W chrześcijaństwie nie ma żadnych cnót niewieścich. Są cnoty ludzkie i chrześcijańskie – takie, jakie miał Chrystus
W skrócie
Płeć jest istotna, ugruntowana w teologii i metafizyce. Tradycyjny model rodziny oparty o władzę rozumianą w kategoriach służby może dawać szczęście nawet młodym mamom zajmującym się domem. Trzeba jednak pamiętać, że podstawowe zadanie, które stoi przed każdym katolikiem to dojście do dojrzałości swojej tożsamości chrzcielnej. Ta zaś jest znacznie bardziej istotna od płci, ról społecznych i seksualności.
Hierarchia tożsamościDyskusja na temat ról męskich i kobiecych jest czymś, co mniej lub bardziej ciągle rozpala opinię publiczną. Widać to zwłaszcza w przestrzeni internetowej, gdzie można natknąć się na żywe dyskusje prowadzone w różnych obozach światopoglądowych i politycznych. Niemałą popularnością cieszą się wypowiedzi Jordana Petersona negujące istnienie „toksycznego patriarchatu” czy też wpisy Mai Staśko stawiające tezy zupełnie przeciwne. Z kolei nie tak dawno w Polsce kontrowersje wywołała wypowiedź prof. Pawła Skrzydlewskiego na temat cnót niewieścich.
Próby ścisłego definiowania, jakimi cechami powinni charakteryzować się mężczyzna i kobieta, najczęściej padają po konserwatywnej stronie sporu, lewica zaś zdaje się negować jakąkolwiek formę esencjalizmu płciowego. Choć zdecydowanie bliżej mi do konserwatywnego postrzegania rzeczywistości, to trudno pominąć fakt, że bardzo rzadko w tych sporach wracamy do podstawowej narracji o tym, że każdy chrześcijanin bez wyjątku jest powołany do naśladowania Chrystusa, a więc realizacji tożsamości nadanej mu w sakramencie chrztu. Dotyczy to bez wyjątku mężczyzny i kobiety, heteroseksualisty i homoseksualisty, singla i osoby żyjącej w związku małżeńskim, człowieka odnajdującego się w binarnym podziale płciowym, jak i tego, który z różnych przyczyn nie potrafi zidentyfikować się z tożsamością męską lub kobiecą.
Chrzest jako fundament
„Postępujcie w sposób godny powołania, do jakiego zostaliście wezwani” (Ef 4, 1) – pisał św. Paweł. Nie chodzi tu o żadne powołanie, jakie zwykliśmy kojarzyć z tym określeniem, takie jak kapłaństwo, małżeństwo, życie zakonne czy jakaś inna szczególna misja w Kościele. Chodzi o powołanie, które wynika z samego faktu bycia chrześcijaninem. Chrześcijaninem zaś stajemy się przez sakrament chrztu. Wszystkie inne powołania są szczegółowym sposobem realizacji tego podstawowego. W konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen Gentium Soboru Watykańskiego II możemy przeczytać: „Toteż dla wszystkich jasne jest, że wszyscy chrześcijanie jakiegokolwiek stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego i do doskonałości miłości”(Lumen Gentium p. 40, 338).
Tak więc chodzi o zadanie sobie fundamentalnych pytań: co stało się ze mną w sakramencie chrztu i jakie praktyczne skutki to za sobą niesie? Od odpowiedzi zależy kształt całego życia. Chrzest jest rzeczywistością bogatą. Postaram się jednak przedstawić to, co z perspektywy rozważań dotyczących ról płciowych i społecznych może okazać się najbardziej pomocne.
