Troja, Nigeria, Ukraina. Gwałt jako niezmienna strategia wojenna
W skrócie
Christina Lamb w reportażu Nasze ciała, ich pole bitwy… przekonuje, że masowy terror seksualny stanowi integralną część działań wojennych. To strategia wyniszczająca ludność cywilną i pohańbienie godności. Lektura tego reportażu nasuwa wniosek: musimy nauczyć się opowiadać drugą stronę historii. Tę, w której nie geopolityka, ideologie i bohaterstwo żołnierzy będą najważniejsze. Historię, w której główną i tragiczną rolę odgrywają kobiety. Rolę, za którą nie otrzymują ani orderów, ani sprawiedliwości.
Armia gwałcicieli
Myli się ten, kto uważa, że w dzisiejszym świecie, w cywilizowanej Europie, przy granicy nowoczesnej Unii Europejskiej stosuje się nowy rodzaj broni w trakcie wojny. Strategia rosyjska, tak jak podczas II wojny światowej, opiera się na barbarzyństwie, terrorze ludności cywilnej i gwałtach. Ta ostatnia metoda to najbardziej przemilczana zbrodnia wojenna, zwłaszcza wśród samych Rosjan.
Ostatnie lata II wojny światowej to okres „największego zjawiska masowego gwałtu w historii” – pisze Antony Beevor, autor książki Berlin 1945. Upadek. Rosyjscy żołnierze od czasu wkroczenia do Prus Wschodnich i na Śląsk zgwałcili co najmniej 2 mln kobiet, dlatego „pod wieloma względami los kobiet i dziewcząt w Berlinie jest znacznie gorszy od losu żołnierzy głodujących i cierpiących w Stalingradzie”. Mimo to w stolicy Niemiec znajdziemy pomnik radzieckiego żołnierza, który w jednej ręce trzyma miecz, a drugą ręką przytula niemiecką dziewczynkę. To nic, że większość Niemek nazywa go Grobem Nieznanego Gwałciciela.
„W Rosji do dziś jest to temat tabu. Opowieści o gwałtach odrzuca się jako mit, zachodnią propagandę przeciwko Armii Czerwonej albo, jak byśmy dziś powiedzieli, fake newsy”– stwierdza Christina Lamb i dodaje, że „w 2014 roku prezydent Władimir Putin podpisał ustawę przewidującą wysokie grzywny, a nawet karę pięciu lat więzienia za pomniejszanie roli Rosji w drugiej wojnie światowej”.
Mit wielkiej wojny ojczyźnianej i heroizmu żołnierzy rosyjskich wybrzmiewa też u Swietłany Aleksijewicz w reportażu Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Kobiety radzieckie boją się mówić o zbrodniach wojennych, a jeśli już podejmują temat, to raczej tłumaczą go tzw. prawem wojny.
„U nas jeden oficer zakochał się w niemieckiej dziewczynie. Dotarło to do dowództwa… Zdegradowali go i odesłali na tyły. Gdyby zgwałcił… To… oczywiście, było… Mało u nas piszą, ale to prawo wojny. Mężczyźni obchodzili się tyle lat bez kobiet, no i oczywiście – nienawiść. Wejdziemy do miasteczka albo do wsi – pierwsze trzy dni na grabież i… No, rzecz jasna – nieoficjalnie… A po trzech dnia już można było trafić pod sąd polowy. Jak się miało pecha” – czytamy w reportażu.
W żadnym innym wojsku nie było tak masowych gwałtów i tak ogromnego przyzwolenia na tę zbrodnię, choć oczywiście gwałcili też żołnierze brytyjscy, francuscy i amerykańscy. Nikogo jednak nigdy nie oskarżono.
Ministerstwo Obrony Ukrainy podaje tylko niektóre przypadki obecnych gwałtów wojennych. W Mariupolu „rosyjscy okupanci na zmianę gwałcili kobietę przez kilka dni na oczach jej sześcioletniego syna. Kobieta później zmarła z powodu obrażeń. Jej syn osiwiał”. Wojna inna, ale strategia ta sama. Zniszczyć, splądrować, złamać fizycznie i duchowo. Zwłaszcza cywilów i kobiety.
