Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Co kryje się w głębinach niemieckiej duszy? Trzy odpowiedzi: Nowa Prawica, Habermas, Goethe

Co kryje się w głębinach niemieckiej duszy? Trzy odpowiedzi: Nowa Prawica, Habermas, Goethe Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

„Kto ustanowił Niemców sędziami narodów?” – tak wzdychał Jan z Salisbury, biskup Chartres, w 1160 r. Wiele osób w całej Europie mogłoby podpisać się pod tym pytaniem także i dzisiaj. Kraj ten narzuca wykreowany przez siebie własny wizerunek i kulturę polityczną na inne narody. W ciągu ostatnich dekad w dyskursie nad Renem na temat wizerunku Niemiec można było zaobserwować trzy główne nurty. W sposób symboliczny łączę je tutaj z osobami Armina Mohlera, Jürgena Habermasa i Johanna Wolfganga von Goethego. Są nimi niemiecki nacjonalizm, antynacjonalizm i – moim zdaniem – „Niemcy właściwe”. Można je również porównać z psychoanalityczną triadą ID, superego i ego.

Naród wynurza się z odmętów

Według licznych sondaży najpopularniejszym niemieckim filmem wszech czasów pozostaje klasyk Das Boot z 1981 r. Jest to również najbardziej „niemiecki” film, jaki kiedykolwiek widziałem. Przygody załogi niemieckiego okrętu podwodnego w czasie II wojny światowej, namiętne wyznanie miłości do wszystkich klisz niemieckiego umiłowania porządku i techniki. Egzystencja w świecie, który jest w stu procentach zmechanizowany, oparty na faustowskim micie o całkowitej kontroli nad naturą.

Nie będę spoilerował zakończenia, ale kluczową sceną jest ta, w której łódź podwodna musi w pewnym momencie zanurzać się coraz głębiej, aby uniknąć zniszczenia przez aliantów. Oglądając tę scenę, współczujesz spoconym i drżącym o swoje życie marynarzom, słyszysz złowieszcze odgłosy pękania spowodowane ciśnieniem wody i trzęsiesz się przy każdej śrubie, która wyskakuje jak pocisk z mocowań.

W pewnym momencie cała nadzieja wydaje się stracona, łódź już się nie podniesie, a skazana na zagładę załoga znajdzie się w egzystencjalnym położeniu między bytem a niebytem na dnie morza. Oczywiście w cudowny sposób następuje zmartwychwstanie i w bardzo przejmującej, mitycznej scenie łódź podwodna ponownie się podnosi i bezpiecznie wynurza się na powierzchnię wody.

Później zastanawiałem się, jak metaforycznie można by odczytać tę łódź jako Niemcy. Możliwe są różne interpretacje. Z jednej strony oczywiście załoga jest przedstawiana jako antynazistowska, mit niewinnego Wehrmachtu.

Ponieważ marynarze jako zawodowcy są niezbędni w działaniach wojennych, mają w pewnych granicach swobodę błazna, pozwalają sobie na pewien brak szacunku dla nazistowskiego kierownictwa. Z drugiej strony to jednak armia niemiecka, naród niemiecki, który pogrążył się w odmętach morza, uważany przez wszystkich za zmarłego.

W czasie, gdy kręcono ten film, kraj ten był już po kilkudziesięciu latach denazyfikacji, a Niemcy osiągnęły być może kres swojego znaczenia w polityce zagranicznej, w porównaniu z innymi narodami, mieszcząc się na prowincji. Jakie dokładnie przesłanie niesie ten obraz? Czy popularność tego filmu nie wynika także z wzniosłego przesłania, jakim jest upragniony powrót Niemiec na scenę światową?

Odczytywany pozytywnie film mówi „Hurra, wciąż żyjemy!” niemieckiej tożsamości, pomimo jej fatalnej historii. Jednocześnie złowieszczo brzmi idea powrotu hitleryzmu, który przetrwał na najciemniejszym dnie morza, rozkwitł tam i przetrwał bombardowanie przez niszczyciele U-Bootów, by wynurzyć się z odmętów jak Lewiatan.

Myśl ta nie jest zbyt odległa od rzeczywistości, ponieważ głęboko stłumiony w podświadomości, ale zawsze obecny i wciąż na nowo się odradzający jest oczywiście nacjonalizm niemiecki, jaki znamy i jakiego nienawidzimy. Przez dziesięciolecia Niemcy chciały udowodnić światu, że już dawno temu przezwyciężyły ten problem, ale prawdopodobnie pozostanie on z nimi na zawsze, tak jak wizerunek Egiptu z jego piramidami.

