Podwyższenie płacy minimalnej to koniec końców moralna konieczność
W skrócie
Kiedy niedawno polski rząd podwyższył płacę minimalną, straszono poważnymi negatywnymi konsekwencjami dla gospodarki. Nic takiego się jednak nie stało. Od lat na świecie debata wokół płacy minimalnej angażuje najlepszych ekonomistów, którzy jednak nie są w stanie osiągnąć w tej kwestii porozumienia. Wprowadzenie najniższej dopuszczalnej prawem pensji jest de facto wyborem aksjologicznym między interesem przedsiębiorców a interesem pracobiorców. Ostatecznie trzeba sobie po prostu zadać pytanie, czy można żyć za 2061,67 zł „na rękę”?
Niniejszy tekst publikujemy w ramach współpracy Klubu Jagiellońskiego z Fundacją Projekt PL. Więcej na jej temat możecie przeczytać na stronie internetowej Fundacji .
Rozwiązanie z tradycją i pełne kontrowersji
Płaca minimalna jest najniższym prawnie dopuszczalnym wynagrodzeniem, jakie pracodawca w danym kraju może oferować pracownikowi. Na świecie jej historia sięga 1603 r., kiedy to po wybuchu epidemii dżumy w Londynie król Jakub I wprowadził płacę minimalną dla pracowników manufaktur tekstylnych. W nowożytnym kształcie to rozwiązanie zostało po raz pierwszy wprowadzone przez Nową Zelandię oraz Australię w latach 90. XIX wieku. W Wielkiej Brytanii stało się to w 1909 r., a w USA na poziomie federalnym w 1938 r. (wcześniej podobne ustawy wprowadzały poszczególne stany).
Na Starym Kontynencie sytuacja wyglądała zgoła odmiennie. Wiele państw opiekuńczych w Zachodniej Europie wprowadziło płacę minimalną bardzo późno, np. Niemcy w 2015 r. Co ciekawe, znane z etatystycznej polityki kraje Skandynawskie nie zrobiły tego do tej pory! Wyjaśnienie jest proste. Instytucja płacy minimalnej była bardziej potrzebna w krajach anglosaskich, które od zawsze charakteryzowały się mniej kooperacyjnymi stosunkami między pracodawcami a pracobiorcami.
Niedługo miną dwa lata, od kiedy rząd Prawa i Sprawiedliwości zaproponował plan wysokich podwyżek płacy minimalnej. Z poziomu 2250 zł brutto w 2019 r. ma ona zostać podniesiona w przeciągu 5 lat do kwoty 4000 zł brutto. Tymczasem PiS ponownie wygrał wybory i dwa razy podniósł tę stawkę: od 1 stycznia 2021 r. płaca minimalna wynosi 2800 zł brutto (co ze względu na pandemię było zmniejszeniem obiecywanej przed wyborami kwoty o 200 zł).
W Polsce płaca minimalna dotyczy zarówno umów o pracę, jak i umów cywilnoprawnych, czyli obowiązuje także przy umowach zleceniach, gdzie godzinowa minimalna stawka jest przeliczana z miesięcznej kwoty brutto. Regulowanie prawne najniższej dopuszczanej prawem pensji nie jest u nas nowością. Wprowadzono je już w 1956 r. i do 2019 r. płaca ta w stosunku do płacy przeciętnej oscylowała w granicach 40-45% średniej krajowej wszystkich zatrudnionych, a w ciągu ostatnich lat podniesiono ją do 50% tej kwoty.
Podczas gorącej dyskusji na temat płacy minimalnej, która rozgorzała po zapowiedziach PiS z września 2019 r., więcej można było się dowiedzieć od dziennikarzy ekonomicznych niż od znanych ekonomistów akademickich. Ci ostatni najczęściej grzmieli ex cathedra, że polska gospodarka nie udźwignie takiego obciążenia i zanim dojdziemy do tej najbardziej kwestionowanej kwoty 4000 zł w 2025 r., załamie się pod naporem kolejnej dawki interwencjonizmu, podobnie jak rzekomo już „zapadała się” po wprowadzeniu 500+ oraz zakazu handlu w niedziele. Kilku ekonomistów z większą wrażliwością społeczną, jak choćby prof. Elżbieta Mączyńska-Ziemacka, zwracało uwagę, że choć instrument ten jest wyzwaniem dla gospodarki, to istnieją przesłanki za podwyższaniem płacy minimalnej.
