Modernizacja Europy Środkowej przez mocarstwa polegała na wymianie starych form ucisku na nowe
W skrócie
W zachodniej percepcji Europa Środkowa jest tworem przejściowym, który zawsze znajdował się pod cudzą okupacją i dlatego nie warto się nim zajmować. Zapomina się, że ten region miał swoje dzieje na długo przed XVIII wiekiem i może pochwalić się wieloma osiągnięciami, o których Zachód na długo zapomniał. Z Richard Butterwickiem-Pawlikowskim, profesorem University College London i Kolegium Europejskiego w Natolinie, rozmawia Kamil Wons.
Europa Środkowa często bywa traktowana nie jako samodzielny podmiot kulturowy, ale jako coś pomiędzy Europą Zachodnią i Wschodnią. Na przykład Jan Sowa w swojej książce Fantomowe ciało króla stwierdził, że kultury tego regionu są nie-wydarzeniami. Nie zaistniały same z siebie, lecz były tylko odbiciem tego, co się działo wokół nich. Jakby skomentował pan tego typu podejście do tej części Europy?
Wzrost potęgi rosyjskiego imperium od XVIII wieku aż po jego szczyt w postaci Związku Sowieckiego w XX wieku, kolejne wcielenia niemieckiej Rzeszy od końca XIX do połowy XX wieku – wszystko to sprawiło, że kraje Europy Środkowej rzadko mogły w pełni decydować o sobie. Z punktu widzenia Zachodu łatwo uznać za normalne, że ludy i narody, które leżą pomiędzy nim a bardziej egzotyczną, ale jednak konkretną Rosją, istnieją w warunkach narzucenia na nich obcego panowania lub obcych wzorców kulturowych. Dlatego trzeba sięgnąć dalej w przeszłość, żeby poznać mało znaną historię rozkwitu ziem i narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Tylko w ten sposób można będzie spojrzeć inaczej na najnowszą historię od czasu upadku komunizmu, kiedy Europa Środkowa i tworzące nią kraje znów mogły o sobie decydować i ponownie przyczyniać się do budowania wspólnej europejskiej cywilizacji.
Europa Środkowo-Wschodnia zaczęła się dynamicznie rozwijać się w XIV i XV wieku. W tym okresie centrum Świętego Cesarstwa Rzymskiego znajdowało się w Pradze. Był to między innymi efekt spustoszenia w Europie Zachodniej, jaki dokonał się za sprawą czarnej śmierci. Czy można wskazać jeszcze inne przyczyny?
Oczywiście schyłek średniowiecza i początek renesansu to złoty wiek dla Europy Środkowej i Wschodniej: dla Królestwa Czech, Królestwa Węgier, Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i nawet dla Hospodarstwa Mołdawskiego, które swój szczyt osiągnęło w drugiej połowie XV wieku. Rzeczywiście ten dynamiczny rozwój częściowo wiąże się z uniknięciem kryzysu związanego z epidemią dżumy, która, co prawda, dotknęła także Europę Środkowo-Wschodnią, ale jednak mniej intensywnie. Ponadto ten obszar ominęły też nieszczęścia na miarę wojny stuletniej między Francją a Anglią. Niemniej wydaje mi się, że mamy do czynienia z rozwojem, którego nie da się wytłumaczyć jedynie prostym unikaniem pewnego kryzysu. Przykładem jest problem różnic religijnych, z którym w Europie Środkowo-Wschodniej radzono sobie znacznie lepiej, i to nawet wziąwszy pod uwagę wojny husyckie. Ponieważ tędy przebiegała granica między wschodnim a zachodnim chrześcijaństwem, to siłą rzeczy trzeba było wypracować bardziej elastyczne podejście do pluralizmu religijnego. Tutaj nie dało się zastosować przemocy, żeby pozbyć się wszelkich odmienności. Także w Europie Środkowej jeszcze na początku XV wieku znajdowało się pogranicze chrześcijaństwa i pogaństwa. To nie przypadek, że na Akademii Krakowskiej profesorowie Stanisław ze Skarbimierza i Paweł Włodkowic uczyli, że nie wolno złamać słowa danego poganom ani zmusić ich do przyjęcia chrześcijaństwa. Sformułowanie tej myśli miało fundamentalne znaczenie dla zainicjowania pewnej szkoły prawa międzynarodowego. Dlatego cieszę się, że Paweł Włodkowic został patronem jednej z dwóch rezydencji Kolegium Europejskiego w Natolinie.