Ideowe korzenie Nowej Prawicy

Nowa Prawica ma odmienne wizje i propozycje „pozytywnej treści” tożsamości narodowej. Po II wojnie światowej germanofilski Szwajcar, Armin Mohler, napisał epokowe dzieło o rewolucji konserwatywnej. W konstruktywistyczny sposób stworzył rozróżnienie między niemieckimi faszystami a narodowymi socjalistami. Przedstawicieli rewolucji konserwatywnej, takich jak Oswald Spengler, Ernst Niekisch czy Arthur Moeller nazywał półironicznie „trockistami ruchu narodowego, przeciwstawianymi nazistom.

Dziś Nowa Prawica (przybliżam ją w kolejnych dwóch akapitach) odnosi się głównie do nich, a rzadko bezpośrednio do Trzeciej Rzeszy. Mają nadzieję na reinterpretację historii, odrodzenie imperialnego charakteru swojego narodu i mocne zakotwiczenie w Europie Środkowej, skierowane przeciwko Zachodowi.

Mohler odgrywa ważną rolę w genezie współczesnej prawicy, bo stoi dokładnie między pokoleniami. Jako młody człowiek zachwycał się narodowym socjalizmem, ale jako Szwajcar nie załapał się na aktywny udział w wojnie. Idealizował prekursorów nazizmu i zarazem przekazał swój obraz następnemu pokoleniu prawicowców.

Jak ta idea rozwijała się przez kilka ostatnich dekad? W latach 80. wielu neonazistów wiązało zjednoczenie kraju z nadzieją na „powrót historii. W latach 90. wielu z nich przeniknęło do byłych Niemiec Wschodnich. W 1993 r. Botho Strauss, prawdopodobnie najważniejszy niemiecki dramaturg ostatnich dekad, opublikował epokowy esej, który ponownie wprowadził Nową Prawicę do dyskursu publicznego. W latach 2000. nabrało to większego rozmachu dzięki wydawnictwu Antaios, którego założycielem był uczeń Mohlera, Götz Kubitschek, a także dzięki sieci kontaktów, którą wcześniej stworzył.

W 2010 r. socjaldemokrata Thilo Sarrazin opublikował bestseller krytyczny wobec migracji; mniej więcej w tym samym czasie brukowiec „Bild” podsycał nastroje przeciwko Unii Europejskiej, a zwłaszcza przeciwko Grecji pogrążonej w kryzysie zadłużenia. W 2013 r. powstała AfD, początkowo skierowana głównie przeciwko walucie euro, a od 2015 r. głównie przeciwko migrantom. W drugiej połowie dekady w bardzo krótkim czasie doszło do rozkwitu ruchów nowoprawicowych.

Profil intelektualnej Nowej Prawicy w Niemczech można bardzo dobrze poznać, czytając ich magazyn „Sezession”. Zadałem sobie kiedyś trud, by porównać w nim obraz Polski i Rosji. Nie ma tu prawie żadnych niespodzianek, ale mam złą wiadomość dla wszystkich tych polskich prawicowców, którzy mają nadzieję na współpracę z niemieckimi obrońcami Zachodu: dla nich nadal jesteśmy podludźmi, a uwagi o Polsce ograniczają się do narzekań na utracone Niemcy Wschodnie – czyli dzisiejszą Polskę. Inaczej rzecz ma się z Rosja, którą darzą szacunkiem. Aleksander Dugin, nadworny ideologii polityki zagranicznej Kremla, jest tam szczegółowo omawiany, a Putin jest wymarzonym strongmanem.

Jedna z czołowych postaci AfD, Alexander Gauland, jest zdeklarowanym rusofilem. Ze stosunkowo umiarkowanego konserwatysty sympatyzującego z Wielką Brytanią, przeistoczył się w prawicowego czciciela Bismarcka, a przyszłość widzi w sojuszu niemiecko-rosyjskim i odbudowie Prus.

Wielu nowoprawicowców, jak wspomniany Götz Kubitschek, odwołuje się do pruskiego dziedzictwa, imperialnego charakteru Niemiec zwróconych ku Azji. Niektórzy, jak Gauland, idealizują okres współpracy między Drugim Cesarstwem Niemieckim a Carstwem Rosyjskim w XIX wieku.

Jednak prawdziwe korzenie obecnej nowoprawicowej rusofilii i borussofilii (miłości do Prus) tkwią właśnie w konserwatywnej rewolucji okresu międzywojennego, którą wydawnictwo spopularyzowało w ostatnich dwóch dekadach. Szczególnie prace Ernsta Niekischa i Arthura Moellera van den Brucka ukształtowały intelektualnie nowoczesną niemiecką prawicę czasów międzywojennych.