Metaczłowiek
Chrzest jest nadaniem człowiekowi pewnej formy – nowej tożsamości. Tą formą jest Chrystus. Forma jest pojęciem zaczerpniętym z filozofii Arystotelesa. Oznacza pewną intelektualną treść, abstrakcyjne coś, co sprawia, że dana rzecz jest tą, a nie inną. Drzewo jest drzewem dzięki formie drzewa. Człowiek jest człowiekiem dzięki formie ludzkiej. Forma odpowiada za to, że dana rzecz stanowi pewną zwartą całość – odpowiada za jej tożsamość – za to, że jest tym, czym jest. W zmiennym świecie forma wyznacza również cel. Każda rzecz „staje się”, dąży do pełnego urzeczywistnienia formy, która jest niejako ukryta w rzeczy. Forma więc nadaje tożsamość oraz wyznacza kierunek rozwoju.
Chrystus jest jedynym dzieckiem Ojca, gdyż jest tej samej natury co Ojciec – jest Bogiem. Dzięki temu, że jest też w pełni człowiekiem, otworzył nam możliwość do uczestniczenia w jego Bóstwie. Forma Chrystusa daje nam więc swego rodzaju gatunkowy awans. Stajemy się uczestnikami bóstwa. Tożsamość chrzcielna rozpoczyna proces „przebóstwienia” – upodobnienia się do Boga.
Chrystus jako prawdziwy człowiek „objawia człowieka samemu człowiekowi” (Gaudium et Spes, p. 22). ). Jest kimś w rodzaju metaczłowieka, powszechnego archetypu człowieka, idei zaszczepionej w ludzkim umyśle, którą człowiek musi zrealizować, jeżeli chce zrealizować siebie. Forma Chrystusa jest objawieniem tego, kim jest tak naprawdę każdy człowiek bez wyjątku. Tożsamość chrzcielna to nasza najgłębsza identyfikacja, a prawdziwa autentyczność to naśladowanie Chrystusa.
To, czym konkretnie jest forma Chrystusa, poznajemy za pomocą Ewangelii, Listów Apostolskich i nauki Kościoła. Ja pozwolę się ograniczyć do wymienienia postaw Chrystusowych, skatalogowanych przez św. Pawła w Liście do Galatów (Ga 5, 22-23). Owe postawy to miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.
Chrystus jako metaczłowiek zawiera w sobie wszelkie cechy ludzkie – jest nam podobny we wszystkim oprócz grzechu (Hbr 4, 15). Z jednej strony Chrystus ukazuje stereotypowe role męskie – jest żydowskim rabbim, twardo gromi obłudę palestyńskich elit religijnych, wypędza kupców ze świątyni. Z drugiej strony wielokrotnie ukazywany jest jako łagodny i miłosierny. Sam Chrystus mówi o sobie jako o „cichym i pokornym sercu” (Mt 11, 29), co z kolei jest częściej kojarzone z cechami kobiecymi.
To dotyka ważnego wątku – cnót niewieścich i „toksycznego obrazu kobiety w chrześcijaństwie”, jaki miałaby nieść cicha i pokorna Maryja. Nie ma żadnych cnót niewieścich. Są cnoty ludzkie i chrześcijańskie – takie, jakie miał Chrystus. Nie neguje to różnic pomiędzy kobietami i mężczyznami oraz słuszności opisu danego przez psychologię, która stwierdza statystyczne przejawianie pewnych tendencji osobowościowych częściej u jednej płci aniżeli u drugiej. Nie neguje też to w żaden sposób teorii archetypów Jungowskich czy Janopawłowej komplementarności płci.
Jednakże do bycia „cichym i pokornym sercem” są wezwani jednakowo mężczyzna i kobieta. Maryja jest cicha i pokorna sercem, bo Chrystus taki jest. Nie neguje to siły Jezusa wypędzającego kupców ze świątyni czy siły Maryi depczącej głowę węża, ale jest z tą siłą komplementarne. Cichość i pokora definiują postawę wobec Boga, siebie i świata, ale nie oznaczają dawania przyzwolenia na krzywdzenie siebie czy postępowanie wbrew sumieniu. Takie postawienie sprawy niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem.