Ogólnie wśród ekonomistów panują bardzo podzielone opinie na temat płacy minimalnej i jej konsekwencji, co bardzo wyraźnie pokazują coroczne panele organizowane przez „Rzeczpospolitą” i „Parkiet”, do których zapraszanych jest około 50 polskich specjalistów w tej dziedzinie z bardzo różnych instytucji i ośrodków akademickich. Kiedy w panelu z września 2020 r. dziennikarze zapytali ekonomistów, jakie według nich będą dalsze skutki podwyższania płacy minimalnej, odpowiedzi były skrajnie różne. Jedni pokazywali, że jest to mechanizm, który zmniejszy konkurencyjność polskich firm oraz zwiększy presję inflacyjną. Inni przekonywali o pozytywnych skutkach popytowych. Jeszcze inni spierali się o wpływ wysokiej płacy minimalnej na rozwój technologiczny polskich firm (co zresztą we wrześniu 2019 r. podkreślał premier Mateusz Morawiecki).
Ciekawe, że większość ekonomistów biorących udział w panelu, przeciwnie niż eksperci FOR, wskazało, że wzrost płacy minimalnej nie będzie miał wpływu na bezrobocie w 2021 r. Faktycznie, nie pomylili się. Według danych Eurostatu ze stycznia bieżącego roku bezrobocie w Polsce wynosi 3,1% i jest najniższe w Unii Europejskiej.
Czy płaca minimalna działa?
Oczywiście, dyskusja na temat płacy minimalnej nie jest niczym nowym w ekonomicznym świecie. Szczególnie warty odnotowania jest spór, jaki wywiązał się między ekonomistami w USA po słynnych badaniach Davida Carda i Alana Kruegera z 1993 r. Obaj badacze pokazali na przykładzie dwóch stanów, że płaca minimalna nie wpływa na zwiększenie bezrobocia, a wręcz może je zmniejszać. Card i Krueger przebadali stan zatrudnienia w gastronomii na pograniczu Pensylwanii i New Jersey, gdy w jednym z tych stanów podniesiono płacę minimalną do poziomu o 18,8% wyższego w stosunku do drugiego stanu. Dwa lata później David Neumark i William Wascher w książce Minimum Wages poddali ostrej krytyce badania swoich poprzedników i podali kilka przykładów innych badań pokazujących, że płaca minimalna jednak bezrobocie zwiększa. Na tym jednak historia się nie skończyła. Wkrótce kolejni ekonomiści oskarżyli Neumarka i Waschera o nierzetelność, a nawet o wpływ lobbingowy branży gastronomicznej na think tank, pod którego egidą obaj ekonomiści przeprowadzali swoje badania.
Kulminacją sporu na ten temat w USA były dwie petycje wobec planów podniesienia w USA płacy minimalnej na poziom 10,10 dolarów w 2014 r. Najpierw do rządu federalnego wpłynął list podpisany przez 600 ekonomistów (w tym kilku noblistów), którzy opowiadali się za wprowadzeniem takiego rozwiązania. Wkrótce jednak administracja USA dostała kolejny list, podpisany tym razem przez 500 ekonomistów (i też paru noblistów), którzy byli zdecydowanie przeciwko.
