Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Więzień? To obywatel drugiej kategorii. Historie z polskich zakładów karnych

Więzień? To obywatel drugiej kategorii. Historie z polskich zakładów karnych Pawel Czerwinski/unsplash.com

Popełnienie przestępstwa nie pozbawia wszelkich praw. Więzień to wciąż człowiek, który może wymagać leczenia, ma potrzeby bezpieczeństwa i potrzeby fizjologiczne. Niestety polskie zakłady karne masowo te potrzeby ignorują. Pobicia, lekceważenie stanu zdrowia, odmawianie leków to codzienność polskich więzień. O łamaniu praw więźniów, dehumanizowaniu osadzonych i polskim systemie penitencjarnym rozmawia Andrzej Ciepły z Beatą Jackowiak, mediator sądową, koordynatorką Oddziału Wielkopolskiego Społecznego Rzecznika Praw Obywatelskich.


Z czym dokładnie dzwonią do pani klienci?

Przeważnie są to telefony z błaganiami o pomoc. Czasem sam osadzony ma możliwość zadzwonić, ale z reguły dzwonią ich bliscy, gdyż więźniowie mają ograniczone możliwości telefonowania. Rodziny odszukują numer w Internecie, dzwonią i proszą o ratowanie członka ich rodziny, bo dzieje mu się krzywda. Osadzeni piszą także listy: piszą, że już sobie nie dają rady, że chcą targnąć się na swoje życie, że ich prawa są kompletnie ignorowane, że nie są leczeni prawidłowo i boją się, że zostaną kalekami.

Z jakimi historiami spotyka się pani najczęściej?

W ostatnim czasie najwięcej spraw dotyczy leczenia. Niedawno dzwonił do mnie człowiek po udarze, którego nabawił się w zakładzie karnym. Niestety areszt nie leczył go prawidłowo i osadzony nie otrzymywał leków zaleconych przez lekarza specjalistę, które powinien otrzymywać w konkretnych dawkach przez określony czas. Był to człowiek ciężko chorujący na astmę, w dodatku jeszcze alergik, więc nie mógł brać byle jakich leków, a mimo to zostały mu one odebrane.

Jest dużo apeli od cukrzyków. W tym roku w samym Poznaniu były dwa bardzo poważne wypadki – i to na jednym oddziale tego samego aresztu. W pierwszym przypadku osadzony skończył jako kaleka: znajdował się kilka miesięcy w śpiączce i niestety już nigdy nie wróci do pełni sprawności. Natomiast w drugim przypadku człowiek niestety nie przeżył, bo choć ci, którzy muszą otrzymywać leki ratujące życie, powinni mieć do nich dostęp, co gwarantuje Konstytucja i inne akty prawne, to niestety decyzją dyrektora osadzeni chorzy na cukrzycę na tym oddziale dostępu do leków nie mieli. Skończyło się to tragedią.

Znam przykład dwudziestosześciolatka z pewnego zakładu karnego. Gdy trafił do placówki za kradzież, miał lekkie atopowe zapalenie skóry. Został poddany jakimś doświadczeniom medycznym, zmarł trzy miesiące przed końcem kary. Prowadziłam jego sprawę, ale trafiłam na mur nie do przebicia, ponieważ prokuratura twardo stała za zakładem karnym. Niestety, rodzina, pogrążona w szoku i żałobie, pozwoliła skremować ciało, więc nie było żadnych dowodów.

Czerwcówka to czterodniowe spotkanie członków i sympatyków stowarzyszenia, pełne spotkań i dyskusji, ale także wspólnego odpoczynku i integracji na łonie natury.
Już dziś zarezerwuj sobie czas od 16 do 19 czerwca i spędź go razem z nami! 

 

Dużo osób skarży się też na transport. Skazani są nierzadko przewożeni po trasach liczących nawet kilkaset kilometrów. Zgodnie z przepisami należy im się odpowiedni prowiant na drogę i woda, ale miałam skargi, że ludzie tego nie otrzymują. Zdarza się też, że nie mogą załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych w czasie transportu.

