Współczesny świat ucieka od śmierci. Tymczasem doświadczenie żałoby jest fundamentalne dla każdego z nas
W skrócie
Listopad to w polskiej tradycji czas refleksji nad śmiercią i przemijaniem. Ze względu na pandemię koronawirusa ten temat wybrzmiewa mocniej niż zwykle. Tymczasem współczesny człowiek chciałby uciec od wszystkiego, co jest związane ze śmiercią. To błąd, bo przecież nikt jej nie uniknie. Zanim sami umrzemy, każdy z nas doświadczy straty kogoś bliskiego. Narzędziem, które pomaga nam przechodzić przez to trudne doświadczenie, jest żałoba. O jej ważnej roli w życiu człowieka Magdalena Kędzierska-Zaporowska rozmawia z ks. Wojciechem Szychowskim.
Zacznijmy od podstawowej definicji i pytania, czym jest żałoba.
Żałoba to naturalny proces, który następuje w życiu człowieka po stracie kogoś bliskiego. Nie przeżywamy żałoby po osobach nieznanych lub takich, z którymi nie łączyła nas naprawdę silna więź. Możemy się wzruszyć na myśl o czyjejś śmierci, możemy się przez jakiś czas z tego powodu smucić, ale jeśli nie chodzi o osobę najbliższą – współmałżonka, rodzica, dziecko – ten stan potrwa krótko i nie będzie mieć wpływu na nasze codzienne funkcjonowanie.
Żałoba to proces, który ma pozwolić człowiekowi pogodzić się z istotną dla niego stratą, której nie można nijak zastąpić. Służy do tego, żeby zintegrować tę stratę ze swoim nowym życiem. Celem żałoby jest nie tyle powrót do życia sprzed straty, ile zbudowanie życia na nowo ze świadomością, że tej bliskiej osoby już z nami nie ma. W żałobie nie chodzi o zapomnienie o tym, kogo straciliśmy. Ktoś, kto odrzucił myśl o stracie lub ją wyparł, raczej nie będzie w stanie normalnie funkcjonować w przyszłości.
Żałoba to proces naturalny, ale bolesny. Nie da się jej przeżyć łatwo, lekko i przyjemnie. Nie ma cudownego lekarstwa na ból po stracie, bo żałoba nie jest chorobą. Nie pomogą żadne środki farmakologiczne lub używki, które działają doraźnie, na chwilę łagodzą ból. Oczywiście źle przeżyta żałoba może prowadzić do różnych zaburzeń wymagających leczenia psychiatrycznego lub terapii, w tym do zaburzeń lękowych, a nawet depresji, ale dochodzi do tego przeważnie wtedy, gdy na doświadczenie żałoby nałożą się jakieś wcześniejsze traumy. W normalnych warunkach żałobę po prostu da się przeżyć, bo jako ludzie mamy ku temu odpowiednie mechanizmy, takie jak płacz.
Czyli żałoba jest nam potrzebna?
Skoro nie da się nic zrobić ze śmiercią, musimy przyjąć fakt, że nasi bliscy kiedyś umrą, i postarać się poradzić sobie z tym w taki sposób, by mimo tej straty móc dalej żyć. W okolicznościach, w których funkcjonujemy, żałoba jest potrzebna. Jeśli jej nie przeżyjemy i nie zamkniemy odpowiednio kolejnych jej etapów, możemy ugrzęznąć w różnego rodzaju patologiach.
Zdarza się, że ludzie żyją iluzjami, wciąż dostrzegają istnienie zmarłego w swoim życiu. Nie potrafią pozbyć się rzeczy po tej osobie, pielęgnują jej zwyczaje, dostosowują swoje decyzje do tego, co by ta osoba chciała lub co mogłaby na dany temat pomyśleć. Nie umieją wejść w nowe relacje, uważają, że to swoista zdrada, na przykład zmarłego współmałżonka. Oczywiście tego typu zachowania są normalne w początkowych etapach żałoby, jeśli jednak takie mechanizmy działania się utrwalają zamiast słabnąć, trzeba się zastanowić, czy na pewno żałoba jest dobrze przeżywana, a nawet czy w ogóle w nią weszliśmy.
Co to znaczy dobrze przeżyć żałobę?