Wielość dróg
Nadanie formy Chrystusa osobie ochrzczonej niesie za sobą śmierć starego człowieka. „Chrzest jest faktyczną śmiercią, choć jej fenomen jest dopiero przed nami” – powiedział jezuita o. Marko Rupnik. Św. Paweł, charakteryzując starego człowieka będącego wynikiem „pierwotnej winy”, czyli grzechu pierworodnego, wymienia: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne (Ga 5, 19-21).
Śmierć starego człowieka oraz narodziny i wzrost człowieka nowego – chrześcijanina – to nie tylko jednorazowe wydarzenia, ale procesy, które objawiają się stopniowo w biegu życia osoby ochrzczonej. Patrząc na chrzest z tej perspektywy, można zauważyć, że sakrament ten jest pewnym zadaniem dla każdego chrześcijanina. Tożsamość chrzcielna jest więc tożsamością zadaną – formą do urzeczywistnienia. Człowiek w swej wolności może ją urzeczywistnić bądź też nie. Jest jak nasienie drzewa, które dopiero ma wyrosnąć.
Tożsamość chrzcielna jest formą dynamiczną, wymagającą aktywności człowieka, który z jednej strony zobowiązany jest do ascezy (uśmiercania w sobie złych skłonności), jak i praktykowania cnót. Jest to proces kończący się przebóstwieniem – momentem, w którym śmiało można powiedzieć: „Teraz już nie ja żyję, a żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Tożsamość chrzcielna jest więc formą, którą jest sam Chrystus. Nie neguje to naszej indywidualnej tożsamości, lecz pozwala odkryć prawdziwe „ja” w Chrystusie.
Nie istnieje uniwersalna recepta, dzięki której człowiek osiąga dojrzałość. Mówiąc językiem zaproponowanych w tym artykule, można stwierdzić, że chrześcijaństwo sformułowało co najmniej kilka dróg dochodzenia do formy, w każdej z nich znajduje się taka sama dla wszystkich obietnica przebóstwienia. Zapewne można silić się na opisanie, która z tych dróg jest bardziej doniosła z perspektywy tradycji, która jest bardziej potrzebna na obecnym etapie historii, czy z którą mamy dziś największy problem. Hierarchii takiej nie chcę jednak opisywać, w zamian za to przedstawić, jaki jest sens dojrzałości chrześcijańskiej, budowanej wewnątrz małżeństwa, kapłaństwa i życia konsekrowanego. Chciałbym również zastanowić się, w jaki sposób dojrzałość chrzcielną mogą realizować osoby homoseksualne czy też te niemieszczące się w binarnym podziale płciowym.
- Małżeństwo
- Władza jako służba
Według Katechizmu Kościoła Katolickiego małżeństwo jest powołaniem naturalnym – wynika z samej racji bycia człowiekiem. Powołany jest do niego każdy człowiek, choć nie każdy musi i może to powołanie realizować.
Teologiczny wymiar małżeństwa przedstawia św. Paweł w Liście do Efezjan, w którym porównuje miłość małżeńską do miłości Chrystusa wobec Kościoła. „Żony niechaj będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie […]. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół. Bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem.. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.. W końcu więc niechaj także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego! A żona niechaj się odnosi ze czcią do swojego męża!” (Ef 5, 22-25; 29-33).
Małżeństwo jako sakrament pełni funkcję znaku ukazującego miłość Chrystusa do Kościoła, której szczytem była Jego dobrowolna śmierć na krzyżu. Para małżeńska jest wezwana do bycia ikoną miłości Boga do człowieka – inni ludzie, widząc, jak małżonkowie się kochają, mają mieć dostęp per analogiam do oglądania miłości Boga względem człowieka. Implikuje to w codziennym życiu cierpliwe znoszenie swoich niedoskonałości i wsparcie we wzroście ludzkim i duchowym, a w skrajnych przypadkach wzywa do oddawania życia jeden za drugiego. Jest też wezwaniem to bycia ikoną wewnętrznej miłości Trójcy Świętej, którą o. Sergiusz Bułgakow określił jako wieczne dawanie siebie: „Ojciec odwiecznie zradza Syna, Syn oddaje życie Ojcu – życiem zradzanym i oddawanym jest Duch Święty”.
