Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Ban dla Konfederacji to skandal, ale radykałowie są z Facebookiem w symbiozie, a nie na wojnie

Ban dla Konfederacji to skandal, ale radykałowie są z Facebookiem w symbiozie, a nie na wojnie Fot. Flickr/ Kancelaria Sejmu/Łukasz Błasikiewicz/CC BY 2.0

Radość z powodu usunięcia facebookowej strony Konfederacji dowodzi wyjątkowej krótkowzroczności. Współczesna agora to dziś media społecznościowe, skupione w rękach monopolistów patrzących z góry na „zaledwie” kilkunastomilionowy rynek, który obsługują. Uregulowania moderacji platform jesteśmy już blisko. O wiele trudniej za to będzie sprawić, by partie polityczne nie wykorzystywały polaryzujących i podnoszących temperaturę konfliktów algorytmów w swoim interesie. Dzisiaj na internetowej debacie wygrywają głównie radykałowie czy manipulanci, a zarabia Meta.

Firma Meta lekką ręką usunęła profil Konfederacji z Facebooka. To wymagający solidarnego potępienia przykład interwencji platformy w działalność legalnej partii politycznej w Polsce. Firma zrobiła to uprzedzając – bez trybu – ministra odpowiedzialnego za cyfryzację w Kancelarii Premiera Janusza Cieszyńskiego, ale już nie samą Konfederację.

Partia nie otrzymała precyzyjnego wytłumaczenia, które posty naruszają konkretne punkty regulaminu – ale ogólną informację o naruszeniu „standardów społeczności”. Ścieżka odwołania od tej decyzji? Taka sama, jak każdego przeciętnego użytkownika – można napisać do wsparcia technicznego, które z powodu liczby spraw może odpisać z opóźnieniem.

Zasady określające granice tego co dozwolone w debacie nie wyznacza już krajowe prawodawstwo, ale moderator, przedstawiciel firmy z Doliny Krzemowej. To strukturalny problem demokracji peryferii, która rozwija się w dużej mierze w niezależnej od lokalnego prawodawstwa i państwowych instytucji sferze wirtualnej.

Wiele osób będzie się zżymać, że jest to tylko problem jedynie prawicy walczącej z lewicową agendą zachodnich korporacji. Przeczy temu zarówno afera Cambridge Analytica, jak i na przykład ban dla zdecydowanie nieprawicowej przecież Społecznej Inicjatywy Narkopolityki.

Wchodzenie w kolizje między staniem po stronie praw człowieka a współpracą z państwami autorytarnymi czy objętymi sankcjami, popieranie kandydatów politycznych i współpraca z ich przeciwnikami – to w biznesie granice często przekraczane. Tym bardziej wiara w korporacyjny mesjanizm, który naprawiać ma deficyty lokalnych władz, jest wyjątkowo krótkowzroczna.

Celnie ujęła to na Twitterze Małgorzata Fraser:

Nowa era walki o media

Komunikacyjna rewolucja jaka w ostatniej dekadzie dokonała się w masowej skali unieważniła wiele dotychczasowych diagnoz. Spór o „polskość” mediów z roku na rok traci na znaczeniu, a projekty takie jak Lex TVN będą miały coraz mniejszy sens, bo i rola tradycyjnych mediów w kształtowaniu społecznych postaw będzie sukcesywnie spadać. Średnia wieku widowni tradycyjnych telewizji staje się coraz wyższa, a młode pokolenie swoje polityczne poglądy kształtuje za pośrednictwem influencerów na Instagramie, Facebooku, TikToku, YouTubie czy Twitterze.

Jak pokazują próby twórców portalu Albicla stworzenie konkurencji dla światowych gigantów kończy się groteskowo. Dlatego o ile debata o przejmowaniu tradycyjnych mediów przynajmniej w teorii jest jeszcze możliwa, o tyle technologiczni giganci wymykają się nam poza ramy państwowej kontroli. A to tam w kolejnych dekadach będzie rozgrywać się walka o polityczne dusze wyborców.

Dyskusja o wolnym rynku prywatnych dostawców internetowych usług z punktu widzenia klasycznego liberała gospodarczego przypomina dziś definiowanie wojny przez pryzmat XIX wiecznych konfliktów zbrojnych. I tak jak w dobie konfliktów hybrydowych trudno czekać, aż po przeciwnej stronie pola okopią się wojska wrogiej armii, aby nazwać coś konfliktem, tak w dobie cyfrowych globalnych gigantów nie można traktować ich jak zwyczajnych wolnorynkowych podmiotów.