W naszej części Europy stworzyliśmy pewne zasady współegzystowania z poganami i różnowiercami. Zachód o tych zasadach zapomniał lub je pominął. Dlaczego tak się stało?
To zapomnienie o osiągnięciach królestw Europy Środkowej i Wschodniej wiąże się z ich dalszymi losami. Królestwo Węgier zostało rozparcelowane po klęsce z Osmanami w 1526 roku. Królestwo Czeskie zostało poddane intensywnej kontrreformacji przez Habsburgów. Ponadto po bitwie pod Białą Górą w 1620 roku została wymieniona w Czechach niemal cała klasa posiadająca. Trochę inny los spotkał Rzeczpospolitą Obojga Narodów, która, co prawda, została rozebrana po raz trzeci i ostateczny w 1795 roku. Niemniej polskie i węgierskie elity przetrwały te wstrząsy. Były jednak w gorszej pozycji w walce o historyczny rozgłos niż ich odpowiednicy z innych krajów. Miało to swoje konsekwencje. Szczególnie po wielkich zmianach związanych z rewolucją francuską trudno było przekonać kogoś, że takie szczytne zasady nie przybyły do Europy Środkowo-Wschodniej z opóźnieniem z Zachodu, lecz miały swoją długą i znacznie starszą tradycję na miejscu.
Rozbiory oznaczały upadek Rzeczypospolitej i jej państwowości, ale nie zakończyły wpływu Polaków czy innych narodów Europy Środkowo-Wschodniej na rozwój kultury europejskiej. Przyczyniała się do tego chociażby emigracja z Rzeczypospolitej do Francji lub nawet dalej, do Stanów Zjednoczonych. Jakie były przyczyny opuszczania ziem dawnego państwa polsko-litewskiego?
Czasem zapominamy, że do końca XVIII wieku Rzeczpospolita była państwem, do którego się imigrowało. W tym czasie do kraju przybywali ludzie z różnych stron, którzy znaleźli dla siebie szansę na rozwój gospodarczy lub kulturowy właśnie w Rzeczypospolitej. Być może chodziło o mniej sztywne podejście do regulaminów i praw, niskie podatki, ale też coś z reputacji wolności i współistnienia wielu wspólnot religijnych. Natomiast po rozbiorach ziemie, które kiedyś były polsko-litewsko-ruskie, stały się ziemiami, z których masowo się emigrowało, głównie z powodu biedy. Za przykład niech posłuży Galicja zwana Golicją i Głodomerią.
Emigrowano również ze względów politycznych. Właśnie taki charakter miała Wielka Emigracja po powstaniu listopadowym do Francji i innych krajów. Myślę, że tę zmianę można pokazać na przykładzie dwóch postaci, ojca i syna. Pierwszym był Nicolas Chopin, nauczyciel muzyki z Francji, który pod koniec XVIII wieku przyjechał do Warszawy w poszukiwaniu lepszego życia i zakochał się w polskiej szlachciance. Drugim był Fryderyk Chopin, który już częściowo ze względów zawodowych, ale później też przez politycznych, opuścił ojczyste strony wraz z falą Wielkiej Emigracji i stał się najbardziej rozpoznawalnym na świecie Polakiem XIX wieku, jeśli nie wszechczasów.
