Ustrzec się losu Niemiec. Betonoza miast i polskie prawo narażają nas na tragiczne powodzie i kosztowne susze
W skrócie
Gdy przez Europę Zachodnią przeszła fala powodzi, pojawiło się pytanie: co gdyby tak ekstremalne warunki atmosferyczne pojawiły się w Polsce? Czy jesteśmy przygotowani? Jakie są najlepsze rozwiązania wodne dla miast i wsi, i dlaczego tak trudno je wdrożyć? Czy jedynym rozwiązaniem są zapory i tamy przeciwpowodziowe? Na te i inne pytania Marii Sobuniewskiej odpowiada Ryszard Gajewski, prezes spółki Gdańskie Wody.
3 tygodnie temu Europa Zachodnia doświadczyła największych powodzi od 300 lat, której szkody szacowane są na miliardy euro. Jakie czynniki złożyły się na ogrom tego kataklizmu? Rozmiar zniszczeń jest zaskakujący – przecież zarówno Niemcy, jak i Belgia miały być infrastrukturalnie przygotowane na taką sytuację.
Trzeba zacząć od tego, że nie ma terenów odpornych na intensywne zjawiska pogodowe, bo nie ma górnego limitu tych zjawisk. Zmiany klimatu powodują, że bite są kolejne rekordy nie tylko wysokości temperatur, ale też wielkości opadów. To jest druga strona tego samego medalu. Zmiany klimatu to niestabilność pogody – mamy intensywny deszcz, następnie suszę, a potem znowu ulewy.
Opady, które obserwowaliśmy 3 tygodnie temu były wielkości rzędu 200 l/m2, ale w niektórych miejscach w Europie zdarzały się już bardziej intensywne deszcze rzędu 300 l/m2, jak np. rok temu w Hiszpanii. Mówiąc brutalnie, często jest to kwestia braku szczęścia. W Polsce ostatnio nie mieliśmy aż tak dużych opadów, choć opady zbliżały się kilkukrotnie do tych liczb, szczególnie w górach. Powódź w Gdańsku w 2001 r. i w 2016 r. spowodowane były przez deszcz na poziomie ok. 170 l/m2.
Nie ma miejsc w pełni odpornych na takie zjawiska, bo nie jesteśmy w stanie przygotować infrastruktury do każdych warunków. Jeżeli nawet dużymi nakładami przygotujemy się na 200 l/m2, to może wystąpić opad 250 l/m2 czy 300 l/m2. Ścigamy się ze zmianami klimatu i niestety często będziemy przegrywać.
Czyli dostosowywanie infrastruktury miejskiej jest skazane na niepowodzenie w walce ze zmianami klimatu? Na wzrost ryzyka powodziowego nie wpływa np. powszechna betonoza miast? Czy jest to jednak sprawa drugorzędna?
Zacznijmy od tego, że kiedyś projektowano inaczej systemy odwodnieniowe. Były wówczas inne potrzeby – nie mieliśmy do czynienia z tak ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi, tylko częściej z długimi , umiarkowanymi opadami i krótszymi okresami suszy. Infrastrukturę budowano tak, żeby jak najszybciej osuszyć teren z wody.
Teraz sytuacja się zmienia. Deszczu pada tyle samo, ale w krótszym czasie. Jeżeli w danym czasie spada go więcej niż przewidywano na etapie projektowania, to systemy nie są na to przygotowane. Musimy inteligentnie podejść do tematu i zastanowić się, jak dostosować infrastrukturę terenów w miastach i poza nimi do tych zjawisk. Odpowiedzią jest retencja.
Powinniśmy projektować przestrzeń tak, by wodę, która pada w czasie intensywnego opadu, zebrać i przechować w dużych ilościach na okres suszy. Poprzednie podejście mówiło o tym, żeby jak najszybciej się wody pozbyć – czyli ująć opad i odprowadzić wodę do odbiorników. Dziś wodę powinniśmy jak najdłużej przetrzymać, wykorzystać a dopiero jej nadmiar odprowadzić.
Jak do tych zmian adaptuje się Gdańsk?
Mamy 3-stopniowy system zabezpieczenia przed powodzią. Pierwszy stopień to jest tzw. mała retencja składająca się z m.in. z ogrodów deszczowych i niecek retencyjnych. Głównie stawiamy na rozwiązania zielonej retencji. Dziś zakładamy, że jesteśmy w stanie od 30 do 60 l/m2 opadów zatrzymać w ten sposób. Dopiero jeśli opad jest większy, to wtedy nadmiar wody odpływa do kanalizacji. To jest sposób na dostosowanie istniejącej kanalizacji budowanej na inne parametry, do tego, aby była w stanie bezpiecznie odprowadzić nadmiar wody.