Św. Paweł pisze o posłuszeństwie żony mężowi we wszystkim. W tym momencie niejednej osobie, także współczesnemu katolikowi, może zjeżyć się włos na głowie, a przed oczyma stanąć obraz totalnie ubezwłasnowolnionej kobiety zdanej na kaprysy męża. Czy o taki obraz chodziło św. Pawłowi? Kluczem interpretacyjnym wyżej wymienionej koncepcji św. Pawła jest Chrystusowe rozumienie władzy: „Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20, 26-28). Taka władza implikuje wsłuchiwanie się w potrzeby tych, którzy tej władzy podlegają. Zaś św. Tomasz, pisząc o władzy mężczyzny nad kobietą, mówił, że jest to władza człowieka wolnego nad człowiekiem wolnym. Jest to władza wiążąca się bardziej z obowiązkiem mężczyzny będącego stróżem i opiekunem rodziny, który zapewnia jej bezpieczeństwo i byt. Chrześcijańska władza to służba, a nie przemoc.
Ukazuje się tu swoista cecha chrześcijaństwa, które stara się nie tyle zmieniać zastane struktury społeczne, takie jak patriarchat i niewolnictwo, ale nawołuje ludzi funkcjonujących w tych strukturach do zmiany sposobu myślenia i zmiany postaw. Struktury są kwestią drugorzędną, choć niezbędną, lecz tylko jeśli umożliwiają ludziom funkcjonującym w ich ramach naśladowanie Chrystusa. Jeśli zaś to naśladowanie utrudniają, powinny być poprawiane.
- Dobry patriarchat istnieje
Dobrze rozumiany prymat mężczyzny w kierowaniu rodziną zarysowany przez św. Pawła jest w takim układzie do zaakceptowania, gdyż pozwala realizować tożsamość chrzcielną – mężczyzna przyjmujący rolę ojca, męża i głowy rodziny staje się sługą wobec swojej żony i dzieci. Naśladuje on Chrystusa jako sługę, podobnie kobieta jako opiekunka ogniska domowego, żona i matka – pomoc dla mężczyzny jako dobrowolny dar.
Obecnie ze względu na przemiany społeczne trudno wyobrazić sobie powrót do małżeństwa, w którym kobieta zajmuje się tylko i wyłącznie domem, w sposób bardzo ograniczony partycypuje w działalności społecznej i zawodowej. Częściowo ten model jest aktualnie realizowany w rodzinach wielodzietnych. Kobieta jako uwarunkowana biologiczne jest w takim układzie zdecydowanie bardziej wyłączona z życia zawodowego i skupiona na troszczeniu się o dom oraz zapewnieniu opieki dzieciom. Na mężczyznę spada zaś ciężar zapewniania rodzinie materialnego bytu. Taki model jest często realizowany w rodzinach związanych ze wspólnotą drogi neokatechumenalnej.
Jeden z bardziej znanych członków tej wspólnoty, muzyk Robert „Litza” Friedrich, opowiadał w jednym z wywiadów, że jako ojciec zajmuje zawsze centralne miejsce przy stole, na obiad dostaje największego kotleta i przewodzi modlitwom rodzinnym. Taki podział ról dobrze wpływa na poczucie bezpieczeństwa dzieci, które widzą jasno wyznaczone role u rodziców i otrzymują wzorce do naśladowania w dobrze określonym świecie.
