„Nie chcę mieć dzieci, bo walczę z przeludnieniem i zmianami klimatu”. Antynatalizm staje się coraz bardziej popularny
W skrócie
Wypowiedź Donalda Tuska określająca posiadanie dzieci mianem „udręki na najbliższe 20 lat życia” może trafiać na podatny grunt. Na drodze trudnej dziś decyzji o potomstwie stoi często nie tylko potrzeba rozwijania własnej kariery, ale i specyficznie rozumiane względy ekologiczne. Czym jest antynatalizm i jak można reprezentować ten, wydawałoby się, absurdalny pogląd?
Antynatalizm zyskuje coraz większą popularność na Zachodzie. Najogólniej rzecz ujmując, jest to pogląd, który głosi, że posiadanie potomstwa jest niemoralne. W swojej klasycznej, a zarazem najbardziej skrajnej wersji, antynataliści starali się uzasadnić tezę, że prokreacja jest niemoralna. Łagodniejszy wariant ogranicza się do stwierdzenia, że pewne okoliczności, jak np. zmiany klimatu czy przeludnienie, mogą skłonić do ograniczenia liczby dzieci.
Antynatalizm powoli dociera również do Polski, a poglądy te trafiają przede wszystkim do ludzi młodych, którzy bardzo serio traktują problem zmian klimatycznych i nie chcą skazywać przyszłych pokoleń na życie na wyniszczonej planecie. Czy jednak taka postawa rzeczywiście ma sens?
Czym jest antynatalizm?
W naszym obszarze cywilizacyjnym korzeni antynatalizmu można doszukiwać się już w starożytnej Grecji oraz w myśli Wschodu, niemniej jednak idea antynatalistyczna nie była rozwijana na przestrzeni dziejów w sposób systematyczny. Hygezjasz, grecki filozof ze szkoły cyników, który zyskał przydomek „nawołujący do śmierci”, twierdził, że szczęście jest niemożliwe do osiągnięcia, a śmierć może uwolnić człowieka od cierpień.
Znacznie silniejsze tendencje antynatalistyczne znajdziemy natomiast w myśli Wschodu, przede wszystkim w buddyzmie i hinduizmie. Oba te systemy podkreślają wszechobecność cierpienia, a największym ideałem, do którego należy dążyć, jest osiągnięcie nirwany, czyli oderwania się od świata (w tym od prokreacji) i wyrwania się z cyklu reinkarnacji. Na Zachodzie taki sposób myślenia był bardzo długo nieobecny. Na nasz grunt zaszczepił go dopiero Artur Schopenhauer, niemiecki filozof, który inspirował się myślą Wschodu.
W jego systemie istotą świata jest nieustannie chcąca wola życia, która tworzy całą naszą rzeczywistość fenomenalną. Wola ta nie jest jednak wartościowana pozytywnie, jest bowiem nieuchronnie skorelowana z cierpieniem, od którego nie da się uciec, można jedynie je łagodzić. Schopenhauer nakazywał człowiekowi życie ascetyczne, w którym należy zrezygnować z prokreacji, a ulgi szukać w doświadczeniach estetycznych. Rozmnażając się, człowiek chce dać sobie namiastkę nieśmiertelności. Niemiecki filozof uważał jednak, że jest to wysiłek skazany na niepowodzenie. Jedyne bowiem, co jest wówczas replikowane, to wola życia jako metafizyczna zasada rządząca światem.
Współczesna filozofia antynatalistyczna narodziła się w XX wieku wraz z dziełem Ostatni Mesjasz Petera Wessela Zapffego. Ten norweski filozof twierdził, że człowiek stanowi biologiczny paradoks. Z jednej strony pragnie żyć, a z drugiej jest świadomy, że jego życie nieuchronnie prowadzi do śmierci. Napięcie między popędem do życia a świadomością nieuchronności śmierci jest jego zdaniem nie do zniesienia, a różne praktyki społeczne, religijne i kulturowe mają po prostu sprawić, abyśmy wypchnęli ten paradoks ze świadomości. Zapffe jest jednak zdania, że takie półśrodki są niewystarczające, a ludzkość powinna przestać się oszukiwać i zakończyć swoje istnienie przez powstrzymanie się od prokreacji.