Współcześnie często wskazuje się, że zaborcy przynieśli chłopom wolność, ponieważ ich uwłaszczyli, choć stało się to parę dekad po zaborach. Zapomina się zaś o tym, że po I zaborze cesarz austriacki musiał postawić kordon sanitarny na granicy z Rzecząpospolitą, aby zapobiec masowej ucieczce chłopów do Polski. Podobnie zresztą było z chłopami rosyjskimi, gdzie kwestia zwrotu uciekinierów była często poruszana w relacjach z Rosją. Jaka jestem zatem prawda o kwestii włościańskiej i historii polskiej modernizacji?
Absolutnie ma pan rację. Obawa przed masową migracją do Rzeczypospolitej była istotnym powodem wrogości do Konstytucji 3 Maja, zwłaszcza na dworach rosyjskim i pruskim. Warto wspomnieć, że trajektoria zmian w ostatnich latach Rzeczypospolitej zmierzała do zniesienia poddaństwa i polepszenia niedoli chłopskiej. Tymczasem w państwach zaborczych reformy przeszły dosyć późno i na warunkach zaborców. Na przykład w Galicji po I rozbiorze w ostatnich latach Marii Teresy i w ciągu panowania Józefa II rzeczywiście wprowadzono wiele regulacji, które ulepszyły położenie chłopów. Nawet jeśli Józefowi II nie udało się doprowadzić do zniesienia pańszczyzny przez opozycję w różnych częściach swojej monarchii, to między innymi ograniczono liczbę dni pańszczyzny i ułatwiono dostęp do sądów państwowych. Zniesiono również wiele upokarzających aspektów poddaństwa osobistego, ale – i to duże „ale” – wcześniej szanse na werbunek do wojska, który stanowił dla chłopów prawie wyrok śmierci, były o wiele mniejsze. W zasadzie werbowano niewielką liczbę osób z królewszczyzn. Natomiast pod austriackimi Habsburgami było to zjawisko masowe. Spotkałem się na przykład z szacunkami, że z samej Galicji Zachodniej, czyli z tej części Polski, która została wzięta w III rozbiorze, do końca wojen napoleońskich około 80 tysięcy chłopów nie wróciło z wojny.
Źródeł myślenia o zaborcach jako „wybawcach” polskich chłopów upatrywać można u Fryderyka II i u Voltaire’a, który był jednocześnie piewcą idei oświeceniowej i obrońcą despotycznego stylu rządzenia Katarzyny II lub innych monarchów oświeconych.
Bardzo dobrze, że przywołał pan Fryderyka II i Katarzynę II. Znamienne jest, że I rozbiór doprowadził do krachu gospodarczego w Prusach Królewskich, które wtedy zostały przechrzczone na Westpreußen (niem. Prusy Zachodnie). Piszą o tym historycy pochodzący z Niemiec, na przykład Hans-Jürgen Bömelburg czy Karin Friedrich. To nie żadna polska propaganda, ale wynik badań nad źródłami, najczęściej niemieckojęzycznymi. Na pozostających w Rzeczypospolitej ziemiach w czasie Sejmu Wielkiego zaczęły się kruszyć bariery społeczne między uprzywilejowaną szlachtą a mieszczaństwem. Właśnie wtedy zaczęto dążyć do redefinicji narodu, który odtąd miał łączyć wszystkich bez wyjątku mieszkańców Rzeczypospolitej. Tymczasem pruskie rządy po rozbiorach oznaczały usztywnienie barier stanowych, zwłaszcza między szlachtą a mieszczaństwem, ale także chłopstwem. W państwie Hohenzollernów każdy musiał znać swoje miejsce. Nic więc dziwnego, że ludność Warszawy spadła o połowę rychło po III rozbiorze, choć wcześniej było to kwitnące miasto, które doszło do pierwszej dwudziestki pod względem ludności wśród europejskich metropolii. Pruskie rządy mogłyby przynieść na przykład obowiązkowe ubezpieczenie od ognia i numerację domów, jednak bynajmniej dobrodziejstwem cywilizacyjnym nie były, a wręcz przeciwnie – odwróciły pewne trendy społecznego rozwoju.