Te wszystkie sprawy są tak trudne, bo oczywiście nie ma na to żadnych materialnych dowodów. To zawsze jest słowo przeciwko słowu. Skazany nie ma telefonu, nie może nic nagrać. Osoba taka jak ja, która monitoruje sytuację, też nie może mieć żadnego nośnika elektronicznego. To jest wyłącznie moje słowo, a wiadomo, że urzędnicy będą zarzekać się, że do takiej sytuacji nigdy nie doszło.

Czy w polskim systemie penitencjarnym istnieje w ogóle resocjalizacja?

Na pewno funkcjonuje w teorii. Dużo pisze się o niej w podręcznikach. Natomiast powiem szczerze, że nie spotkałam dyrektora zakładu karnego, który przyznałby, że w jego zakładzie resocjalizacja ma znaczenie. W teorii Kodeks karny określa wszystko dokładnie, natomiast w praktyce ci ludzie są pozbawieni jakichkolwiek praw, nie mają też żadnego gwaranta, który by tych praw pilnował. Owszem, Rzecznik Praw Obywatelskich się stara, jest wydział do nadzoru wykonywania kar, gdzie dyrektorem jest pani Ewa Dawidziuk. Mają mnóstwo roboty – wpływa tam około kilku tysięcy skarg rocznie.

Jednakże Rzecznik nie może zająć się wszystkimi rzeczami z uwagi na bardzo duży opór ze strony zakładów karnych. Sytuacja wygląda tak, że gdy Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur chce przeprowadzić kontrolę po otrzymaniu zgłoszenia, to zakład karny wcale nie musi się na to zgodzić. Co więcej, wszystkie urzędowe kontrole, np. z Centralnego Zarządu Służby Więziennej lub zarządów okręgowych, są umawiane. Nawet Sanepid umawia się na kontrolę w zakładzie karnym. Oczywiście wszystko jest już wtedy odpowiednio przygotowane i nie ma nic, co mogłoby wskazywać na jakiekolwiek nieprawidłowości.

Jeśli zaś chodzi o samych skazanych, to gdy więzień zostaje niesłusznie ukarany karą dyscyplinarną, może odwołać się do sądu penitencjarnego, jednakże w 90 % przypadków „przyklepuje” on nakazy władz więzienia. Oczywiście Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu odrzuca więcej niż połowę tych kar, ale jeśli w grę wchodzi leczenie, to zdarza się, że ludzie nie dożywają końca wyroków.

Jeśli natomiast taki człowiek przeżyje, nie zostanie kaleką i próbuje dalej walczyć o swoje prawa, to procedura wygląda to w ten sposób, że niezależnie od tego, w jakim jest stanie zdrowotnym, jest wrzucany w transport i dwa tygodnie jeździ po kraju. Jeden zakład karny, za chwilę przerzucają go do drugiego, za chwilę do trzeciego, ląduje w czwartym itd. W związku z tym papiery zanikają. Jeżeli ktoś się o takiego człowieka upomni, to zakład karny mówi „pojechał tam, u nas już go nie ma”.

Czyli zakłady karne współpracują ze sobą, żeby nawzajem tuszować swoje przewinienia?

Dokładnie. Do tego z prokuraturą i sądami penitencjarnymi. Gdyby były one rzeczywiście kontrolowane i monitorowane zgodnie z przepisami, nie byłoby możliwości robienia i ukrywania takich potworności.

Ostatnio pewien więzień opowiadał mi przypadek, kiedy widział ciężko pobitego człowieka, którego strażnicy po prostu zostawili przy wejściu do celi, zniknęli za zakrętem, a po chwili wyszło kilku skazanych, którzy pobili go bardzo dotkliwie. Strażnicy wrócili, pozbierali go, rzucili go na podłogę w celi i sobie poszli. Na drugi dzień już był przetransportowany do innego zakładu karnego bez udzielenia jakiejkolwiek pomocy. Tymczasem więzień był tak ciężko pobity, że wypróżnił się pod siebie. Nie wiemy, gdzie ten człowiek w tej chwili się znajduje, bo „obskoczył” tyle zakładów karnych, że po prostu zniknął z radaru.

