Patrz w ciemność istnienia. Metafizyczna poezja J.M. Rymkiewicza
W skrócie
Jesteśmy wygnani z mitu i zmuszeni po omacku przekraczać kolejne granice w poszukiwaniu sensu, który i tak w końcu okazuje się migawkowy. Jarosław Marek Rymkiewicz tę radykalną strategię realizuje z żelazną konsekwencją. Wszystkie byty są równe, Jezus to posthumanista, granice między poszczególnymi istnieniami zacierają się, tak samo jak granica, również iluzoryczna, między śmiercią a życiem. Cały ten Rymkiewiczowski świat polany jest gęstym, pogańskim sosem.
Na początku krótkie wyjaśnienie dotyczące używanych w tym tekście słów. Nadliczbowa obecność niedookreślonych i wieloznacznych pojęć oraz nadmiar poetyckich z ducha przymiotników wynika z przekonania, że taki język jest adekwatny dla oddania istoty poezji Jarosława Marka Rymkiewicza.
Autor Wieszania – inspirujący się w swojej twórczości wizją poetyckiego świata Bolesława Leśmiana, prawdziwego mistrza neologizmów – zaprasza nas bowiem do metafizycznej podróży do korzeni naszego ziemskiego bytowania, szuka jego źródeł, przyczyn i sposobów, w jaki różnorodne istnienia się objawiają. Odpowiedzi udzielane przez Rymkiewicza są niejednoznaczne, bo i sam poeta wie, że ostatecznej odpowiedzi na te fundamentalne pytania nie otrzymamy za naszego doczesnego życia.
Myślenie i pisanie Jarosława Marka Rymkiewicza rozgrywa się po katastrofie ontologicznej. Scenę pierwotną i moment założycielski jego twórczości odnajdziemy w zbiorze Czym jest klasycyzm? Manifesty poetyckie, wydanym w 1967 roku, na początku drogi literackiej poety. Wygnani z mitu – tak zatytułowany jest kluczowy z esejów zawartych w książce.
Czym jest opisywany przez Rymkiewicza mit? Nie chodzi o proste odwołanie do starożytnego panteonu greckich bóstw, baśniowego świata braci Grimm czy fantastycznego uniwersum Śródziemia. Mit to sposób, w jaki rozumieliśmy i intepretowaliśmy otaczający nas świat.
Uniwersum mitu to rzeczywistość uporządkowana, ład z jasną hierarchią bytów – od Boga przez człowieka aż po resztę stworzenia. Wszyscy istnieją w kosmicznej harmonii, gdzie każdy zna swoje miejsce, rolę, powołanie i cel. Tak rozumiany mityczny sposób konceptualizowania i opowiadania świata mógł osadzać nas zarówno w pogańskim antyku, jak i średniowiecznym uniwersum christianitas.
Tytułowane wygnanie oznacza rozpad tego symbolicznego, wszechogarniającego porządku. Rymkiewicz lokalizuje proces upadku w dziejach Zachodu, wskazuje na wiek XVII. Wydaje się jednak, że to wydarzenie należy rozumieć dwojako – zarówno jak rozgrywające się w ramach czasu historycznego, chronosa, jak i czasu sakralnego, kairosa. Wówczas wygnanie z mitu byłoby swoistą rewolucją, wydarzeniem z porządku ludzkiej natury, prowadzącym do metafizycznej katastrofy, momentu, w którym człowiek zerwał się z kosmicznego łańcucha bytów.
Rymkiewicz ogląda filmy Davida Lyncha
Podstawowe doświadczenie w świecie po wygnaniu to swoista podwójność istnienia. Poeta oddał ją syntetycznie w krótkim wierszu Widok okoliczny. Co ważne, jest to utwór z ostatniego wydanego przez Rymkiewicza zbioru wierszy, dlatego można go potraktować jako rodzaj klucza interpretacyjnego do całości wcześniejszej twórczości poetyckiej.