W swojej pracy Trzecia Rzesza (1923) ten ostatni pisał o połączeniu nacjonalizmu i socjalizmu oraz o orientacji z dala od Zachodu w kierunku Związku Radzieckiego. Niekisch dodał do tej idei chwytliwą frazę: „Albo stać się Azjatą, albo Afrykaninem; przylgnąć do znigeryzowanej Francji lub tatarskiej Rosji”. Sam Armin Mohler do końca życia pozostał nastawiony antyamerykańsko.

Niemiecki kult winy rodzi skrajną prawicę

Jednym z najstarszych mitów niemieckiej Nowej Prawicy jest przekonanie, że utrata ziem wschodnich nie była karą za zbrodnie nazistowskie i pragmatycznym rozwiązaniem potencjalnych przyszłych konfliktów, lecz alianckim spiskiem mającym na celu zmiażdżenie Prus.

Wschodnie ziemie zostały utracone wraz z zakończeniem I wojny światowej, ale w okresie międzywojennym pozostały miejscem tęsknoty konserwatywnych rewolucjonistów i prawicowych ekstremistów. Drugie ważne dzieło czołowego ideologa niemieckiej prawicy, Oswalda Spenglera, Preußentum und Sozialismus (1919), gloryfikowało etos pruski.

W ostatnim czasie Nowa Prawica starała się odwrócić republikę federalną od braku narodowej tożsamości i antymilitaryzmu. Na przykład Botho Strauss w swoim eseju Anschwellender Bocksgesang (1993), opublikowanym w „Der Spiegel”, komentuje wysiłki nowych narodów na obszarze byłego Związku Radzieckiego i w Europie Wschodniej, aby „zachowały swój język, tak jak my zachowujemy swoje zasoby wodne”, słowami: „Tego, że jakiś naród chce dochodzić swoich praw moralnych wobec innych i jest gotów składać w tym celu krwawe ofiary, już nie rozumiemy i w naszym liberalno-libertariańskim egocentryzmie uważamy to za złe i naganne”.

Esej zyskał złą sławę, ponieważ intelektualista, który do tej pory był bardziej lewicowy lub liberalny, teraz otwarcie wyznał, że jest „prawicowy”, co wzburzyło zachodnioniemiecką opinię publiczną. Strauss odczuł znużenie lewicowo-liberalnym żargonem i performatywność teatrzyku niemieckiej żałoby za grzechy wydały się temu pisarzowi i człowiekowi teatru fałszywe i obłudne. Jego wzmianka o narodach, które broniły się w sposób militarny, złamała w Niemczech tabu, które jednak przetrwało do dziś.

Uważał, że lewicowe społeczeństwo, kierujące się relatywizmem moralnym, nie jest w stanie udźwignąć ciężaru przyjęcia uchodźców. Aby nie było konfliktu, lecz nastąpiła prawdziwa gościnność, musiałaby wydarzyć się rechrystianizacja współczesnego egoistycznego pogaństwa (ciekawe odwrócenie powszechnej narracji obrony Zachodu), co jednak nie wydawało mu się prawdopodobne. Jednocześnie Strauss ostrzegł, że to właśnie główny nurt sprawia, że strumyczek skrajnej prawicy staje się rwącym potokiem.

Przykładem tego rozumowania jest wydany w 2017 r. tom esejów Finis Germaniae Rolfa Petera Sieferle, jeden z bestsellerów tamtego roku. Stał się nim przede wszystkim dzięki skandalom i medialnej histerii wywołanej przez banalne z natury rzeczy dzieło. Sieferle zastanawia się między innymi nad tym, że Niemcy stali się narodem wybranym w sposób analogiczny do Żydów, tylko postrzeganym negatywnie, jako zło absolutne.

Nawiasem mówiąc, sugeruje to również, że Niemcy są jeszcze większymi ofiarami, ponieważ odmawia się im ostatecznej łaski odkupienia. Pozostają na zawsze w otchłani winy, która nigdy nie może zostać odpokutowana. Akurat ten pomysł uwidacznia pewną zasadniczą bolączkę niemieckiej duszy. Coraz bardziej narasta opór wobec elit, które czerpią legitymizację z kultu winy jako administratorzy grzechu.

Fakt, że takie myśli spotkały się w ostatnim czasie z dużym odzewem w Niemczech, powinien dać innym narodom do myślenia. Może to oczywiście wynikać z wielkiego spisku złowrogich sił, czegoś w rodzaju nowoprawicowej masonerii, która od dziesięcioleci przygotowuje powrót hitlerowskiego mesjasza i ma antydemokratyczne nastawienie do mas.

