„Lex TVN”, amerykański kapitał i oligarchizacja polskich mediów. PiS znów potknie się o własne nogi
W skrócie
Najpewniej ze zmianą ustawy uniemożliwiającą telewizji TVN przedłużenie koncesji bez zmian kapitałowych będzie jak z podatkiem medialnym – burza chwilę potrwa, a potem obóz rządzący się z niej rakiem wycofa. Być może po drodze wywoła kolejne przesilenia polityczne, które w teorii mają wzmacniać fundament pisowskiej mitologii, ale w praktyce wcześniej czy później w twardym elektoracie takie działania zaczną wywoływać frustrację. Partia Kaczyńskiego od lat niosąca wysoko sztandar walki z imposybilizmem coraz częściej pokazuje, że „po prostu się nie da”.
Opublikowany w środowy wieczór projekt ustawy na pierwszy rzut oka należy zaliczyć raczej do niezbyt poważnych wrzutek. Nie chodzi tylko o fakt, że twarzą projektu został Marek Suski, znany z firmowania innych od lat zapowiadanych i nierealizowanych projektów, jak choćby podział województwa mazowieckiego. Już pierwsze reakcje polityków obozu rządzącego – nie tylko wicepremiera Jarosława Gowina, ale też choćby wiceprezesa PiS Joachima Brudzińskiego czy rzecznika rządu Piotra Müllera – wskazują, że nie jest to strategiczny projekt Nowogrodzkiej. Zarówno Brudziński, jak i Müller przyznali w porannych wywiadach, że nie znają szczegółów planowanej regulacji.
Przede wszystkim jednak trudno wyobrazić sobie, że w aktualnej sytuacji ustawa znajdzie większość w Sejmie. Nie powinno nikogo zaskoczyć, jeżeli nawet – jak projekt głośnego nie tak dawno „podatku medialnego” – nie będzie w parlamencie głosowana.
Można być niemal pewnym, że ewentualnej zmiany w przepisach nie poprze Porozumienie Jarosława Gowina. Trudno zakładać, że wesprze go Konfederacja, dla której jednym z najostrzejszym punktów spornych z obozem Kaczyńskiego jest konsekwentne sekowanie formacji Bosaka i Korwin-Mikkego z mediów publicznych, a ostatnią rzeczą na której zależy Konfederatom, jest być na łasce i niełasce Kurskiego. Bez tych dwóch ugrupowań PiS nie ma co marzyć o sejmowej większości.
A przecież beneficjentami istnienia TVN jest i Solidarna Polski Zbigniewa Ziobry, której politycy w telewizyjnych studiach przy Wiertniczej budują swoją rozpoznawalność i wyrazistość. Konsekwentnie korzystają z PiS-owskiego zamordyzmu komunikacyjnego wymagającego dla członków partii każdorazowej zgody partyjnej centrali na występ we „wrogich” progach. Politycy partii Ziobry poznali już łaskę i niełaskę TVP pod rządami Kurskiego, więc niekoniecznie z otwartą przyłbicą, ale raczej w roli szczerych entuzjastów marginalizacji TVN wyobrazić ich sobie będzie trudno.
Co więcej, rację ma Michał Szułdrzyński zwracając uwagę, że podjęcie inicjatywy legislacyjnej w praktyce unieważnia dotychczasowe pomruki dotyczące ewentualnego nieprzedłużenia koncesji dla TVN bez zmiany prawa.
Ale z próby zmiany ustawy o RTV by wykluczyć firmy kontrolowane spoza EOG wynika jeden ciekawy wniosek: PiS doskonale wie, że dziś przepisy nie pozwalają na nieprzedłużenie koncesji TVN24. A to co robi Krajowa Rada to tylko polityczną hucpa
— Michał Szułdrzyński?? (@MSzuldrzynski) July 8, 2021
Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z rozpętaniem kolejnej bitwy, która zostanie bohatersko przez rządzących przegra… Wróć, odłożona na lepsze czasy. To raczej kolejne, coraz częstsze w wypadku Kaczyńskiego gotowanie się do porażki, która pozwoli raz jeszcze przypomnieć o moralnych racjach obozu rządzącego i kłodach rzucanych mu przez złowrogie siły.