To, że dany mechanizm interwencji państwa w gospodarkę tak bardzo dzieli ekonomistów, nie jest niczym nowym. Wystarczy poczytać o sporach Keynesa i Hayeka, którzy w latach 30. ubiegłego wieku dyskutowali na temat wydatków rządowych mających stymulować gospodarkę, lub przyjrzeć się polemice pomiędzy Arthurem Lafferem i Peterem Schiffem na temat stanu amerykańskiego rynku finansowego w 2007 r. W płacy minimalnej jest jednak coś, co wymyka się czysto ekonomicznej dyskusji. Potwierdzili to de facto polscy ekonomiści z panelu „Rzeczpospolitej”, wskazując, że nie ma ścisłej zależności przyczynowo-skutkowej między występowaniem płacy minimalnej a bezrobociem albo nawet inflacją.
Jak wiemy, bezrobocie się nie zwiększyło, a choć inflacja rzeczywiście podskoczyła, to nie mamy żadnej pewności z jakiego powodu. Wyższa inflacja może wynikać z wielu powodów, choćby takich, jak miliardy złotych wpompowanych w gospodarkę w ramach tarcz antykryzysowych czy mocne odbicie w polskiej gospodarce, co niedawno sugerował szef NBP Adam Glapiński. Zauważmy jednak, że fenomen inflacji staje się zjawiskiem ogólnoświatowym ze względu na to, co dzieje się na globalnym rynku zakupów półproduktów, komponentów i surowców do produkcji. Wszyscy producenci widzą, że ceny surowców oraz ich pochodnych szaleją (ceny rudy żelaza zdrożały w przeciągu 2020 r. prawie dwukrotnie, zaś ceny niektórych blach stalowych poszły do góry o 70% w przeciągu roku). Dodatkowo drożeją ceny opakowań oraz transportu – za kontener z Szanghaju do Gdyni, za który w sierpniu 2020 r. płaciliśmy 1500 USD, dzisiaj musimy zapłacić 8 razy więcej!
„Niewidzialna ręka rynku” w Końskich
Jednym z powodów, który skłania część ekonomistów do popierania koncepcji płacy minimalnej, jest występowanie czynników zaburzających samoregulacyjność rynku pracy, takich jak sztywne płace, monopsony (sytuacje rynkowe, w której np. firma państwowa kupuje towar po zaniżonych cenach od wielu małych dostawców), brak siły przetargowej pracobiorców i inne kwestie z teorii zawodności rynku. Jeżeli na danym rynku lokalnym występują takie zaburzenia wraz z ograniczoną mobilnością pracowników, rynek płacy nie będzie regulowany w sposób wolnorynkowy i „niewidzialna ręka” po prostu nie zadziała – płace będą jednostronnie ustalane przez przedsiębiorstwa zgodnie z zasadami race to the bottom i maksymalizacji zysków.
Możemy sobie wyobrazić, jak pracująca w małej miejscowości kobieta, która ma dzieci, nie ma samochodu i pracuje w jednym z niewielu lokalnych supermarketów, będzie realizowała wolnorynkową „niewidzialną rękę”. Szansa, że niezadowolona ze swojej aktualnej płacy pojedzie do oddalonej o 30 km innej miejscowości i tam znajdzie nowe zatrudnienie jest raczej niewielka.
W dyskusji o płacy minimalnej bardzo często poruszano też kwestię, że może ona zwiększyć szarą strefę, z którą i tak w Polsce mamy już niemały problem. Na przykład według Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych (IPAG) szara strefa wynosiła w 2020 r. aż 18% polskiego PKB, czyli 449 mld złotych (!). Dla porównania szacuje się, że we Francji szara strefa wynosi około 11%, a w Czechach 10% PKB. Jednak w tego typu szacunkach niezarejestrowane płace stanowią tylko część problemu, ponieważ szara strefa oznacza wszystkie działalności niewykazane administracji państwowej w celu niepłacenia podatków lub innych obciążeń. Z tego powodu trudno zrozumieć, dlaczego zarówno eksperci IPAG, jak i wielu innych przeciwników płacy minimalnej wymienia podwyższenie tego mechanizmu jako jeden z czynników, który może zwiększyć szarą strefę.