A może prawda jest bardziej banalna i powrót prawicowych poglądów wynika w dużej mierze ze sprzeciwu wobec ideologicznie sztywnego sposobu rozliczania się z przeszłością. Żyjąc wiele lat w Niemczech, sam doświadczyłem, jak bardzo może to być męczące i dalekie od inspiracji.

Polecamy podcast Kultury Poświęconej wokół niemieckiej duszy, nagrany kilka tygodni po wybuchu wojny na Ukrainie.

Postnacjonalizm końcem historii

Jeden z najbardziej znaczących głosów intelektualnych na temat tak zwanego punktu zwrotnego w niemieckiej polityce zbrojeniowej ma 93-letni Jűrgen Habermas. W głośnym eseju Wojna i oburzenie na temat wojny na Ukrainie, opublikowanym na łamach „Süddeutsche Zeitung”, krytykował chęć bezpośredniego wsparcia dla Ukrainy, co, jego zdaniem, spowoduje stanie się stroną aktywną w wojnie.

Pozornie chodzi o uniknięcie wojny jądrowej i podkreślenie, że bez kompromisu nie ma pozytywnego wyjścia z rosyjskiej inwazji. Militarnie – mówi – zwycięstwo nad mocarstwem jądrowym jest niemożliwe (co Wietnamczycy lub Afgańczycy mogą przeczytać ze zdumieniem).

W obliczu nieprzewidywalności Putina Zachód musi być maksymalnie przejrzysty w swoich działaniach i wyznaczyć jasno określoną, formalną granicę zakresu dostaw broni. Zarazem jednak konflikt ten jest również sporem o niemiecką tożsamość, którą Habermas postrzega jako rozwijającą się na ich niekorzyść.

Cały obóz lewicowo-liberalny w Niemczech znalazł się ostatnio w silnej defensywie. Wydarzenia na Ukrainie oznaczają załamanie się narracji o nadrzędności dialogu nad obroną militarną w każdym przypadku, a przedstawiciele lewicowych środowisk zachowują się coraz bardziej nerwowo i histerycznie.

Habermas uznał niedawno wszystkich tych, którzy chcieliby widzieć bardziej energiczny i gotowy do obrony Zachód za „prawicowych interpretatorów przełomu czasów”. To znaczy – od prawej do lewej strony – także wszystkich przedstawicieli polskiej sceny politycznej.

Wojna niszczy dzieło jego życia, czyli budowanie postheroicznej i postnarodowej tożsamości Niemiec, która miała też służyć za wzór dla innych narodów. Habermas jest słusznie przerażony. A jednak Habermas przesadza, jak to lubi robić retorycznie. Dla niego rozważanie militarnych rozwiązań konfliktu oznacza od razu całkowitą rezygnację z chęci dialogu, tak jakby Niemcy już jutro były gotowe przekazywać argumenty drogą przemocy.

Dla Habermasa Niemiec jest tylko albo heroicznie militarystyczny, albo postheroicznie pacyfistyczny. Omówmy trzy kluczowe pojęcia Habermasa, by umiejscowić je w obecnym kontekście. Są to postnacjonalizm, tożsamość postkonwencjonalna lub postheroiczna oraz patriotyzm konstytucyjny.

Pierwszy z nich, zgodnie z definicją Habermasa, oznacza, że państwo narodowe odrywa się od swoich narodowych priorytetów i uznaje problemy globalne za najważniejsze. Z historycznego punktu widzenia postnacjonalizm znajduje się na końcu dwustuletniego okresu rozwoju.

Początkowo zarówno demokracja, jak i gospodarka narodowa były ukonstytuowane w granicach państwa. Wraz z nadejściem globalizacji stało się to nieaktualne, a państwo narodowe znalazło się w tak zwanej konstelacji postnarodowej, w której wyzwania ponadnarodowe praktycznie przerastają sens podejmowania indywidualnych wysiłków na szczeblu krajowym.

W tej teorii, udoskonalonej w latach 90., Habermas odnosi się raczej do takich problemów, jak międzynarodowy terroryzm, kwestie ekologiczne, a przede wszystkim gospodarka neoliberalna; casus ofensywnie nastawionego niezachodniego mocarstwa jądrowego jest dla niego martwym punktem.

W latach 2000. założył raczej, że problem tkwi w unilateralnie i niechętnie działających wspólnotowo Stanach Zjednoczonych, które można jednak było poskromić za pomocą presji społecznej i międzynarodowej. Ameryka jest częścią Zachodu i mimo wielu różnic w poglądach nadal w nim jest zakotwiczona. W pewnym sensie amerykańscy decydenci mogli nawet zostać przekonani przez „miękką siłę” lepszego argumentu, na którym się opiera jego filozofia. Być może w przypadku Rosji Habermas wychodzi z podobnych przesłanek.