Kobieta która zbiera jabłka pod jabłonią
Jej dzieci które w sadzie wokół drzew się gonią
Bielizna co przy domu suszy się na sznurku
Psia buda i pies śpiący obok na podwórku
Garnek z wodą na kuchni przy nim drugi pusty
Kosz w kącie w nim dwie główki zielonej kapusty
Furtka brzeźniak za torem – widok okoliczny
To wszystko ma pod spodem strach metafizyczny
(Jarosław Marek Rymkiewicz, Widok okoliczny)
Z jednej strony oswojona codzienność, rzeczywistość empiryczna, zwykłe przedmioty, świat rozumiany sam przez się, niewymagający dodatkowego namyślunku. Ta rutynowa normalność jest podszyta czymś na pierwszy rzut oka niedostrzegalnym, jej samozrozumiałość łatwo może osunąć się ze stabilnej formy istnienia w ontologiczny mrok. Podwójność istnienia przepełnia Rymkiewiczowski świat.
Na granicy naszego wzroku coś przemyka, coś się rozmazuje, codzienność się wykoślawia, okoliczny widok zaczyna wyradzać się w strach, niepewność, coś niesamowitego. Co należy uczynić w tej metafizycznej matni? Rymkiewicz odpowiada: patrzymy przepastnie w ciemność, która zaczyna się przed nami iścić. Iścić, czyli istnieć w niedookreślonej formie, płynnie, nie w pełni uchwytnie, migawkowo. Wypatruj, szukaj, spróbuj wyłuskać strzępy i kontury zawsze niepełnej odpowiedzi. Ta postawa stanowi syntetyczne podsumowanie, jak i istotę poetyckiego programu autora Kinderszenen.
Podwójność istnienia zawarta w kontraście oswojonej i urokliwej codzienności z tajemniczą metafizyczną ciemnością wychylającą się spod warstwy osób, zdarzeń, przedmiotów, zwierząt i roślin ma nam pozwolić dostrzec fundamentalną naturę świata po wygnaniu – jej nieprzekraczalnie apofatyczną istotę.
Apofatyczność – poprzez analogię do teologii negatywnej, z której ten termin się wywodzi – oznacza tutaj niezdolność do pełnego pojęcia sekretów istnienia, przekonanie, że kompletne poznanie bytu i jego istoty przekracza ludzkie zdolności, wikła nieustannie nasz umysł w paradoksy, sprzeczności oraz niedające spoczynku i spełnienia ćwierć-odpowiedzi. Człowiek szuka, ale ostatecznie nie może znaleźć. Istnienie w swym iszczeniu wydaje się finalnie niemożliwe do rozsupłania.
Tak jak w wierszu Ogród w Milanówku, kwiaty rumianku, w którym podmiot liryczny w jednej chwili obserwuje z ganku swojego domu kwitnące w ogrodzie szałwię, werbenę i różę, aby za moment zwrócić nasze oczy na byt, który „się tu gdzie ten kamień zaczyna / I nie znana jest jego przyczyna / I nikomu nie będzie znana / Dęby stoją jak czarna ściana”. Dęby – tylko jakby mimochodem zasugerowana ukryta w ich koronach ciemność pośrodku rozsłonecznionego i rozroślinnionego ogrodu. Dęby – strażnicy apofatycznej ontologii naszego ziemskiego świata.
Przyjrzyjmy się scenie, jaką Rymkiewicz naszkicował słowami w wierszu Teleologia ślimaka.
Rok 1830, ścieżką nad Tegeler See
Przechodzi zwariowany doktor Schopenhauer
Dotyka końcem laski białej wydzieliny
Upiorny księżyc oświetla jego bokobrody
Odpowiedz, pomyślane, odwieczna substancjo.
Za każdym liściem łopianu to samo pytanie
(Jarosław Marek Rymkiewicz, Teologia ślimaka)
Możemy wyobrazić sobie te wydarzenia w turpistyczno-baśniowej stylistyce filmów Tima Burtona, albo sięgnąć po demoniczność świata, jaka wyziera się z pozorów codzienności w filmach Davida Lyncha. Podobnie jak u Rymkiewicza, tak i u twórcy Miasteczka Twin Peaks mamy wskazaną wcześniej podwójność istnienia.
Na pierwszym planie pojawia się oswojona rzeczywistość amerykańskich miasteczek, która z czasem zostaje przenicowana czymś mrocznym, często pozaludzkim. Tak też jest w scenie otwierającej film Blue velvet – błękit letniego nieba przetykany pasemkami białych chmur niczym wata cukrowa, żółć i czerwień kwiatów w przydomowych ogródkach, senny klimat ulicy na przedmieściach, kojący śpiew w tle. Aż nagle jedna z postaci pada w konwulsjach na podlewany właśnie trawnik, kamera schodzi na poziom trawy, muzyka milknie, a my dostrzegamy w ciemnej zieleni ździebeł rojące się robactwo, które połyskuje czernią swoich pancerzy.