Płaca minimalna a płacenie pod stołem
Z jednej strony na pewno są możliwe sytuacje, w których poszczególne małe firmy działające w bardzo konkurencyjnych branżach decydują się zmusić część zatrudnionych do pracy „na czarno”, co jest ruchem dość radykalnym, którego zwalczaniem powinien zajmować się aparat kontrolno-skarbowy oraz inspekcja pracy. Z drugiej strony, zdaje się, że w kontekście szarej strefy pomijamy pozytywny wpływ wyższej płacy minimalnej, która redukuje kwotę płaconą „pod stołem” w celu unikania klina podatkowego. Bywa, że pracownik jest „umówiony” z pracodawcą, jednak to umawianie się ma bardzo pozorny charakter, ponieważ nie zgadzając się na taki układ, pracownik musiałby pogodzić się z niższą płacą netto. Niemniej w takiej sytuacji, gdy zawarty jest taki nieformalny kontrakt na kwotę płacy minimalnej „na biało”, a resztę kwoty netto pracownik dostaje „do ręki”, to automatycznie wyższa płaca minimalna powoduje zwiększanie kwoty legalnie płaconej.
Płaca minimalna ma wpływ raczej na zmniejszanie, a nie zwiększanie się szarej strefy. To, że faktu tego nie dostrzegała większość ekonomistów dyskutujących o tym mechanizmie, świadczy o sporym problemie „eksperta radziecko-harwardzkiego” w Polsce (jak ująłby to niezawodny Nicholas Taleb), czyli o oderwaniu się znawców ekonomicznych od praktyki życia gospodarczego. Chyba nikt, kto funkcjonuje w biznesie i ma styczność z branżami rolniczą, budowlaną, usługową, wykończeniową czy księgową nie ma wątpliwości, że w naszym kraju wciąż jest to ogromny problem.
Jak zauważają eksperci Polskiego Instytutu Ekonomicznego w raporcie „Skala płacenia pod stołem w Polsce”, aż 1,4 mln pracowników w Polsce otrzymuje część płacy poza systemem, co dało w 2018 r. kwotę wypłat 34 mld złotych. Oznacza to około 17 mld rocznie dochodów mniej dla sektora finansów publicznych i finalnie niższe ubezpieczenie społeczne dla tych pracobiorców w przyszłości. „Przewaga” częściowego płacenia pracownikom „pod stołem” ponad rynkiem płacy zupełnie „na czarno” wynika z tego, że pracownicy chcą mieć ubezpieczenie społeczne i minimalne poczucie stabilizacji, które daje umowa o pracę. Dodatkowo dla pracodawców jest to bezpieczniejszy mechanizm, ponieważ jest trudniejszy do skontrolowania oraz jest obarczony niższymi sankcjami. Jest zatem bardzo intuicyjnym stwierdzenie, że podwyższenie płacy minimalnej, które spowoduje, że pracodawcy stosujący metodę „częściowo pod stołem” muszą zadeklarować i odprowadzić składki od wyższej kwoty, finalnie szarą strefę zmniejsza.
Efektywnie czy równo?
Ekonomiści powtarzają, że w ich dziedzinie często trzeba wybierać między efektywnością (efficiency) a równością (equality). Czasem w długim okresie można te dwa aspekty pogodzić. Joseph Stiglitz napisał kiedyś, że ogromnym osiągnieciem państwa dobrobytu w XX wieku było to, że jednocześnie dążyło do osiągania idealnej efektywności oraz idealnej równości. Należałoby przyjąć, że kondycja finansowa i konkurencyjność firm są emanacją efektywności, podczas gdy wyższe zarobki pracowników są ewidentnym przejawem dążenia do większej równości w społeczeństwie. W krótkim okresie między tymi zależnościami występuje zależność odwrotna – podniesienie zarobków pracownikom (szczególnie wynikające z regulacji, czyli np. ze względu na płacę minimalną) obniży zysk firmy, dopóki nie zwiększy ona odpowiednio przychodów, nie zoptymalizuje innych kosztów lub poprzez nowe technologie nie podniesie produktywności. To wszystko jednak wymaga czasu.
