Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Ekologiczny protokół rozbieżności. 10 punktów, które różnią zielonych konserwatystów od ekologistów

Ekologiczny protokół rozbieżności. 10 punktów, które różnią zielonych konserwatystów od ekologistów Grafika autorstwa Magdaleny Karpińskiej

Nie powinniśmy pozostawiać ekologii lewicy, ale jednocześnie dostrzegamy, że ekologizm stanowiący coraz częściej dominującą ideologię wielkomiejskiej klasy średniej wpada w liczne pułapki. Co zatem różni podejście Klubu Jagiellońskiego do ochrony środowiska od agendy progresywnej zielonej lewicy? Zieloni konserwatyści muszą przestrzegać ekologistów przed działaniem na modłę „brygad Mariotta”. Pożądana zmiana nie może być importowana z cywilizacyjnego centrum, ponieważ skończy się to szybciej niż później dużym ruchem kontestacyjnym i anty-zielonymi Lepperami. Kandydatów już widać na horyzoncie.

1,5 roku wytężonej pracy seminaryjnej zaowocowało wydaniem przez Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego obszernego raportu „Zielony konserwatyzm”. Publikacja wskazuje zarówno aksjologiczne fundamenty, jak i konkretne rekomendacje w poszczególnych politykach publicznych poprzedzone pogłębioną diagnozą wyzwań. Dokument ma ambicję stanowić ważny głos w polskiej debacie, szczególnie tej toczonej w prawicowych środowiskach.

Wśród proponowanych w dokumencie postulatów bez wątpienia większość nie będzie wzbudzać kontrowersji, ponieważ ma charakter „technokratyczny”, więc potencjał szerokiej ponadpartyjnej i politycznej koalicji jest szeroki. Niemniej w raporcie znaleźć można takie propozycje, która wynikają z naszej politycznej tożsamości i które dzielą nas od zielonego mainstreamu.

1. Katolicki antropocentryzm zamiast świeckiego naturocentryzmu

Zieloni konserwatyści uznają człowieka za istotę wyróżnioną w naszym świecie, obsadzoną w roli gospodarza ziemi, co każe przyznawać mu więcej praw niż zwierzętom czy roślinom. Takie założenie sytuuje nas wyraźnie na kursie kolizyjnym z ekologizmem, a przede wszystkim jego radykalnym nurtem tzw. ekologii głębokiej.

Nurt ten która zakłada, że żywy byt ma prawo do życia i nieskrępowanego realizowania możliwości danych mu przez naturę, a rozwój pozaludzkich form życia wymaga zahamowania wzrostu liczebności populacji ludzkiej. Nie godzimy się na takie założenie, ponieważ stoi ono w sprzeczności z fundamentalnym dla katolików prawem do życia.

W tekście Chrześcijańska ekologia jest racjonalna, spójna i niezbędna w walce o dobrostan środowiska naturalnego Konstanty Pilawa przypomina słowa papieża Benedykta XVI z encykliki Caritas in veritate z 2009 roku. Ojciec święty podkreślał, że „przeciwne prawdziwemu rozwojowi jest traktowanie natury jako ważniejszej od samej osoby ludzkiej”. Katolicka antropologia zakłada, że człowiek jest istotą wyróżnioną, ale też to wyróżnienie oznacza większą odpowiedzialność za siebie i inne istoty. Pilawa przywołuje też wezwanie świętego Jana Pawła II, który w encyklice Redemptor hominis z 1979 r. podkreślał, aby człowiek obcował z przyrodą jako jej rozumny i szlachetny „pan” i „stróż”, a nie „bezwzględny eksplorator”.

Pilawa we wspomnianym tekście polemizuje także z rozpowszechnioną tezą, iż niska świadomość ekologiczna ma w Polsce związek z katolicyzmem, który szczególnie w optyce mieszkańców wielkich miast kojarzy się z prowincją, a ta z paleniem śmieciami w starym węglowym piecu oraz okrucieństwem wobec zwierząt. „A kler, nieoświecony wiedzą dotyczącą środowiska naturalnego, wyznaje postawę, którą można nazwać za Szymonem Hołownią «teologią schabowego», rozumianą jako uległy stosunek księży do wszystkich polskich obyczajów, nawet tych, które są sprzeczne z prawdami wiary i mądrością Magisterium” – pisze redaktor naczelny „Pressji”. Słusznie przypomina, że oskarżanie katolicyzmu za tępienie wrażliwości ekologicznej jest fałszywe. Podkreśla, że tradycja myślenia ekologicznego nie zaczyna się od Laudato Si’ papieża Franciszka, ale sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Tradycja franciszkańska i ascetyczna to bogactwo, które jest dziś szczególnie aktualne, choć księża nie przypominają o nim pewnie wystarczająco często. Jeśli ekologiści chcą wzmocnić poczucie troski prowincji o środowisko, muszą mieć świadomość, że osłabienie katolicyzmu nie tylko nie pomoże, ale wprost przeszkodzi w tym procesie.

