Twórca nowej nauki o stosunku człowieka do przyrody i inicjator powstania polskich parków narodowych. Sylwetka Adama Wodziczki
W skrócie
W potocznym rozumieniu idea ochrony przyrody i chrześcijaństwo się wykluczają. Nakaz Boga z Księgi Rodzaju, by ludzie czynili sobie ziemię poddaną, jak się wydaje, potwierdza tę intuicję. A jednak byłoby to odczytanie powierzchowne, czego dowodem jest życie, myśl i działalność Adama Wodziczki, jednego z najważniejszych inicjatorów ochrony przyrody na ziemiach polskich, który łączył refleksję chrześcijańską z osobistą praktyką ascetyczną.
Ucząc bawić, bawiąc uczyć
Postać żyjącego w latach 1887-1948 Adama Wodziczki jest dziś praktycznie nieznana. Pochodził i kształcił się w Małopolsce, jednakże związany był przede wszystkim z Wielkopolską. Okres formacji ideowej Wodziczki przypadł na początek XX wieku. Wstąpił do organizacji „Eleusis”, którą założył w 1903 r. ekscentryczny filozof Wincenty Lutosławski, prawdopodobnie pierwszy jogin w dziejach Polski. „Eleusis” propagowało idee chrześcijańskie, romantyczny mesjanizm polski oraz wolność rozumianą jako wyzwolenie. Przez historyków podkreślana jest jego rola w działalności narodowotwórczej i propolskiej np. na Górnym Śląsku. W organizacji przede wszystkim kładziono nacisk na propagowanie idei ascezy, wyrzeczeń i wstrzemięźliwości od seksu, tytoniu, hazardu i alkoholu. Ideałom ascetycznym Wodziczko pozostał wierny do końca życia.
W Poznaniu Adam Wodziczko działał na kilku polach. Po pierwsze, był naukowcem. Kontynuował badania w zakresie anatomii roślin, a także poszerzył swoje zainteresowania o mikrochemię botaniczną, florystykę i fizjografikę szaty roślinnej swojego nowego miejsca zamieszkania oraz analizę pyłkową torfowisk, dzięki czemu był w stanie opisać polodowcową historię lasów Wielkopolski i Pomorza.
Od samego początku swojego pobytu w Poznaniu Wodziczko działał na rzecz utworzenia Wielkopolskiego Parku Narodowego, który miał być miejscem, gdzie wielkopolanie mogliby odpoczywać, a młodzież jednocześnie bawić się i edukować. Niestety, nie doczekał spełnienia swojego projektu. Park został utworzony dopiero w kwietniu 1957 r. Chociaż Wodziczce udało się jedynie doprowadzić do stworzenia rezerwatów w Ludwikowie i Puszczykowie w 1932 r., to nie sposób pomniejszyć znaczenia jego inicjatywy i działań. Bez nich nie powstałyby także Woliński Park Narodowy oraz Słowiński Park Narodowy, mimo że oba również utworzono kilkanaście lat po śmierci działacza.
W pracy naukowej Wodziczko wykładał zdobytą przez siebie wiedzę o zabytkach przyrody, a w prasie i czasopismach naukowych informował o potrzebie ochrony ginących gatunków Pomorza, Ostrowa Lednickiego, „który zeszpecono wycięciem drzew, i o innych godnych ochrony terenach”, jak pisze Anna Łobarzewska. Dla zapoznania młodzieży i dzieci z ideami „ochroniarskimi” organizował wycieczki dydaktyczne, które miały na celu zapoznać młodych i ich nauczycieli z koniecznością tworzenia rezerwatów. Pomysły edukacyjne Wodziczki nie ograniczały się do inicjowania wycieczek. Jego wielką ambicją było stworzenie przedmiotu szkolnego poświęconego ochronie przyrody, którego nauczano by w szkołach podstawowych oraz średnich. Jak sam pisał, pragnął: „zbliżyć uczniów do świata istot żywych, przez częste z nimi obcowanie, wyrobić poszanowanie życia we wszelkich jego przejawach, wytworzyć uczuciowy stosunek do przyrody ojczystej, wyrażający się w poszanowaniu rodzimego krajobrazu”.
To także nauka dla nas samych z życia Wodziczki – prawidłowo prowadzona ochrona przyrody nie może istnieć bez poznania okolicznej fauny i flory oraz odpowiedniej edukacji. Taka edukacja powinna być prowadzona już dla najmłodszych uczniów, aby budować w nich świadomość bogactwa naturalnego otoczenia, która po latach wykiełkuje w postaci świadomych decyzji i wyborów, przekładających się na dojrzałą ochronę przyrody.