Za równości w ekonomii uważa się dążenie do wyrównywania szans. Głównym instrumentem osiągania równości są opodatkowanie i realizacja idei państwa dobrobytu. Ciekawe, że w Polsce bardzo często słowa pochwalne pod postulatem równości czy wyrównywania szans spotykają się z frontalną krytyką za pomocą hasła „precz z socjalizmem”. Nie mogę do tej pory zrozumieć, dlaczego korekta kapitalizmu od razu w głowach wielu oznacza socjalizm, czyli system, którego podstawą jest wspólna własność realizowana poprzez zniesienie własności prywatnej.
Dlaczego wprowadzenie mechanizmów regulujących od razu ma nas prowadzić do socjalizmu i, jak rozumiem, docelowo z powrotem do komunizmu, a nie poprawić wady kapitalizmu? Kapitalizm w czystej, liberalnej postaci byłby może i wspaniałym światem, ale tylko pod warunkiem, że „wszystkie inne okoliczności byłyby stałe”, a ludzie podejmowaliby takie same decyzje ekonomiczne bez względu na swoje emocje i afekty. To właśnie brak występowania w rzeczywistości zasady „ceteris paribus”, o czym w swojej książce Ekonomia dobra i zła wspomina Tomáš Sedláček, oraz wpływ ekonomicznie „nieracjonalnych” ludzkich zachowań, o czym piszą choćby ekonomiści szkoły behawioralnej, tacy jak Richard Thaler czy Daniel Kahneman, powodują, że konieczne są korekty kapitalizmu.
Warto za politologiem dr Ryszardem Szarfenbergiem zacytować Paula Samuelsona i Williama Nordhausa, dwóch wybitnych ekonomistów XX wieku, którzy w popularnym podręczniku do ekonomii napisali: „Chłodna analiza wskazuje, że debata o płacy minimalnej skupia się przede wszystkim na problemach interpretacji, a nie na podstawowych różnicach dotyczących ustaleń empirycznych… Ci, którzy są szczególnie zainteresowani dobrobytem grup o niskich dochodach, mogą uważać, że niewielkie przejawy nieefektywności są niewielką ceną, którą można zapłacić za wyższe dochody. Inni, bardziej zainteresowani skumulowanymi kosztami ingerencji w działanie rynku lub wpływem wyższych kosztów na ceny, zyski i międzynarodową konkurencyjność mogą utrzymywać, że te przejawy nieefektywności są ceną zbyt wysoką. Jeszcze inni mogą sądzić, że płaca minimalna jest nieskutecznym sposobem transferu siły nabywczej do grup o niskich dochodach; ci woleliby stosowanie bezpośrednich transferów dochodów lub subsydiowanie płac przez państwo zamiast deformowania systemu płac”.
Rzecz polityczna czy moralna?
Decyzję o ustaleniu wysokości płacy minimalnej trzeba pozostawić nie akademikom albo ekspertom, ale tym, którzy biorą odpowiedzialność za transfery społeczne. Oren Levin-Waldman, amerykański ekonomista, autor kilku książek w tematyce polityk płacowych napisał wprost, że „płaca minimalna jest przede wszystkim sprawą polityczną, a koncentrowanie uwagi na modelach ekonomicznych, jakby to one miały kierować procesem politycznym, jest całkowicie chybione”.
Płaca minimalna, owszem, godzi w interesy wielu przedsiębiorców, a wielu z nich na pewno z jej powodu miało lub wciąż ma duże problemy z zachowaniem optimum kosztowego w swoich firmach. Być może niejeden nawet zbankrutował z powodu jej podwyższenia w styczniu 2020 r. Z drugiej strony mamy według GUS-u około 1,5 mln osób (aż 17% wszystkich zatrudnionych w Polsce), które skorzystały z jej podwyższenia, a ich zarobki netto zwiększyły się o ponad 400 złotych miesięcznie na przestrzeni dwóch lat.