Drugim krokiem zabezpieczenia jest też mała retencja, ale w większej skali. To są głównie zbiorniki retencyjne (Gdańsk ma ich ponad 50). Obecnie są one projektowane w sposób naturalistyczny, wyglądają jak stawy albo jeziorka i służą do zatrzymywania większej ilości wody – 100-letniej (czyli takiej, która występuje raz na 100 lat). Takie 100 letnie opady ze względu na zmiany klimatu zdarzają się teraz częściej, bo już w XXI w. doświadczyliśmy ich już kilka razy.
Zawsze jednak może spaść opad nie 100, ale 200- czy 500-letni. Np. w lipcu w 2016 r. mieliśmy wodę, która statystycznie spada raz na 500 lat. I po to jest krok trzeci. Na tak dużą ilość wody nie da się przygotować infrastruktury, więc wtedy rozwiązaniem jest tylko zarządzanie kryzysowe, czyli działania służb, które powinny być odpowiednio przeszkolone i mieć skuteczne procedury po to, aby zminimalizować szkody wynikające z podtopień.
Jako czwarty element zabezpieczenia możemy traktować edukację i zwiększenie świadomości ludzi mieszkających na obszarach zagrożonych powodzią czy podtopieniami. Trzeba sobie zdawać sprawę, że służby kryzysowe nie zawsze będą w stanie w tym samym czasie dojechać do wszystkich, szczególnie jeżeli mamy do czynienia z powodzią na większym obszarze. W takim przypadku odpowiednie do sytuacji zachowanie mieszkańców jest niezwykle ważne – dla ich bezpieczeństwa.
Jakie obszary w Polsce są najbardziej zagrożone podtopieniami czy powodzią? Czy prowadzimy politykę, która – na miarę naszych możliwości – zabezpiecza nas przed tragiczną w skutkach powodzią?
W pierwszej kolejności zagrożone są obszary szybkiego spływu wody. To miejsca, w których woda po opadzie bardzo szybko spływa na obszary niżej położone i wtedy często występują gwałtowne wezbrania rzek. Dotyczy to głównie obszarów górskich, które również narażone są na ryzyko większych opadów. Co ciekawe, podobny problem występuje również w Gdańsku – najwyższy punkt w mieście ma aż 180 m n.p.m., a potoki o charakterze górskim spływają z wysoczyzny do Zatoki Gdańskiej. Czas spływu wody w takim potoku to około pół godziny – to naprawdę mało czasu na jakąkolwiek reakcję w przypadku szybkich wezbrań.
Jest niska wiedza, co do efektywnych sposobów retencji. Na pewno w rejonach górskich nie powinniśmy wycinać lasów. Zmniejszenie liczby drzew powoduje, że woda w mniejszym stopniu jest zatrzymywana. Ponadto szlaki transportowe do przewozu drewna również przyspieszają spływ wody. Tutaj nakładają się trzy kwestie: zmienia się charakter opadów na bardziej gwałtowny, masowa wycinka lasów powoduje, że woda jest w mniejszym stopniu zatrzymywana, a więcej spływa na tereny niżej położone. W dodatku płynie z większą prędkością. Pytanie, czy państwowe instytucje liczą koszt wycinki drzew z punktu widzenia późniejszej kompensacji w postaci retencji? Lasy Państwowe wycinają, a potem Wody Polskie będą budowały większe zbiorniki. Czy to ma sens?
Musimy stawiać na zmiany systemowe, głównie zieloną retencję. Obowiązkowo powinniśmy projektować miasta tak, by jak najwięcej wody zatrzymywać w zieleni. Przywołana przez Panią tzw. betonoza miast, czyli ich uszczelnienie, przyspiesza spływ wody, która natychmiast trafia do terenów położonych niżej, gdzie systemy kanalizacyjne szybciej się przepełniają. Zakładając, że miasta będą się zwiększać, a nowe osiedla mieszkaniowe będą budowane, powinniśmy starać się tak projektować przestrzenie nowych osiedli, aby wodę tam zatrzymywać.
Są miasta na świecie, które wręcz wprowadzają obowiązek wykonania zielonego dachu dla każdego nowego budynku. W ten sposób pełnią ważną funkcję retencyjną. Szybki spływ wody zapewniają nie tylko betonowe place czy parkingi, ale duże powierzchnie dachów
Kilka lat temu w dzielnicy Stogi w Gdańsku na podwórkach przed blokami mieszkańcy mieli problem z wodą gromadząca się po opadach i parkowaniem samochodów jednocześnie. Udało się te dwa problemy pogodzić, budując miejsca parkingowe oraz tworząc ogrody deszczowe, niecki retencyjne i odpowiednie rowy zagospodarowujące wodę parkingu. Ten przykład pokazuje, że nie trzeba wybierać pomiędzy betonowaniem przestrzeni na parkingi, a tworzeniem zielonej przestrzeni.
Kolejnym zagadnieniem jest takie projektowanie ulic, które później stwarza problemy z ich odwodnieniem. A przecież można dostosować pas zieleni w pobliżu dróg do gromadzenia części wody opadowej. W Polsce cały czas pokutuje przekonanie, że wodę z ulic trzeba oddzielić od zieleni, więc krawężniki stawiamy wysoko, a trawników nie obniżamy w stosunku do jezdni. Jeśli pada deszcz to częściej woda spływa z zieleni na drogę niż odwrotnie co jest raczej niemądre.