Druga sfera zainteresowań Wodziczki koncentrowała się wokół działalności społecznej. Biolog pracował od 1919 r. w Tymczasowej Państwowej Radzie Ochrony Przyrody (TPROP), a później w Państwowej Radzie Ochrony Przyrody, państwowym organie doradczym, powstałym w 1926 r., na czele którego przez wiele lat stał profesor Władysław Szafer . TPROP miał na celu organizację instytucjonalnej troski o naturę w Polsce. Cel działalności na rzecz ochrony przyrody Wodziczko definiował na stronach swojej najbardziej znanej książki Na straży przyrody: „Zadaniem ochrony przyrody jest wpływać na takie przekształcenie metod gospodarczych, aby przyroda nie ponosiła dalszej szkody, a człowiek mógł osiągać wysokie plony. Warunkiem tego jest przede wszystkim utrzymanie różnorodności i bogactwa gatunków roślinnych i zwierzęcych w naturalnych wspólnotach, czyli biocenozach, gdyż od tego zależy równowaga w nich panująca i właściwa im dążność do samoregulacji”.
W swojej działalności Wodziczko był aktywny na terenie Wielkopolski i Pomorza, m.in. jako współtwórca, a następnie przez ponad 20 lat kierownik Ogrodu Botanicznego w Poznaniu, który został pomyślany jako centrum edukacyjne i rekreacyjne. Szczególnym uczuciem Wodziczko darzył Cisowy Bór w Borach Tucholskich. W tym miejscu odnalazł bardzo rzadko występujące drzewo – brekinię, dla którego pragnął utworzyć specjalny rezerwat. Innymi roślinami, które botanik odnalazł w Polsce, były: wierzba borówkolistna w okolicy Świecia, mikołajek nadmorski na Pomorzu, jarząb szwedzki na Kępie Oksywskiej i Redłowskiej i wiele innych.
Wielkim zmartwieniem Wodziczki był brak ustawy o ochronie przyrody. Trudno się temu dziwić. Bez pomocy ze strony państwa i odpowiedniego ustawodawstwa ochrona natury nie może zaistnieć, gdyż jest bez szans w starciu w niszczącymi krajobraz poszczególnymi osobami, firmami i instytucjami, którym tego nie zabroniono lub nie utrudniono.
Miasta budujmy zielone
„Kultura nie może oddalać człowieka od przyrody. Wartość czynów w kulturze człowieka należy oceniać z punktu widzenia jego stosunku do przyrody. Jeśli czyny ludzkie przyczyniają się do niweczenia przyrody, zła to droga – prowadząca do zagłady ludzkości i całej jej kultury. Dlatego człowiek powinien pojednać się z przyrodą, pogłębić i uszlachetnić swój stosunek do niej, aby w gospodarowaniu przyrodą uniknąć błędów nieodwracalnych w skutkach” – pisała Łobarzewska o podstawie koncepcji Wodziczki.
Według wielkopolskiego biologa program ochrony przyrody powinien być totalny. Powinien przenikać się z wszystkimi naukami przyrodniczymi i techniką. Stosunek człowieka do przyrody Wodziczko pragnął badać i dla tego celu stworzył gałąź nauki zwaną „fizjotaktyką”, którą dzielił m.in. na: 1) naukę o równowadze w przyrodzie; 2) naukę o harmonijnym kształtowaniu przyrody i krajobrazu; 3) naukę o wpływie wolnej przyrody na człowieka; 4) praktyczną ochronę przyrody.
Program naszego bohatera był bardzo ambitny, nawet wręcz idealistyczny. Wodiczko dążył do ochrony całego krajobrazu przyrodniczego wraz z jego równowagą i harmonią biologiczną, nie jedynie jego części, np. określonych roślin czy wydzielonych rezerwatów, parków. Pisząc o człowieku, przekonywał, że jest on najwyższym ogniwem ewolucji, ale po tym jak poczuł się „panem przyrody”, zaczął ją bezmyślnie dewastować i wyjaławiać. Mimo tej negatywnej diagnozy wpływu ludzkości na naturę Wodziczko nie postulował powrotu do prymitywnych form egzystencji, proponując zamiast tego program harmonijnego rozwoju, który będzie miał na względzie rozważnie traktowaną przyrodę, nie będącą już tylko źródłem zasobów.
Dobro natury powinno być traktowane równoznacznie z dobrem człowieka. Botanik konkludował: „Przekształcenie otaczającej przyrody przez człowieka w myśl własnych potrzeb, to konieczność, to jego prawo, a nawet obowiązek, i nikt dziś nie myśli o powstrzymywaniu tego rozwoju cywilizacyjnego, ani nie tęskni za powrotem do przyrody w sensie Rousseau’a. Powstaje jednak pytanie, jak daleko może iść ten rozwój, aby nie zagroził wprost egzystencji człowieka na ziemi, skoro jako jedna z istot żywych związany jest biocenotycznie z innymi i przywiązany do pewnych warunków życiowych”.