Zakłady karne mają możliwość sprawić, żeby więźniowie po prostu znikali? To jest aż tak duża władza?

Tak, dlatego jest tak pilnie strzeżona.

Czy jest jakikolwiek organ, który prowadzi niezapowiedziane kontrole w więzieniach i aresztach?

Nie, dlatego że obwarowały się one różnymi procedurami. Ich władze tłumaczą, że są to szczególne jednostki, że z uwagi na niebezpiecznych więźniów, uzbrojonych strażników itp. Przesłanie jest takie, że nie mogą wpuścić nieprzewidzianej kontroli, bo muszą się do niej przygotować. Dzięki temu pozostają bezkarni.

Czy jest jakakolwiek podstawa prawna umożliwiająca zakładom karnym niewpuszczanie niezapowiedzianych kontroli? Czy jest to po prostu ich interpretacja prawa, która spotyka się z aprobatą państwa?

Myślę, że to drugie. Już poprzedni RPO, Adam Bodnar zwracał się do Sądu Najwyższego z prośbą o zweryfikowanie tej sprawy. Mamy artykuł 7. Kodeksu karnego wykonawczego, który powinien być fundamentem, gwarancją prawa dla osadzonych. Niestety jest on nagminnie łamany właśnie przez sądy penitencjarne, ponieważ nie uznają one rozpoznawania stanu faktycznego sprawy. Ich to nie interesuje, bo z góry zakładają, że skazany to jest ten zły, no bo skoro jest w więzieniu, to popełnił przestępstwo. A jakie to było przestępstwo, to już nieważne.

W nowym raporcie Court Watch Polska pojawiają się dane pokazujące, że sądy akceptują ponad 90% wniosków o zastosowanie tymczasowego aresztowania, a także 95% wniosków o przedłużenie tymczasowego aresztowania. Dużo mówi się więc o złej prokuraturze pod rządami Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, a jednak nawet niezawisłe sądy są częścią problemu.

Tak, dokładnie. Dyspozycje Prokuratora Generalnego są jasne i wyraźne. Prokuratorzy się do nich stosują, ale patrząc na orzeczenia sądowe, czy to sądu penitencjarnego czy karnego, to powiem szczerze, że żadnej niezawisłości sądu tutaj nie widzę. Jeżeli każdy sędzia prawie w 100 % przypadków „przyklepuje” tylko i wyłącznie prokuratorowi, to o jakiej niezależności mówimy?

Natomiast druga instancja to już jest w ogóle fikcja. Przeprowadziłam monitoring w sądzie apelacyjnym w Poznaniu: na jedną godzinę przeznaczone było 12 spraw. Jedna sprawa zajęła 50 minut, a na pozostałe zostało tylko 10 minut. Poszło jak burza – wszystkie decyzje zostały odrzucone. Sędzia w ciągu 10 minut „rozpatrzył” 11 wniosków, oczywiście wszystkie zgodnie z pierwszą instancją. Na moją skargę napisaną do prezesa sądu otrzymałam odpowiedź, że absolutnie nic takiego nie miało miejsca.

W jakiejś części problem wynika z mitów narosłych wokół więźniów i faktu, że są oni skrajnie zdehumanizowani. Od momentu zapadnięcia wyroku skazującego są szufladkowani jako nieludzie.

Jest to o tyle trudniejsze, że często są to skazani, którzy nie popełnili przestępstwa świadomie. Czasem są to bardzo głupie, nieumyślne przestępstwa. Miałam przypadek, gdzie pan jechał samochodem, wypadł mu telefon z zestawu głośnomówiącego, schylił się i w konsekwencji potrącił pieszego, który zginął. Dostał 4 lata, a był to zwykły, normalny człowiek. Taki człowiek już jest napiętnowany społecznie przez cały system, a prawami takich osób nikt się nie przejmuje. Często w Internecie czytam opinie w stylu: „Bardzo dobrze, a jeszcze do kamieniołomów ich wysłać”.