W katolicyzmie zieloni konserwatyści odnajdują więc nie tylko podstawy, ale również dodatkowy bodziec do działania.

2. Głęboka zmiana etyczna zamiast moralnego greenwashingu

Powszechnie znanym problemem jest greenwashing – kiedy to firmy ze względu na dbałość o wizerunek podejmują się działań ekologicznych o charakterze fikcyjnym lub stanowiącym kwiatek do kożucha szkodliwej środowiskowo aktywności.

Zielony konserwatyzm kwestionuje także swoisty greenwashing uprawiany przez wielkomiejską klasę średnią. Jej przedstawiciele częstokroć powierzchownie internalizują zieloną tożsamość, budując ją często na modzie i, nie zawsze uświadomionym, poczuciu wyższości cywilizacyjnej nad prowincją, a nie realnej trosce o środowisko.

Greenwashing polega w tym przypadku na pozorności lifestyle’owych działań, takich jak choćby zakup bambusowych szczoteczek do zębów. Jednocześnie wielkomiejscy ekologiści bardzo często odrzucają redukcję zakupów czy decyzję o wakacjach w pobliskiej miejscowości zamiast paliwożernej wyprawy do Azji. Klimatyczna hipokryzja została ciekawie zdiagnozowana w raporcie autorstwa Przemysława Sadury, Piotra Dryglasa i Zofii Bieńkowskiej Nie nasza wina, nie nasz problem. Katastrofa klimatyczna w oczach Polek i Polaków podczas pandemii. Autorzy wyjaśniają, że mimo bardzo dużej deklaratywnej troski o stan planety, obecny styl życia staje się wartością, z której nie sposób zrezygnować. Słusznie zwraca uwagę Pilawa, że „można odnieść wrażenie, że wiele spośród osób identyfikujących się ze slow movement lub doktryną degrowth upatruje w tych koncepcjach nie głębokiej postawy etycznej wobec środowiska, ale swoistej mody – bycie eko jest na czasie i nie wypada eko nie być, a kto eko nie jest, dla tego nie ma miejsca na agorze i wypada z dyskusji”. Do tego należy pewnie dodać, iż deklaratywna troska o środowisko daje poczucie moralnej wyższości, która łechta ego i uspokaja sumienia.

Katolicka diagnoza problemu niezrównoważonego rozwoju jest znacznie głębsza, bo dotyka nie tego co powierzchowne, ale tego co kluczowe – konsumpcyjnego stylu życia. Chrześcijańska odpowiedź na ten problem to wezwanie do ograniczenia używania dóbr. Pilawa podkreśla, że „asceza chrześcijańska stanowi dziś wezwanie do buntu wobec kultury nadkonsumpcji”. Obecnie jej głównymi reprezentantami jest wielkomiejska klasa średnia.

Zielony konserwatyzm to także wskazanie, że jeśli chcemy realnie ekologicznego społeczeństwa, to powinniśmy silniej promować rodziny wielodzietne, gdzie poziom kupowanych dóbr na osobę jest znacząco niższy z powodu wysokiej kultury re-use, mniejszego marnotrawienia żywności czy większej oszczędności. Tego w narracji ekologistów nie znajdziemy.

  1. Konkret zamiast symboli

Swoisty prymat deklaracji nad działaniem i symbolicznej eko-estetyki nad konkretem przejawia się także w wielu formułowanych w dyskursie ekologicznym propozycjach, które choć dobrze brzmią, to do niczego konstruktywnego nie poprowadzą.

Zwraca na to uwagę między innymi Karolina Olejak w tekście Edukacja ekologiczna to suma wiedzy, postaw i umiejętności. Wskazuje, że problem z edukacją klimatyczną w Polsce nie polega na braku przedmiotu o takiej nazwie. W podstawie programowej wielu innych przedmiotów teoretycznie znajdują się zagadnienia z agendy ekologicznej. Problem polega jednak na tym, w jaki sposób są one przekazywane.

