Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kędzierski: Więcej pieniędzy na politykę pronatalistyczną nie da nam więcej dzieci

Kędzierski: Więcej pieniędzy na politykę pronatalistyczną nie da nam więcej dzieci https://unsplash.com/photos/cRRDzGxqVe8

„Od kwietnia 2016 r. do polskich rodzin płynie strumień pieniędzy o bezprecedensowej skali, obecnie także na pierwszo dziecko. Wskoczyliśmy do europejskiej czołówki państw wydających najwięcej na politykę rodzinną. Mamy jedne z najdłuższych urlopów macierzyńskich w Europie, wymiennych w części na urlopy ojcowskie. Mamy coraz więcej miejsc w żłobkach za sprawą istotnie wzmocnionego programu „Maluch+” ‒ rząd Zjednoczonej Prawicy trzykrotnie podniósł wartość publicznej dotacji na ten cel. Co się dzieje z dzietnością? W 2017 r. i 2018 r. jej współczynnik wzrósł z ok. 1,35 do niemal 1,5. A potem przyszedł 2019 r. i pozytywny trend uległ odwróceniu. Możliwe, że z powodu pandemii niedługo na trwałe spadniemy poniżej 1,3” – pisze Marcin Kędzierski, główny ekspert CAKJ, dla Dziennika Gazety Prawnej o przyczynach fiaska polityk pronatalistycznych.

„Patrząc na doświadczenia wielu krajów, nie mam przekonania, że „więcej tego samego” (żłobki, etc.) przyniosłoby oczekiwane rezultaty, czyli zbliżenie się do współczynnika dzietności na poziomie 1,8‒2, co i tak byłoby poniżej stopy zastąpienia (2,11). W tej bezradności nie jesteśmy sami – dzietność spada globalnie, rządy wielu państw próbują coś z tym zrobić, ale niewiele z tego wychodzi. W stawianej często za wzór rozwoju bogatej Korei Południowej współczynnik dzietności spadł w 2019 r. do poziomu 0,92. W jakimś sensie należy się zatem cieszyć, że 500+ jednorazowo skłonił kobiety z wyżu demograficznego przełomu lat 70. i 80. XX w. do urodzenia trzeciego dziecka – to właśnie ta grupa w istotnej mierze odpowiada za kilkadziesiąt tysięcy „dodatkowych” dzieci. Pewnie gdyby program ten wprowadzono dekadę wcześniej, liczba urodzeń byłaby nieco wyższa. Czy zatem efekt był wart wydanych pieniędzy? Tak, ale dlatego, że – jak od początku przekonywałem – „Rodzina 500+” nie jest programem pronatalistycznym, lecz społecznym – świadczenie przyczyniło się do materialnej emancypacji wielu polskich rodzin, które po raz pierwszy mogły sobie pozwolić choćby na wakacyjny wyjazd nad morze” – komentuje ekspert.

„W świetle tych obserwacji hipoteza o ekonomicznych źródłach niskiej dzietności w mojej opinii nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Oczywiście kobiety potrzebują bezpieczeństwa materialnego, dlatego bony wychowawcze przewidziane w Polskim Ładzie, pozwalające rodzicom wybrać model opieki nad dzieckiem (żłobek/opiekun/rodzic), wraz z programem tworzenia nowych żłobków zapisanym w Krajowym Planie Odbudowy, należy ocenić pozytywnie. Nie będzie jednak z tego zauważalnie więcej dzieci. Czynników determinujących dzietność trzeba bowiem szukać gdzie indziej. Jednym z nich jest bezpieczeństwo relacyjne, na które składa się kilka elementów, takich jak gwarancja, że kobieta z małym dzieckiem nie będzie pozostawiona sama sobie, a jej możliwości funkcjonowania w społeczeństwie nie zostaną wraz z macierzyństwem ograniczone. Jako matka będzie bowiem mniej dyspozycyjna i atrakcyjna – nie tylko w sensie zawodowym, lecz także matrymonialnym (w wypadku rozpadu związku z ojcem dziecka ma mniejsze szanse na znalezienie nowego partnera). Co istotne, w tym opuszczeniu nie tyle chodzi o państwo, ile o intymną relację z kimś bliskim. Niestety, wraz z rozpadem więzi pokoleniowych spowodowanych masową migracją krajową i zagraniczną, osłabieniem trwałości małżeństw oraz postępującą atomizacją społeczną rośnie ryzyko osamotnienia, a co za tym idzie, wzrasta lęk kobiet przed „uwięzieniem się” przy dziecku” – uważa Kędzierski.

„Tak dochodzimy do roli współczesnych mężczyzn, którzy na równi z kobietami są współodpowiedzialni za spadek dzietności. W moim odczuciu mężczyźni nie potrafili się odnaleźć w sytuacji słabnięcia norm kulturowych zachęcających do pozostawania w związku. Nie twierdzę, że są wybitnie mniej odpowiedzialni czy wierni niż w przeszłości, lecz że po prostu nie wytworzyli w sobie wewnętrznych, niewymuszonych kulturowo motywacji do budowania trwałych związków. Nie będzie więc zbytnim nadużyciem stwierdzenie, że współczesne kobiety coraz częściej nie mają z kim budować relacji i decydować się na dziecko. Jesteśmy bowiem świadkami wielowymiarowego kryzysu relacji międzyludzkich. Kryzysu, którego niestety nie rozwiążą (tylko) pieniądze” – ocenia ekspert.

„Trzeba zatem zadać sobie inne fundamentalne pytanie: czy spadająca liczba urodzeń powinna nam w ogóle spędzać sen z powiek? Może niższa dzietność to wcale nie jest problem? Może mniejsza liczba dzieci to mniej patologii, które często są łączone z rodzinami wielodzietnymi? Może to szansa na szybszy rozwój i zmniejszenie nierówności społecznych? Albo droga do rozwiązania problemów ekologicznych, jak głoszą niektórzy? Wreszcie może nie ma się co przejmować systemem emerytalnym czy zdrowotnym, skoro mogą nas utrzymać imigranci z państw, w których przyrost naturalny wciąż jest wyższy niż 2,1? Może, ale to myślenie bardzo krótkowzroczne. Pewnie nie wrócimy już do współczynnika dzietności gwarantującego zastępowalność pokoleń, ale z perspektywy rozwoju społeczno-gospodarczego czy technologicznego dzieci mogą stanowić cenny zasób społeczny i nie powinniśmy z nich tak łatwo rezygnować. Po pierwsze, wychowywanie większej liczby potomstwa może (choć oczywiście nie musi) nauczyć nas samoograniczania się i rezygnacji z części własnych potrzeb – co będzie niezwykle istotne w rzeczywistości tzw. postwzrostu (degrowth). Po drugie, wychowywanie potomstwa może nauczyć nas budowania mniej interesownych czy nawet zmonetyzowanych relacji. Będzie to ważne w obliczu starzenia się społeczeństwa i konieczności zapewnienia opieki armii seniorów. Tego problemu nie rozwiążemy wyłącznie publicznymi czy rynkowymi mechanizmami ‒ bez społecznej wrażliwości na ludzi „nieproduktywnych”, którzy nie mogą nam wiele dać, możemy zgotować im (a tak naprawdę samym sobie) nieludzkie traktowanie na starość” – uważa Kędzierski.