Gwałt jako taktyka wojenna
Nie ma bardziej przemilczanej zbrodni wojennej niż gwałt. Gdy na całym świecie w trakcie konfliktów wojennych miliony kobiet doświadczają przemocy seksualnej, międzynarodowe społeczności milczą i przymykają oczy. Nawet kiedy dochodzi do rozliczeń sprawców, rzadko karani są za gwałty. W powszechnej świadomości przyjęliśmy, że wykorzystywanie seksualne dzieje się obok wojny, jest skutkiem ubocznym, nieprzemyślaną taktyką, a w najgorszym razie spontanicznym wyczynem żołnierzy owładniętych żądzą niszczenia.
W żadnym innym wypadku nie mylimy się tak bardzo. Gwałty wojenne to „seksualny terroryzm mający na celu zniszczyć całe społeczności, w których kobiety stanowią centrum życia rodzinnego” – mówi w filmie City of Joy Christine Schuler Deschryver, współzałożycielka i dyrektorka Miasta Radości w Demokratycznej Republice Konga. W tej „światowej stolicy gwałtów” (tak nazwała ten kraj specjalna przedstawicielka ONZ do spraw przemocy seksualnej) gwałconych jest tysiące kobiet dziennie. Jakie są tego konsekwencje? Mieszkańcy opuszczają całe wsie w obawie przed żołnierzami, przenoszą się do miast, w których nie mogą uprawiać roli – cierpią biedę i głodują, a ludność jest sterroryzowana. Gwałt jest więc równie skuteczną taktyką wojenną, co broń chemiczna – w najbogatszym państwie na świecie ludność cierpi największą biedę i znosi największe zbrodnie wojenne.
W tym samym czasie i w tym samym państwie istniejące na prowincji kopalnie działają pełną parą. Międzynarodowe koncerny (m.in. Nikon, Samsung, LG, Sony, Lenovo) mogą rozkradać z pomocą miejscowej milicji ogromne złoża kobaltu (60% tego surowca na całym świecie pochodzi właśnie z Demokratycznej Republiki Konga) oraz wykorzystywać je do produkcji sprzętu i samochodów elektronicznych.
W filmie City of Joy twórcy podają, że „według raportów ONZ w eksploatację zasobów naturalnych Demokratycznej Republiki Konga zaangażowane są międzynarodowe korporacje z całego świata. DRK jest głównym dostawcą koltanu, cyny, wolframu i złota na świecie – inaczej znanych jako minerały konfliktu. Po przetworzeniu te cztery minerały konfliktu są sprzedawane firmom na całym świecie, aby wytwarzać produkty konsumenckie, takie jak telefony komórkowe, komputery, samochody i biżuteria”.
Schuler Deschryver pyta: „Dlaczego nie szuka się winy za tę długoletnią wojnę w handlu minerałami? W wydobywaniu koltanu, minerału będącego częścią składową każdego iPhone’a i komputera”. Dlaczego? Ponieważ wszyscy międzynarodowi gracze zyskują na wewnętrznych konfliktach Konga.
„Kobieta idąca po wodę jest w większym niebezpieczeństwie niż żołnierz na linii frontu”
Taką tezę postawiła na okładce reportażu Nasze ciała, ich pole bitwy Margot Wallström, specjalna przedstawicielka ONZ do spraw przemocy seksualnej w sytuacjach konfliktu. Christina Lamb zbiera tragiczne historie gwałtów wojennych z całego świata i pokazuje siłę rażenia przemocy seksualnej. Odwiedza Europę, Amerykę, Azję i Afrykę w poszukiwaniu świadectw zbrodni wojennych i wszędzie znajduje zgwałcone masowo kobiety.
„Piszę książkę o gwałcie na wojnie. To najstarszy oręż znany człowiekowi. Niszczy rodziny i pustoszy wioski. Zmienia dziewczynki w wyrzutków pragnących, by ich życie się skończyło, choć jeszcze nie zaczęło się na dobre. Z wojennego gwałtu rodzą się dzieci, które codziennie przypominają swoim matkom o przeżytej gehennie i często są odrzucane przez społeczność jako «zła krew». A książki historyczne prawie zawsze go ignorują” – zaznacza Lamb.