Jeśli chcemy poprawić jakość edukacji klimatycznej, to potrzebny jest nie osobny przedmiot, który ekologiści promują, ale systemowa reforma procesu kształcenia nauczycieli, w tym wprowadzenie zagadnień ekologicznych do programu praktyk zawodowych studentów pedagogiki.

Podobny problem podnosi Bartosz Paszcza w tekście Zielone innowacje – misja na kolejne trzy dekady. Paszcza podkreśla, że kluczem do sukcesu nie są nowe „zielone” akceleratory czy kolejna transza pieniędzy na ekostart-upy, ale cierpliwe wypracowanie efektywnego modelu współpracy w czworokącie administracja-biznes-nauka-NGO-sy, który brałby  pod uwagę lokalne uwarunkowania. Dopiero wówczas możemy się spodziewać innowacyjnego awansu, także w obszarze zielonej gospodarki.

4. Polityczny realizm zamiast niebezpiecznych utopii  

Jednym z fundamentów konserwatyzmu jest polityczny realizm, czyli postulowanie tego, co możliwe w danych warunkach. To założenie każe z dystansem podchodzić do popularnej u ekologistów idei degrowth. Teoria koniecznego spowolnienia zakłada, że ilość dóbr na świecie jest wystarczająca, żeby zaspokoić potrzeby wszystkich osób, ponieważ marnotrawione nadwyżki na bogatym Zachodzie mogłyby być przekazywane potrzebującym, a nie wyrzucane, jak obecnie. W ten sposób stworzylibyśmy system nie tylko pozwalający zaspokoić potrzeby, ale o bardzo redystrybucyjnym charakterze i w dodatku nie zwiększającym wykorzystania zasobów. To piękna teoria, ale niestety z gatunku fantasy.

Dziś wiele państw na świecie boryka się z bardzo złożonymi problemami rozwojowymi. Potrzebują one ogromnych inwestycji w infrastrukturę, edukację, system ochrony zdrowia oraz wiele innych dóbr, usług i instytucji, którymi cieszą się mieszkańcy bogatego Zachodu.

Wybudowanie każdego kilometra drogi wymaga ton asfaltu, postawienie każdej szkoły – ton cementu. Wszystko to wymaga energii, której nie da się w 100% zaspokoić z paneli słonecznych czy wiatraków. Z kolei jeśli chcemy mieć zasoby nie tylko na pokrycie naszych potrzeb, ale też na to, żeby ambitniej wesprzeć państwa w potrzebie, nie możemy sobie pozwolić na zahamowanie wzrostu PKB.

Dodając do tego złożoność planowania i politycznych trudności takiego transferowania zasobów między poszczególne państwa świata, należy uznać taką koncepcję nie za niewinny idealizm, ale szkodliwy populizm.

5. Prawdziwa społeczna akceptowalność, a nie pozorowana partycypacja

Trwała zmiana jest możliwa tylko wtedy, jeśli będzie społecznie mocno ugruntowana. Zieloni konserwatyści muszą przestrzegać ekologów przed działaniem na modłę „brygad Mariotta”. Ekologiczna zmiana nie może być importowana z cywilizacyjnego centrum, ponieważ skończy się to wcześniej niż później dużym ruchem kontestacyjnym i anty-zielonymi Lepperami. Kandydatów już widać na horyzoncie.

Aby Polacy, szczególnie ci o prawicowej tożsamości i mający sentyment antyekologiczny, masowo wyrazili poparcie dla niezbędnych zmian, a przede wszystkim kosztów z tym związanych, nie wystarczy, że zostaną poinstruowani o „dziejowej konieczności” czy wymaganiach, jakie stawia przed nami Europa Zachodnia. Analiza Piotra Trudnowskiego pt. Przełamać „ekologizm”. W poszukiwaniu trwałych fundamentów narracyjnych zielonego konserwatyzmu przekonująco wskazuje, że Polacy o (centro)prawicowej orientacji są nieufni wobec globalistycznych narracji à la Greta Thundberg, ponieważ odbierają je jako coś kulturowo obcego. Trudnowski wskazuje, że język zielonego konserwatyzmu powinien być zatem językiem zakorzenionym lokalnie.