„Byliśmy już bardzo blisko. Analizowaliśmy możliwość działania przez KRRiT, ale niezbędna okazała się zmiana prawna. Dla niej niestety zabrakło większości. W naszym obozie ujawniły się pęknięcia, które uniemożliwiły potrzebne działanie, więc to wyzwanie wciąż jest przed nami” – usłyszymy być może za jakiś czas, odnośnie do polonizacji ładu medialnego, w kolejnym prezesowskim wystąpieniu.
Ataki hybrydowe i bolesna czkawka
Oczywiście, w polityce kontekst jest wszystkim. Ten wyjątkowo wyraźnie przemawia przeciw PiS.
Trudno nie odnieść wrażenia, że niektórzy politycy tej partii naprawdę wierzą, że polska scena medialna byłaby lepsza, gdyby wszystkie stacje i rozgłośnie przypominały te publiczne – a to samo w sobie jest kompromitujące. Z miesiąca na miesiąc coraz trudniej bagatelizować sygnały, że części rządzących marzy się oligarchizacja polskiej gospodarki i sceny medialnej na wzór węgierski. Że to bardzo zły i szkodliwy kierunek – nie można mieć żadnych wątpliwości.
Jeśli komuś jednak potrzeba argumentów – niech sięgnie po opublikowane na naszych łamach teksty: prawicowego dziennikarza Wojciecha Muchy, nota bene od niedawna redaktora krakowskich wydań Grupy Polska Press, czy obszerną analizę Dariusza Kałana, analityka i dziennikarza współpracującego z „Foreign Policy”, „Polityką” i „Tygodnikiem Powszechnym”.
Co więcej, uzasadnienie i narracja wokół projektu zakrawa na dywersję. W opisie na stronie sejmowej „wyjaśniono”, że projekt dotyczy „doprecyzowania regulacji umożliwiających efektywne przeciwdziałanie przez KRRiTV możliwości przejęcia kontroli nad nadawcami rtv przez dowolne podmioty spoza UE, w tym podmioty z państw stanowiących istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa” [podkreślenie – PTr]. Z kolei w uzasadnieniu czytamy, że „mając na względzie obserwowane w ostatnim czasie zwiększenie zagrożeń dla interesów państwa wynikające, z tzw. działań hybrydowych państw trzecich, proponowane zmiany należy uznać za konieczne”.
W obliczu całkiem realnych i namacalnych – vide hakowane skrzynki mailowe i szereg innych operacji skierowanych przeciw Polsce i państwom regionu od początku pandemii COVID-19 – zagrożeń hybrydowych używanie argumentu z „istotnego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa” i „działań hybrydowych państw trzecich” właśnie w stosunku do nielubianej, amerykańskiej stacji to naprawdę niebezpieczna zabawa zapałkami.
Lepiej nie zadawać pytania, czy w razie realnych zagrożeń – ot choćby rosyjskich ataków cyberterrorystycznych na infrastrukturę krytyczną – nasi najważniejsi sojusznicy po takiej potwarzy będą skłonni do rychłego udzielenia nam pomocy, której możemy wówczas bardzo potrzebować.
Jeżeli ktoś w obozie rządzącym wpadł na pomysł, że projektem uderzającej w TVN ustawy Polska „odegra” się administracji i dyplomacji Bidena za afronty ostatnich miesięcy ze skandalicznymi próbami ingerencji w proces legislacyjny związany z reprywatyzacją na czele, to wybrał wyjątkowo nieodpowiedzialną formę. Może się to nam wszystkim odbić bolesną czkawką.
Przemilczany konsensus III RP
Nie dla czczego symetryzmu, ale gwoli sprawiedliwości należy jednak zwrócić uwagę na fakt, którego obrońcy praworządności i III RP zdają się zupełnie nie dostrzegać. Jakkolwiek surowo nie ocenialibyśmy kontekstu, argumentacji i okoliczności procedowanej ustawy, to zarówno argumenty prawne, jak i ratio legis przepisów dotyczących koncesji, niekwestionowane od trzech dekad, przemawiają akurat za propozycją PiS-owskiej nowelizacji.
