Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Czy czeka nas kolejny kryzys wyborczy? Kumulacja wyborów w 2023 r. to poważne wyzwanie dla państwa

Czy czeka nas kolejny kryzys wyborczy? Kumulacja wyborów w 2023 r. to poważne wyzwanie dla państwa Urna w sali lokalu wyborczego [za:] Wikimedia Commons

Po kryzysach politycznych związanych z wyborami 2014 i 2020 r. i w efekcie kolejnych zmianach przepisów słabnie zaufanie do procesu wyborczego. Przed wyborami samorządowymi 2018 r. obie strony politycznego sporu zorganizowały sieci obywatelskich obserwatorów mające tropić spodziewane nieprawidłowości. Wyniki ich prac były bardzo pożyteczne dla doskonalenia organizacji prac komisji, lecz zupełnie nie potwierdziły opowieści o masowych fałszerstwach czy nadużyciach. Jednak kumulacja wyborów samorządowych i parlamentarnych jesienią 2023 r. może oznaczać też spiętrzenie się towarzyszących im napięć. Jakiekolwiek potknięcia będą interpretowane jako spisek tych u władzy – czy to centralnie, czy lokalnie – i wykorzystywane do podgrzewania atmosfery przed kolejnym głosowaniem.

Najwyraźniej nikt się nie spodziewał, że zmiana jednej liczby w ustawie – z „cztery” na „pięć” – może mieć tak rozległe i zaskakujące konsekwencje. Rzecz dotyczy wydłużenia kadencji samorządu, która do tej pory była taka sama, jak kadencja sejmowa, a obecnie jest o rok dłuższa. Na dziś oznacza to tyle, że w 2023 r. nałożą się na siebie wybory sejmowe i samorządowe.

Zasady opisane w obecnie obowiązujących ustawach przesądzają, że jest możliwych 12 układów tworzonych przez dopuszczalne terminy jednych i drugich wyborów. Każdy z tych układów inaczej ustawia harmonogram kroków składających się na wybory – od rejestracji komitetów, przez zgłoszenie kandydatów, samo głosowanie i wreszcie ogłoszenie wyników. Taką szczegółową rozpiskę można znaleźć w opracowaniu Kalendarzowy kalejdoskop opublikowanym przez Fundację Batorego.

Tam też przedstawiłem podstawowe problemy wynikające z takiej koincydencji wyborów – niepewność, napięcia i nadużycia, które mogą być konsekwencją zupełnego nieprzygotowania naszego systemu prawnego na taki przypadek. Jest to jednak tylko wstępna lista problemów. Wydłuża ją każda rozmowa na ten temat, każde wgryzienie się w dane przybliżające przebieg dotychczasowych wyborów. Ten tekst nie powiela zatem tamtej listy, lecz stara się ją poszerzyć i pogłębić zasygnalizowane już problemy.

Kumulacja wyborów, kumulacja napięć

Sprawne przeprowadzenie wyborów to teoretycznie najmniejszy, techniczny problem. Obywateli nie powinien on obchodzić, jeśli wszystko idzie gładko. Jednak organizacja wyborów jest problemem namacalnym, gdzie istotne błędy mogą podważyć całą procedurę. Tak stało się w austriackich wyborach prezydenckich 2016 r., gdzie najpierw unieważniono wyniki głosowania ze względu na liczne formalne uchybienia, potem zaś musiano przełożyć ich powtórkę, bo wadliwy klej w pakietach do głosowania korespondencyjnego uniemożliwił przeprowadzenie wyborów w zarządzonym terminie.

W Polsce już dwukrotnie organizacja wyborów była źródłem bardzo poważnego kryzysu politycznego. W obu przypadkach – wyborów samorządowych 2014 i niedoszłych wyborów prezydenckich w maju 2020 r. – echa ówczesnych kontrowersji nieustająco wracają. Jest to powód, żeby zachować szczególną czujność. Nieuchronna sekwencyjność wyborów może spotęgować skutki ewentualnego kryzysu.

W tym samym pakiecie, w którym przegłosowano wydłużenie kadencji samorządu, PiS podjął też próbę uniezależnienia organizacji wyborów od władz lokalnych oraz przypisania jak największej roli rządowi i posłom. Zamiary te są bardzo dalekie od urzeczywistnienia. Ani urzędnicy wyborczy na poziomie gmin, ani nowe reguły powoływania centralnych organów wyborczych nie zmieniły tak wiele, jak to się marzyło inicjatorom. Niepodważalnym efektem zmian było za to poszerzenie grona tych, którzy do administracji wyborczej podchodzą z nieufnością.