Współcześnie do najważniejszych myślicieli antynatalistycznych należą David Benatar, Julio Cabrera i Karim Akerma. Na rzecz bronionego przez siebie stanowiska podają bardzo różnorodne argumenty. Ich główną ideą jest pewnego rodzaju odwrócenie myślenia. Postulat, aby myśleć w kategoriach tzw. etyki negatywnej, a nie afirmatywnej.
Twierdzą, że prokreacja jest sama przez się nieuchronnie asymetryczna, opiera się na wykorzystaniu drugiej osoby i umieszczeniu jej w krzywdzącej sytuacji. Nikt nie pytał nas o zdanie, czy chcemy się narodzić. Niektórzy zwolennicy antynatalizmu uważają także, że stworzenie człowieka jest sprzeczne z imperatywem kategorycznym Immanuela Kanta, zgodnie z którym człowiek nie powinien być nigdy wykorzystywany jedynie jako środek do celu, lecz zawsze powinien być celem samym w sobie. Antynataliści argumentują, że człowiek może zostać stworzony dla dobra swoich rodziców lub innych ludzi, ale nie jest możliwe stworzenie człowieka dla jego własnego dobra. Powstrzymanie się od prokreacji ma być sposobem na uniknięcie takich problemów.
Etykę negatywną można uprawiać również z perspektywy utylitarystycznej. Niektórzy jej przedstawiciele głoszą, że istotniejsze moralnie od maksymalizowania szczęścia jest minimalizowanie cierpienia. Gdy taką logikę zastosuje się do kwestii prokreacji, można dojść do wniosku, że nie powołując dziecka do istnienia, oszczędzi się mu wielu cierpień, które mogłyby stać się jego udziałem w przyszłości. Takie rozumowanie można przeprowadzić w dwóch perspektywach – osobistej i populacyjnej. Z jednej strony nikt nie jest w stanie przewidzieć losu swojego dziecka, ale wie, że będzie narażone na liczne zagrożenia w postaci okropnego cierpienia i śmierci, zazwyczaj traumatycznej. Patrząc szerzej, może zauważyć, że istnieje demograficzny wymiar cierpienia, w związku z którym liczba ofiar różnego rodzaju problemów wzrasta lub maleje w zależności od rozmiaru populacji.
Widzimy zatem, że antynatalizm ma dwie twarze. Z jednej strony jest to teoria etyczna, która określa indywidualne decyzje danych jednostek, ale z drugiej jest ona otwarta również na szerszy wymiar, w którym pod uwagę brane są kwestie populacyjne. Oba te konteksty są istotne, gdy spojrzymy na antynatalizm z perspektywy walki z katastrofą klimatyczną.
Czy antynatalizm uratuje świat?
Katastrofa klimatyczna ma wymiar globalny i wymaga powzięcia poważnych, systemowych środków zarówno w krajach najbogatszych, jak i w tych, w których panują skrajnie trudne warunki i które w największym stopniu cierpią przez zmiany klimatu. Światowa gospodarka stanowi jednak niezwykle rozbudowany system naczyń połączonych, co dodatkowo komplikuje sprawę i wpływa na to, że działania podejmowane przez globalnych decydentów często wydają się niezrozumiałe, niewystarczające i nieadekwatne.
Nic więc dziwnego, że wielu ludzi, szczególnie młodych, bo ich zmiany klimatu dotyczą w największym stopniu, szuka rozwiązań, które byłyby proste, skuteczne i pozwoliłyby się zaangażować. Tu z pomocą przychodzi im antynatalizm. Rozumowanie jest dość proste. Jeżeli za powodujące ocieplenie klimatu emisje gazów cieplarnianych odpowiedzialni są ludzie, to im mniej ludzi, tym mniej emisji. Zmniejszenie światowej populacji spowolniłoby także zużycie zasobów.