W polskiej polityce panował bowiem dotąd konsensus, że firmy z przewagą zagranicznego kapitału nie powinny mieć możliwości otrzymania koncesji! Uchwalona w 1992 r. ustawa o radiofonii i telewizji przesądzała, że maksymalny udział zagranicznego kapitału nie może przekraczać 33%. Ustawę nowelizowano od tego czasu 55 razy – i nikomu nie przyszło do głowy, by od reguły większości kapitału krajowego odejść. Zmieniono ją istotnie raz, w 2004 r., za czasów rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W procesie harmonizacji polskiego ustawodawstwa z prawem europejskim dodano przepis wyłączający z tej regulacji podmioty z państw Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
Postkomuniści w przededniu akcesji jedynie podnieśli limit maksymalnego zagranicznego kapitału z 33% do 49% – pozostawiając w obiegu niekwestionowaną przez klasę polityczną III RP regułę, że nadawcy powinni być faktycznie w rękach bądź to polskich, bądź to, ze względu na wymogi akcesyjne – w europejskich.
Trudno nie uznać, że ratio legis tego przepisu oznacza, że chodzi o własność realną, a piętrowa struktura spółek zlokalizowanych w państwach EOG to de facto forma obchodzenia prawa. W innym wypadku powinniśmy nie mieć problemu z sytuacją, w której TVN zostanie sprzedany np. rosyjskiej spółce ulokowanej w Estonii albo chińskiej na Węgrzech. Wydaje się jednak, że wobec takiego scenariusza solidarny sprzeciw wznieśliby zarówno politycy i zwolennicy PiS, jak i jego najsurowsi krytycy.
Czy to oznacza, że nie ma alternatywy dla zaproponowanej nowelizacji? Bynajmniej. Gdyby rzeczywiście chodziło nie o TVN i złośliwość wobec Demokratów, a ewentualne ryzyko przejęcia telewizji przez Rosjan czy Chińczyków – wystarczyłoby w ustawie zagwarantować KRRiT, w związku z koniecznością zagwarantowania bezpieczeństwa państwa właśnie, prawo zawieszenia lub ponownego rozpatrzenia koncesji każdorazowo, gdy dochodzi do zmian w strukturze kapitałowej właściciela nadawcy.
Odgórne uniemożliwienie jej udzielenia na mocy jednoznacznych przepisów wskazuje, że intencje są inne, niż deklarowana ochrona przez „wrogim przejęciem” TVN czy innej telewizji przez któreś z bandyckich imperiów. W tym kontekście zresztą obecność amerykańskiego kapitału na polskim rynku medialnym, zwłaszcza wobec ewentualnych zagrożeń ze Wschodu, uznać chyba należałoby raczej za czynnik stabilizujący i zwiększający bezpieczeństwo informacyjne, niż szkodliwy dla państwa.
Pięć paradoksów PiS-owskiej „repolonizacji”
Na koniec warto wspomnieć jeszcze kilka paradoksów prawicowej narracji o repolonizacji mediów.
Po pierwsze – trudno uznać, że to amerykański kapitał odpowiada za anty-PiS-owski kurs TVN. Linia stacji nie zmieniła się, gdy została zdepolonizowana. Gdy dominował w niej krajowy, postkomunistyczny kapitał – była co najmniej tak samo zajadłym przeciwnikiem prawicy. Zmiany kapitałowe nie odegrały tutaj żadnej roli.
Po drugie – jeżeli szukać przykładów mediów, które otwarcie reprezentują interesy państwa z którego pochodzi właściciel, to naprawdę można znaleźć bardziej spektakularne przykłady, niż TVN. Tu jednak regulacje są właściwie niemożliwe ze względu na prawo unijne. Mamy więc do czynienia z pokazówką i napinaniem muskułów, a nie realną możliwością zmiany ładu medialnego w Polsce.