Serwis Picodi.com co roku przygotowuje estymację na temat kształtowania się wysokości płacy minimalnej „na rękę” w Polsce w stosunku do wydatków na dobra podstawowe. Niedawno oszacował, że w 2021 r. w Polsce na podstawowy koszyk na dobra spożywcze pozwalające przeżyć przez miesiąc należy wydać średnio 307,96 złotych, co stanowi 14,9% miesięcznej płacy minimalnej netto.
Picodi zestawia, jak procentowo ten wskaźnik kształtuje się w porównaniu z innymi krajami i okazuje się, że Polska jest pośrodku stawki krajów rozwiniętych, tuż obok Słowenii, Czech czy Portugalii, zaś na czele plasują się bogatsze kraje (w Wielkiej Brytanii czy Niemczech wystarczy około 7% z tamtejszych płac minimalnych na zakup podstawowych dóbr). Polska nie jest w tym przypadku krajem w jakiś sposób szczególnie się wyróżniającym na tle Europy, raczej jesteśmy w swoim „koszyku”. Jednak czytając wielu ekspertów, mam wrażenie, że w Polsce PiS dokonał jakiegoś radykalnego socjoekonomicznego eksperymentu, na co wskazują niektóre tytuły artykułów prasowych o podwyżce płacy minimalnej, np. Ten eksperyment nie zaszkodzi, ale mógłby poczekać.
Gdy spojrzymy na dane Eurostatu ze stycznia 2021, okaże się, że Polska ma bardzo zbliżoną kwotę płacy minimalnej w przeliczeniu na euro do tej w Czechach, na Litwie, w Estonii czy na Słowacji. Podwyższanie płacy minimalnej nie jest żadnym eksperymentem, ale jej poziom w okolicach 50-60% średniej krajowej w danym państwie staje się raczej w krajach OECD standardem. Gdyby nie została podwyższona w ciągu ostatnich dwóch lat, Polska byłaby pod tym względem w ogonie Europy.
Kapitalizm sam się nie reguluje
Joseph Heath, filozof i etyk biznesu, przypomina, że większość regulacji w gospodarce, takich jak bezpieczeństwo w miejscu pracy, procedury związkowe, gwarancje produktowe i ich obowiązkowe oznaczenia, kontrole emisji toksyn czy właśnie płace minimalne stały się normami prawnymi dlatego, że rynek sam ich nie potrafił uregulować. Kanadyjski naukowiec przypomina, że zanim te regulacje zostały unormowane prawnie, wiele z nich było przedmiotem debat etyków i ekonomistów, zastanawiających się, czy są potrzebne oraz sprawiedliwe.
Przypomnijmy choćby to, że jeszcze w latach 80. XX wieku gwarancja na zakupiony produkt w krajach kapitalistycznego Zachodu absolutnie nie była standardem. Z czysto wolnorynkowego punktu widzenia taka gwarancja wcale nie jest oczywista. Kupujący mógłby przecież sprawdzić sobie dokładnie produkt, zanim go kupi, i jeśli uzna, że może się zepsuć w trakcie użytkowania, nie finalizować transakcji. W takiej sytuacji producent felernych towarów po jakimś czasie powinien zbankrutować. Dlaczego tak się nie dzieje, wyjaśniał jako jeden z pierwszych Kenneth Arrow jeszcze w latach 50. XX wieku.
Jego teorie na temat asymetrycznej informacji na rynku oraz kosztów zewnętrznych zrewolucjonizowały spojrzenie na kapitalizm i jego możliwości samoregulowania się. Problemem wspomnianej gwarancji jest to, że konsument nie ma żadnych szans na zdobycie pełnej wiedzy o produkcie (występuje asymetria informacji). Państwo, wprowadzając na producentów obowiązek gwarancji, zabezpiecza konsumenta przed potencjalnym ryzykiem nieetycznej postawy producenta, który doskonale zna swój towar.