Postrzega on postnacjonalizm jako pionierską rolę Republiki Federalnej Niemiec, ale pojawia się pytanie, dlaczego ma on obowiązywać również na Ukrainie, a już nie w Rosji. Jako cel wojny dla Zachodu Habermas wskazuje to, że Ukraina „nie może jej przegrać”.

Wniosek jest taki, że to ofiara, a nie agresor, powinna odłożyć na bok swoje narodowe priorytety (zezwolić na cesje terytorialne?), aby zapewnić pokój na świecie. Filozof nie zwraca uwagi na fakt, że Ukraina jest w stanie wojny od 2014 r.; pisze o 77 latach pokoju od II wojny światowej.

Postnacjonalizm Habermasa koncentruje się na zniesieniu interesu własnego, a nie na wspólnym rozwiązywaniu wspólnych problemów. Cynicznie można by powiedzieć, że prawdziwy cel wojny w ujęciu Habermasa oznacza, że nie Ukraina, lecz Rosja „nie może przegrać wojny”, ponieważ byłoby to pogwałceniem zasad globalnej współpracy i nie uwzględniałoby interesów Rosji w wystarczającym stopniu w porównaniu z własnymi egoistycznymi potrzebami.

Wielu komentatorów zauważyło, że już samo istnienie Ukrainy jest pomijane w niemieckim dyskursie. Polska jest postrzegana w podobny sposób. Jednak same Niemcy, ze swoim interesem własnym, również nie istnieją w świecie Habermasa.

W swoim artykule na temat wojny na Ukrainie filozof narzeka, że zwłaszcza młode pokolenie wydaje się odchodzić emocjonalnie od mentalności postheroicznej, która mogła się rozwinąć w Europie w XX wieku dzięki tarczy ochronnej USA.

Mentalność ta oznaczała przekonanie, że wojen zasadniczo należy unikać, a nie je wygrywać. Habermasowi przeszkadza nie tyle empatia, jaką ludzie odczuwają w stosunku do Ukrainy, ile to, że identyfikują się z ukraińskim zamiarem militarnego zwycięstwa. Mówi o nawróceniu dawnych pacyfistów na militaryzm.

Pandemia spowodowała wzrost zainteresowania mediów sprawami medycznymi; nic dziwnego, że nawet w pacyfistycznym społeczeństwie niemieckim pojawiła się teraz liczna rzesza ekspertów wojskowych. Jednak zakładanie, że zaistniał powszechny entuzjazm dla wojny, jest grubym przekłamaniem.

Oczywiście, główną obawą Habermasa pozostaje odrodzenie niemieckiego militaryzmu, ale mentalność postheroiczna odnosi się także do przezwyciężenia innych, konwencjonalnych źródeł tożsamości, takich jak świadomość terytorialna, poczucie tradycji i lokalnych powiązań. Habermas proponuje patriotyzm konstytucyjny jako rzekomo pozytywną alternatywę.

Od patriotyzmu narodowego do konstytucyjnego

Termin „patriotyzm konstytucyjny” został opracowany po raz pierwszy przez Dolfa Sternbergera w 1970 r., a kilka lat później przejęty przez Habermasa. Sternberger pojmował lojalność wobec konstytucji i procedur demokratycznych jako uzupełnienie istniejącej tożsamości narodowej.

Z kolei u Habermasa wspólny rodowód czy język ma być zastąpiony jedynie orientacją na obywatelska praktykę polityczną. Patriotyzm konstytucyjny wyraża się przede wszystkim w uczestnictwie w życiu politycznym. Patriotą jest ten, kto – jak Habermas – angażuje się w dyskurs publiczny, wszyscy inni patriotami nie są lub są w niewłaściwy sposób. Odrzucał wszelkie konwencjonalne formy tożsamości narodowej.

Pamiętam z czasów szkolnych w Niemczech, jak pewien nieco zakłopotany nauczyciel próbował nam, uczniom, przybliżyć pojęcie „patriotyzmu konstytucyjnego” (niem. Verfassungspatriotismus) Jürgena Habermasa, czyli antypatriotyzmu, którego istotą jest to, że należy unikać wszelkich przejawów tradycyjnie pojmowanego patriotyzmu.

Jak wiadomo, pomysł ten nie odniósł sukcesu w Niemczech i miał opinię całkowicie pustej i pozbawionej znaczenia abstrakcji. Dla niektórych stała się ona uosobieniem męczącej, niefajnej, narzuconej przez państwo poprawności. Liczba osób, które w ten sposób zostały nawrócone na patriotyzm konstytucyjny przez system szkolny, jest prawdopodobnie mniej więcej taka, jak liczba uczniów, którą minister Czarnek przekonał do katolicyzmu w Polsce.