Oczywiście nie jest tak, że kobieta w takim małżeństwie jest ubezwłasnowolniona. Obecnie wiele kobiet angażujących się w macierzyństwo na pełen etat i wybierających życie jako stay-at-home mom radykalnie zrywa ze stereotypem kury domowej. Współczesna kobieta świadomie wybierająca życie w domu i poświęcanie się opiece nad dziećmi, tzw. wielomatka bądź wielomama, nie jest niewolnicą triady Kinder, Küche, Kirche. Nierzadko bierze na siebie obowiązki związane z wykształceniem dzieci i zostaje edukatorką domową, a także wkracza na Instragram i jest aktywne zaangażowana w budowanie wspólnoty kobiet odnajdujących swoje powołanie w macierzyństwie.
Co więcej, katomama-instagramerka często otwarcie mówi o swojej wierze i daje świadectwo tysiącom swoich followersów. Jednak przede wszystkim współpracuje z mężem i obdarza go miłością – z wzajemnością. Pamiętam, gdy znajomy „neon” na pytanie, ile lat jest już w małżeństwie, odpowiedział z uśmiechem: „20 lat posłuszny żonie”. Obydwie strony w małżeństwie są więc traktowane podmiotowo, a podział ról przypominający stereotypowy patriarchat nie wyklucza dialogu, domowej synodalności i wzajemnego wsłuchiwania się w potrzeby współmałżonków. Jasno określony podział ról ma służyć przede wszystkim dobru rodziny. Jest wprowadzeniem jasnej formy w egzystencjalny chaos.
- Kapłaństwo i życie zakonne
„Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni” (Mt 19, 12). Bezżeństwo dla królestwa Bożego jest radykalną drogą realizacji tożsamości chrzcielnej. Człowiek oddaje się w nim Bogu na wyłączność – decyduje się, że chce swe „niepodzielne serce” oddać tylko Bogu jako swemu „wyłącznemu oblubieńcowi”. Chce skupić się tylko na tym, by „podobać się Panu”(1 Kor 7, 32). Chce naśladować Chrystusa ubogiego, posłusznego i czystego. W Kościele katolickim bezżeństwo realizuje się przede wszystkim w zarezerwowanym dla mężczyzn kapłaństwie oraz w życiu konsekrowanym. Jako że są to powołania, które niejako przekraczają ludzką naturę, warto przyjrzeć się, jak w tym wszystkim lokują się wątki płciowości.
Paul Evdokimov, mówiąc o męskości kapłaństwa, nawiązuje do teorii archetypów wypracowanych przez Carla Gustava Junga. Tak ów prawosławny teolog opisuje rzeczywistość kapłańskiego działania w liturgii: „Działa on na sposób męski, za pośrednictwem udzielonych mu energii kapłańskich przeobraża świat cielesny, jest owym «gwałtownikiem», o którym mówi Ewangelia, tym, który zdobywa i opanowuje skarbiec królewski”. Kapłan, konsekrując Hostię i wino, realizuje archetypicznie męską funkcję przemiany świata. Ostatecznie działa w nim sam Bóg, który przez liturgiczną akcję kapłana „zapładnia” swą łaską Kościół – oblubienicę Chrystusa. W liturgii kapłan upodabnia się do Chrystusa, Najwyższego i Wiecznego Arcykapłana.
Drugim obszarem, w którym kapłan realizuje swe powołanie, jest kierownictwo duchowe. Prezbiter, sprawując pieczę nad wiernymi, przez opiekę nad duchowym wzrostem powierzonych mu osób realizuje męskie powołanie do bycia opiekunem i stróżem – podobnie jak mąż i ojciec w rodzinie. Kapłan naśladuje w ten sposób Chrystusa, Dobrego Pasterza. Spowiednik powinien być też czuły i umiejący rozpoznać potrzeby człowieka. Jest to aspekt kobiecej wrażliwości i wyjątkowej umiejętności czytania drugiej osoby. Kapłan powinien uczyć się tej wrażliwości obecnej w samym Chrystusie, który według Evdokimova w sposób doskonały harmonizuje w sobie animusa (archetyp męski) i animę (archetyp żeński). W teorii Junga taka harmonia była warunkiem osiągnięcia dojrzałości osobowej.