Docelowo większość z państwowych regulacji okazała się korzystna nie tylko dla pracobiorców i konsumentów, ale również dla biznesu. Jak przypomina harvardzki ekonomista rozwoju Ha-Joon Chang, to przeregulowane gospodarki, jak np. Szwecja czy Szwajcaria, radzą sobie najlepiej w wyścigu ekonomicznym. Jeśli pojedziemy trasą z Malmö do Göteborga, możemy się zdziwić, ile przy autostradzie widać kominów fabryk globalnych koncernów i lokalnych firm. Kiedy już przedsiębiorstwa te poradziły sobie ze szwedzką administracją, stają do wyścigu w wysoko jakościowej konkurencji na całym świecie.
Podkreślmy, że Szwajcaria jest najbardziej uprzemysłowionym krajem na świecie. Chang przytacza dane z początku XXI wieku, według których w przeliczeniu na mieszkańca Szwajcaria w produkcji wytwórczej przewyższa Japonię, USA oraz Chiny. Dlatego wyzwanie, jakim jest wysoka płaca minimalna, nie oznacza automatycznie dla polskiego biznesu upadku, ale wyzwanie, które polskie firmy są w stanie przekuć na globalny sukces, o czym jako przedsiębiorca jestem przekonany.
W debacie nad płacą minimalną nie ma prostych odpowiedzi. Bardzo trafnie na samym początku debaty nad jej podwyższaniem wypowiedziała się wspominana prof. Mączyńska-Ziemacka, stwierdzając, że wyższe płace to czynnik zmniejszający nierówności i dzięki temu nakręcający gospodarkę, a zarazem będący równocześnie wyzwaniem dla firm. Można spierać się, co jest ważniejsze, czy krótkookresowy los niektórych firm, czy pewne zmiany strukturalne w obszarze socjoekonomicznym w kraju, który wciąż boryka się ze skutkami przemian ustrojowych i pozostałościami po systemie nakazowo-rozdzielczym.
Płaca minimalna to nie tylko oczywiste korzyści dla osób otrzymujących najniższą płacę krajową. Warto pamiętać, że z tego instrumentu korzysta także gospodarka w skali makro. Rzecz jasna, samo jego wprowadzenie nie rozwiąże wszystkich problemów polskiej gospodarki, ale w jakimś stopniu pomoże uleczyć niektóre słabości polskiej gospodarki, takie jak niska aktywność zawodowa (65%, jedna z najniższych w krajach UE), wysoki odsetek niskich płac (17% pracujących dostaje płacę minimalną) czy ogromna szara strefa.
Filozof Kurt Baier napisał, że bycie moralnym oznacza „przestrzeganie zasad, które są zaprojektowane, aby unieważniać interes partykularny, zawsze wtedy, kiedy działa to w interesie wszystkich, ale w taki sposób, żeby wszyscy potrafili odłożyć na bok swój własny interes”. Zdaje się, że płaca minimalna jest w tym kontekście sporym wyzwaniem, ponieważ polepszenie sytuacji jednych nie odbędzie się bez chociażby krótkoterminowego pogorszenia sytuacji drugich. Określenie, kim mają być ci pierwsi, a kim ci drudzy, związane jest z wejściem w obszar bardzo trudnego i silnego konfliktu interesów. Kiedy jakiś czas temu zastanawiałem się, co sam powinienem o tym myśleć, przypomniał mi się komentarz mojego kolegi, wypowiedziany jeszcze w 2019 r.: „eksperci dywagować sobie mogą, ale jak tu przeżyć od pierwszego do pierwszego za 2061,67 zł na rękę”.
Niniejszy tekst publikujemy w ramach współpracy Klubu Jagiellońskiego z Fundacją Projekt PL. Fundacja Projekt PL chce dostrzegać szerszy wymiar biznesu, jego społeczną odpowiedzialność oraz to, że praca jest ważniejsza od kapitału. W swoich staraniach dąży do ukazywania istotności zrównoważonego społeczno-gospodarczego rozwoju Polski, który musi być osiągnięty dzięki szukaniu synergii na poziomie pracodawca-pracownik, państwo-jednostka, poborca-podatnik. Więcej na jej temat możecie przeczytać na stronie internetowej Fundacji.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz powyższej informacji.