Nie oszukujmy się, od nastawienia społeczeństwa będzie zależało, jaki ten więzień do społeczeństwa powróci. Jeżeli taki człowiek nie będzie miał umożliwionych kontaktów z rodziną, jeżeli te więzi zostaną rozerwane, to po kilku, kilkunastu latach izolacji społecznej po prostu nie będzie on w stanie odnaleźć się na nowo w społeczeństwie, w rodzinie. Stratę poniosą wszyscy z otoczenia takiego więźnia. Teoretycznie karę odbywa jeden człowiek, ale tak naprawdę odbywa ją cała jego rodzina.

Miałam sytuację, gdzie człowiek miał wypadek, więc nie był w stanie płacić alimentów, a gdy znalazł dobrą pracę i zaczął płacić zaległe opłaty, to i tak dostał wyrok. Odsiedział swoje, ale co zyskało na tym dziecko? Tylko łatkę, że jest z patologicznej rodziny, bo tata był w zakładzie karnym. Z kolei ten człowiek stracił pracę, której już nie odzyskał, bo po dziesięciu miesiącach w zakładzie karnym nie każdą pracę da się odzyskać, pewnych zawodów w ogóle nie będzie mógł wykonywać jako osoba karana.

Ten problem dotyczy szczególnie młodocianych skazanych. Wielokrotnie spotkałam się ze stwierdzeniami, że gdy wyjdą na wolność, to nie będą się przejmować prawem, ponieważ to właśnie w więzieniu dochodzą do wniosku, że bycie dobrym jest do niczego. Ci chłopcy są skazywani np. za drobne włamanie, a w zakładzie są świadkami przestępstw i zaniedbań ze strony funkcjonariuszy służby więziennej i dyrektorów, którzy nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Jaki przykład daje to tym młodym ludziom? Przynosi to wręcz odwrotny skutek od zamierzonego. Oni nie będą chcieli się zmienić. Przeciwnie, będą się tylko szkolić, żeby popełniać gorsze przestępstwa, ale być na tyle skutecznym, by nie dać się złapać.

Jak system traktuje młodocianych przestępców?

Za odpowiedź może posłużyć przykład oddziału zewnętrznego pewnego aresztu śledczego w Poznaniu. Jest to zakład typu półotwartego, gdzie przebywają młodociani przestępcy, skazani po raz pierwszy. Jednakże trafiają tam też dorośli więźniowie kończący wyroki za bardzo poważne przestępstwa, w tym za zabójstwa. Ci dorośli trafiają tam pod koniec wyroków, czekając w półotwartym zakładzie i adaptując się do wyjścia na wolność.

Młodzież umieszczana jest w jednych celach właśnie z takimi przestępcami. To są gwałciciele, mordercy, pedofile itd. Przez cały czas odbywania kary przebywali w zakładach specjalistycznych z odpowiednimi oddziałami terapeutycznymi. Natomiast gdy koniec kary się zbliża, to zgodnie z artykułem kodeksu karnego wykonawczego, powinni być przetransportowani jak najbliżej miejsca zamieszkania i w związku z tym trafiają tam.

Miałam naprawdę dużo skarg młodych ludzi, którzy mówili, że po prostu się boją. Ci dorośli przestępcy to grypsujący, znajdujący się wysoko w więziennej hierarchii i młodzi są dla nich po prostu popychadłami. Jedni robią za niewolników, jest to tak traumatyczne przeżycie, że część osób nie jest w stanie otrząsnąć się z tego do końca życia, nawet po terapiach. Z kolei drugim się to podoba, więc wchodzą w ten krąg i poszerzają swoją wiedzę i kontakty, żeby w przyszłości powrócić do przestępczej działalności.

Na konferencji byłego RPO spotkałam się z bardzo smutnymi opiniami od kuratorów sądowych z Wrocławia. Ich zdaniem sądy penitencjarne psują im całą pracę, bo pozwalają młodocianym i pierwszy raz karanym odbywać karę do końca, zamykają im tym samym drogę do resocjalizacji. Jeżeli ktoś ma zwolnienie, to otrzymuje zawieszenie na konkretny okres, którego długość jest zależna od przestępstwa, jakie popełnił. W tym czasie ma nadzór kuratora, czyli jest mobilizowany do pracy nad sobą, do prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie. Po dłuższym czasie przedkłada się to w rutynę i taki człowiek, jak już się dobrze zaaklimatyzuje, to nawet nie pomyśli, żeby zrobić coś złego.