Podąża w tym za intuicjami brytyjskiego konserwatysty Rogera Scrutona, który w Zielonej filozofii proponuje, by ekologiczną ofertę dla konserwatystów budować na fundamencie ojkofilii, a więc umiłowania miejsca swojego życia, które jest bliskie polskim prowincjuszom. To oznacza, że głównym obrazkiem mobilizującym do działania nie mogą być renifery w Norwegii czy niedźwiedzie polarne na Grenlandii, ale problemy, które są realnie widoczne w Polsce.

Drugim ważnym filarem komunikacji wzmacniającym społeczną legitymizację ekologicznej transformacji jest wyrażanie akceptacji i dowartościowania postaw ludzi prowincji. To punkt widzenia przeciwstawny zawstydzaniu i pogardzie, które są często obecne w dyskursie wielkomieszczan o silnej identyfikacji ekologicznej. Strategia ta miałaby polegać na dostrzeżeniu i docenieniu tego, że, jak pisze Trudnowski, „konserwatywni mieszkańcy polskiej prowincji, tzw. lud pisowski, są nieuświadomionymi przedstawicielami wielkich narracji lifestyle’owych: slow life, degrowth i recyklingu. W praktyce na wielu płaszczyznach można ocenić ich styl życia jako dużo bardziej ekologiczny od tego, który wiodą konsumpcjonistyczni mieszkańcy polskich wielkich miast czy szeroko pojętego Zachodu. Źródłem tych postaw jest przyzwyczajenie do oszczędności, szacunek do tego, co mają, i pokora wobec praw przyrody”.

Docenienie nie ma służyć usprawiedliwieniu zaniechań. Wręcz przeciwnie, ma stanowić motywację do działania, ale na bazie dumy („skoro mnie uważają za ekologicznego, to zrobię więcej, aby podtrzymać wysoką ocenę”), a nie wstydu („zrobię więcej, aby uznali mnie dla ekologicznego, a więc spełniającego cywilizacyjnego standardy”). Prowincjonalni prawicowcy są wyczuleni na „pedagogikę wstydu”, jaką byli okładani przez dużą część III RP.

Aby działania te były skuteczne, trzeba także porzucić pomysły, które w sposób radykalny będą rewolucjonizować życie zwykłych ludzi. Dyskutowane na progresywnych salonach odgórne ograniczenia w produkcji i konsumpcji mięsa, których chcieliby weganie zafascynowani tezami Petera Singera, to z pewnością prosty przepis na porażkę również na innych polach upowszechniania postawy troski o środowisko.

6. Gospodarcze koszty wzięte pod uwagę, a nie ignorowane

Jedną z najbardziej jaskrawych różnic między zielonym konserwatyzmem a ekologizmem jest zwracanie uwagi na koszty zielonej transformacji. Nieuchronność wysokich obciążeń, jakie sukcesywnie będą ponoć Polacy z tytułu wysokich podwyżek opłat za energię elektryczną, paliwo, wywóz śmieci, plastik i inne powoduje, że należy minimalizować dodatkowe opłaty, które na obecnym etapie nie są niezbędne. Dotyczy to kosztów ponoszonych nie tylko przez gospodarstwa domowe, ale i budżet państwa.

Dlatego już w raporcie poświęconym elektromobilności pt. Z prądem czy pod prąd? krytycznie odnosiliśmy się do rozwiązań, które zbyt szybko wymuszałyby korzystanie z wciąż drogich samochodów elektrycznych tak dla obywateli, jak i instytucji publicznych.

Bartosz Jakubowski w tekście Zielony transport kluczem do zrównoważonej gospodarki zwraca uwagę, że potrzebna elektryfikacja transportu publicznego nie zwalnia z myślenia. Dlatego nie możemy oczekiwać, że autobusy elektryczne są dobrym wyborem dla małych samorządów, ponieważ relacja kosztów do korzyści jest negatywna.

Polska nie powinna ustawiać się w awangardzie wdrożenia technologii, które nie osiągnęły dojrzałości technologicznej i ekonomicznej, ponieważ będzie to przesadnie obciążać nasze portfele. Czas dojrzałości technologicznej należy jednak wykorzystać w obszarze elektromobilności na przygotowanie infrastruktury, regulacji, kadr i wszelkich innych aspektów, które stanowią barierę w rozwoju transportu elektrycznego w Polsce. Tę zasadę można przenieść na inne obszary.