Na studiach psychologicznych uczono mnie, że standardowa i prawidłowa żałoba trwa rok – tłumaczono to tym, że trzeba przeżyć cztery pory roku bez bliskiej osoby. Było to zresztą dosyć powszechne przekonanie. Dziś uważa się, że nieistotny jest czas, lecz fakt, czy poszczególne etapy żałoby są właściwie zamykane i czy emocje im towarzyszące z czasem słabną.
Zdarza się, że żałoba trwa dwa tygodnie, podczas których osoba przeżywająca stratę bardzo intensywnie wyraża swoje emocje, dzięki czemu udaje jej się przejść przez wszystkie etapy i je domknąć. To kwestia indywidualna, dlatego nie można nikogo ani zmuszać do żałoby w określonym czasie, ani zachęcać do jej zakończenia, bo minął zwyczajowy rok.
Na pewno czymś, co powinno zwrócić naszą uwagę, jest regres w przeżywaniu żałoby, na przykład gdy ktoś po roku od śmierci bliskiego zwiększa liczbę wizyt na cmentarzu lub gdy popada w smutek większy niż ten, który przeżywał zaraz po pogrzebie. Może to stanowić sygnał, że żałoba jest źle przeżywana. Oczywiście nie można na tę sprawę patrzeć rygorystycznie. Żałoba ma pewne powszechnie uznane etapy, ale one nie zawsze następują jeden po drugim. Zdarza się, że się przenikają, bywa i tak, że jakiegoś etapu w ogóle nie ma.
Jakie są powszechnie uznane etapy żałoby?
Mówimy o kilku takich etapach, przy czym, jak wspomniałem, nie zawsze i nie wszystkie etapy występują. Pierwszym z nich jest negowanie straty. Zaraz po odejściu osoby najbliższej zazwyczaj nie przyjmujemy do siebie informacji o jej śmierci. Rozumiemy komunikaty, które są do nas kierowane, potrafimy logicznie opowiedzieć o tym, co się stało, a nawet przedstawić szczegóły medyczne, ale nie ma w nas na samym początku świadomości, co to tak naprawdę oznacza. Wiele osób ma przekonanie, że żyje we śnie, z którego zaraz się wybudzą, albo że ta bliska osoba tylko zasnęła i za chwilę wstanie.
Ten etap trwa dość krótko, zazwyczaj do pogrzebu, bo pogrzeb stanowi moment domknięcia. Widząc spuszczaną do grobu trumnę, w pełni uświadamiamy sobie, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. To bardzo trudny moment dla najbliższych zmarłego, bo realnie uświadamiają sobie, że nie ma już odwrotu. W tym momencie u bliskich często dochodzi do histerycznego płaczu, spazmów czy innych manifestacji rozpaczy, które wcześniej się nie pojawiały. Zdarzają się nawet zasłabnięcia i omdlenia. To wszystko wynika z tego, że ze stanu niedowierzania w jednym momencie gwałtownie przechodzi się do rzeczywistości. Dochodzi do urealnienia tego, co się wydarzyło.
Kolejnym etapem jest gniew. Zazwyczaj zaczyna się on po pogrzebie, choć czasami pojawia się wcześniej. Wszystko zależy od okoliczności, chociażby dlatego, że same obrzędy pogrzebowe odbywają się obecnie w różnym czasie po śmierci zmarłego. Na tym etapie dominującymi emocjami są złość, niezgoda, irytacja, a nawet wściekłość. Charakterystyczną myślą na tym etapie jest ta, że „ktoś odebrał mi to, co miałem i do czego się przyzwyczaiłem”, „ktoś zmienił bez mojej zgody zasady mojego życia”.
Taka postawa, choć dla żałoby typowa i zrozumiała, jest zazwyczaj społecznie nieakceptowana. Od osoby, która jest w żałobie, oczekuje się pogrążenia w smutku, wycofania i pokornego milczenia, a tymczasem ona się wścieka, złorzeczy, a nawet odważa się na buńczuczne twierdzenia, że Bóg ją opuścił lub że Boga nie ma. Zdarza się, że pretensje kierowane są także wobec osoby zmarłej, na przykład pytanie: dlaczego mnie zostawiłeś?
Na tym etapie żałoby szczególną rolę do odegrania mają najbliżsi, którzy powinni pozwolić osobie dotkniętej stratą na wyrażanie złości lub gniewu. Nie wolno ganić kogoś, kto wyrzuca z siebie wszystkie emocje. Ta osoba musi to zrobić, żeby móc w tym procesie pójść dalej. Im dłużej je w sobie zatrzymuje, tym dłużej proces żałoby może trwać. Na tym etapie często dochodzi do rodzinnych konfliktów. Świadomość tego, że złość jest naturalną reakcją na śmierć bliskiej osoby, może pozwolić uniknąć takiej sytuacji.