Platformy zajęły bowiem monopolistyczne miejsce w centralnym miejscu naszego życia społecznego, ustalając normy tego, co mieści, a co nie mieści się w ramach debaty publicznej. Podejmują decyzje o banie wobec legalnie działającej partii politycznej, na którą głosować chce średnio 10% zdeklarowanych wyborców, nie podając precyzyjnego uzasadnienia i ścieżki odwoławczej. Sytuacja nie należy do takich, nad którymi należy przejść obojętnie.

Na szczęście mamy na stole projekt prawa, które sytuację może poprawić. To Akt o Usługach Cyfrowych powstający – o ironio – w niezbyt lubianej przez Konfederatów Brukseli. Ta regulacja przewiduje wprowadzenie przejrzystości decyzji moderacyjnych, czyli konieczność wytłumaczenia przez platformę na jakiej dokładnie podstawie są one podejmowane. Wprowadza też ścieżkę odwoławczą do niezależnej instancji mającej powstać na poziomie krajowym. Szerzej omawialiśmy te proponowaną regulację na naszych łamach już w październiku. Choć projekt nie jest bez wad, to w sytuacji Konfederacji takie prawo byłoby realnie pomocne w odzyskaniu zdolności komunikacji z wyborcami. Stałoby się to dzięki stworzeniu lokalnej instytucji odwoławczej, a nie przez przymus słania „listów na Menlo Park”.

Konfederacja na banie nie traci

Działania Facebooka są w najwyższym stopniu godne potępienia, ale trudno nie zauważyć, że Konfederacja na banie (który zapewne wkrótce zostanie cofnięty) wcale nie straci. Partia w mediach społecznościowych uczestniczyła w rozgrywce z Facebookiem.

Problemem są tutaj szkodliwe algorytmy promujące często treści kontrowersyjne i wzbudzające silne emocje. Facebook zapowiadał od długich miesięcy ich zmianę, ale według dokumentów wyniesionych z firmy przez Frances Haugen zmiany w algorytmach doprowadziły jedynie do… zwiększenia rozprzestrzeniania się i algorytmicznego promowania treści kontrowersyjnych.

Profile Konferederacji w odniesieniu do COVID-u dosyć świadomie w tę rozgrywkę z algorytmami grały balansując na granicy kontrowersji, prawdy i fałszu. Na kontrowersji zyskiwała zasięgowo Konfederacja, a na tym zarabiała Meta. Winę za kształt algorytmów ponosi w stu procentach firma z Doliny, ale za ich wykorzystywanie do partykularnych celów – moralną odpowiedzialność ponosi polska partia.

Konfederacja na byciu kontrowersyjną w mediach społecznościowych nie mogła bowiem stracić. Jeśli Facebook i inne platformy pozwolą jej działać, to posty dzięki kontrowersyjności będą docierać do większej grupy potencjalnych wyborców. Jeśli Meta podjęłaby jakieś działanie – takie jak ograniczenie zasięgów czy ban – to Konfederacja, dokładnie tak jak widzimy to na naszych oczach, zyskuje publiczną sympatię za walkę z cenzorskim gigantem.

Żyjemy w rzeczywistości, w której już nie tylko media, ale i partie polityczne nie mogą stracić na kontrowersji i testowaniu granic. Nawet jeśli przełożenie tego na głosy wyborców nie jest proste, to sondażowe odbicie Konfederacji potwierdza, że dotarcie do wyborców jest pierwszym i koniecznym krokiem do przekonania ich do głosowania.

W swoim oświadczeniu Konfederacja pisze, co następuje: „Nie twierdziliśmy, że śmiertelność na COVID jest taka sama lub mniejsza niż grypy, że szczepionki na COVID nie zapewniają żadnej odporności”. Być może do stwierdzenia o „żadnej” skuteczności szczepionek Konfederacja się nie posunęła, ale to właśnie oficjalny facebookowy profil konfederacji umieszczał posty na przykład stwierdzające że „szczepienia na Covid-19 nie zatrzymały transmisji wirusa, a osoby zaszczepione również się zarażają i roznoszą wirusa to konkluzja jest oczywista – SEGREGACJA SANITARNA NIE MA SENSU”.

W rzeczywistości bowiem szczepienia nie zatrzymały transmisji, ale zmniejszają jej prawdopodobieństwo. Osoby zaszczepione zarażają się, ale również z mniejszym prawdopodobieństwem. Podobnie mniejsze są szanse, że przejdą zachorowanie ciężko obciążając tym samym system ochrony zdrowia. Nic dziwnego, że ten post portal Demagog uznał za manipulację.