Pana rekomendacje dotyczące małej retencji wydają się drobną zmianą, która wiele mogłaby naprawić. Coś, co można by zrobić tanim kosztem i w dodatku szybko. Dlaczego więc wszelkie zmiany przychodzą nam z taką trudnością?
Przyzwyczajenia. Ta zmiana myślenia, o której teraz mówimy – o potrzebie gromadzenia wody w terenach zielonych – to jest kwestia kilku ostatnich lat. Projektanci uczyli się innego, starego podejścia. To też jest kwestia stawiania wymagań przez inwestorów, którzy powinni domagać się, by ich przestrzeń była odpowiednio przygotowana na duże opady.
Bardzo ważnym aspektem są również bariery prawne. Często mówię, że tworzenie małej retencji w miastach jest tylko dla pasjonatów. Jeśli ktoś chce założyć ogród deszczowy, to często trafia na interpretacje organów, które wymagają zgód wodnoprawnych. Wody Polskie mają długie terminy na takie procedury, nawet 9 miesięcy. Przy większych projektach inwestor nie może pozwolić sobie na opóźnienia z powodu oczekiwania na pozwolenie na małą retencję. Będzie robił wszystko, żeby ten temat rozwiązać szybciej, ale w sposób mniej przyjazny naturze, np. w postaci zbiornika betonowego czy kanalizacji deszczowej, które pozwolenia wodnoprawnego nie wymagają. Prawo nas nie motywuje do właściwych działań.
Obiektów zielonej retencji potrzeba w miastach setki, jak nie tysiące. Często spotykam się z niedowierzaniem, jak ogrody deszczowe mogą być rozwiązaniem na powódź. A jeśli obiektów zielonej retencji w miastach będą setki albo tysiące, jeśli będziemy inaczej projektować przestrzeń to będziemy mieć do czynienia z efektem skali. Np. w Gdańsku wdrożyliśmy wymogi dotyczące projektowania i retencji przez inwestorów prywatnych chcących się przyłączyć do miejskiej sieci. Jako Gdańskie Wody wymagamy, żeby inwestorzy zatrzymywali wodę opadową u siebie (30 do 60 l/m2). Przeliczyliśmy, że projekty zgodne z tymi regulacjami wykonane w zeszłym roku zatrzymać mogą nawet 50 tys. m3 wody, czyli tyle, ile jeden z naszych miejskich zbiorników retencyjnych.
Wiele mówił Pan o miastach. Jakie rozwiązania powinny być wdrażane na obszarach wiejskich?
Na pewno potrzebujemy tutaj podobnej filozofii. Traktować wodę jako cenny zasób, a nie problem i zatrzymywać ją wykorzystując ukształtowanie terenu.
Na terenach leśnych, które mamy na obszarze Trójmiasta, można wykorzystać do retencji wszelkie naturalne niecki. Na pewno ważnym tematem jest także np. stosunek do bobrów. Te zwierzęta są bardzo niedocenione, traktowane jak szkodniki, ale w przypadku mniejszych cieków, bobry są w stanie za darmo zapewnić nam sporą retencję. Być może warto się zastanowić nad programem ich reintrodukcji w niektórych miejscach.
Kolejnym ważnym aspektem ogólnopolskim jest potrzeba szczególnej ochrony terenów podmokłych. Pełnią one potrójną rolę, jeżeli chodzi o zmiany klimatu. Adaptacyjną – zatrzymują wodę w glebie, działając jak gąbka. Oczyszczającą – bardzo dobrze oczyszczają wodę. Mitygacyjną – mają większą zdolność przechwytywania dwutlenku węgla niż lasy. Jeżeli osuszamy te tereny, to równocześnie uwalniamy zmagazynowany w nich dwutlenek węgla.
Czyli potrzeba ochrony terenów podmokłych i zmiany prawa tak, by opłacało się tworzyć infrastrukturę przyjazną środowisku. A czy jeszcze obserwuje Pan jakieś braki, które mogą być uregulowane na poziomie rządowym?
Myślę, że niezbędna jest kwestia uregulowania opłat za wodę opadową. Generalnie system miał być ekonomiczną zachętą do tego, by ją zatrzymywać. Jednak nie funkcjonuje to dobrze, chociażby dlatego, że te zachęty są źle skonstruowane. Progi retencji, przy których można uzyskać zniżki są zbyt wysokie i nie jest to po prostu opłacalne. Samorządy również powinny otrzymać własne narzędzia ekonomiczne, by mogły zachęcać do małej retencji u siebie.
Warto zastanowić się też, czy zawsze trzeba inwestować w budowę dużych zbiorników retencyjnych. Można czasem cofnąć się o kilka kroków i sprawdzić, czy problemów z wodą nie można rozwiązać inaczej. A może okaże się nawet, że te rozwiązania są prostsze, tańsze i szybsze.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.