Historycy wiedzą, że niemieckojęzyczna ludność Gdańska odrzucała po pierwszym zaborze kolejne zachęty króla Prus, aby odłączyć się od Rzeczypospolitej i oddać się pod pruskie panowanie. Gdy zaś miasto zostało zajęte w 1793 roku, wywołało to spontaniczny zbrojny opór części miejskiego garnizonu i milicji. Jak wyglądały rządy pruskie na tych ziemiach?
Dla mieszczan Gdańska i Torunia panowanie Hohenzollernów było koszmarną perspektywą. Potrzebny był cały XIX wiek, żeby zrobić z gdańszczan niemieckich nacjonalistów. Wcześniej większość ludności miasta stanowili lokalni patrioci, wierni Rzeczypospolitej, a byli to głównie niemieckojęzyczni luteranie. Nie zapomnijmy też, że w czasie potopu, kiedy oskarżano dysydentów i arian o sprzyjanie Szwedom, kiedy potępiono Janusza Radziwiłła za poddanie się Szwedom, kiedy wreszcie wielu przedstawicieli katolickiej szlachty również odmówiło walki, to luterański niemieckojęzyczny Gdańsk się wybronił i nie poddał się najeźdźcy. To łatwe do zrozumienia. Związek z Koroną Polską i Rzecząpospolitą gwarantował wolność i rozwój. Natomiast u Hohenzollernów obowiązywały pruski dryl, podatki, werbunki i kwaterunki wojska. Rządy z ograniczeniem własnego samorządu. Wybór był oczywisty – lepiej żyć w wolnej Polsce.
Współcześnie utożsamiamy nowoczesność z demokracją, której fundamentem są wolności i swobody konstytucyjne. W tym samym czasie krytykujemy wolność z czasów Rzeczpospolitej. Czy nie ma w tym sprzeczności?
Powinniśmy oddzielić odruchowe krytykanctwo, które wygenerowały w nas obce rządy w czasie zaborów czy okresie PRL-u, od rzeczywistej oceny sytuacji sprzed rozbiorów. Prawda, że między połową XVII a drugą połową XVIII wieku doszło do głębokiego kryzysu w funkcjonowaniu Rzeczypospolitej. Przyczyniło się do tego m.in. liberum veto. Był to mechanizm oparty, co prawda, na słusznym dążeniu do konsensusu, który przedkładany był ponad proste wyliczenie matematycznej większości. Niestety w ostatecznym rozrachunku stosowanie „wolnego nie pozwalam” przyczyniło się wielce do ubezwłasnowolnienia państwa i niemożności samoobrony na dłuższą metę.
Nie stało się tak od razu. Mniej więcej przez pierwsze trzy pokolenia po unii lubelskiej Rzeczpospolita całkiem nieźle funkcjonowała na zasadzie konsensusu i dążenia do zgody między różnymi interesami. Szczególnie podczas okresów bezkrólewia obywatele okazywali się zdolni do podjęcia szybkich, fundamentalnych i pragmatycznych decyzji względem dobra publicznego, czyli Rzeczypospolitej. Pod koniec XVIII wieku, gdy tylko nadarzyła się okazja, która wytworzyła się w wyniku uwikłania się Rosji w wojnę z Imperium Osmańskim, obywatele Rzeczypospolitej w czasie Sejmu Czteroletniego potrafili wyciągnąć wnioski z doświadczeń i doprowadzić do gruntownej reformy państwa i wspólnoty obywatelskiej. Przekształcenie narodu, które zostało wyrażone w Konstytucji 3 Maja, łączyło to, co najlepsze z przeszłości, z tym, co najlepsze z ówczesnego świata. W rezultacie Rzeczpospolita ponownie została zbudowana na fundamencie rządnej wolności.