Z jednej strony upiorny księżyc, którego teleologią i celem samego istnienia „jest być nadal księżycem”, z drugiej zaś Arthur Schopenhauer, a więc filozof, który dwanaście lat po wydaniu swojego opus magnum, czyli Świata jako woli i wyobrażenia, rok przed opuszczeniem Berlina, gdzie na uniwersytecie zwolennicy Hegla bojkotowali jego wykłady, myśliciel, dla którego regulatywną zasadą jest przekonanie, że świat, który postrzegamy, jest naszym wyobrażeniem) spaceruje nad jeziorem Tegeler. Rozmawia z liśćmi łopianu o przepastnych tajemnicach istnienia, o odwieczności świata, który gubi się w ciemnościach. To jest właśnie przeznaczenie lub przekleństwo ludzi wygnanych z mitu. Ciągłe apofatyczne poszukiwania, byt w swojej istocie nieustannie zakryty.
Trzy filary metafizyki oraz bóg marchwi i cebuli
Rymkiewicz w swoim myśleniu i pisaniu ani na moment nie rezygnuje z podejmowania kolejnych prób szkicowania osuwającej się poza to, co możliwe do wypowiedzenia w języku, metafizyki ziemskiego świata. Cała jego twórczość to nic więcej ponad nieustanne zamyśliwanie jednej i tej samej zasupłanej myśli o tajemnicy istnienia.
W konsekwencji otrzymujemy propozycję metafizycznego porządku składającego się z trzech filarów: ontologicznego egalitaryzmu, ontologicznej tranzycji (płynnego przechodzenia między różnymi formami istnienia: ludźmi, zwierzętami i roślinami) oraz ontologii śmierci i czasu. Całość metafizycznego ładu, jaką zaproponował nam Rymkiewicz, osadzona jest w niepewności nieustannie kwestionującej własne istnienie i własną ostateczność w iszczeniu samej siebie.
Co bardziej intrygujące, metafizyka świata zaproponowana przez poetę jak żywo przypomina… myśl posthumanistyczną z jej degradacją człowieka jako korony stworzenia. Rymkiewicz jest przekonany, że sekrety bytowania wykraczają poza logos, wyrzucają nas w ciemności pozaludzkiego. A mówiąc prościej, że koty, jeże, raki, łopiany i dęby wiedzą prawdopodobnie więcej o przepastnych tajemnicach istnienia niż zadufany w sobie człowiek z jego bibliotekami i laboratoriami.
Tak też jest w wierszu Ogród w Milanówku, koty pod koniec stycznia. Czytamy w nim bowiem: „I ukryte w kosmosie – jest istnienie kocie / A ja tu jestem z wierzbą i przy krzywym płocie / Kosmiczny poszukiwacz – kogo on tam woła / I nie wiadomo nawet – komu jest widomy / Lecz żeglują w kosmosie trzy kocie ogony / Nie wiadomo – czy mają osobne istnienie / Nie wiadomo – czy mają osobnego Boga”.
O bogu marchwi i cebuli opowiada najbardziej posthumanistyczny wiersz, jaki udało mi się znaleźć w poetyckiej twórczości Rymkiewicza. W utworze Jeżeli patrzy w takich słowach opisuje on śmierć korzenia marchwi: „Wyrwany z ziemi (jakby z przepaści istnienia)/Niejasna, nie w naszym/Języku ją opisać, śmierć tego korzenia/Kiedy umiera, nie wiemy. I pod jakim nożem/I w jakiej chwili, chyba wiecznej?”.
Dalej poeta snuje rozważania o tym, co po śmierci zadanej nożem dzieje się z esencją marchwi, z wewnętrzną istotą jej iszczenia. I wreszcie deklaruje, że nie chce bóstwa, które odcina się od „niższych duchów”, boga, który nie patrzy i nie „lituje się nad nożem, chwilą i korzeniem / Oraz esencją w kolorze korzenia”. Jeżeli nie patrzył na tę śmierć, na moment, kiedy „ulatniała się przeczysta esencja”, to taki absolut nie jest nam potrzebny.