Aby oczywisty wzrost cen energii i innych zielonych kosztów był akceptowalny społecznie, należy zmienić narrację o transformacji energetycznej, obecnie przedstawianej często w optymistycznych kategoriach modernizacyjnego skoku pozwalającego na życie w czystym środowisku. Narracji tej nie towarzyszy jednak wskazanie kosztów, których poniesienie jest konieczne, aby pożądana wizja została zrealizowana. Ukrywanie tego elementu transformacji energetycznej nie tylko wprowadza w błąd opinię publiczną, ale i przygotowuje grunt ruchom politycznym kwestionującym transformację.

Prawidłowa narracja towarzysząca transformacji energetycznej powinna mocno korespondować z narracją transformacji gospodarczej, jaką Polska przechodziła u progu III RP. Głównym przekazem było wówczas podkreślanie wysiłku i trudności, jaki proces ten oznacza dla każdego Polaka.

Rzecz jasna, taka narracja nie spotka się z oczywistą sympatią. Będzie jednak przygotowywać psychologicznie społeczeństwo na nieuniknione koszty i tym samym długofalowo zwiększy społeczną akceptację całego procesu.

7. Dojrzałe technologie zamiast science fiction

Kluczowym wyzwaniem stojącym na drodze do neutralności klimatycznej jest pokonanie problemów technologicznych. Jednym z najważniejszych problemów jest brak możliwości produkcji prądu jedynie z wiatru i słońca ze względu na niestabilny profil produkcji energii wynikający ze zmiennych warunków atmosferycznych. Z tego powodu niezbędną podstawą każdego niemal systemu energetycznego na świecie są elektrownie węglowe, gazowe albo atomowe. W ostatnim czasie pojawiają się głosy postulujące rozwój OZE znacząco przekraczającye nasze możliwości. Gdyby nawet Polska miała generować połowę energii elektrycznej z odnawialnych źródeł, cel taki byłby bardzo ambitnym wyzwaniem, wymagającym ogromnych nakładów i zmian całej infrastruktury energetycznej.

Osoby domagające się rozwoju OZE przy braku wskazania stabilnych źródeł wsparcia demonstrują swoją ignorancję wobec uwarunkowań technicznych, w jakich funkcjonujemy. Gdy doda się do tego idące często w parze z promocją OZE odrzucenie atomu, to ignorancja nabiera wymiaru populizmu.

W tekście pt. Nierentowny węgiel pogrąży nas w kosztach – transformacja energetyczna musi przyspieszyć wskazuję, że mając na uwadze niepewność projektu atomowego, musimy w najbliższych latach zastępować elektrownie węglowe elektrowniami i elektrociepłowniami gazowymi, bo to jedyna realna opcja zarówno ekonomicznie dostępna, jak i obniżająca emisyjność.

W coraz większym stopniu ideologia zaczyna się wkradać w dyskusję o decentralizacji systemu energetycznego. Hasło „demokracji energetycznej”, która ma polegać na samowytwarzaniu przez obywateli energii, jest póki co wysoce utopijne. Nie kwestionując słusznego kierunku rozwoju mikroinstalacji OZE, ruchu prosumenckiego czy klastrów energii, trzeba zdać sobie sprawę, że jeszcze przez wiele lat takie rozwiązania będą uzupełnieniem, a nie podstawą systemu energetycznego.

Michał Wojtyło w tekście Wodór zamiast paliw kopalnych? Tego chce cała Europa zwraca uwagę, że powinniśmy obecnie odsunąć na dalszy plan projekty uwodorowienia transportu. Szerokie wykorzystanie zielonego wodoru w transporcie drogowym w perspektywie najbliższej dekady jest mało prawdopodobne. Wykorzystanie wodoru powinno najpierw rozwinąć się w sektorach, dla których rozwiązania bateryjne nie są wystarczające – m.in. w przemyśle i sezonowym magazynowaniu energii elektrycznej.

Konserwatyzm przedkłada to, co realne nad to, co odległe i niepewne. Dlatego projektując przyszłość nie należy zakładać, że technologie, nad którymi pracujemy, na pewno wejdą w życie i pod to założenie nieroztropnie ustawiać całą działalność. Można odnieść wrażenie, że wiara w rozwój magazynów energii czy technologii wodorowych, które mają być świętym Graalem nie tylko energetyki, staje się dysfunkcyjna. Popierając potrzebę wsparcia rozwoju kluczowych technologii, nie można skakać do basenu, który może okazać się pusty. Z pewnością dziś nie wiemy, ile jest w nim wody.