Po latach przypomniało mi się to, gdy czytałem włoskiego filozofa Gianniego Vattimo. W nurcie postmodernizmu rozwinął koncepcję „słabego myślenia” i „słabego Boga”, które charakteryzują się nieskutecznością i niesubstancjalnością.

Są one konieczne jako figury myślowe dla negacji; trzeba je postulować, aby nie dopuścić do ich przeciwieństwa. Innymi słowy: gdyby Bóg nie istniał, trzeba by go wymyślić (jako słabego), aby nikt nie mógł pomyśleć, że jest mocny lub prawdziwy.

Tę samą podstawową myśl usłyszałem kiedyś podczas wykładu Slavoja Žižka, który w typowy dla siebie sarkastyczny sposób zauważył: „Pepsi Zero bez kofeiny – prawie jak doświadczenie metafizyczne!”. Trzeba sobie wyobrazić, że „słaby naród”, który epigoni Habermasa ustanowili jako obraz samych siebie w Niemczech, jest równie pozbawiony cukru. Coraz więcej ludzi buntuje się przeciwko temu.

Piszę, że Habermas konwencjonalny patriotyzm „odrzucał” w czasie przeszłym, ponieważ później, pod wpływem krytyki, częściowo zrelatywizował swoje wypowiedzi z lat 80. „Oczywiście” patriotyzm konstytucyjny rozwija się w kontekście historycznym i dlatego religia obywatelska w Europie ma inne akcenty niż na przykład w Ameryce. W ostatnich dziesięcioleciach nastąpił częściowy odwrót od pierwotnych założeń Habermasa i powrót do koncepcji patriotyzmu konstytucyjnego Sternbergera, ale jest oczywiste, że Habermas zawsze przyjmował to bez entuzjazmu.

Z sarkastyczną pogardą odpowiadał na krytykę, że „jego” patriotyzm konstytucyjny nie był wystarczająco emocjonalny, nie opierał się wystarczająco na wspólnych mitach i symbolach, był zbyt abstrakcyjny. Niezależnie od teorii, szkoła krytyczna ma ten skutek, że nie chodzi w niej o wypracowanie pozytywnych mitów przeszłości i teraźniejszości, ale o niekończącą się krytykę tradycji narodowej.

Niemiecki satyryk, Jan Böhmermann opublikował piosenkę „Be Deutsch” w stylu zespołu Rammstein, w której przeciwstawia dwa obrazy Niemiec. Z jednej strony prawicowi gniewni obywatele i przeciwnicy migracji, z drugiej – prości, głęboko mieszczańscy obywatele, którzy opowiadają się za kosmopolitycznymi, liberalnymi i inkluzywnymi Niemcami.

Dowcip polega oczywiście na tym, że ci ostatni są przedstawiani jako prawdziwi twardziele dzięki brutalnym dźwiękom i gardłowym głosom, nawet jeśli są jeżdżącymi na rowerach wegetarianami w sandałach Birkenstock. Główna zwrotka piosenki brzmi: „jesteśmy dumni z tego, że nie jesteśmy dumni”.

Piosenka staje się w ten sposób doskonałym przykładem tego, co chcą reprezentować lewicowo-liberalne Niemcy. Problem polega na tym, że dziś „jesteśmy dumni” nie równoważy „że nie jesteśmy dumni”. Nacisk kładzie się na unikanie dumy, a nie na tożsamość, która z niej wynika. Żaden kraj na świecie nie tęskni tak bardzo za końcem historii, jak Niemcy. Żaden kraj też nie jest tak nieprzygotowany do uznania, że historia nigdy się nie skończyła.

Nawiasem mówiąc, postawę Nowej Prawicy też można określić jako banalne „jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy dumni”. Kontrastuje to z normalnym i zdrowym „jesteśmy dumni” wszystkich innych narodów świata, także tych, które są nie tylko patriotami narodowymi, ale także konstytucyjnymi. Jako gwarancję, że Niemcy istnieją poza nacjonalizmem i antynacjonalizmem, można przyjąć na wskroś kosmopolityczne elementy kultury tego kraju.

Goetheowskie Niemcy na ideowym południu Europy

Wielu w Polsce postrzega Niemcy jako ponury, germański, antyuniwersalistyczny naród, który nie pasuje do łacińskiej Europy. Takie głosy słyszałem również w naszym Klubie Jagiellońskim. Uważam, że Germania jest o wiele bardziej rzymska, niż się wydaje.

Filozof Marek Cichocki w swoim dziele Północ i Południe. Teksty o polskiej kulturze i historii zakotwiczył polską tożsamość nie między Wschodem a Zachodem, ale na południu Europy. Ale również dla Niemców południe jest odwiecznym miejscem tęsknoty, zwłaszcza klasyczna Grecja i Włochy.