Kiedy przychodzi czas na smutek i depresję? To chyba najbardziej kojarzy się z żałobą.
Smutek przychodzi, kiedy inne emocje zostaną z człowieka „wytrząśnięte”, czyli inaczej mówiąc – w pełni wyrażone. Nie ma już gniewu, pretensji i złości. Człowiek uświadamia sobie, że te wszystkie próby oskarżania innych i siebie, wszelkie negocjacje z Panem Bogiem były bezskuteczne. Dojście do tego etapu – wbrew powszechnym odczuciom – to właściwy objaw, dobrze rokujący.
Smutek wynika z poczucia bezradności wobec tego, co się wydarzyło, a jednocześnie wskazuje na to, że dana osoba pogodziła się już z faktem, że nic nie jest w stanie zrobić ani ze złością, ani z gniewem, ani z samooskarżaniem się. Pojawienie się smutku jest dowodem na to, że poprzednie etapy zostały już domknięte. Jest też wyrazem pogodzenia się z tym, co się stało. Jeśli bowiem stanie się coś przykrego, co sprawia nam ból, jest nam po prostu smutno. Nie udajemy, że nic się nie stało, nie próbujemy już z tym walczyć, lecz uznajemy stratę za fakt, z którego powodu możemy się już tylko zasmucić.
Etap smutku polega również na wspominaniu zmarłego, przeglądaniu zdjęć, zbieraniu pamiątek po nim. Należy zapewnić osobom trwającym w żałobie przestrzeń do takich wspomnień, słuchać ich i się nimi interesować, a także samemu poszerzać zakres wspomnień o nowe opowieści. Ludzie lubią słuchać dobrych wspomnień o swoich najbliższych. To bardzo ważne, bo osoba, która jest w stanie oglądać zdjęcia i pamiątki, najwidoczniej pogodziła się już z tym, że tylko to jej pozostało po bliskim, którego utraciła. Jeśli ten etap się nie przedłuża i nie przeradza w niezdrowe gromadzenie i uporczywe chronienie wszystkiego, co zostało po zmarłym, warto na takie wspominanie pozwolić.
Kiedy można uznać żałobę za zamkniętą?
Kiedy dojdzie do pogodzenia się ze stratą. O akceptacji straty można mówić, jeśli osobom, które jej doświadczyły, udaje się wrócić do normalnego funkcjonowania, włączyć swoje doświadczenie żałoby do zasobu innych doświadczeń życiowych – ważnych i pamiętanych, ale zamkniętych. Pamięć o zmarłych jest wówczas celebrowana okazjonalnie, na przykład poprzez wizyty na cmentarzu czy zamawianie mszy rocznicowych, ale nie wypełnia życia bliskich każdego dnia przy okazji normalnych czynności życiowych. Oczywiście zdarza się, że konkretne, szczególne okoliczności przywołują wspomnienia o danej osobie – chodzi tu o jakieś jej powiedzonka, sytuacje, uroczystości rodzinne, ulubione przedmioty, piosenki czy filmy. Na etapie akceptacji te wspomnienia wywołują wzruszenie, a nawet czułość, ale nie doprowadzają do pogorszenia nastroju.
Do etapu akceptacji dochodzimy powoli. Nigdy nie jest tak, że jednego dnia kończymy etap smutku, a drugiego rozpoczynamy etap akceptacji. Poszczególne etapy przenikają się przez jakiś czas. W życiu osoby przeżywającej żałobę jest coraz mniej chwil smutku, a coraz więcej normalnego funkcjonowania.
Skoro żałoba jest czymś tak naturalnym, to dlaczego wyrzucamy ją z naszego życia? Kiedyś często widywało się osoby ubrane na czarno, wyrażające żałobę na zewnątrz. Dziś chyba te wszystkie „okołożałobne” obyczaje zanikają.