Młodzi ludzie często chcą aktywnie włączać się w walkę ze zmianami klimatu, dlatego w mediach często podkreśla się rolę prywatnych decyzji konsumenckich. Twierdzi się, że również my mamy wymierny wpływ na zmiany klimatu, a wśród zachowań proekologicznych wymienia się m.in. rezygnację z samochodu, przejście na dietę wegańską, redukcję produkcji plastiku itp. Wszystkie te działania wydają się jednak zaledwie kroplą w morzu potrzeb. Czy w przypadku rezygnacji z potomstwa sprawy mają się inaczej?
Niektórzy naukowcy sugerują, że tak. Jak pokazały badania z 2017 roku, indywidualną decyzją, która w największym stopniu przyczyniłaby się do redukcji produkcji CO2, jest rezygnacja z potomstwa. Badacze wyliczyli bowiem, że rezygnacja z samochodu łączy się z niewyemitowaniem ekwiwalentu 2,4 ton CO2 rocznie na osobę, nieskorzystanie z lotu transatlantyckiego w obie strony to 1,6 tony ekwiwalentu CO2, a posiadanie jednego dziecka mniej to niemalże 59 ton wyemitowanego ekwiwalentu CO2 mniej na każdy rok życia jego rodzica.
Badania te odbiły się szerokim echem w zachodnich mediach i przyczyniły się do wzrostu popularności filozofii antynatalistycznej wśród aktywistów proekologicznych. Szybko okazało się jednak, że sprawy są o wiele bardziej skomplikowane. Katar to kraj, w którym emisja CO2 per capita jest największa i wynosi 32 tony CO2 rocznie. W USA jest to 15 ton rocznie, a w Polsce nieco ponad 8. Jak więc rezygnacja z posiadania dzieci ma zmniejszyć ją o 59 ton?
Inne badania wykazały, że nawet jeśli rezygnacja z potomstwa jest najbardziej skutecznym i indywidualnym działaniem proklimatycznym, to w skali makro wciąż jest to działanie o znaczeniu marginalnym. Znacznie bardziej skuteczne jest wspieranie zorganizowanych wysiłków na rzecz ochrony klimatu. Zdaniem badaczy przekazanie 1000 dolarów rocznie na organizacje ekologiczne jest kilkukrotnie bardziej efektywne niż rezygnacja z dziecka.
Wyniki te pokazują, że najbardziej skuteczne jest systemowe i profesjonalne podejście do zmian klimatu, opierające się na podejmowaniu odpowiednich działań i lobbowaniu za proklimatycznymi politykami krajowymi i międzynarodowymi. Unia Europejska od 1990 roku była w stanie zmniejszyć swoją emisyjność o 24%, podczas gdy jej populacja w tym czasie wcale nie zmalała. Nie możemy zatem w jasny sposób przypisać emisyjności naszym wnukom i wnukom naszych wnuków.
Mimo to pojawiają się, również w Polsce, pomysły ograniczania liczby urodzeń za pomocą pewnych instrumentów politycznych, np. postulat wypłacania 500+ tylko na pierwsze i drugie dziecko. Trzeba jednak pamiętać, że takie polityki mogą mieć negatywne, dalekosiężne skutki, co pokazuje m.in. fiasko chińskiej polityki jednego dziecka. Polskie społeczeństwo już teraz bardzo szybko się starzeje, a wzrost tendencji antynatalistycznych mógłby jeszcze przyspieszyć ten proces. Trudno utrzymywać, że niewymierne korzyści dla klimatu są ważniejsze niż całkowicie realne wyzwania demograficzne.