8. Asertywna walka o polskie interesy w UE zamiast uległości

Koszt dojścia Polski do neutralności klimatycznej będzie radykalnie większy niż średnia unijna. Wynika to z innego punktu startu. Istnieje niewielka szansa, że zostanie zrekompensowany adekwatnym wsparciem finansowym przez UE. Tym samym Europejski Zielony Ład należy rozpatrywać nie tylko w kategorii szans na nowy, bardziej efektywny system gospodarczy sprzyjający środowisku, ale także jako zagrożenie dla procesu nadrabiania gospodarczego opóźnienia. W technologicznym wyścigu zamożne państwa Europy Zachodniej są znacznie bardziej zaawansowane niż Europa Środkowo-Wschodnia. To zagrożenie sprawia, że nie powinno dziwić dotychczasowe stanowisko państw naszego regionu, z Polską na czele, które hamowały podnoszenie ambicji UE w zakresie prośrodowiskowych regulacji.

Polski rząd powinien zabiegać o minimalizację wysiłku transformacyjnego przez cały okres realizacji Europejskiego Zielonego Ładu, ponieważ nawet w wariancie optymistycznym będzie on dla Polski większy niż dla innych państw Unii. Konieczna jest strategia pilnowania przez polski rząd kwestii korzystnych regulacji, w tym przede wszystkim wobec gazu i atomu, a także odpowiednich środków finansowych zabezpieczających transformacje. Tyczy się to nie tylko poziomu dofinansowania, ale także minimalizacji kosztów w postaci różnego rodzaju zielonych podatków, na czele z systemem handlu emisjami CO2. Takie podejście polskiego rządu jest w pełni zrozumiałe i właściwie rozpoznaje polski interes – inną sprawą jest, na ile skutecznie udaje się go obronić w praktyce.

Strategia ta nie powinna być ukrywana jako pazerna i wstydliwa prośba o wsparcie dla krnąbrnych, ale eksponowana zarówno na forum unijnym, jak i w debacie krajowej jako zwiększająca akceptację społeczną i tym samym optymalizująca zarządzanie najpoważniejszym ryzykiem procesu.

Jest bardzo charakterystyczne, że wiele zielonych środowisk patrzy z dużym dystansem na asertywną politykę klimatyczną na forum międzynarodowym, a nawet krytycznie ocenia w tym procesie niską „ambicję” Polski.

W polskim interesie jest także dbałość o wizerunek. Polska nieraz bywa oskarżana o to, że jest „czarnym ludem” w UE i opiera się transformacji energetycznej, bo uwielbia węgiel. Tymczasem jeśli spojrzeć na emisje na mieszkańca, to dane sytuują Polskę na 7. miejscu w UE.  Wysoka wartość węgla w miksie energetycznym, choć konsekwentnie spadająca, wynika po prostu z uwarunkowań historycznych. Bogate złoża tego surowca spowodowały, że oparliśmy po II wojnie światowej naszą energetykę niemal wyłącznie na węglu i wychodzenie z niego bez gospodarczych, społecznych i technicznych turbulencji zajmuje nie lata, a dekady. Tyle samo zresztą, ile zajmowało to w państwach Europy Zachodniej.

Zielony konserwatyzm nie kwestionuje roli UE jako lidera w procesie dojścia do neutralności klimatycznej. Jednocześnie podkreśla konieczność odnoszenia tempa redukcji emisji CO2 w Europie do redukcji w innych państwach. Trzeba pamiętać, że chodzi o redukcje realne, a nie deklarowane na kolejnych COP-ach jako działanie wizerunkowe. Jest to potrzebne, aby uniknąć zjawiska przesadnego ponoszenia kosztów przez region generujący ok. 10% światowych emisji gazów cieplarnianych.

Przesadne ambicje UE mogą spowodować, że emisja CO2 zamiast spadać w skali świata, będzie jedynie podlegać eksportowi poza Europę w wyniku przeniesienia przemysłu szczególnie energochłonnego do państw o niższych kosztach. Dotychczasowe dyskusje nad regulacjami mającymi temu zapobiec nie zakończyły się póki co żadnym efektywnym rozwiązaniem. Troska o klimat nie powinna zwalniać z politycznej i gospodarczej roztropności. Niestety, widoczne są w UE i podzielane również w Polsce tendencje, aby maksymalizować cele redukcyjne, nie zważając na pozostałych emitentów.