Jeśli Armin Mohler reprezentuje tożsamość wschodniego imperium, a Jürgen Habermas postniemieckiego Zachodu, to ja symbolicznie widzę Johanna Wolfganga von Goethego na Południu. To właśnie tam Niemiec odnajduje drogę powrotną do swojej prawdziwej natury. Dla wielu Polaków widok ten byłby być może zaskoczeniem, gdy twarde i ponure rysy germańca nagle łagodnieją, napięcie ciała ustępuje, pojawia się spokój i dawna blond bestia, wraz z poetą, wzdycha na widok Włoch: „Tu jestem człowiekiem, tu wolno mi być!”.

Oczywiście przesadzam, chodzi tu jednak o topos kultury niemieckiej, czyli właśnie o ten kosmopolityzm, który Goethe wyrażał bardziej niż ktokolwiek inny. Jak wiadomo, poeta nie miał nic wspólnego z niemieckimi nacjonalistami, jego ojczyzna miała niewiele wspólnego z ich ojczyzną. Z drugiej strony, był on głęboko zakorzeniony w klasycznym świecie, podobnie jak niemieccy romantycy często byli zakorzenieni w średniowiecznym chrześcijaństwie.

Rzym, Jerozolima i Ateny – wszystkie te miasta stanowią część kulturowego DNA Niemiec. To, czego nie zawsze widać z polskiej perspektywy: klasycyzm i romantyzm są nadal wszechobecne w kulturze wyższej za Odrą i oferują bogatszy mit tożsamościowy niż antynacjonalizm.

Tym bardziej, że ideał człowieczeństwa zakorzeniony w starożytności i judeochrześcijaństwie wyraźnie bardziej niż patriotyzm konstytucyjny nadaje się na tarczę przeciwko pokusom totalitarnym. Niemiecka kultura i cywilizacja rozkwitała najbardziej tam, gdzie była osadzona w uniwersalistycznej tkance Europy. Dotyczy to zarówno modeli historycznych, jak i współczesnych.

Już od wczesnego średniowiecza Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego przejmowało najważniejsze wpływy kulturowe z południa: z Włoch i Cesarstwa Bizantyjskiego. Tendencja ta osiągnęła apogeum w okresie Hohenstaufenów, kiedy to dynastia rządząca cesarstwem miała swój środek ciężkości na Półwyspie Apenińskim, a zwłaszcza na Sycylii. Wokół cesarza Fryderyka II narodził się mit, który do dziś ma dużą siłę oddziaływania i bardziej pasuje do wielokulturowych Niemiec niż pruski militaryzm i dążenie do Wschodu.

Kosmopolityzm został filozoficznie najlepiej opisany przez Immanuela Kanta w eseju O pokoju wieczystym (1795). Złoty wiek kultury niemieckiej, weimarski klasycyzm i wczesny romantyzm były na wskroś uniwersalistyczne. Goethe z pogardą odnosił się do niemieckiego ruchu nacjonalistycznego, a romantycy marzyli o neośredniowiecznej christianitas w Europie. W państwie pruskim w XIX wieku promowano klasyczną edukację humanistyczną, która początkowo rodziła raczej kosmopolitów niż nacjonalistów.

Kiedy II Rzesza została zjednoczona krwią i stalą, a niemiecki nacjonalizm zyskał przewagę, od Niemiec z obrzydzeniem odwrócił się jeden z najsłynniejszych uczniów humanistycznego systemu edukacji: Fryderyk Nietzsche. Dołączył do grupy tych, którzy zawrócili na południe. Jeśli odejmie się kosmopolityzm od niemieckiej kultury, niewiele pozostanie.

Szczególny wpływ na niemiecką mentalność wywarła idea Weltbürger, czyli kosmopolity u Goethego. W dyskursie niemieckim przeciwstawiano ją niekiedy idei obywatela państwa, ale poeta, jak i inni jemu współcześni, podkreślali, że są to pojęcia zbieżne. Nie w sensie całkowitego zniesienia wszelkich granic czy braku odpowiedzialności za ojczyznę, ale zwiększonej odpowiedzialności za inne ludy i narody.

Goethe ukuł takie pojęcia, jak literatura światowa czy pobożność światowa i uczynił kosmopolityzm cechą charakterystyczną ludzkiego działania w ogóle. Przez całe życie pozostał lojalnym urzędnikiem państwowym swojego małego niemieckiego państwa terytorialnego. A jednak za swój ideał uważał odczuwanie szczęścia i cierpienia innych narodów jak własnego.