Ontologiczny egalitaryzm, zmartwychwstanie jarzębin oraz Chrystus posthumanista
W nietypowej encyklopedii autorstwa samego Rymkiewicza, poświęconej postaci i twórczości Bolesława Leśmiana, znajdziemy rozdział pod sugestywnym dla nas tytułem Hierarchia istnień. Autor rekonstruuje w nim hierarchię bytów zaprezentowaną w twórczości Leśmiana.
Rymkiewicz podkreśla, że ta hierarchia, jeśli w ogóle istnieje, to pozostaje niejasna, zakłócona, ułomna. Albo też „żadnej hierarchii istnieniowej w ogóle nie ma i być nie może, bowiem wszystkie istnienia są równie ważne lub równie nieważne, są nie-do-istniałe, nie-do-światowe”.
Dalej autor Encyklopedii analizuje postać Jana Tajemnika ze zbioru Klechdy polskie. Zwraca uwagę, że jego istnienie jest ustalane i gwarantowane poprzez relację wobec drzew, ludzi i figur przydrożnych. Co więcej, zdaniem Rymkiewicza Leśmian „nie może ustalić i powiedzieć, jakie miejsce w hierarchii istnienia zajmują ludzie, drzewa oraz figury przydrożne, kto jest niżej, kto wyżej, kto lepiej, kto gorzej”.
Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie tak wygląda hierarchia bytów w metafizyce świata po wygnaniu z mitu. Rekonstruując poglądy na istnienie u Leśmiana, Rymkiewicz pisze także o własnym ontycznym egalitaryzmie, paradoksalnej równości ludzi, drzew, kwiatów i zwierząt wobec nieprzejrzystych sekretów ziemskiego bytowania, co odnajdziemy w dziesiątkach jego wierszy rozsianych po wszystkich wydanych tomikach poezji.
Zacznijmy od trwogi, która stanowi właściwą podszewkę naszego postmitycznego uniwersum. Zdaniem Rymkiewicza nie przynależy ona tylko człowiekowi i jego formie iszczenia. W tym aspekcie także mamy do czynienia z gatunkową równością, o czym możemy przeczytać w wierszu Ogród w Milanówku, lato. Poeta opowiada w nim o zagadkach bytu wspólnych dla „wróbla jabłka na barwinku kwiatka”. Robi to w następujących słowach: „Wspólne nasze istnienie w biedzie / I do śmierci razem się jedzie”.
Rymkiewicz pisze dalej: „Czarny ślimak i rudy rudzik / O istnienie jak ono się trudzi”. Dalej przechodzi do swoistego metafizycznego horroru skrytego w pozornie idyllicznej scenerii lata: „Wielki strach jest w jabłkach wróbelkach / Wielka bieda o jaka wielka / Jeszcze trochę i byt się odsłoni / Powie żeśmy byli tu po nic”. Fundamentalna apofatyczność istnienia podszyta jest nicością, z jej otchłannej ciemności suflowana jest nam sugestia, że to wszystko na nic, że tajemnica bytu jest pustką, poza-sensem, brakiem pozytywnej i finalnej odpowiedzi na nasze gorączkowe ontologiczne poszukiwania.
Ponadgatunkowy sojusz istnień towarzyszy człowiekowi aż do jego śmierci. Rymkiewicz w jednym z utworów opisuje osobliwy pogrzebowy kondukt, w którym w ostatniej podróży zmarłemu towarzyszą inne pozaludzkie byty, prawdziwa hałastra wszelakich istnień: dwa orzechy, jarzębina, mirabelka, bluszcz, ulubione dla Rymkiewicza i prawie zawsze obecne koty, chore brzozy, zdziczałe mimozy. A nawet jabłko, które „już od lipca w swe istnienie tu nie wierzy” i sama jesień w swej poro-rocznej niepojętej ontologicznie postaci. „Idzie kondukt w swym istnieniu zakochany”, a później gniją liście pozbawione domu i „tylko niebo ponad furtką jest ogromne”. I z tą przepastną tajemnicą otwartych, ale milczących niebios poeta nas finalnie zostawia.