9. Dialogiczność zamiast wykluczenia wobec sceptyków

Dialogiczność wobec inaczej myślących to także pochodna chrześcijańskiej postawy w życiu publicznym. Nie boimy się wytykać błędów, przeinaczeń, także kłamstw osób na prawicy, które wypowiadają się w zielonych tematach nieraz z wysoką ignorancją. Fakt, że często głos denializmu klimatycznego pochodzi z bliskich nam środowisk zobowiązuje nas do reakcji, jednak nie w duchu napiętnowania, ale biblijnego „braterskiego upomnienia”. Zarazem wsłuchujemy się z uwagą w głosy sceptyków mających wiele zastrzeżeń, także o fundamentalnym charakterze.

Między ekologizmem a denializmem klimatycznym istnieje bowiem duża przestrzeń. Nie widzimy powodów, żeby wobec sceptyków stosować metodę wykluczenia z debaty, co jest niestety często stosowaną praktyką.

Uznanie wpływu człowieka na globalne ocieplenie i potrzeby przeciwdziałania mu nie znosi wielu pytań i wątpliwości, które warto stawiać. W dziejach świata często zdarzało się, że „inaczej myślący” błądzili, ale ich aktywność niejako rykoszetem pozwalała popychać debatę do przodu. Nawiązywanie dialogu ze sceptykami to także polityczna roztropność. „Cancelowanie” z debaty jest prostą receptą na ruch kontestacyjny. Przerabialiśmy to już w wielu innych dziedzinach.

10. Sprawiedliwa ocena Zjednoczonej Prawicy zamiast rytualnego linczu

Uczciwie oceniamy dorobek kolejnych rządów, w tym Zjednoczonej Prawicy. Krytykujemy w sprawach, w których zostały popełnione błędy, i chwalimy, kiedy sprawy idą do przodu. W obszarze energetyki bez wątpienia sukcesem jest rozwój produkcji energii słonecznej (program „Mój prąd”). Sam na łamach raportu Zielony konserwatyzm krytykowałem jednocześnie brak niezbędnych reform w górnictwie i wyhamowanie rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie.

Bartosz Brzyski w tekście Woda to zasób strategiczny docenia z kolei rozwój instalacji małej retencji (program „Moja woda”), ale wytyka opóźnienia w zmianach systemu zarządzania odpadami. Jakub Kucharczuk w tekście Polacy chcą czystego powietrza. Czas dostosować działania do ich oczekiwań podkreśla, że wiele zostało zrobione w obszarze walki ze smogiem (program „Czyste powietrze”), ale zaniedbano emisję transportową. W naszych raportach staramy się zachować obiektywny punkt widzenia.

Bez wątpienia żaden obóz polityczny nie zrobił w tematyce ekologicznej więcej niż obecny rząd. Jednak liczne spośród tych działań pozostawiają wiele do życzenia pod względem jakości regulacji, systemowego podejścia czy kompleksowości.

Mamy wrażenie, że ekologiści bardzo chętnie podkreślają to, czego się nie udało, ale z dużym trudem przychodzi im pochwalenie tego, co wyszło nieźle. Charakterystyczne, że pozytywne działania są doceniane najczęściej półgębkiem i to w zamkniętym, zaufanym gronie. Przestrzeń publiczna jest zaś zdominowana przez rytualną potępiającą krytykę.

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że wynika ona nie tyle z realnego dorobku obozu rządzącego na odcinku spraw ekologicznych, co z niechęci wobec prawicy.

Ekologia to nie wszystko

Wreszcie, zielony konserwatyzm dostrzega dużą dysproporcję w patrzeniu na problemy publiczne: tak polskie, jak i globalne.

Coraz bardziej popularna staje się tendencja do podporządkowywania wszystkich problemów pod zagadnienie globalnego ocieplenia czy, szerzej, agendy środowiskowej. Tymczasem mnogość problemów, z jakimi musimy się mierzyć, nie pozwala nam na absolutyzację jednego wyzwania.

Mimo doniosłości wyzwań klimatycznych nie jesteśmy w stanie przeznaczyć całej energii i zasobów na ratowanie klimatu, szczególnie jako państwo mające wciąż wiele dużych modernizacyjnych zaległości. Również o tym powinniśmy pamiętać, formułując protokół rozbieżności między eko-realistami a zwolennikami zielonej transformacji w jej rewolucyjnej, w praktyce utopijnej formie.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.