Najmocniejszym tego wyrazem był fakt, że obie strony politycznego sporu zorganizowały przed wyborami samorządowymi 2018 r, sieci obywatelskich obserwatorów mające tropić spodziewane nieprawidłowości. Wyniki ich prac były bardzo pożyteczne dla doskonalenia organizacji prac komisji, lecz zupełnie nie potwierdziły opowieści o masowych fałszerstwach czy nadużyciach.

Jednak kumulacja wyborów to też piętrzenie się towarzyszących im napięć. Jakiekolwiek potknięcia będą interpretowane jako spisek tych u władzy – czy to centralnie, czy lokalnie – i wykorzystywane do podgrzewania atmosfery przed kolejnym głosowaniem.

Miał być „dobry wujek”, wyszło stronnicze panisko

Wybory są warunkiem sprawnego działania władzy, lecz także wyzwaniem dla jej sprawności. To, kto je wygra, ma oczywiste znaczenie. Lecz istotnym czynnikiem jest to, że sama rywalizacja może przekładać się na szkodliwe zachowania aktorów. Wykorzystanie narzędzi władzy celem polepszenia swoich szans na jej zachowanie jest stałą pokusą rządzących.

W 2018 r. PiS próbował iść ścieżką, którą – bez powodzenia – testowała PO w wyborach 2010 r.. Jako kluczową przewagę w wyborach lokalnych starano się pokazać to, że zwycięstwo popieranych kandydatów zapewnia „lepszą współpracę z rządem”, czyli po prostu więcej pieniędzy z budżetu centralnego. W domyśle zaś poparcie kandydatów opozycji oznacza, że rząd traktuje dane miasto jako terytorium obce i wrogie, niewarte inwestowania. Takie podejście nie przyniosło żadnych pozytywnych efektów wyborczych – ani kiedyś dla PO, ani ostatnio dla PiS. Aktualny rząd postanowił jednak odróżnić się od poprzedników i… dotrzymać słowa.

Przy okazji kolejnych transz centralnego, „konkursowego” dofinansowania samorządowych inwestycji, mających rekompensować pandemiczne trudności, jednoznacznie kierował się bliskością polityczną konkretnych przedstawicieli władz samorządowych. Miał być „dobry wujek”, wyszło stronnicze panisko, rozdzielające swoim klientom niedostępne dla nich normalnie dobra. Jednocześnie zaprzeczające „w żywe oczy”, że takie skrzywienie w ogóle ma miejsce. Napięcia na tym tle zostały jeszcze spotęgowane przez część podatkowych rozstrzygnięć tworzących „Polski Ład”, które – zdaniem samorządu – miały podciąć jego finansową stabilność.

Wojna przyniosła zawieszenie broni na froncie rząd-samorząd, lecz nadchodząca wyborcza kumulacja może odnowić takie napięcia. Wspólne rozwiązywanie problemów nie było łatwe nawet wtedy, gdy tylko jeden poziom w strukturze państwa był zaangażowany w wyborcze zmagania. Teraz będziemy ćwiczyć scenariusz, kiedy w tym samym czasie przedwyborcza gorączka będzie udziałem wszystkich.

Może okazać się, że to nie jest aż takie złe. W końcu takie państwa, jak USA czy Szwecja, przeprowadzają jednocześnie wybory na wszystkich szczeblach i – każde na swój sposób – nie wychodzą chyba na tym najgorzej. Może premier zajęty własną reelekcją nie będzie już miał czasu na namaszczanie kandydatów na burmistrzów. Lecz na pewno warto tu też zachować czujność i uświadomić sobie, że sytuacja może być zupełnie inna od tych już znanych i oswojonych.

Będzie się działo

Szczególne znaczenie ma to na polu strategii politycznych. Od miesięcy, o ile nie lat, stałym tematem opozycyjnych mediów i polityków jest sprawa konfiguracji opozycji. Wiele wskazuje na to, że rzecz się będzie kotłować jeszcze przez wiele miesięcy i liczba zgłaszanych list rozstrzygnie się z co najwyżej niewielkim wyprzedzeniem.