Pamiętajmy o jeszcze jednej rzeczy, niezwykle ważnej – człowiek nie jest w umieraniu bytem wybranym i szczególnym. Gdy Rymkiewicz opisuje w jednym z wierszy śmierć Fryderyka Chopina i Georges Sand, pozostawia naszego muzycznego wieszcza w cieniu, skupia się na umieraniu innych istnień w ich niepoznawalnym dla człowieka iszczeniu. Umierały fortepiany oraz buty. I szpicruta, i świeca. Umarły schody, po których Chopin i Sand schodzili, umarły na gruźlicę kości.
Świat rzeczy również ma swoje należne miejsce obok innych istnień w Wielkim Egalitarnym Łańcuchu Bytów. Jest tak samo niemy, niezdolny do przekazania człowiekowi wygnanemu z mitu swej wsobnej i sekretnej wiedzy o ontologii świata. Podobnie niezdolny jak dęby, koty, stare jeże i łopiany iszczące się pulsująco w świetle upiornego księżyca.
Świat rzeczy może tylko bezsilnie szeptać w swym nieprzetłumaczalnym dialekcie schodów, fortepianów i topiących się świec. Jak czytamy w przejmującym wierszu To jest pojęcie krzesła: „To jest pojęcie krzesła / Tego krzesła nie ma / To jest idea krzesła Krew z krzeseł cieknąca / To przepaść wszystkich krzeseł w każdym krześle ziewa / To jest pojęcie krzesła które się rozwiewa”.
Podobny motyw odnajdujemy również w książce pt. Przez zwierciadło. Tytułowe zwierciadło pochodzi z fragmentu 1. Listu do Koryntian, gdzie czytamy: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany” (1 Kor 13, 12). Całość pracy znów odsyła nas do głębokiej apofatyczności: już nie tylko ontologii świata, lecz także ukrytego oblicza Boga, którego obecność w świecie zostaje poddana w wątpliwość.
W minirozdziale 30. Rymkiewicz odnosi się do słów Jezusa z Ewangelii według św. Marka: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,15). Poeta wyciągnął z tego zdania radykalną pełnię: „Można powiedzieć, że zachowaliśmy się (i zachowujemy się nadal) jak złodzieje: ukradliśmy Objawienie, które było przeznaczone dla wszelkiej widzialności, schowaliśmy je – w naszym języku – i ukrywamy je tam przed wszelkim stworzeniem, „które jest pod niebem. Pytanie, czy mogliśmy postąpić inaczej?”.
Rymkiewicz prowadzi więc swój gatunkowy, ontologiczny egalitaryzm aż do eschatologicznej radykalności. Tak jak objawienie winno być głoszone bytom pozaludzkim, tak i sam Syn Boży winien być Zbawicielem posthumanistycznym. W wierszu Powtórne przyjście Rymkiewicz w specyficzny dla swojego poetyckiego uniwersum sposób opisuje paruzję. Chrystus jest tym, który „zakrwawioną dłonią gładzi białe brzozy / One cicho się modlą – spadły z nich powrozy”.
Powracający do swojego stworzenia Bóg nie ogranicza się do otwarcia ludzkich grobów. Czytamy bowiem: „On do jeży jarzębin mówi po imieniu / Patrz! wiewiórka usiadła na Bożym ramieniu / Siwe kruki jastrzębie lecą do ołtarzy / Każdemu jest otwarte kto wejść się odważy”. Rymkiewicz podąża jeszcze dalej, sięga ku granicy herezji poprzez poetycki obraz prawdziwie posthumanistycznej Eucharystii: „Zgnilizno – to nie koniec jest twojej przemiany / Padlinie martwym krukom chleb będzie rozdany”.
Ostatecznie bowiem, jak czytamy w utworze Powiat, „moja jest jabłoń jest inna niż inne jabłonie. / Jej krzywa gałąź jedyna wśród gałęzi świata. / I tylko przez nią ja wierzę w zmartwychwstanie ciał / I że królestwu jego nie będzie końca”. Nie przez Kościół, nie przez świętych, nie przez wspólnotę, nie przez Słowo, nie przez człowieka, lecz przez jabłoń – centrum jego osobistego mikrokosmosu.