Niestety, od 2019 roku pojawiła się negatywna tendencja, szczególnie w sytuacji młodocianych przestępców, skazywanych po raz pierwszy, by odbywali oni wyrok w całości. Ich kara ma być uciążliwa i bolesna, żeby mieli nauczkę. Tymczasem skutek jest wręcz przeciwny, bo taki młody człowiek wychodzi na wolność po odsiedzeniu całości kary i nie ma już do niego żadnego dostępu. Nie musi kontaktować się z kuratorem, nie jest przed nikim odpowiedzialny, ma wszystko w nosie. Po jakimś czasie trafia do więzienia z powrotem, ale już do cięższego zakładu.

Jak często w więzieniach zdarzają się tortury? Jak wygląda proces ukrywania tego problemu?

Ten proces opiera się na różnych działaniach, które strażnicy stosują w zależności od sytuacji. Jeśli jest to coś drobnego, to pada komunikat, że osadzony potknął się na schodach, upadł. Jeżeli zawinił funkcjonariusz, to taki osadzony trafia do celi z bardzo groźnym przestępcą, który tak nim potrząśnie, że jak wyjdzie, to potem słowa nikomu nie powie, bo wie, że znów trafi do takiej celi.

Jeżeli jednak ktoś walczy o swoje prawa, to jest wywożony, przerywa mu się leczenie, musi uważać, żeby ktoś mu krzywdy nie zrobił, żeby ktoś go w coś nie wmanewrował. Ludzie mogą dochodzić swoich praw dopiero po opuszczeniu więzienia, ale co z tego, skoro przepisy mówią, że można to zrobić w ciągu 3 lat od zdarzenia. Osadzeni nie mogą tego robić, będąc w zakładzie karnym. Później jednak termin mija i już w żaden sposób nie może dochodzić sprawiedliwości przed polskim sądem.

Co z tego, że mamy kilka organów kontroli, czyli Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur, organy Unii Europejskiej, Radę Europy i ONZ? Urzędnicy na poziomie Ministerstwa Sprawiedliwości uznają, że zakłady karne to jednostki specyficzne, gdzie panuje przeświadczenie, że nie powinno się wiedzieć, jak funkcjonują. Nie wiem, ile jeszcze to potrwa i nie wiem, czy dożyję chwili, gdy to się zmieni, ale póki sił starczy, to zarówno ja, jak i inne organizacje będziemy walczyć, żeby prawa tych ludzi były przestrzegane.

Z ogromną radością przyznaję, że jest niemała grupa funkcjonariuszy służby więziennej, którzy też nie zgadzają się z panującymi tam standardami i sami mnie informują o złych warunkach, przykładach łamania prawa i różnych innych nieścisłościach. Niestety nawet nie mogę im formalnie podziękować i ich pochwalić, bo zagrażałoby to ich bezpieczeństwu i z pewnością przyczyniłoby się do natychmiastowego zwolnienia ich z pracy.

Z różnych badań wynika, że więźniowie kończący długoletnie wyroki są grupą społeczną, która jest bardzo zagrożona bezdomnością i innymi formami wykluczenia społecznego. Dużo się ostatnio mówi o Funduszu Sprawiedliwości. W teorii te pieniądze miały być przeznaczane m.in. na pomoc osobom niesłusznie skazanym i wsparcie dla osób opuszczających zakłady karne. Czy ci ludzie otrzymują te pieniądze?

Teoretycznie wygląda to tak, że dyrektor zakładu karnego może, oczywiście na wniosek osoby skazanej, przyznać maksymalnie do 1/3 średniej pensji miesięcznej, która w drugim kwartale 2021 roku wynosiła 5504,52 zł, czyli 1834,84 zł. Taką kwotę dyrektor może przyznać osobie opuszczającej zakład karny. Do tego dochodzi wszystko to, co uzbierało się dzięki tzw. żelaznej kasie. Mowa o środkach zarobionych z pracy wykonywanej w czasie wyroku.