Gdyby dzisiaj opublikowała swój reportaż pt. Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom, opisałaby zbrodnie wojenne na Ukrainie. Tam również, jak na wielu innych obszarach objętych konfliktami zbrojnymi, terror ludności cywilnej jest zamierzoną taktyką wojenną. Rosjanki wysyłające swoich mężów na wojnę na Ukrainę, mówią im, że ukraińskie kobiety są tylko wojennymi zdobyczami, co uderzająco przypomina zdanie żon muzułmanów należących do ISIS. Były niewzruszone, gdy ich mężczyźni gwałcili i handlowali jezydkami.
Kiedy dzisiaj Rosjanie porywają młode dziewczyny i gwałcą je na oczach członków rodziny, zachowują się jak bojówki Boko Haram uprowadzające nigeryjskie uczennice. Takie działania terroryzują całe społeczności, a nowe media umożliwiają wywoływanie jeszcze większego spustoszenia strachem – Boko Haram pokazywało światu skutki swoich działań poprzez nagrania w sieci.
Kiedy Rosjanie za pomocą propagandy Putina umniejszają Ukraińcom i traktują ich jak degeneratów (nazywają nazistami i przypisującymi im wszystko, co najgorsze), zachowują się jak bośniaccy Serbowie próbujący usunąć ludność muzułmańską na Bałkanach. Zachowują się także jak pakistańscy żołnierze gwałcący i mordujący kobiety Rohingjów w czasie wojny między Indiami, Pakistanem i Bangladeszem lub jak mężczyźni z plemienia Hutu, którzy uwierzyli, że ludność Tutsi należy całkowicie unicestwić. W tej wojnie gwałt również traktowany był w kategoriach strategii.
„Gwałt jest wojennym orężem w tym samym stopniu co maczeta, pałka czy kałasznikow. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat grupy fanatyków religijnych i etnicznych szowinistów od Bośni po Rwandę, od Iraku po Nigerię, od Kolumbii po Republikę Środkowoafrykańską stosowały gwałt jako celową strategię, niemal broń masowego rażenia, nie tylko po to, by niszczyć godność i terroryzować społeczności, ale także aby wyeliminować tych, których uważają za etnicznych wrogów albo niewiernych” – dowodzi Lamb.
We wszystkich tych konfliktach to okrutna przemoc seksualna i egzekucje cywilów były najskuteczniejszymi narzędziami zbrodni. Doprowadzały do migracji ludności, „oczyszczenia terenów” dla jedynie słusznie panujących, wymierania etnicznych społeczności, a także do wewnętrznych napięć między napastowanymi (częstokroć bowiem zgwałcone kobiety nie były przyjmowane z powrotem, ale odrzucane i dyskryminowane jako zhańbione).
Tysiące jezydek wygnanych z irackiego Sindżaru i zabieranych na targi niewolnic seksualnych, 300 uczennic porwanych tylko za jednym razem ze szkoły w nigeryjskim Chibok, traktowanych później jak inkubatory do produkcji potomstwa bojowników, od 20 do 60 tys. zgwałconych muzułmanek Bośniaczek, Chorwatek, Serbek (i mężczyzn), 52% zgwałconych kobiet Rohingja, od 25 tys. do 500 tys. gwałtów dokonanych na osobach w wieku od 2 do 75 lat z plemienia Tutsi w Rwandzie.
To wojna, o której świat rzadko mówi i za którą jeszcze rzadziej karze. Po raz pierwszy gwałt uznano za narzędzie ludobójstwa i ściągano sądownie jako zbrodnię wojenną w 1998 roku, po raz pierwszy rezolucję w sprawie przemocy seksualnej w konfliktach zbrojnych przyjęto w 2008 roku (podczas Rady Bezpieczeństwa ONZ), po raz pierwszy urząd specjalnej przedstawicielki sekretarza generalnego ONZ do spraw przemocy seksualnej w konfliktach zbrojnych ustanowiono w 2009 roku. Nigdy jednak Międzynarodowy Trybunał Karny nie skazał za gwałt wojenny.