A to wszystko w duchu wizji pochodzącej z wiersza Już fijołeczki. Czytamy w nim: „Ach mój panie poeto! brak ci piątej klepki / Łazisz wśród fijołeczków przemawiasz do mleczy / One jak zwykle milczą – ty gadasz od rzeczy / – Ale kiedyś przemówią jak natura cała / Za lat milijon będą miały inne ciała”. Już nie tylko o zmartwychwstanie ciał, także tych pozaludzkich, tutaj chodzi, lecz o niejasną zapowiedź tajemniczego przeistoczenia, w której równość ontologiczna wszelakich bytów wejdzie na nowy, metafizyczny poziom, jaki dziś można tylko przepowiadać w poezji.
Ontologiczna tranzycja i Spinoza, który był pszczołą
„Ździebliście, gałęziście, kropliście, plamiście, także muchowato, zagrobnie, ogoniasto”. Zdaniem Rymkiewicza w twórczości Bolesława Leśmiana od pytania: co istnieje, istotniejsze jest pytanie: jak istnieje. Czytamy, że „ważniejsze byłyby więc sposoby istnienia, jego pojawianie się i przejawianie, formy tego pojawiania, jego tutejsze ujawnianie”.
Nie treść istnienia, lecz jej wymiar performatywny. W obliczu niewypowiadalnej językiem ludzkim tajemnicy świata wszystkie byty są równe: mężczyźni, świece, kobiety, krzesła, ślimaki, łopiany i brzozy. Rymkiewicz idzie jednak za Leśmianem jeszcze dalej, aż do ontologicznej tranzycji.
W jego wierszach poszczególne formy istnienia zaczynają tracić swoją wyrazistość, jedyność i odgradzalność od pozostałych bytów. Poszczególne istnienia zaczynają się niepostrzeżenie osuwać z jednego sposobu iszczenia w drugi, z jednej formy bytowania przelewają się w inną. Granice ontologiczne między stworzeniami rozmazują się. Jak stwierdził autor Kinderszenen, „nie ma w tym zresztą nic dziwnego, jeśli – jak u Leśmiana – w istnieniu nie da się dobrze odróżnić: co jest człowiekiem, a co czymś innym”.
Doskonałym przykładem tej osobliwej gry w ontologiczne przebieranki jest wiersz Spinoza był pszczołą. Czytamy w nim: „Tu nas nie było. Platon był pająkiem. / Tu nas nie było. Spinoza był pszczołą. / To byt matematyczny, on brzęczącą cyfrą, / On pszczoły analogią, pszczoły aktem czystym, / Taki jest los aniołów. Spinoza był pszczołą, / Był pszczoły orzeczeniem. A pszczoła podmiotem./ Orzeczenia nie było. To był strach pająka, / To był sen pszczoły. Spinozy nie było”.
Obserwujemy płynne przeskakiwanie z jednej formy bytowania w drugą. Granica ontologiczna to fikcja, a całość tej gry jest podszyta metafizyczną wątpliwością, sennym majakiem bytu. Widmowa ontologia nie-do-istniejącego Spinozy powraca w wierszu Na śpiew drozda, co potwierdzają słowa: „Ten drozd czerwony znika wśród zielonych mgieł / Może jest drozd a może drozda nie ma / Może nie było może był Spinoza / Do tego wracam ale może nie był”.
Prawdziwy taneczny korowód wzajemnego ontologicznego przeistaczania się jednej formy w inną odnajdziemy w wierszu Zagajnik. Człowiek przechodzący w jesienny zamglony poranek, zamgloną brzózkę (jedną albo dwie), ochrypły krzyk sroki, potrąconą gałązkę „i to, co jest potem”, aż do jeży, dereni, samotnego dzięcioła. A to wszystko dzieje się wobec tajemnicy iszczenia. Jak bowiem przekonuje podmiot liryczny, „jesteś w spadaniu liści w ich podziemnych gniciu / W ich podziemiach – tym właśnie co tam jest w ukryciu / Jesteś parą do pary tym co tańczy w parze / Brzózki jeże – tej ziemi są to gospodarze”.