To nie jest jednak wypadek przy pracy. Poseł Braun twierdził, że objawy wariantu Omikron „są w zastanawiający sposób zbieżne z niepożądanymi odczynami poszczepiennymi”. Taka informacja nie znajduje zbyt poważnego potwierdzenia w rzeczywistości – poza zrzutem ekranu i rzekomą (acz pozbawioną źródła) informacją na ten temat przekazaną przez rząd Botswany. Wreszcie posłowie Konfederacji bez wyraźnego sprzeciwu (wbrew ich późniejszym twierdzeniom) wystąpili na konferencji organizowanej przez szczepionkowosceptyczne, używając modnej nowomowy, stowarzyszenie STOP NOP kierowane przez Justynę Sochę. Wystąpili na tle transparentu „Szczepienie Czyni Wolnym” stylizowanego na słynny napis znad bramy byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau.

Konfederacja nie jest pierwszą partią, która na oficjalnym profilu sięga po manipulacje. Przykłady ostrej symboliki – choć być może niewiążące się z bramą obozu koncentracyjnego – znajdziemy w tłach zdjęć różnych polityków. W tym przypadku jednak chodzi o metodę walki z pandemią, która do tej pory – bezpośrednio i pośrednio – doprowadziła do ponad dwustu tysięcy nadmiarowych zgonów w Polsce. Rok temu na portalu Klubu Jagiellońskiego liczbę 75 000 nadmiarowych zgonów porównywaliśmy do miast wielkości Pcimia. Dzisiaj liczba nadmiarowych zgonów przekracza liczbę mieszkańców Torunia i niedługo przegoni Radom, czyli czternaste największe miasto w Polsce.

Regulacja platform nie wystarczy

Problem z internetowym światem jest dwuskładnikowy. Z jednej strony to podległość debaty publicznej na całym świecie pod cenzorskie decyzje moderatorów z Doliny. Z drugiej – to ludzie, organizacje czy partie cynicznie i bezkarnie wykorzystujące wady rządzących przepływem informacji algorytmów dla partykularnego interesu.

Podsumujmy. Ban nałożony przez Meta profilowi Konfederacji jest skandaliczny. Dlaczego? Ponieważ nie został wyczerpująco uzasadniony. W praktyce wciąż możliwości odwołania się są ograniczone. Stanowi przykład braku spójności działań Facebooka: jeśli usuwamy Konfederację, to dlaczego profil np. Justyny Sochy nie został zdjęty, o co zresztą słusznie zapytał minister Cieszyński.

Szumnie stworzona przez firmę Rada (nazywana też „Sądem Najwyższym Facebooka”) miała pomagać rozsądzać tak trudne sprawy. Tymczasem jak widać ban dla profilu parlamentarnej partii politycznej nie stał się sprawą tak wysokiej rangi, żeby do Rady trafić.

Jednak z destrukcyjną samowolą platform zaczynamy sobie już częściowo radzić. Nie na poziomie krajowym, na którym nasze możliwości są zbyt skromne, jeśli nie chcemy drogą Rosji i Chin izolować się całkowicie od internetowego świata Zachodu. W Parlamencie Europejskim leży projekt aktu, który ma wprowadzić na poziomie krajowym instytucje odwoławcze od decyzji moderacyjnych, a same platformy zmusić do precyzyjnego tłumaczenia swoich działań. Być może więc to jedna z ostatnich tak kontrowersyjnych samowolek firmy Meta, na którą zbanowani nie mogą zareagować. Jeśli chcemy wymusić na platformach większą transparentność i wzięcie pod uwagę lokalnego środowiska w którym działają, nie mamy innego wyjścia, niż aktywnie włączyć się w implementacje prawa na poziomie europejskim.

Problem w tym, że zostaniemy wówczas w rzeczywistości, w której przekaz informacyjny sterowany przez algorytmy nadal będzie premiował podkręconą kontrowersyjność, często zahaczającą o manipulację, a ocena zawsze będzie należeć do moderatora. Prawda, fałsz, fakt i opinia – granica między nimi będzie nader często poddawana w wątpliwość.

Konfederacja formułując swój internetowy przekaz doskonale zdaje sobie przecież sprawę, że kontrowersja przyniesie im zasięgi i kliki, a ewentualna kontrakcja platformy czy nawet sądu jedynie przyniesie im większy rozgłos. Politycy mają wyłącznie zachętę do „pójścia po bandzie” w swoim przekazie i „shackowania” naszego społecznego systemu. . Nowa medialna rzeczywistość zamiast łagodzić społeczne napięcia, jeszcze bardziej je wzmocniła.

Szukając odpowiedzi na ten problem musimy iść dalej i szukać sposobów na wymuszenie interoperacyjności platformdecentralizację internetu, o czym również od lat piszemy na naszym portalu. Technologia jednak nie naprawi ludzkiej moralności. Na lek pomagający opanować ten problem możemy niestety zaczekać o wiele dłużej, niż na samą regulację platform.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.