Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Paszcza: Algorytm Tik Toka zaczął śledzić rosyjskie czołgi

Paszcza: Algorytm Tik Toka zaczął śledzić rosyjskie czołgi źródło: flickr.com

W tych dniach odkrywamy budującą prawdę: dzięki nowoczesnym technologiom wolny, aktywny politycznie człowiek wyrażający swoje zdanie nie pozostaje bezradny wobec zła. Ma wpływ na kształt globalnej debaty w sieci, a przez to – zwiększa społeczną presję na władze. Masa takich obywateli może wygrać nawet z tak sprawną maszyną propagandową, jak rosyjska.

W marcu zawieszamy zbiórkę na działalność Klubu Jagiellońskiego. W miejsce przelewu, który chciałeś nam przekazać – prześlij pieniądze ukraińskiej armii w ramach oficjalnej zbiórki organizowanej przez Narodowy Bank Ukrainy! Tu znajdziesz instrukcję jak to zrobić i wyjaśnienie, dlaczego zachęcamy do takiej formy zaangażowania.

Materiał stanowi wybrane fragmenty z artykułu Bartosza Paszczy dla tygodnika Plus Minus. Zachęcamy do lektury całości tekstu.

Na trzy godziny przed inwazją rosyjskich wojsk, w nadgranicznym regionie Rosji pojawił się korek. Mapa Google zaświeciła się na czerwono na odcinku od miejsca stacjonowania wojsk do granicy – donosił prof. Jerry Lewis z Middlebury Institute w Monterey w wywiadzie dla serwisu Motherboard. Rosyjskie czołgi i wozy pancerne ruszyły na Ukrainę, zatrzymując pozostały, cywilny ruch.

Sam Google połapał się w roli jego map i po konsultacji z ukraińskim rządem wyłączył w całej Ukrainie tryb śledzenia ruchu ulicznego, o czym doniósł portal The Verge. Być może jeszcze więcej sensu miałoby wyłączenie w ogóle zdolności śledzenia GPS dla użytkowników telefonów z Androidem na pewnym obszarze.

Kolega korzystał ze strony liveuamap.com – oddolnej inicjatywy prezentującej minuta po minucie najświeższe wiadomości, w tym geolokalizowane posty z mediów społecznościowych, na mapie konfliktu. Powstała w czasie inwazji na Krym i Donbas mapa od tamtego czasu służy do śledzenia każdego kolejnego zaognienia sytuacji, a jej koordynatorzy podejmują się trudnego zadania weryfikowania prawdziwości i lokalizacji nagrań czy zdjęć. Ze świetnym efektem – zazwyczaj o długie minuty wyprzedzają tradycyjne media, a jednocześnie są o wiele bardziej godni zaufania niż główna strona Twittera.

W 2022 roku pojawiło się nowe narzędzie analityków: TikTok. Najpopularniej ściągana w ostatnich latach aplikacja szczyci się świetnym algorytmem dopasowującym treści do zainteresowań. Swoją drogą, faktycznie algorytm jest na tyle niezły, że inne media społecznościowe z zazdrością próbują się mu bliżej przyjrzeć. Okazuje się jednak, o czym donosił serwis Wired, że można go wytrenować tak, by zainteresował się zielonymi pojazdami wojskowymi w odpowiednich lokalizacjach – na przykład na Białorusi i w południowo-zachodniej Rosji.

W Rosji Facebook czy Twitter są mniej popularne niż lokalna (od paru lat kontrolowana przez oligarchów Putina) sieć VKontakte. Jednak chiński TikTok podbija serca mieszkańców całego globu, w tym Rosji. Dlatego stał się nieocenionym źródłem wiedzy dla analityków białego wywiadu, którzy mogli na podstawie filmików zwykłych Rosjan poznawać niemal na bieżąco kierunki i skalę dyslokacji wojsk.

Dzisiaj wojnę toczącą się setki kilometrów od nas przeżywamy na żywo. Nie tylko dzięki pojedynczemu korespondentowi, który stoi na ulicy Kijowa – choć jego praca i odwaga nadal są nieocenione. Dzięki mediom społecznościowym widzimy efekty uderzeń rakiet, zdjęcia kolumn rosyjskich, a nawet ofiary. Bez opóźnienia i z dowolnego rejonu kraju. Efekt ten jest w czasie tej wojny jeszcze zwielokrotniony, bo trudno mówić tu o tradycyjnej linii frontu.

