy wymagałoby dokupienia kolejnych baterii, a trudno oczekiwać, by linie produkcyjne nagle zwiększyły dwukrotnie swoją wydajność.
Listę wyzwań można uzupełnić o wpływ, jaki na resztę polityk publicznych miałby gigantyczny budżet MON-u oraz o pytanie podstawowe: kim zapełnić szeregi Wojska Polskiego, aby liczyło ono 300 lub nawet 400 tys. żołnierzy? Od 2014 r. liczebność Wojska Polskiego, co prawda, wzrosła o kilkadziesiąt tys. żołnierzy, ale warto zauważyć, że większość tego godnego pochwały przyrostu (z ok. 120 tys. do 163 100 w 2022 r.) została wygenerowana przez Wojska Obrony Terytorialnej (obecnie ok. 35 tys. żołnierzy).
Te natomiast, według zapowiedzi Kaczyńskiego i Błaszczaka, miały stanowić w sumie tylko 50 z 300 tys. żołnierzy. Przyrosty wśród żołnierzy zawodowych również są obecne, ale następują wolniej – od 2015 r. przybyło ich ok. 15 tys. (z ok. 100 tys. do 115 500). Ta liczba nie jest mała i dobrze świadczy o kampaniach promocyjnych prowadzonych przez Wojsko Polskie, ale jednocześnie stanowi mały krok z perspektywy wizji Kaczyńskiego i Błaszczaka, według której w armii nadal brakuje ponad 130 tys. żołnierzy zawodowych. Pytanie o studium wykonalności tej wielkiej wizji pozostaje na razie bez odpowiedzi. Jesteśmy skazani na snucie domysłów, a szczegóły być może poznamy dopiero w zapowiedzianym przez Mariusza Błaszczaka dokumencie Model 2035.
Patchwork rodem z PRL-u
Dla osób śledzących modernizację polskich sił zbrojnych na przestrzeni ostatnich 30 lat plany ich rozwoju wydają się zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Nie bójmy się tego powiedzieć – na wojsku oszczędzano. Programy modernizacyjne i zakupy sprzętu przypominały raczej drobne interwencyjne remonty w rozpadającym się domu niż planowe utrzymywanie go w dobrej kondycji.
W Wojsku Polskim mamy do czynienia z wielkim patchworkiem, gdzie obok nowoczesnego sprzętu, takiego jak F-16, AHS Krab czy KTO Rosomak, mamy do czynienia ze sprzętem muzealnym, koncepcyjnie sięgającym lat 70., a metrykalnie 80. W siłach powietrznych utrzymujemy Su-22 i Mi-2, trzon sił zmechanizowanych stanowią BWP-1, rozpoznanie „zapewniają” opancerzone pojazdy BRDM-2, a obrona przeciwlotnicza szczebla powyżej krótkiego zasięgu to cały zestaw muzealnego sprzętu. Stan marynarki wojennej jest jeszcze gorszy, wręcz fatalny.
Wojsko robiło, co mogło, żeby przekonać decydentów do większych zakupów, jednak obronność była spychana na dalszy tor. Obecnie zbieramy zatrute owoce tak prowadzonej polityki. Skutek jest taki, że do AHS Krab w trybie pilnym trzeba było zakupić licencję na produkcję podwozia K9, gdyż oferowane przez krajowy przemysł podwozie Kalina było smutnym dowodem na utratę zdolności w tym zakresie. Kiedy już powstał Krab, to zamiast inwestować w jego rozwój, osiedliśmy na laurach, przez co Krab 2 będzie de facto AHS K9A2. Będziemy też niemal od zera próbować odbudowywać zdolności w zakresie produkcji gąsienicowych pojazdów opancerzonych, bo ostatnim nowoczesnym czołgiem dostarczonym przez polski przemysł jest PT-91 z początku lat 90.
Dotychczasowa historia polskiej zbrojeniówki pokazuje, że ambitne plany nie gwarantują sukcesu i nowoczesnego wyposażenia armii. Zmiana narracji i próba całościowego budowania sił zbrojnych cieszy, jednak pozostawia wiele obaw. Plany są ambitne i bezprecedensowe, dlatego z pewnością będą generowały wpadki i problemy, które nie mogą nas zniechęcać. Pomimo swoich słabości w pewnych punktach kierunek wydaje się słuszny. Co więcej, historia pokazuje, że średni plan doprowadzony do końca jest zdecydowanie lepszy niż 3 dobre, ale niezakończone. Jako społeczeństwo powinniśmy obserwować postępy rządu (w tym także kolejnych) we wdrażaniu tej wizji. Będzie to długi marsz wymagający konsekwencji w działaniu. Nie dopuśćmy, aby wojna polsko-polska wpłynęła na nasze bezpieczeństwo.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Maciej Sobieraj
Kamil Wons