To prawda. Czarny strój nie jest już symbolem żałoby, wiele osób ubiera się tak z innych powodów. Nie jeździ się już na pogrzeby jak kiedyś. W mojej rodzinie wciąż chodzi się na pogrzeby wszystkich sąsiadów i znajomych, bo tak po prostu wypada, ale wiem, że wiele osób rezygnuje dziś z udziału w pochówku członków nieco dalszej rodziny. Na pogrzeby nie zabiera się dzieci, bo uznaje się, że to miejsce dla nich nieodpowiednie.
To jeden z powodów, dla których uciekamy od tematu śmierci. Boimy się go, bo nie zostaliśmy z nim wystarczająco oswojeni. Jeśli jako dziecko ktoś był separowany od naturalnego procesu żałoby, zapewne uznaje go za coś dziwnego, coś, co sprawia mu ogromny dyskomfort. Istnieje przekonanie, że rozmową o śmierci można zrobić dzieciom krzywdę. Tymczasem nie można skrzywdzić czymś, co jest naturalne i normalne. Dzieci bardziej krzywdzimy, gdy nie pozwalamy im nauczyć się właściwego przeżywania żałoby. Ta umiejętność prędzej czy później na pewno im się przyda. Jeśli nie nauczą się jej w domu rodzinnym, zmuszone będą do samodzielnego odkrywania tego, co mogli im przekazać ich dziadkowie czy rodzice. Takie samodzielne poszukiwanie zawsze jest trudniejsze.
A od kogo my mamy się uczyć żałoby?
Jak już wspomniałem, na pewno od naszych dziadków, rodziców, starszych cioć lub wujków. Oni straty doświadczyli wielokrotnie w swoim życiu i dobrze wiedzą, z czym ona się wiąże. Ważnym zwyczajem jest troska o miejsce pochówku. Uważam, że polskie cmentarze – i w ogóle te na wschód od Polski, na przykład na Litwie – są czymś wyjątkowo pięknym. Nie zgodzę się nigdy z twierdzeniem, że kwiaty i znicze stawiane na grobach w listopadzie są zbyteczne i niepotrzebne. One są bardzo ważne! To, że dbamy o miejsca pamięci naszych najbliższych, jest wyrazem tego, że stanowią dla nas część naszego życia, że ich z tego życia nie wyrzuciliśmy. Położenie wiązanki i zapalenie świeczki to sposób na konkretne i widoczne wyrażenie emocji.
Oczywiście powinny temu towarzyszyć modlitwa i refleksja, ale to nie wystarczy. Wydaje mi się, że wszystkie amerykańskie cmentarze à la pola golfowe nie są dobrym miejscem, by wyrażać swoje emocje wobec zmarłego, a już na pewno nie w naszej kulturze. Emocje zaś muszą zostać wyrażone. Dla przebiegu żałoby to bardzo ważne.
Uważam też, że pomyłką są tzw. kolumbaria. Rozumiem, że zwłoki czasem trzeba spopielić, ale sam fakt zakopania szczątków w ziemi jest niezwykle ważny. Mamy w sobie intuicję, że z ziemi powstaliśmy, więc do ziemi powinniśmy wrócić. Włożenie urny do jakiejś „ściany” nie jest tym samym, co jej zakopanie. Czynność zakopywania w ziemi ciała zmarłego ma głębokie znaczenie, także psychologiczne.
Ważną tradycją jest również stypa, choć w dużym mieście prawie nikt już jej tak nie nazywa. Zaprasza się na obiad lub poczęstunek, jakby stypa była czymś niepasującym do naszej wielkomiejskiej rzeczywistości. Wspólne wspominanie zmarłego pozwala zbudować o nim pozytywną opowieść, która zostanie w rodzinie przez lata. To, że takiemu spotkaniu towarzyszy radość, nie jest niczym niestosownym. Często jest to jedyna okazja, by pobyć z tymi członkami rodziny, których na co dzień nie widzimy.
Skoro rozmawiam z księdzem, muszę też zadać pytanie o rzeczywistość duchową. Czy żałoba może być okazją do nawrócenia?