Młode pokolenie nie chce mieć dzieci
Antynatalizm największą popularnością cieszy się wśród ludzi młodych, którzy albo niedawno weszli w wiek produkcyjny, albo dopiero wejdą. Zapewne niektórzy z nich rzeczywiście kierują się troską o planetę i mają wiele obaw. Część z nich traktuje argumenty antynatalistyczne jako wygodną wymówkę i formę samousprawiedliwienia swojej decyzji dotyczącej rezygnacji z potomstwa. Ich rzeczywiste pobudki zaś są znacznie mniej górnolotne, a częstokroć bardzo egoistyczne.
Wiele krajów Europy w ostatnich latach notuje bardzo niski wskaźnik dzietności, w zdecydowanej większości wypadków poniżej poziomu zastępowalności pokoleń. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, ale badacze wskazują na ważną rolę trwających już od XIX wieku procesów modernizacji, które stopniowo doprowadziły do przemian społeczno-ekonomicznych, a także wywołały fundamentalne przemiany w sferze wartości.
Przejawiają się one m.in. większymi oczekiwaniami od życia, wzrostem potrzeby autonomii i samorealizacji na różnych płaszczyznach, gruntownymi zmianami w sferze życia erotycznego, a także kontestacją zastałych norm społecznych. Poglądy te bardzo szybko się rozprzestrzeniły w krajach rozwiniętych, w tym w Polsce. Na spadek dzietności miał wpływ także dobrobyt gospodarczy i upowszechnienie modelu państwa dobrobytu, co sprawiło, że coraz więcej ludzi mogło uniezależnić się od wsparcia ze strony rodziny, a swoje przyszłe bezpieczeństwo materialne wiązać z pomocą państwa.
Proces modernizacji miał, rzecz jasna, bardzo wiele zalet, lecz nie można pominąć również jego ciemnych stron. Wzrost poziomu życia sprawił bowiem, że utrzymanie dziecka i zapewnienie mu dobrego startu w przyszłość stało się bardzo drogie. W konsekwencji wiele osób, nie chcąc rezygnować z poziomu życia sprzed narodzin potomka, rezygnuje z prokreacji lub odkłada ją na przyszłość, liczy na poprawę sytuacji materialnej. Z tego powodu wiele państw podejmuje kroki na rzecz poprawy sytuacji finansowej rodzin, oferuje różne ulgi i dodatki. Takie działania, odpowiednio przygotowane, mają sens, ale wydaje się, że problem leży głębiej, a rozwiązanie go dotyczyłoby przemiany społecznego wzorca dobrego życia, gruntownego przedefiniowana celów i dążeń, które powinny być atrakcyjne dla przedstawiciela cywilizacji zachodniej.
Postęp gospodarczy i społeczny, jaki dokonał się na Zachodzie, przyczynił się bowiem do znacznego wzrostu konsumpcji, czego symbolem są oczywiście Stany Zjednoczone i słynna metafora głosząca, że gdyby wszyscy ludzie chcieli żyć jak mieszkańcy USA, to potrzebowalibyśmy zasobów pięciu planet. Polacy konsumują mniej, ale gdyby zbudować podobną analogię, to zużylibyśmy zasoby „tylko” trzech globów. Zachowania konsumpcyjne młodych ludzi oczywiście się zmieniają, ale indywidualistyczny paradygmat wciąż rządzi i promocja zachowań eco-friendly, co zostało wykazane wyżej, raczej nie zrekompensuje rozwiązań systemowych, w tym zmiany kolektywnego sposobu bycia.
Życie wspólnotowe ma oczywiście bardzo wiele twarzy i możemy rozpatrywać wiele różnych opcji – od klasztoru lub korporacji akademickiej aż do kooperatywy, a nawet squatu. Nie trzeba jednak daleko szukać. Pierwszą wspólnotą, jaką poznajemy w życiu, jest przecież rodzina.
O korzyściach z posiadania dzieci
Nowoczesność w znaczny sposób przedefiniowała ludzki sposób życia. Udało nam się przezwyciężyć wiele problemów, które trawiły ludzkość w przeszłości, ale należałoby się zastanowić, czy po drodze nie zgubiliśmy rzeczy, które są naprawdę ważne i definiują nasze człowieczeństwo?