Kolejną drogą realizacji bezżeństwa dla królestwa jest życie zakonne. Evdokimov, nawiązując do postaci św. Jana Chrzciciela, ukazuje ascetyczne porządkowanie własnego wnętrza, typowego dla mnichów, jako realizację archetypicznej męskości. Męskość wiąże się ze zdobywaniem „panowania nad ziemią”, zaś pierwszą ziemią, jaką mężczyzna powinien sobie podporządkować, jest on sam. Mężczyzna jest powołany do zdobywania siebie samego. Dokonuje się to przez ascezę i walkę duchową. Na tym polu mogą realizować się zwłaszcza ci, którym bliskie jest wojownicze przeżywanie swej męskości.
Siostry zakonne swą kobiecość i duchowe macierzyństwo mogą realizować na wiele sposobów. Jeden z nich to na przykład prowadzenie domów dziecka. Realizuje się tu kobieca wrażliwość i matczyna czułość wynikająca z wyjątkowej zdolności do odczytywania emocji i potrzeb drugiej osoby. Duchowe macierzyństwo realizuje się także przez modlitewne wstawiennictwo. Praktykują to zwłaszcza mniszki zakonów kontemplacyjnych. Nie oznacza to oczywiście tego, że kobiety „poświęcone Panu” są skazane na stereotypowe kobiece role. Przykładem może być benedyktynka Małgorzata Borkowska, która pisze i wydaje książki z zakresu duchowości. Zaś dzieła takich kobiet, jak św. Teresy z Avilli czy też św. Katarzyny ze Sieny są uznawane ze jedne z najwybitniejszych traktatów ascetycznych w historii duchowości Kościoła zachodniego.
Ostatecznie jednak w życiu duchowym wobec Boga wszyscy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, realizujemy archetypicznie kobiecą receptywność. Szczytem życia zakonnego, jak i w ogóle powszechnego powołania chrzcielnego jest kontemplacja rozumiana jako bierne poddanie się przebóstwiającemu działaniu łaski Bożej. Szczytem naszego działania wobec Boga jest bierność i zgoda na jego „zdobywające” działanie. Wielcy mistycy chrześcijańscy określali relację człowieka do Boga jako oblubienicy do oblubieńca. Tak jak Kościół jest oblubienicą Chrystusa, tak jest nim każdy ochrzczony. W naśladowaniu Chrystusa anima i animus przenikają się wzajemnie w sposób niejednokrotnie zaskakujący.
3. Homoseksualiści i osoby niebinarne
W kontekście współczesnych dyskusji o osobach niebinarnych, które niezależnie od ich świadomej decyzji mają problem z utożsamieniem się z byciem mężczyzną lub kobietą, warto zadać sobie pytanie, jakie jest ich miejsce w Kościele. Choć jest to w pewnym sensie problem marginalny, gdyż tych osób nie jest zbyt wiele, to jeżeli mówimy o Kościele katolickim (powszechnym), to powinien on uwzględniać sposoby realizacji formy Chrystusa również przez takie osoby. Choć jest to trochę inna sprawa, problem dotyczy także homoseksualistów.
Po pierwsze, fakt, że ktoś nie potrafi zidentyfikować się z żadną płcią, nie oznacza, że nie posiada cech ludzkich – oczywistością jest, że taka osoba jest człowiekiem. A skoro jest człowiekiem, to nic nie stoi na przeszkodzie, by mógł upodobnić się do Bogoczłowieka, do Tego, który stał się podobnym do człowieka we wszystkim z wyjątkiem grzechu. Nie sądzę, by droga do realizacji tożsamości chrzcielnej była przed takimi osobami zamknięta. Byłaby to wizja wręcz kalwińska, skazująca z góry pewne osoby na potępienie.