Po trzecie, uroczym paradoksem historii stosunku prawicy do mediów jest fakt, że dzisiaj zwolennikami wypchnięcia „pozaeuropejskiego” kapitału z mediów bywają ci sami prawicowcy, którzy przed laty szansy na pluralizm na polskim rynku medialnym upatrywali… w jego wejściu do Polski.
Przez lata na prawicy marzono o silnej konserwatywnej telewizji, którą miał w Polsce zbudować Rupert Mardoch. W próbie budowy „polskiego Foxa” na bazie dokapitalizowanej swego czasu przez imperium australijsko-amerykańskiego magnata Telewizji Puls uczestniczyły przecież takie tuzy prawicowego dziennikarstwa jak Jacek Karnowski czy Jan Pospieszalski…
Po czwarte – wiara w to, że osłabienie TVN umocni PiS-owską bazę jest cokolwiek wątpliwa. Przypomnijmy – wedle badania IBRiS z 2019 r. co trzecim widzem TVNowskich „Faktów” jest wyborca PiS. Nie dziwi, że dla jakiejś grupy co inteligentniejszych i bardziej przekornych wyborców Kaczyńskiego regularne obcowanie z manipulacjami, fałszywym pluralizmem i antyprawicowymi uprzedzeniami TVN jest fundamentem ich dalszej wiary w projekt „dobrej zmiany”. Trudno wszak o lepszy impuls mobilizacyjny dla „wątpiącego” prawicowca niż sesja przed ekranem TVN24.
Problem w tym, że gdyby ci co bardziej przekorni, oglądający TVN i zdegustowani jego brakiem obiektywizmu wyborcy PiS stracili alternatywę i byli zmuszani do śledzenia TVP Info i propagandy Wiadomości, to zapewne dość szybko utraciliby sympatię do formacji rządzącej.
Po piąte i poniekąd najważniejsze – strategia wywoływania kolejnych, z góry przegranych bitew, wchodzi w ostatnim czasie partii Kaczyńskiego w krew zdecydowanie zbyt mocno. Wcześniej czy później obróci się to przeciwko jego formacji.
Analizując powrót Donalda Tuska do krajowej polityki zwracałem uwagę, że z PiS-owskiego „snu podmiotowości” budzimy się w rzeczywistości, która jako żywo przypomina koszmar podległości – kolejnych upokorzeń na arenie międzynarodowej, które w praktyce podkreślają… „niedasizm” rządzącej ekipy. Wszystko wskazuje na to, że próba „polonizacji” ładu medialnego w kontrze do Amerykanów zakończy się kolejnym jego spektakularnym przykładem. Partia Kaczyńskiego od lat niosąca wysoko sztandar walki z imposybilizmem coraz częściej pokazuje, że „po prostu się nie da”. Najtwardszy elektorat PiS, dla którego obietnica „wstawania z kolan” na każdym froncie była naprawdę istotna, może w końcu poczuć się tym rozczarowany i zacząć szukać nowego obiektu westchnień…
Mitologia imposybilizmu
Gdzie więc szukać choć pozornie racjonalnego uzasadnienia podjętej szarży? Z jednej strony – w bieżącym kontekście, w którym pojawienie się tematu repolonizacji na moment przykryje powrót Tuska i utratę kontroli nad „antynepotycznym” przekazem weekendowego kongresu, który dość szybko przemienił się we własną karykaturę.
Z drugiej – w pokrętnej logice pisowskiej mitologii. Nie sposób w pełni wykluczyć, że projekt zmian w ustawie o radiofonii i telewizji doprowadzi do jakiegoś politycznego przesilenia, być może i trwałej utraty większości sejmowej przez PiS. Jeśli tak się stanie – wykoślawiona historia o nieudanej szarży „repolonizacyjnej” będzie kolejnym kamyczkiem do prawicowego mitu o złowrogich zewnętrznych siłach i zdrajcach we własnym obozie, którzy zniszczyli wielki projekt PiS-owskiej sanacji.
Jan Rokita przypominał niedawno na kanwie sporów o upadek rządu Olszewskiego starą konserwatywną prawdę, że fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. Niestety, antykonserwatywna w praktyce mitologia obozu Kaczyńskiego od 30 lat budowana jest właśnie w poprzek tej przestrogi.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.