„Pora przestać opowiadać tylko połowę dziejów”
Za późno wprowadziliśmy pojęcie gwałtu wojennego do prawa międzynarodowego, ale też za późno zorientowaliśmy się, że w kulturze istnieje przyzwolenie na gwałt. Braki systemu prawnego, a także brak umiejętności informowania o zbrodniach seksualnych podczas wojny i tych dokonywanych na cywilach nie biorą się znikąd. Wojnę redukujemy do potyczki wojsk, polityki i strategii, za którymi idą opowieści o bohaterach i herosach. Jest to perspektywa typowo męska. Tymczasem historia najczęściej milczy o cierpieniu kobiet. To druga strona historii (obserwujemy ją również na Ukrainie – tam jedne kobiety są gwałcone, a drugie zmuszone do ucieczki ze swojego domu), którą trzeba dziś opowiadać z całą mocą.
Już w mitologii greckiej to kochanki bogów są karane przez boginie z Olimpu (a nie zdradzający bogowie), w Iliadzie i Odysei to kobiety są traktowane jak „zdobycz wojenna” (a gra toczy się z udziałem mężczyzn), nawet w Starym Testamencie to płeć żeńską karze się za niewierność (bo przecież nie przedstawicieli płci męskiej). Wojny z perspektywy bojowników przedstawiają się przecież zgoła inaczej – chodzi o bohaterstwo, rozlaną krew i zemstę, nie ma miejsca na słabość, drobiazgi, zapachy i uczucia.
Przez wieki zajmowaliśmy w sztuce pozycję męskocentryczną w budowaniu historii wojennych. Od pewnego jednak czasu podejmowane są próby opowiadania tej drugiej, kobiecej, ale i cywilnej, strony dziejów. Zacznijmy więc od wspomnianej już Iliady, ale autorstwa Alice Oswald, czyli dzieła Monument. Wykopaliska z Iliady.
„Przez cały dzień w wojennym transie mężczyźni się mordują”. Monument jest opisem wojny, a właściwie śmierci z niej wynikającej. Nie ma tu miejsca na heroizm, bo też nie ma czego podziwiać – ludzie giną w sporze, którego przyczyną było porwanie kobiety. Nierząd powoduje kolejny.
Oswald zdaje się mówić, że nie ma niczego cenniejszego nad życie, ale nawet prości ludzie mogą zostać ogłuszeni pychą, dumą, porwani majestatem i błędnym pojęciem heroizmu. Pójdą na wojną, aby walczyć nie w swoim imieniu, nie w swoim kraju, nie wiadomo za co. Ludzie się nie zmieniają, ale pocieszenia należy szukać w odradzającym się cyklu życia natury (w poezji Oswald przypominają o tym rozbudowane porównania homeryckie).
W wojnie trojańskiej biorą też udział kobiety poległych
Jan Klata, wystawiając Trojanki w Teatrze Wybrzeże, ukazuje nam Troję już po bitwie – miejsce gwałconych i upokarzanych kobiet przez zwycięskich mężczyzn. Zdobycie miasta nie wystarcza Achajom – przegrany lud należy jeszcze upokorzyć, ograbić z człowieczeństwa, upodlić. Najwięcej ciosów przyjmuje oczywiście królowa Hekabe, która nie dość, że ciało syna Hektora otrzymuje w wiadrze, a nie na tarczy, to zostaje zmuszona do patrzenia na zbiorowy gwałt na córce Polyksenie.
A co jest największą zbrodnią na kobietach Troi? Zaprzeczanie prawdzie – popełnianym gwałtom oraz stosowanemu terrorowi – przez pojawiającego się na moment Odyseusza. Ale to wystarczy do całkowitego złamania Hekabe, która w późniejszych scenach spektaklu odkrywa swe inne oblicze. Klata połączył kilka dramatów Eurypidesa (oprócz Trojanek występują też partie z Hekabe i Heleny). Daje dojść do głosu kobietom podczas wojny trojańskiej. Nie skończyła się ona bynajmniej po wejściu Greków do miasta, jak próbuje nam powiedzieć Homer. Walka o rząd dusz trwała nadal, tyle że innymi metodami wojennymi.