Problemy „niegdyś Zjednoczonej Prawicy” niespecjalnie się tu obecnie różnią. Budowanie przedwyborczych porozumień i konfigurowanie pod ich kątem list kandydatów to wszak rzecz naprawdę trudna. Nie inaczej wygląda to w wyborach gminnych, powiatowych i sejmikowych. Podmiotów jest nawet więcej, bo wielu samorządowców z powodzeniem sięga po atut „bezpartyjności”, przebijając nim sejmowe partie, często rachityczne lokalnie. Gminne i powiatowe sceny polityczne są trochę niezależne, lecz i trochę powiązane. Teraz dojdzie do tego perspektywa bliskiego starcia o mandaty sejmowe i senackie. Będzie się działo.

W poprzednich wyborach samorządowych niejednokrotnie dochodziło lokalnie do porozumień podobnych do tych, które zapewniły opozycji senacką większość. Natomiast PiS w ostatnich wyborach był w „nastroju nieprzysiadalnym” jeszcze bardziej niż przy wszystkich poprzednich okazjach. Nikt jeszcze tak szeroko nie rzucał wyborczej rękawicy dotychczas rządzącym lokalnym ekipom. Nikt też nie robił tego wcześniej z tak marnym efektem.

Czy w obliczu sondażowych spadków i rozpadu parlamentarnej bazy partia rządząca przeprosi się z jakąś częścią burmistrzów? Czy może będzie wręcz przeciwnie – burmistrzowie uznają, że najpewniejszą strategią wyborczą jest przedstawianie się jako ofiary „kaczystowskiego reżimu”, co zapewni wsparcie opozycji lub chociaż jej życzliwą neutralność? Przemyślenia na nowo wymagały będą formalne podmioty w wyborach samorządowych. Czy bliskość wyborów sejmowych nie podważy dotychczasowych formuł w rodzaju komitetów „Prawo i Samorządność” bądź „Porozumienie Samorządowo-Ludowe”?

Te wszystkie polityczne szarości, półcienie i niedopowiedzenia mają jeszcze jeden konkretny wymiar – indywidualne kandydatury. Tu i bez koincydencji wiele się dzieje – są podchody na listach między koalicjantami, między posłami i radnymi walczącymi o reelekcję a „naganiaczami”, między protegowanymi partyjnych szefów a outsiderami spychanymi na dalekie miejsca, wreszcie między reprezentantami poszczególnych lokalnych wspólnot. Na indywidualne decyzje poszczególnych osób zasadniczy wpływ będzie mieć układ decyzji premiera i prezydenta dotyczący odległości pomiędzy wyborami. Tu rozstrzygnięcie, czy wybory dzieli tydzień, czy sześć tygodni, może mieć zasadnicze znaczenie.

Złudzenie „twardego elektoratu”

Sprawa wpływu bliskości wyborów na nastroje elektoratu rodzi największe obawy, choć jednocześnie najmniej jest ku nim twardych podstaw.

Z reguły każda ze stron widzi wyborców przeciwnika jako zaślepionych i bezgranicznie lojalnych, którzy kierują się wyłącznie szyldem partyjnym. Nic na to nie wskazuje, szczególnie w wyborach lokalnych.

Jeśli przyglądnąć się tylko takim wyborcom, którzy mieli możliwość zagłosowania na kandydata na burmistrza z PO bądź PiS i porównać to z ich głosowaniem sejmikowym przeprowadzanym tego samego dnia, obraz jest daleki od stereotypów. Co najmniej jedna trzecia z tych, którzy zagłosowali na kandydatów tych partii choć jednym głosem, drugim wskazała kogoś startującego z innego komitetu. Także analiza wyborów senackich pokazuje, że istotna część wyborców chętnie dzieli głosy, jeśli ma taką możliwość.

Natomiast bez wątpienia na wyborców działają ogólne fale entuzjazmu i zwątpienia, które ogarniają społeczne i medialne zaplecza partii.

Dlatego timing wyborów może mieć na nich pośredni wpływ. Jeśli jedne wyborcze wyniki podetną skrzydła którejś z sił, może to doprowadzić do samobójczej, samospełniającej się przepowiedni w kolejnych nieodległych wyborach.