Dereń dereniujący w swym dereniowym iszczeniu powraca w wierszu Ogród w Milanówku, kwitnący dereń. Podmiot liryczny zwierza się nam ze swojego zagubienia we własnym istnieniu. Przekonuje: „trochę głuchy i ślepy do tego kulawy / Jutro muszę kolejką jechać do Warszawy”. Jednocześnie w tym zagubieniu wzywa nas do apofatycznego zawierzenia ptasim kompanom we wspólnym ziemskich bytowaniu ku-nie-wiadomo-czemu. Apeluje: „Słuchaj wezwań kukułki i głosu derenia / To całe twoje życie w jednej chwili zmienia”.
Bezdenna, metafizyczna skrytość istnienia cały czas nam towarzyszy, np. w takich słowach: „Pięknie pachną jeżyny tego dziś wieczora / Lecą kwiaty z czeremchy w nieznane otchłanie”. Całość kończy się posthumanistyczną nadzieją na gatunkowe przeistoczenie własnej formy bytowania w przyszłym życiu. Jak czytamy, „urodzę się na nowo pod innym imieniem / Wtedy będę czym zechcę brzozą czy dereniem”.
Ontologia śmierci i czasu oraz tajemnica wskrzeszenia Łazarza
Najpierw poeta przekroczył paradygmat antropocentryczny, aby znaleźć się w przestrzeni z ducha posthumanistycznej, tam, gdzie hierarchia bytów zostaje zakwestionowana, a różne formy i stany iszczenia zrównane na planie ontologicznym. W kroku drugim Rymkiewicz postanowił rozmazać i rozbić granice między tymi sposobami istnienia, aby umożliwić płynne przeistaczanie się poszczególnych bytotworów w inne postaci.
Poeta jest konsekwentny i – znów za swoim ulubionym Leśmianem – przekracza ostatnią z ontologicznych granic. Zaznacza bowiem, że „nie jest pewne, co gdzie należy, gdzie jest czego miejsce, gdzie co jest ostatecznie usadowione; coś może być bowiem zarazem (jednocześnie, w tej samej chwili tego samego czasu) światowe i zaświatowe, tutejsze i tamtejsze, po-śmiertne i przed-śmiertne, co więcej – coś może być jednocześnie umiejscowione i od-miejscowione”.
W ten sposób zostaje zawieszona ostatnia z granic, ta między życiem a śmiercią. Dzieje się tak, bowiem śmierć jest na wpół domyślna, półotwarta. Czytamy: „Śmierć to jest tylko istnieniowy błąd / Jakby ktoś mieszkał – ale w pustym domu”. Istotę, która iści się w tym niedookreślonym stanie bytowania pomiędzy życiem a nie-życiem, Rymkiewicz nazwał – analizując ewangeliczną scenę wskrzeszenia dziewczynki Tabity przez św. Piotra – „martwo-żywym”.
Poeta zaprasza nas do muzyczno-tanecznej wędrówki w rzeczywistości, w której życiu i śmierci odebrana została nieodwołalna ostateczność, a ich separacja była tylko mirażem. Świadczą o tym następujące słowa: „Wędruj – między jabłonie między polne śliwy / Tam gdzie jeżyny kwitną – żywy lub nieżywy / Za życia lub śmierci to nie ma różnicy / Tam gdzie na łączkach tańczą wiosny i jesienie / Pół gruszy pół człowieka pół wieczornej zorzy / Tam na łączkach gdzie tańczą twoje trzy połowy / Kret gra na skrzypcach – to jest ländler pogrzebowy”.
Wędrowanie między życiem a śmiercią to tylko kolejna odsłona, kolejna płaszczyzna tego samego metafizycznego wysiłku, tych samych ślepo-milczących poszukiwań, przebijania się przez rozkawałkowane istnienie aż do przepastnych ontologicznych sekretów tego świata rozpostartych między tym, co naturalnie. Wędrowanie to odgradzamy nieprzekraczalną granicą – życiem i śmiercią, która w ontologii Rymkiewicza staje się jedną płaszczyzną istnienia, płynnym kontinuum iszczenia.
Tak dzieje się w krótkim wierszu Słowacki metempsychiczny. Towarzyszymy w nim naszemu słynnemu poecie, który po-śmiertnie „leci w głąb kosmosu” i zastanawia się, czy w kolejnej odsłonie swego bytowania będzie kosem w ogrodzie czy pnącym groszkiem. Rozważania te zostały zawarte w następujących słowach: „Mózg kosmosu rozmyśla – co ja zrobię z niego? / Piękny jest kos, lecz w groszku też jest coś pięknego”.