Habermas nie myśli nawet w tych kategoriach, lecz zatrzymuje się jedynie na poziomie unikania nacjonalizmu. W interesie Polski leży utrwalenie się tej „południowej” orientacji w Niemczech, utrwalenie uniwersalizmu. Niemcy muszą mieć prawo do takiej partykularnej – bo tylko ich – tożsamości. Jest to możliwe, ponieważ nie prowadzi do szowinizmu, lecz ma orientację kosmopolityczną.

Zaczekajmy na „normalny” niemiecki patriotyzm

Niezliczone czynniki mają wpływ na klimat intelektualny w danym państwie. Nie bez znaczenia jest także reakcja krajów sąsiednich na kształtowanie się jego własnej tożsamości. Jeśli traktuje się Niemców jak nazistów i oczekuje się populistycznie od nich, że będą płacić reparacje i stale zaprzeczać sobie jako naród, to raczej nie osiągnie się zamierzonego celu.

Niektórzy z przekory stają się prawicowymi ekstremistami. Inni uprzejmie się zgadzają: Niemcy były nazistowskie i całkiem złe, ale zadośćuczynienie zostało dokonane, kwestia reparacji została uregulowana, a wszelkie dalsze zadośćuczynienie dotyczy tylko wiecznej, jedynej winy wobec Żydów.

Niektórzy Niemcy chcieliby zarządzać własnym metafizycznym poczuciem winy według własnego uznania, poprzez ochronę środowiska, tolerancję i wybiórczy pacyfizm lub politycznie poprawny handel bronią (Niemcy są piątym co do wielkości eksporterem broni na świecie). Inni wzruszają ramionami, nie mają własnego zdania, ani z lewa, ani z prawa, wiedzą tylko, że nie wolno im być narodem o pozytywnej tożsamości i wolą oddawać się indywidualistycznej konsumpcji. Żadna z tych opcji nie służy sprawie polskiej. Afirmatywna postawa wobec dobrych źródeł tożsamości niemieckiej w XXI wieku ma zasadnicze znaczenie.

Z polskiej perspektywy trzeba realistycznie przyjąć, że w nurcie niemieckiego patriotyzmu zawsze będą niestety też powstawać grupy nacjonalistyczne. Szczególnie w pierwszych latach, ponieważ Niemcy muszą się jeszcze nauczyć machać czarno-czerwono-złotą flagą, tak jak wszystkie inne narody. Ale im dłużej zakorzenia się normalny patriotyzm, tym mniej prawdopodobna staje się jego agresywna odmiana.

Wymaga on wrogich wizerunków, takich jak przede wszystkim wizerunek „lewacko-zielonego leminga (Gutmensch) czy poprawności politycznej. Niektórzy reagują na agresywną pedagogikę wstydu nie tak, jak powinni, czyli refleksją i poprawą moralną, ale nacjonalistycznym buntem. Z drugiej strony, spokój zakorzeniony w patriotycznym poczuciu wspólnoty pozwala obywatelom w sposób inteligentny odbierać przeszłość.

Ujmując to w języku teologicznym: mitycznie wyolbrzymiony grzech absolutny i wynikające z niego całkowite rozgrzeszenie zaślepia człowieka na pozostałe grzechy lub cnoty. Ci, którzy dokonali jedynej i najgorszej rzeczy (Szoah) i zostali oczyszczeni z jedynej i najgorszej rzeczy (pogodzenie się z przeszłością w kwestii mordowania Żydów), nie są zainteresowani i nie mają potrzeby zajmować się innymi, stosunkowo mało znaczącymi grzechami.

Na przykład mordowaniem Słowian polskich, rosyjskich czy ukraińskich. Postawa moralnie oczyszczonego przestępcy uprawnia do roszczenia sobie prawa do pouczania w przyszłości wszystkich innych, ale inne narody nie mają w tym żadnego interesu.

Niektórym może się podobać wizja zubożałych, upokorzonych Niemiec, których mieszkańcy w swej nędzy muszą zbierać szparagi na polskich polach, by spłacić dożywotnie reparacje. O Niemczech, których tożsamość jest zbudowana na pokucie na całą wieczność. Inni idealizują ten kraj, biorą go za wzór we wszystkim i chcą go jeszcze przewyższyć w pedagogice wstydu.

Widzą przy tym przede wszystkim dobrobyt i domniemaną stabilność, nie dostrzegając, jak bardzo dzisiejsze Niemcy czerpią z osiągnięć przeszłości i jak bardzo są naprawdę rzeczywistości spolaryzowane, niewiele mniej niż polskie społeczeństwo. A niektórzy być może widzą realistycznie, jak bardzo potrzebujemy po prostu normalnego sąsiada.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.