Patrząc jednak na wyniki wyborów samorządowych 2018 czy europejskich 2019 r., najważniejsze dla partii jest kontrolowanie poziomu oczekiwań swojego zaplecza. Łączny wynik Koalicji Europejskiej i Wiosny był tylko o 1 punkt procentowy niższy od łącznego sejmikowego wyniku KO, PSL i SLD. Lecz to wystarczyło do wywołania poczucia głębokiego zawodu. Podobnie PiS wcześniej w samorządach uwierzył w swoją wszechmoc, spodziewając się zupełnego odwrócenia układu sił. Niepowodzenie tego planu doprowadziło do wzrostu napięcia z lokalną klasą polityczną.

Inicjatywę zmiany kalendarza trzeba przeprowadzić ponad podziałami

PiS wpakowało się w całą tę sytuację w duchu „jakośtobędzizmu”. Gdy było to uchwalane, zimą 2017/2018, wydawało się, że w przyszłości wszystko się będzie dało odkręcić w łatwy sposób. Jednak od tego czasu obóz polityczny poszedł w rozsypkę. Seria samookaleczeń w wykonaniu prezesa – zaczynając od pocztowych wyborów, przez piątkę dla zwierząt i aborcyjny werdykt, po ostateczny rozpad Zjednoczonej Prawicy – stwarza dziś bariery nawet w tych przedsięwzięciach, w których interes obozu rządzącego jest całkiem oczywisty. Dlatego trudno sobie dziś wyobrazić, by sprawa ustawowego uregulowania problemu wyborczej koincydencji poszła gładko.

Trudno będzie znaleźć rozwiązanie, które nie narusza niczyich interesów czy wyobrażeń. Jeszcze trudniej – przekonać do któregoś z możliwych rozwiązań grupę dającą sejmową większość. Do tego taką pozwalającą odrzucić spodziewane senackie weto. Rozwiązanie musi też zostać zaakceptowane przez prezydenta, który – zgodnie z wyznaniem marszałka Terleckiego w niedawnym wywiadzie – „odmawia dłubania przy prawie wyborczym”. Jednocześnie regularnie w mediach pojawiają się spekulacje, że w jakiś sposób obóz rządzący będzie próbował zarządzić zmianę kalendarza wyborczego.

Temat dziś zdaje się leżeć odłogiem. Trudno się szczególnie dziwić – nie jest to może coś, co wywołać mogłoby teraz ekscytację.

Lecz wraz ze zbliżaniem się wyborów może się okazać, że znów będziemy świadkami jakiegoś żenującego kociokwiku, jak to miało miejsce w przypadku reakcji na wywołany nieprzewidzianym „efektem książeczki” kryzys 2014 r. czy absurdalne dążenie do przygotowywania wyborów w szczycie pandemii.

Być może jakimś rozwiązaniem byłoby przejęcie inicjatywy na tym polu właśnie przez prezydenta. Jeśli uda się jakoś przeciąć problem reformy sądownictwa, może Andrzej Duda zechce znaleźć nowe pole, na którym będzie mógł odnieść jakiś sukces nie polegający na przyklejeniu się do obozu rządzącego. Ten wszak już od jakiegoś czasu idzie od potknięcia do potknięcia.

W każdym jednak wypadku potrzebne jest jakieś uzasadnienie, dlaczego w ogóle coś tu trzeba zmieniać. Im więcej chce się zmienić, tym bardziej jest prawdopodobne, że ogół będzie się w tym doszukiwał jakiejś brudnej sztuczki. To zaś może się stać odważnikiem na wyborczej szali, która ciągle jest w chwiejnej równowadze.

Na początek wystarczyłoby, żeby każda z partii wskazała 2-3 swoich zaufanych ekspertów, reprezentujących różne szczeble władzy, zaś ktoś – PKW, Kancelaria Prezydenta czy porozumienie thinktanków – zorganizowało ich spotkanie. Niech każda ze stron oswoi się z tą perspektywą, żeby później nie wpadać w panikę w obliczu jakiejkolwiek propozycji zgłaszanej przez politycznych konkurentów. Łatwych podpowiedzi tu nie ma, lecz nie widać też niepodważalnych zagrożeń dla partykularnych interesów. Realnym zagrożeniem są bezpodstawne niepokoje.

Działanie sfinansowane ze środków Rządowego Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.