Rymkiewicz decyduje się wreszcie na zakwestionowanie także natury ziemskiego czasu. W niektórych utworach zastanawia się, czy nasza oswojona rzeczywistość linearna nie jest już podszyta innego rodzaju chronosem. Analizując ewangeliczną scenę wskrzeszenia Łazarza, poeta snuje wizję, w której przywrócenie go do życia przez Jezusa niejako rozbiło linearny przepływ ziemskiego czasu.
Czytamy bowiem, że „ma to coś wspólnego z czasem czy raczej czasami, które toczą się (kłębią) w świętej opowieści: czy czas, w który wdarło się Objawienie, jest jeszcze czasem linearnym, czy już takim nie-czasowym czasem, w którym łączą się, zwijają nasze różne czasy? Czy Łazarz rzucony jest (słowami Chrystusa, który wywołuje go z grobu „na zewnątrz”) w czas siedzenia przy stole i tylko w tym czasie, siedząc przy stole, istnieje, czy rzucony jest równocześnie w różne czasy: siedzi przy stole, leży w grobie, ale nie złożono go jeszcze do grobu”.
Rymkiewicz kwestionuje więc wyłączność linearnej natury ziemskiej czasowości, wprowadza wizję drugiego czasu w czasie – czasu świętej opowieści, który niejako od środka wyczasowuje się z czasu historycznego. Czas sakralny, który rządzi przepływami i czaso-bytem biologicznego zegara, według którego na co dzień funkcjonujemy w świecie. Być może bowiem jest tak, że „Objawienie, wdzierając się w czas, zniszczyło jego linearny przebieg, że czas się zwinął i wypełnił, i że wszyscy istniejemy, że wszystko istnieje w wiecznym teraz Objawienia”.
Zostaje nam tylko ontologiczny prześwit
Rymkiewicz nie jest jednak w żadnym wypadku myślicielem chrześcijańskim. Sięgnijmy do swoiście programowego dla całości projektu metafizycznego wiersza pod niewzbudzającym podejrzeń tytułem Higher Walton, Lancashire / Kwiecień 1912 roku.
Utwór ma charakter specyficznego poetyckiego zaśpiewu bazującego na słownej grze z kolędą Bóg się rodzi, moc truchleje. Kiedy wczytamy się w pewnie już nam osłuchaną i zbyt oczywistą pieśń bożonarodzeniową, to dostrzeżemy w niej prawdziwie teologiczną dysputę o paradoksalności wcielenia, które przekracza ludzkie zdolności pojmowania.
Rymkiewicz w swoim wierszu zamienia Boga na słowo i w następujący sposób łączy je z kolejnymi aspektami własnej pogańskiej ontologii: „Głos się rodzi – z kamieni z trawy i z obłoków / Z ciemności nad jeziorem i z zajęczych skoków / Siostrzyczko – mówią ślazy wrzosy i pokrzywy / To wszystko jedno czy ktoś jest zmarły czy żywy / Głos się rodzi – z łopianów z dróżki do jeziora / Tam gdzie widziano w nocy starego upiora / Może jest coś po śmierci nikt nie ręczy za nic / Między życiem a śmiercią nie ma żadnych granic / Trawę ciemność kamienie to bierzesz na drogę”.
Paradoksalność, ostateczna niepojmowalność i przepastna tajemnica istnienia – z tym pozostajemy w świecie po wygnaniu z mitu. W doczesnym życiu nie ma przed nami żadnej jasnej duchowej drogi dojścia do sekretów istnienia i Bożego oblicza. Nic tego lepiej nie podsumuje niż takie słowa samego Rymkiewicza: „U Heideggera jest na to dobre słowo (bezprawnie je sobie tu przywłaszczam, bo on po co innego go używał): die Lichtung. Prześwit, przecinka, przesieka, może polanka w lesie, przerzedzony las. Ale i najgłębsze miejsce w lesie, takie, do którego z trudem docieramy. Trochę światła w miejscu najgłębszym, najciemniejszym. Ale nie prowadzi tam żadna droga i żadna droga stamtąd nas nie wyprowadzi”. Pozostaje nam to, od czego rozpoczęliśmy – patrzeć przepastnie w ciemność, która przed nami się iści.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.