W kulturze judeochrześcijańskiej posiadanie potomstwa i licznej rodziny zawsze były oznaką szczególnego Bożego błogosławieństwa, co potwierdzają liczne przykłady z Biblii i źródła historyczne. Również św. Augustyn podkreślał ważną rolę tego wymiaru życia. Sformułował trzy najważniejsze wartości małżeństwa – fides, proles, sacramentum, czyli wierność, potomstwo, sakrament. Współcześnie Kościół katolicki także przypomina, że płodność i silne więzy rodzinne są niezwykle ważne w życiu człowieka. Katolicka wizja prokreacji umożliwia także polemikę z argumentem opartym o imperatyw kategoryczny Kanta. Miłość małżeńska zawsze ma być otwarta na życie, ale tylko w ramach łaski danej przez Boga. Katolik, co do zasady nie powinien „planować” dziecka i postrzegać go jako środka do zaspokajania własnej satysfakcji. Przy takim rozumieniu prokreacji imperatyw nie zostaje złamany, ponieważ nowy człowiek pojawia się na świecie jako cel miłości ludzi i Boga.
Gdy jednak mówimy o pozytywnych aspektach posiadania dzieci, nie musimy wcale sięgać wyłącznie do fundamentów duchowych czy religijnych. Niemiecki filozof Gottfried Wilhelm Leibniz zadał w XVIII wieku pytanie fundamentalne dla całej zachodniej filozofii: Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Już jednak samo postawienie takiego pytania pokazuje nam, że intuicyjnie wartościujemy wyżej coś, co zaistniało, od tego, co nie zaistniało. To właśnie byt, a nie niebyt jest w centrum filozoficznego myślenia już od czasów greckich, i to właśnie takiemu myśleniu kultura zachodnia zawdzięcza wiele ze swoich cywilizacyjnych osiągnięć. I nawet jeśli czasem zasadna jest zmiana perspektywy, to nie należy zapominać, że w ostatecznym rozrachunku liczy się to, co zaistniało, w końcu przecież „byt jest, a niebytu nie ma”. Tę zasadę można z powodzeniem odnieść do kwestii prokreacji i w ten sposób argumentować przeciwko etyce negatywnej, która przedmiotem swych rozważań chce uczynić niebyt. Oparcie zaś całej filozofii o niebyt jednocześnie można postrzegać jako jej ostateczne zanegowanie, za antyfilozofię. Po co więc mamy jej słuchać?
Antynataliści często sięgają po argumenty utylitarystyczne. Należałoby się jednak zastanowić, czy taka perspektywa jest w ogóle uprawniona, gdy mówimy o ludzkim życiu. Filozofia personalistyczna czy też szeroko pojęty humanizm każą jednak sądzić, że jest ono wartością samą w sobie, której nie można umieszczać w takiego rodzaju przeliczeniach. Co więcej, utylitarystyczne kalkulacje często są podatne na arbitralność i manipulacje. Sprowadzając etykę negatywną do absurdu, można nawet „wyliczyć”, że definitywną eliminację ludzkiego cierpienia można osiągnąć przez… całkowitą anihilację ludzkości, nie trzeba przecież czekać na powolne wymieranie spowodowane przez rezygnację z potomstwa. Jeśli jednak zgodzimy się wejść na grunt takiej moralności i potraktujemy pewien wariant utylitaryzmu poważnie, to nawet na tym polu zwolennicy prokreacji mają silne argumenty.
Wiele na temat zalet posiadania dzieci powie nam bowiem nauka. Człowiek, podobnie jak inne zwierzęta, ma instynkt, który pcha go w kierunku podtrzymania gatunku. Gdy dziecko już się urodzi, natura ma kilka sposobów, aby pomóc jego matce w odnalezieniu się w nowej roli. Przykładowo zapach niemowlęcia powoduje u niej rozładowanie stresu. Pozytywny wpływ na dobrostan psychiczny matki ma także karmienie piersią. W późniejszym okresie dziecko jako osoba może także dostarczać wiele radości poprzez inspirujące i wzbogacające kontakty personalne.