Po drugie, chociaż zamknięta jest dla takich ludzi droga małżeńska i kapłańska, to nie uważam, że powinni być oni a priori wykluczani z pełnienia jakiejkolwiek funkcji w Kościele. Dotyczy to zarówno osób trans płciowych, jak i o skłonnościach homoseksualnych. Dziś gama możliwych posług kościelnych jest zdecydowanie większa. Po Soborze Watykańskim II niepomiernie zwiększyła się partycypacja osób świeckich w życiu Kościoła. Obecnie trwający proces synodalny prawdopodobnie jeszcze pogłębi ten udział.
W Kościele istnieje wiele wspólnot angażujących osoby świeckie (jak na przykład wymieniona już przeze mnie droga neokatechumenalna). Choć Kościół wyklucza osoby niebinarne i homoseksualistów z dostępu do święceń kapłańskich czy życia małżeńskiego, to warto bardzo poważnie i bez uprzedzeń przemyśleć, czy problem z identyfikacją płciową bądź homoseksualna orientacja są nieprzezwyciężalnymi przeszkodami do brania jakiejkolwiek odpowiedzialności za pewne aspekty działalności Kościoła. Ostatecznym bowiem kryterium jest dojrzałość chrześcijańska polegająca na akceptacji nauczania i nienagannym życiu moralnym.
To wszystko jednak wymaga dużej dojrzałości od tych, którzy są w Kościele obecni. Ostra retoryka stosowana przez niektórych biskupów, atakująca światopogląd lewicowy, sprawia, że wylewa się dziecko z kąpielą. Osoby niebinarne bądź homoseksualne mogą mieć bardzo poważną trudność w dostrzeżeniu w Kościele „bezpiecznej Arki Zbawienia”. Uważam więc, że należałoby wypracować nową, odpowiednią retorykę, która przy zachowaniu ortodoksyjnej nauki katolickiej pokazywałyby jasno, że homoseksualiści i osoby niebinarne mogą dojść do „przebóstwienia” także poprzez pełnienie odpowiedzialnych ról w Kościele.
Jak zauważył o. Raniero Cantalemessa, kaznodzieja domu papieskiego, osoby z kategorii niezdolnych do małżeństwa mogą stać się „bezżennymi dla królestwa Bożego” (Mt 19, 20). Co więcej, doświadczenie niebinarności lub homoseksualności nie powinno być tylko i wyłącznie spychane do prywatnego przeżywania. Wspólnota powinna mieć na tyle dojrzałości, by towarzyszyć tym osobom w ich doświadczaniu wiary pomimo grzechów. Podejrzewam bowiem, że wiele patologii w Kościele, takich jak tzw. lawendowa mafia, może być związana z ukrywaniem posiadanych skłonności.
***
Tożsamość chrzcielna jest rzeczywistością bogatszą niż nasze społeczne zwyczaje. Z jednej strony je afirmuje, z drugiej zaś niejednokrotnie przekracza. Uświęca rolę ojca i matki oraz daje niektórym ważne powody do rezygnacji z tych ról. Akceptuje i afirmuje kobiecość i męskość, ale nie wyklucza tego, że osoby nieodnajdujące się w tych kategoriach mogą zrealizować tożsamość chrzcielną. Ostatecznie bowiem chodzi o urzeczywistnienie formy Chrystusa. Ta zaś nadaje zupełnie inną perspektywę. Dlatego mylą się skrajni konserwatyści, którzy chcieliby uczynić niezmiennymi zbyt wiele struktur społecznych. Mylą się także lewicowcy z ich domyślną opozycją „natura-kultura” i chęcią dekonstrukcji starego porządku w celu zrealizowania odwiecznego pragnienia ziemskiego Nowym Jeruzalem. Tożsamość chrzcielna nawołuje do przemiany wewnętrznej. Dopiero z tej perspektywy można właściwie oceniać doczesną rzeczywistość.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.