Kardynał Wyszyński, Sławomir Nitras i dwa katolicyzmy. Czy kondycja Kościoła zależy od udzielonych mu przywilejów? [VIDEO]
W skrócie
„Czy słowa Sławomira Nitrasa o nieuchronnie zbliżającym się momencie, w którym katolicy staną się mniejszością, jest trafiona? W mojej opinii jest ona jak najbardziej uzasadniona. Co więcej, być może jest to diagnoza spóźniona. Perspektywa, którą zarysował Nitras, jest zapewne dla wielu katolików bardzo przykra, niemniej jest to fakt. Czy jednak jest rzeczywiście tak, jak to ujął Sławomir Nitras, że wystarczy opiłować Kościół z przywilejów, aby katolicy już nigdy nie podnieśli głowy? Cóż, akurat w tym punkcie uważam, że jest dokładnie odwrotnie” – mówi Piotr Trudnowski, prezes Klubu Jagiellońskiego, w najnowszym KluboTygodniku o przyszłości katolicyzmu w Polsce.
„W 1932 roku autor posługujący się pseudonimem Józef Ursyn publikuje w czasopiśmie „Droga” tekst, w którym napisał, że katolicyzm w Polsce jest tak naprawdę w tragicznej kondycji i mamy do czynienia z bardzo głębokim kryzysem światopoglądu katolickiego, na którego istnienie większość środowisk katolickich zamyka oczy. Pierwszym źródłem tego kryzysu jest słabość katolicyzmu ludowego, którą autor nazywa katolicyzmem statecznym. Jego istotą jest skupienie się wokół szeregu drugorzędnych form pobożnościowych, takich jak pielgrzymki lub odpusty, i jednoczesne lekceważenie w życiu codziennym nauczania dogmatycznego i moralnego Kościoła. Autor zwracał także uwagę na to, że ta słabość ludowego katolicyzmu współwystępowała wówczas z daleko idącą laicyzacją elit kulturalnych, z których większość, choć formalnie była członkami Kościoła, to w swoich postawach była już akatolicka. Wynika z tego, że nasze dzisiejsze wyobrażenie o II RP jako kraju głęboko religijnym i konserwatywnym, jest fałszywe” – mówi Trudnowski.
„Autor eseju „Problem katolicyzmu w Polsce” zwracał uwagę także na zjawisko, które nazwał katolicyzmem dynamicznym. Zobrazował je na przykładzie jednego z ówcześnie żyjących biskupów, który uważał, że bliższe godności jego urzędu jest jeżdżenie trzecią klasą i noszenie kuferków przypadkowo spotkanym podwładnym niż wielka pompa przyjęć lub jeżdżenie automobilami. Tego biskupa i jego wychowanków autor nazywał ludźmi przejętymi religią. Jego zdaniem kondycja katolicyzmu zawsze zależy od poziomu religijnego wybitnych jednostek, które porywają za sobą tłumy. Szanse katolicyzmu dynamicznego, twierdził autor, polegają na tym, że o ile otwarta niewiara jest logicznym wyrazem stanu duchowego większości naszej inteligencji, o tyle katolicyzm dynamiczny jest jedyną ideologią, która mogłaby dać pełne zaspokojenie uczuciowe i logiczne tym Polakom, którzy są na razie katolikami statycznymi. Tak o Kościele w Polsce w 1932 roku pisał o. Innocenty Maria Bocheński, dominikanin i profesor logiki” – komentuje Trudnowski.
„Wyszyński odbudował polski katolicyzm nie dlatego, że zapewnił Kościołowi przywileje, a katolikom spokojnie życie w Polsce Ludowej. Wręcz przeciwnie, odniósł sukces, ponieważ skoncentrował się na duchowości ludzi. Dzięki Wielkiej Nowennie dał im siłę i nadzieję oraz gotowość do tego, aby porzucali dotychczasowy oportunizm, który był w jego opinii największym wyzwaniem w chwili, gdy Wielka Nowenna się zaczynała. Jest chyba coś symbolicznego w tym, że w 1968 r., czyli dwa lata obchodach milenijnych, wybuchają wydarzenia marcowe. To właśnie wtedy doszło do zbliżenia Wyszyńskiego z środowiskami intelektualnymi katolików, którzy w jakimś stopniu romansowali z socjalizmem. Posłowie ze „Znaku” rozumieją, że nie mogą dłużej legitymizować socjalizmu, a sam Wyszyński dostrzega w wydarzeniach marcowych pewien nieoczywisty owoc Wielkiej Nowenny. Być może Wyszyński miał rację, że koniec komunizmu nie zaczął się w marcu 68′, w grudniu 70′ lub w sierpniu 80′, ale właśnie w czasie Wielkiej Nowenny, gdy zrodziła się duchowa zdolność Polaków do przeciwstawienia się komunizmowi” – uważa Trudnowski.
„Wydaje mi się, że historia Wyszyńskiego dobrze pokazuje, że kondycja katolicyzmu w bardzo niewielkim stopniu zależy od tego, jakimi Kościół cieszy się przywilejami. A nawet jeśli istnieje jakiś związek pomiędzy stanem wiary ludzi a przywilejami, to jest on raczej odwrotny od tego, w jaki sposób wyobraża go sobie Sławomir Nitras. Tak naprawdę kondycja katolicyzmu nie zależy też od liczebności ludzi, którzy wierzą, ani od tego, czy będziemy uczyli się w szkole o postaciach kard. Wyszyńskiego czy papieża Jana Pawła II. Myślę, że ta historia pokazuje, że żaden trend nie jest nieodwracalny. Przecież logik i analityk, jakim był o. Bocheński, słusznie wskazywał, że co do zasady w 1932 r. wszystko dążyło do tego, by Polacy szybko się zeświecczyli. Tymczasem mimo traumy i okropieństw okupacji oraz wojującego ateizmu urzędującej po wojnie władzy udało się na przełomie lat 50. i 60. tchnąć w polski katolicyzm nowego ducha, który został jeszcze wzmocniony wyborem Karola Wojtyły na papieża oraz karnawałem Solidarności” – ocenia Trudnowski.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.