Próby pokazywania historii od strony cywilów i kobiet są nam dziś wyjątkowo potrzebne. Jeśli skupimy uwagę wyłącznie na działaniach wojennych, geopolityce i ideologiach, które prowokują wojny, to zbyt łatwo stracimy z oczu cierpienie. Zbyt łatwo przyjdzie nam stwierdzić, że „przecież na każdej wojnie tak jest”. Byłoby dobrze, gdyby tego typu spojrzenie na wojnę Ukrainy z Rosją pojawiło się szybciej niż to na czasy wojny trojańskiej.
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”
„To nie jest kobieca sprawa – nienawidzić i zabijać”. „Byłam na wojnie trzy lata. Trzy lata nie czułam się kobietą”. „Mężczyznom było łatwiej do wszystkiego się przystosować. Do tego ascetycznego bytowania”. Właśnie tak mówią bohaterki reportażu Swietłany Aleksijewicz Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Mit wielkiej wojny ojczyźnianej porwał je na front, aby walczyły, opatrywały rannych, służyły w wojsku. I poszły. Walczyć za kraj, za „swoich”, a nawet za Stalina.
Jednak również we własnym wojsku doznawały upokorzeń i gwałtów z powodu bycia kobietą. Rzadko kiedy przełamywały barierę strachu, ale pojawiały się i głosy, że lepiej zostać w ziemiance wieczorem, zamiast wychodzić i zachęcać mężczyzn ze swojego pułku do gwałtu, że w nocy należy przygotować się do samoobrony, kiedy żołnierze z oddziału zapragną kobiecego ciała, że może warto wyjść za oficera, bo wtedy przynajmniej jest się pod „opieką” jednego.
Kiedy jednak zaczęły się największe upokorzenia? Po wojnie, bo to „mężczyźni byli zwycięzcami, bohaterami, narzeczonymi, mieli swoją wojnę, a na nas patrzyli innymi oczami. Odebrali nam zwycięstwo” – mówiły sierżantki, inżynierki, kapitanki. Kobiety, które poświęcały życie tak samo jak mężczyźni na pierwszej linii frontu, po wojnie musiały znosić jednak o wiele więcej. Brak życia rodzinnego, niejednokrotnie cierpienie połączone z niepłodnością, poczucie odrzucenia przez społeczeństwo.
O traumie i wojnie oczyma kobiet opowiada również film Kantemira Bałagowa pt. Wysoka dziewczyna. To niezwykła historia dwóch kobiet, które próbują otrząsnąć się z dramatycznych przeżyć. Masza i Ija żyją w zrujnowanym mieście, w którym mężczyźni nie są nimi zainteresowani z powodu przeszłości wojennej, a jedna z nich za wszelką cenę pragnie być matką. To prowadzi do dramatycznych wyborów pokazujących jednak, jak wielką siłą jest nadanie nowego życia. Tylko nowy początek może wyprowadzić nas z ruin.
„Za wszystko, co przeszły, czego nie mogły przeżyć, czego nie zdążyły mieć – należą im się wszystkie lakierki świata i wszystkie kostiumiki «dżersi», nawet w kolorze liliowym” – podsumowuje dolę radzieckich kobiet Hanna Krall w jednych z pierwszych swoich reportaży, a na pewno pierwszym feministycznym, pt. Kobiety w kolorze lila.
***
Na jednym z obrazów Zdzisława Beksińskiego (z 1984 r.) z kolekcji Anny i Piotra Dmochowskich widzimy apokaliptyczną przestrzeń (rozrzucone szczątki, zawalone budynki), a na środku krzesło. Obejmuje ono całą zgrozę zbrodni, jaką może być gwałt kobiety – teoretycznie jest połowa ciała, są nogi, narządy płciowe (wokół których krew), ale góra? Wyparowała.
Nie pozwólmy, aby historie kobiecych gwałtów również tak „wyparowały” z naszej świadomości.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.