Człowiek jednak nie jest w pełni zdeterminowany przez biologię, funkcjonuje także w kulturze, w życiu społecznym. Również tu naukowcy wymieniają wymierne korzyści posiadania potomstwa – wzrost statusu społecznego, wzmocnienie relacji z krewnymi, poczucie posiadania osiągnięć życiowych. Badania dowodzą, że osoby posiadające dzieci obarczone są mniejszym ryzykiem chorób psychicznych, a także mogą cieszyć się lepszym zdrowiem psychicznym w podeszłym wieku.
Rzecz jasna, posiadanie dziecka to także ogromna odpowiedzialność, która wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Nie dla każdego potomstwo będzie źródłem szczęścia, a w grę wchodzą także takie czynniki, jak jakość relacji z partnerem, indywidualne cechy osobowości, status społeczny i ekonomiczny, a także wiele innych kwestii. To truizm, ale wydaję się, że dziś wymagający powtórzenia: posiadanie dzieci jest czymś wpisanym w funkcjonowanie człowieka, zarówno w wymiarze biologiczno-naturalnym, jak i kulturowo-społecznym.
Miłość i odpowiedzialność
Wiele teraz mówi się o dowartościowaniu tzw. działalności reprodukcyjnej, która nie jest nakierowana bezpośrednio na zysk, ponieważ chodzi w nim o podtrzymywanie życia i szeroko rozumianą opiekę. Sam ten termin wzbudza duże kontrowersje, ale wydaje się, że pochylenie się nad problematyką opieki jest obecnie bardzo istotne. W społeczeństwach kapitalistycznych działalność ta, która może być rozumiana zarówno jako praca, jak i jako służba, została zepchnięta na drugi plan. Niestety dyskusje o działalności reprodukcyjnej nie wiążą się częstokroć z dowartościowaniem rodziny, która przez wieki była głównym środowiskiem, w którym realizowano większość zadań opiekuńczych. Państwo włączyło się w ten proces stosunkowo niedawno.
Zarówno dla planety, jak i dla społeczeństwa będzie zatem lepiej, gdy odrzucimy antynatalizm i zwrócimy uwagę na takie zorganizowanie relacji rodzinnych i społecznych, żeby nie skupiać się w nich na napędzaniu konsumpcji i polepszaniu swojego indywidualnego poziomu życia, lecz na odpowiedzialności za siebie nawzajem, zgodnie z ideałem troski, który jest ważny zarówno dla ludzi lewicy, jak i dla osób o poglądach prawicowych, często przywiązanych do wartości chrześcijańskich. W takim świecie ograniczanie liczby dzieci nie byłoby konieczne, a wręcz przeciwnie, dzieci mogłyby stymulować pozytywne postawy związane z odpowiedzialnością i miłością.
Antynatalizm być może da się obronić jako postawę moralną, wykładaną na uniwersytetach, która jest wyabstrahowana od rzeczywistości społecznej i kulturowej. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie chce, aby jego dziecko dorastało w świecie skazanym na zagładę, gdzie czeka go cierpienie i niespełnienie. Sam nie jestem w stanie przeprowadzić takiego utylitarystycznego rachunku zysków i strat. Należy jednak ostatecznie porzucić złudzenie, że antynatalizm jest receptą na globalną katastrofę.
Portal klubjagiellonski.pl istnieje dzięki wsparciu Darczyńców indywidualnych i Partnerów. Niniejszy tekst opublikowany został w ramach działu „Architektura społeczna”, którego rozwój wspiera Orange Polska.
Tym dziełem dzielimy się otwarcie. Utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz przedrukowanie niniejszej informacji.