Tyle z teorii, w praktyce mój klient otrzymał ostatnio 100 zł, a ponieważ był spoza Poznania, wydał te pieniądze na dojazd oraz posiłek w drodze do miejscowości rodzinnej. Z tego, co zgłaszają mi ludzie, to w momencie wyjścia z zakładu karnego z Funduszu Sprawiedliwości wypłacane jest im ok. 50 zł. W teorii kolejnym krokiem jest zgłoszenie się do kuratora penitencjarnego, który po opuszczeniu zakładu karnego ma obowiązek pomóc w zaadaptowaniu się osobie opuszczającej ośrodek karny do społeczeństwa, pomóc jej znaleźć mieszkanie itp.

Jest dużo sytuacji, szczególnie po długich wyrokach i przestępstwach związanymi z rodziną, że ludzie nie mają do kogo wrócić i zostają sami. Wtedy kurator penitencjarny ma wskazać instytucje pomocowe, np. MOPS, oraz zapewnić pomoc rzeczową lub w postaci bonów. Taka osoba powinna mieć też pomoc w opłaceniu czynszu za mieszkanie, w opłaceniu mediów, w zakupie odzieży i potrzebnego sprzętu, narzędzi, w opłaceniu kursów specjalistycznych, jeśli by potrzebowała, żeby się przebranżowić itd.

To wszystko to również teoria, natomiast w praktyce wygląda to tak, że kurator daje ok. 300 zł bonu, a gdy były więzień pójdzie do MOPS-u to słyszy, że pieniądze dostał już od kuratora i ma zarejestrować się w urzędzie dla bezrobotnych. Czasami dają tylko jakieś 100 zł na żywność i na tym pomoc postpenitencjarna dla tych ludzi się kończy, o pomocy psychologicznej nawet nie wspominając, bo tej po prostu nie ma.

Co z osobami niesłusznie przetrzymywanymi w aresztach śledczych, zwłaszcza tymi, które przetrzymywane są po pół roku i dłużej? Jak wygląda kwestia odszkodowań dla tych ludzi? Czy te pieniądze, które przecież należą się poszkodowanym, da się w ogóle uzyskać?

W teorii te pieniądze powinny być wypłacane obligatoryjnie. W praktyce odbywa się to niestety na wniosek. Przez to dużo ludzi z tego rezygnuje, bo cieszą się, że wreszcie się to wszystko skończyło i odpuszczają. Z odszkodowaniami jest bardzo różnie, przeważnie w sprawach o nieprawne tymczasowe aresztowania jest trochę łatwiej. Gorzej jest z odszkodowaniami za łamanie takich praw, jak np. nieodpowiednie warunki itd. Otrzymywane kwoty są po prostu śmieszne, oscylują w granicach kilku tysięcy złotych, co przy np. 15 latach pobytu w zakładzie karnym jest zaledwie kieszonkowym.

Czy często spotyka się pani z przypadkami bezzasadnych aresztowań? Jak duża jest skala tych nadużyć?

W naszym kraju ta skala jest ogromna, bo prawie każde zatrzymanie kończy się tymczasowym aresztowaniem. Ja osobiście miałam kilka przypadków, gdzie walczyliśmy o zmianę tego środka zapobiegawczego i w dwóch przypadkach się udało, choć było to okupione ostrą walką z prokuraturą. Opory prokuratury w takich sprawach, jak zmiana środka zapobiegawczego z tymczasowego aresztowania na każdy inny, są niesamowite. Wszystkie instytucje, które zajmują się prawami człowieka jasno wskazują, że jest wiele innych możliwości: poręczenia majątkowe, poręczenia osób znanych, poręczenia osobiste czy dozór policyjny. Jest naprawdę dużo opcji, nie trzeba od razu zamykać wszystkich w areszcie.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.