Rosyjskie wojsko uderza kolumnami, które na ulicach mijają się często ze zwykłymi Ukraińcami w samochodach albo obserwowane są z okien. To zwiększa liczbę materiałów wrzucanych do internetu. Ten sposób obserwowania i przeżywania wojny ma ogromne znaczenie. Potwierdzają to m.in. wypowiedzi europejskich dyplomatów: nagrania dzielnych Ukraińców wywarły presję na społeczeństwa Zachodu, a ta presja pozwoliła ich politykom odważniej udzielać pomocy.

Miesiąc temu wierzyliśmy nie tylko w ogromną moc rosyjskiej internetowej propagandy, ale też w cybernetyczną armię Kremla. Tymczasem od początku inwazji właściwie nie widzimy skutecznych, masowych ataków rosyjskich paraliżujących Ukrainę. W momencie, w którym piszę te słowa, działają tam elektrownie, dostarczana jest woda i gaz; funkcjonują media – oczywiście, to wszystko w rejonach, w których przeciwnik nie zniszczył fizycznej infrastruktury.

Niektórzy analitycy podejrzewają, że większość rosyjskich cyberwojsk jeszcze nie zostało wykorzystanych. Inni znajdują wyjaśnienie w cichej pomocy zachodnich służb, które miały przygotować Ukraińców i wraz z nimi bronić krytycznej infrastruktury atakowanego państwa. Jaka jest prawda – dowiemy się pewnie za kilka lub kilkanaście lat.

Za to, że w Polsce obyło się bez tajemniczych awarii, możemy chyba podziękować też ekspertom od cyberbezpieczeństwa – tym pracującym dla państwa, ale też tym w prywatnych firmach, takich jak banki. Przed eskalacją wojny polski rząd podniósł stopień gotowości cyberbezpieczeństwa do historycznie wysokiego poziomu Charlie, trzeciego na cztery możliwe. W branży mówi się też o tym, że reakcja na inwazję w bankach i innych kluczowych firmach była natychmiastowa. Zasoby przesunięto na utrzymanie serwisów, odkładając inne prace na kiedy indziej.

Nie wierzymy już, że magicy z Doliny Krzemowej i strach przed użyciem superprecyzyjnych dronów zapobiegną wojnom czy zamienią nas w jedno globalne zjednoczone społeczeństwo. W tym technologia nas zawodzi, tak, jak zawodziła zawsze – po prostu nie ma zdolności zmiany ludzkiej natury.

Jednak dzięki smartfonom Ukraińcy mieszkający w Polsce mogą dziś porozumieć się z bliskimi ukrywającymi się w piwnicach Charkowa czy zmierzającymi w stronę granicy. Rosyjskie matki o tym, czym jest „specjalna operacja” dowiadują się w esemesach z frontu od swoich synów. Świat poznaje nagrania eksplozji, ataków, szkód czy – to rzecz lżejszego gatunku – podkradania Rosjanom ciągnika artyleryjskiego. Kilkanaście lat temu o takich wydarzeniach dowiadywalibyśmy się z opóźnieniem liczonym w dniach, a wiele z nich nie zmieściłoby się w telewizyjnych ramówkach oraz na szpaltach gazet.

Technologia faktycznie nas globalnie zbliżyła, a w dobie wojny oznacza to zbliżenie do linii frontu. W godzinie próby nasze cyfrowe narzędzia, wsparte siecią, materiałami z Ukrainy oraz memami pomagają stworzyć społeczną presję na zachodnie rządy. Chociaż oczywiście nasza sytuacja jest nieporównywalna do doświadczeń Ukraińców. Wciąż siedzimy w bezpiecznych mieszkaniach niebędących celem nalotów czy ostrzału, ale na skutek cyberataku światło może zgasnąć również u nas w Polsce, we Francji czy Kanadzie. W pewien przewrotny sposób technologia faktycznie nas zbliżyła, tylko nie tak jak chcieli tego hurraoptymistyczni technologowie. Zamiast jednoznacznej poprawy świata dostaliśmy pogmatwany pakiet zalet i wad.