Wiadomo, że zostało to po chwili zniszczone przez inwazję rosyjską i dalsze rozbiory, ale właśnie ta trajektoria pokazuje istotny potencjał dawnej Rzeczypospolitej. Później polscy politycy, ideolodzy i wielu historyków potępiło dawną Rzeczpospolitą za anarchię. Dotyczy to zarówno Romana Dmowskiego, jak i Józefa Piłsudskiego. Współtworzyli oni obraz nieuleczalnie anarchicznego narodu, który nie był w stanie rządzić samodzielnie i z tego powodu potrzebował silnej dyscypliny państwowej, jeśli miał przetrwać. Myślę, że jednak ten obraz jest nieprawdziwy, a potencjał dawnej Rzeczypospolitej był znacznie większy.
Stosunkowo łatwo przechodzimy między dwiema skrajnościami. W rywalizacji pomiędzy wolnością a sprawnością państwa Rzeczpospolita sprzed Konstytucji 3 Maja ma to reprezentować wolność obywateli i niesprawność instytucji. Tymczasem państwa wyborcze mają być ucieleśnieniem sprawności, która istnieje kosztem wolności państwa. Być może ten dychotomiczny podział jest iluzją, a prawdziwym problemem jest niezdolność do kompromisu i optymalnego pogodzenia tych dwóch wartości?
Pod koniec Rzeczypospolitej połączenie sprawczości państwa z wolnością zarówno cywilną, jak i polityczną było możliwe, ale tylko dzięki zmianie w pojmowaniu państwa. Stary układ między monarchią, arystokracja a demokracją od połowy XVII wieku funkcjonował coraz gorzej. Na tle przemian w Europie sytuacja w drugiej połowie XVIII stawała się jeszcze gorsza. Szukano więc nowych rozwiązań i sięgnięto do dzieła Monteskiusza O duchu praw. Odnaleziony na jego stronach trójpodział władzy okazał się o wiele bardziej przydatny niż dotychczasowe koncepcje rządu mieszanego. Był bliski wizji państwa Stanisława Augusta Poniatowskiego, który marzył o partnerstwie między sprawnym rządem, czyli egzekutywą, a parlamentem, czyli władzą ustawodawczą, oraz skutecznymi i bezstronnymi sądami. Tak rozumiane państwo połączono z dawniejszymi przekonaniami, według których udział obywateli we władzy miał newralgiczne znaczenie dla zachowania wolności całej wspólnoty politycznej. Mając na uwadze ten demokratyczny element ustroju Rzeczypospolitej, wyprowadzono w Konstytucji 3 Maja na jego podstawie zasadę suwerenności narodu, która została wyrażona artykule V: „Wszelka władza w społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu”. Ta zdolność do przeprowadzenia głębokiej reformy politycznej, której owocem był dokument zawierający szereg nowoczesnych stwierdzeń, wydaje mi się faktem wciąż bardzo niedocenianym historycznie.
Całe szczęście, że I rozbiór nie okazał się ostatnim. Gdyby Rzeczpospolita poznała swój ostateczny kres w 1772 roku, czyli po zakończeniu konfederacji barskiej, to nie byłoby ani Konstytucji 3 Maja, ani powstania kościuszkowskiego, ani Uniwersału połanieckiego, ani modernizacyjnych reform, które te wydarzenia ze sobą niosły. Wszystkie stały się testamentem ideowym dla następnych pokoleń, które utraconą niepodległość miały odzyskać.
Wywiad został zrealizowany w partnerstwie z Kolegium Europejskim w Natolinie w ramach promocji rekrutacji do pomagisterskiego programu akademickiego Europejskich Studiów Interdyscyplinarnych. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą i aplikowania do 19 stycznia 2022 r.
Richard Butterwick-Pawlikowski
Kamil Wons