W koncepcjach Wodziczki również pojawiły się pomysły na tzw. kliny zieleni w Poznaniu. W latach 1930-1934 prof. Władysław Czarnecki wraz z naszym biologiem opracował założenie urbanistyczne dla stolicy Wielkopolski, które miało połączyć nowoczesne miasto z rozwiązaniami leśnymi i roślinnymi. Czarnecki razem z Wodziczką zaplanowali pierścieniowo-klinowe połączenia pomiędzy miejskimi parkami i podmiejskimi naturalnymi lasami. Pierwszy z pierścieni stanowił teren średniowiecznej zabudowy murów miejskich. Drugi – tereny fortów pruskich wraz z cytadelą. Trzeci obejmował zewnętrzny pierścień fortów.
Cztery kliny przechodzące przez każdy z pierścieni łączyły roślinne tereny miejskie z dziś funkcjonującymi: Rogalińskim Parkiem Krajobrazowym, Wielkopolskim Parkiem Narodowym oraz otuliną Puszczy Zielonka. Przy planowaniu rozwiązania urbanistycznego skorzystano z naturalnych dolin rzek, a także miejscowych jezior, tak aby je ochronić, tworząc korytarze powietrzne, które poprawią jakość życia w mieście, a także będą stanowić przestrzeń rekreacyjną dla poznaniaków i wielkopolan. Jak widzimy, pomysły na walkę z betonozą, miejskim smrodem i zanieczyszczonym powietrzem są na wyciągnięcie ręki. Trzeba jedynie sięgnąć do historii i odnaleźć w niej inspirację.
Uprawa, a nie szkodnictwo
Dziś szczególnie ciekawe wydają się pomysły Wodziczki na planowanie przestrzenne krajobrazu, które biolog określał mianem „uprawy krajobrazu”. Wanda Grębecka, badaczka dziejów ochrony przyrody w Polsce, charakteryzuje to pojęcie następująco: „Mówiąc najogólniej koncepcja, którą [Wodziczko – M.K.] nazwał «uprawą krajobrazu», to postulat działania człowieka, chroniącego przyrodę nie w skali rezerwatu czy parku narodowego, ale w skali całego środowiska”.
Według biologa, prawidłowe funkcjonowanie środowiska jest zależne od uwzględniania wszystkich elementów krajobrazowych, np. w przypadku Polski, budownictwo i rozwiązania techniczno-gospodarcze powinny harmonijnie współgrać z otaczającym je krajobrazem leśnym, gdyż taki u nas dominuje. Ponadto, uprawa krajobrazu miała polegać się jego ochronie, pielęgnowaniu (ochronie gleby i wód) i kształtowaniu (stopniowej odbudowie zniszczonych terenów i stopniowemu przywróceniu go do użytku gospodarczego).
Wodziczko pisał: „Życia, zwłaszcza roślinnego, nie można oderwać od warunków podłoża i klimatu, które razem tworzą siedlisko, czyli biotop. (…) Człowiek na kuli ziemskiej jest zawsze składnikiem jakiejś fizjocenozy [układu naturalnego, na który składa się wiele ekosystemów – M.K.] i los jego zależy od uzgodnienia jego gospodarki z tą całością przyrody, której cząstkę organiczną stanowi. Przez swe czynności gospodarcze może niszczyć naturalną równowagę składników fizjocenozy i wywołać w niej zmiany nieodwracalne, które równają się jej śmierci”.
Dodawał: „Zadaniem naszym jest przez zmiany czynników produkcji dążyć do stworzenia między nimi takiego stanu równowagi dynamicznej, który by przy najmniejszych wysiłkach zapewniał trwałe najwyższe plony. Dobrze zrozumiana zasada: «co bliższe przyrody, to doskonalsze i na trwałe jedynie ekonomiczne», znajduje tu pełne zastosowanie. Krajobraz stosowany jest więc tym zdrowszy, im bliższa natury jest w nim gospodarka człowiecza, tj. im mniej narusza naturalną równowagę i im bardziej wprzęga w służbę ludzkiej wytwórczości czynniki i siły przyrody, jak wodę, glebę, klimat oraz związki i oddziaływania biocenotyczne (wpływy roślin na siebie, drobnoustroje w glebie, ptaki owadożerne, zwierzęta drapieżne jako czynnik selekcyjny itd.)”.
Dla biologa zdecydowanie najważniejszym elementem kształtowania krajobrazu było utrzymanie wody na jego terenie. Sądzę, że czytelnikom Wodziczki te pomysły w I połowie XX w. mogły wydawać się czymś dziwacznym i ekscentrycznym. Dla nas, żyjących w dobie betonozy, brzmią niezwykle aktualnie. Są realnym postulatem, którego brak uwzględnienia doprowadził do szpetnych estetycznie tworów, takich jak Hotel Gołębiewski nad Bałtykiem.