Oczywiście, bardzo często tak się dzieje. Śmierć bliskiego otwiera człowieka na pytania, których do tej pory sobie nie zadawał, bo albo nie miał takiej potrzeby, albo się po prostu tego bał. Te pytania są bardzo naturalne – o to, co się dzieje z człowiekiem po śmierci, gdzie teraz jest. Przecież nawet osoby niewierzące snują opowieści, że zmarły patrzy na nie z góry i robi coś dla siebie charakterystycznego. Jest tak również w innych religiach czy kulturach. Spędziłem jakiś czas w Ameryce Południowej, gdzie świadomość, że zmarli gdzieś są, jest tak silna, że potrafi wpływać na życie codzienne tych, którzy zostali na ziemi. Jeśli powie się komuś, że jego dziadek, który był głową rodu, a więc osobą niezwykle ważną, nie byłby z jakiegoś jego zachowania zadowolony, to bardzo taką osobę dotyka. Pomijam już związane z kultem przodków obawy przed rzuceniem klątwy przez zmarłego czy innymi interwencjami z zaświatów. Dla tamtych ludzi świat zmarłych jest tak samo realny jak świat żywych.
Opowieści o tym, co dzieje się po śmierci, są wszystkim ludziom potrzebne, choć w chrześcijaństwie zupełnie inaczej podchodzimy do takich spraw. Nawrócenie to efekt otwarcia się na rzeczywistość, na którą do tej pory człowiek się zamykał. Zresztą nawet osoby niewierzące przychodzą na pogrzeb do kościoła, bo o ile w życiu Pan Bóg wydaje im się niepotrzebny, to w obliczu śmierci nie wyobrażają sobie, żeby nie było katolickiego rytuału. Istnieją oczywiście świeckie ceremonie, ale one tylko próbują naśladować to, co Kościół wypracował przez setki lat. Świeckie rytuały ludziom nie wystarczają.
Dlaczego w związku ze śmiercią tak wielu ludzi, spowodowaną pandemią COVID-19, nie potrzebujemy rytuałów żałobnych? Coraz częściej słyszę i czytam, że jako społeczeństwo wyparliśmy tę stratę, wręcz ją negujemy, i że coś niepokojącego to o nas mówi.
Rozmawialiśmy już o tym, że żałoba to doświadczenie indywidualne, dotyczące straty osoby najbliższej, z którą łączyła nas silna więź. Myślę więc, że ludzie, którzy stracili bliskich w wyniku pandemii, żałobę jak najbardziej przeżywają. W zarzutach, które są stawiane, chodzi zapewne o coś w rodzaju żałoby narodowej, jaką ogłasza się po katastrofach, w których ginie wiele osób, albo po śmierci kogoś znanego. To taki formalny rytuał, bo nie sądzę, żeby spuszczanie flagi na maszcie czy odwoływanie imprez kulturalnych wyrażało czyjeś emocje.
Jeśli chodzi o ofiary pandemii, to myślę, że nie dojdzie do żadnej żałoby narodowej, raczej do jakiejś formy upamiętnienia, i to za kilka lat. Powód jest prosty – nie upamiętnia się ofiar wojny, która nadal trwa. Upamiętnienie jest formą zamknięcia pewnego etapu, a przecież pandemia się nie skończyła i nie bardzo wiadomo, co nas jeszcze w związku z nią czeka. Zupełnie mnie więc nie dziwi, że ludzie nie odczuwają dziś potrzeby stawiania pomników czy organizowania jakichś uroczystości. Poczekajmy, aż się to wszystko skończy.
Dlaczego jednak tak wielu ludzi neguje istnienie pandemii, jakby tych kilkudziesięciu tysięcy śmierci w ogóle nie było?
W tym też nie ma nic dziwnego. Ludzkimi zachowaniami w takich wypadkach kieruje jedna emocja – lęk. Jedni panikują i wszelkimi sposobami próbują chronić się przed zachorowaniem. Drudzy wolą nie myśleć o tym, co się dzieje. Szukają jakichś alternatywnych wyjaśnień, byleby nie musieli przyjąć do świadomości, że zagrożenie jest realne. Tak naprawdę bardzo boją się o swoje zdrowie i życie. To dwie biegunowo różne postawy, ale w gruncie rzeczy wynikają z tego samego. Mam więc jako psycholog dużo zrozumienia dla ludzi, którzy negują pandemię i wolą wierzyć w teorie spiskowe, które zapewne pomagają im obniżać poziom lęku. Osoby skłonne do takich zachowań klasyfikujemy jako osobowości o typie psychotycznym. To przeciwieństwo neurotyków, którzy bardziej skłonni są do paniki i zamartwiania się. I jedni, i drudzy zmagają się z tym samym – lękiem. Wzajemne oskarżanie się tylko ten lęk wzmacnia.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Magdalena Kędzierska-Zaporowska
ks. Wojtek Szychowski