Wodziczko szczególnie silnie sprzeciwiał się zanieczyszczaniu wody, jako członek i aktywny uczestnik prac Międzywojewódzkiej Komisji Ochrony Rzek przed Zanieczyszczaniem. Angażował się także w prace Towarzystwa Miłośników Poznania, Towarzystwa Polsko-Czeskiego oraz najważniejszej organizacja ekologicznej w kraju, jaką była Liga Ochrony Przyrody. Szczególnie znaczący wydaje się w naszym kontekście spór Wodziczki z Pomorską Izbą Rolniczą w Toruniu. Działacz „ochroniarski” w 1924 r. z ogromną stanowczością walczył z bardzo osobliwym pomysłem Izby, która dążyła do wytępienia ptaków rzekomo szkodliwych w rybołówstwie. Dla osiągnięcia tego celu Izba wymyśliła konkurs z nagrodami pieniężnymi dla osób, które dostarczyłyby do niej takie martwe ptaki, jak zimorodek, rybitwa, a nawet bocian.
Biolog starał się przekonać swoich przeciwników, że pojęcie „ptaka zagrażającego bezwzględnie gospodarce” nie istnieje, a życie każdego z nich jest konieczne dla prawidłowego funkcjonowania lokalnego ekosystemu oraz dowartościowuje lokalny koloryt i piękno. Po wyjaśnieniach i działalności lobbingowej Wodziczki i jego współpracowników udało się powstrzymać rozpoczęcie konkursu.
Presja na ochronę środowiska i mądre kształtowanie krajobrazu, gdy jest poparta solidnymi argumentami, naukowymi, etycznymi, a nawet estetycznymi, ma szansę na zmianę postaw i konkretnych rozwiązań. Nawet w starciu w z gospodarką dążącą do maksymalizacji zysku. Wodziczko przekonywał: „«Homo oeconomicus» ciążący wszelkimi środkami do osiągnięcia najwyższych dochodów z każdego metra ziemi, okazał się czynnikiem działającym na szkodę całości gospodarstwa narodowego. Celem działań gospodarczych w przyrodzie nie może być bezwzględne dążenie do wyników maksymalnych, lecz osiągnięcie optimum w myśl urzeczywistnianej w organizmach zasady harmonii funkcjonalnej i przy zachowaniu równowagi biocenotycznej”.
***
Życie osób znanych, osiągających sukcesy, ważnych, nawet jeśli zostały zapomniane, jest ciekawe samo w sobie. Podobnie jest z biografią Adama Wodziczki. Żywot biologa pokazuje pewne wytyczone przez niego drogi i idee, które dziś warto wcielać w życie.
Trzy spośród pomysłów Wodiczki mogą być szczególnie inspirujące dla nas żyjących w XXI w. Pierwszym z nich jest postulat edukacji w zakresie ochrony przyrody na różnych szczeblach systemu szkolnictwa. Bez jego spełnienia trudno będzie mówić o podnoszeniu świadomości ekologicznej. Drugi pomysł dotyczy kwestii związanych z urbanistyką, prawidłową „uprawą krajobrazu”, a także stosowaniem tak śmiałych pomyslów jak „kliny zieleni”. Wreszcie trzecim, niezwykle ciekawym pomysłem Wodiczki jest wypracowaniea własnego, interdyscyplinarnego dyskursu, który byłby w stanie odwołać się do ustaleń nauk przyrodniczych, etyki, estetyki w celu walki z ingerencją techniczną i gospodarczą, nadmiernie wyjaławiającą i degradującą lokalną przyrodę.
Wodziczkę możemy uznać także za pioniera zielonego ascetyzmu, wyrzeczeń na rzecz przyrody. W dobie zglobalizowanej gospodarki i korporacji działających, łagodnie mówiąc, niezbyt ekologicznie, może wydawać się, że ograniczanie konsumpcji i osobista troska o ochronę przyrody w mikroskali nie ma sensu . Nie jest to prawda. Zielony ascetyzm warto praktykować, nawet jeśli dotyczyłby nas samych, naszej działalności lokalnej, i nawet jeśli ograniczałby się do powolnego propagowania tej idei w najbliższym gronie. Filozof Henryk Elzenberg pisał: „Nędzą jest wmawiać w siebie, gdy się wyrzekam, że to, czego się wyrzekam, jest nędzne. Trzeba się umieć wyrzec tego, co wielkie, ze spojrzeniem zwróconym na to, co większe”. Idee mają konsekwencje, a praktyka społeczna podąża wytyczonymi wcześniej przez nie ścieżkami. Możemy wykorzystać to, by godzić interesy człowieka i potrzeby środowiska.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.