Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Ukraina nie chce dłużej trwać w stanie zawieszenia. Czy Rosja odpowie zbrojnie?

Ukraina nie chce dłużej trwać w stanie zawieszenia. Czy Rosja odpowie zbrojnie? Casino Connection/flickr.com

Zwiększona koncentracja rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą wywołała poważny niepokój w NATO. Zaczęto głośno stawiać pytanie: czy Rosja zdecyduje się na kolejną militarną inwazję? Wycofanie się wojsk, choć chwilowo uspokoiło sztaby generalne na wschodniej flance, to nie zdezaktualizowało wątpliwości co do realności rosyjskiego zagrożenia. Czy był to strzał ostrzegawczy, który następnym razem zakończy się inwazją? Co może zrobić Polska, aby najgorszy scenariusz się nie wydarzył?

Rosyjska prowokacja?

W marcu niepokój w stolicach państw członkowskich NATO wzbudził obóz polowy w rejonie Woroneża, gdzie ściągały jednostki z całej Rosji. 30 marca głównodowodzący Sił Zbrojnych Ukrainy, gen. Rusłan Chomczak, poinformował, że wzdłuż granicy państwowej Ukrainy i na terytoriach okupowanych stacjonuje 28 batalionowych rosyjskich grup taktycznych i ściągnięte mają zostać kolejne. Obóz wojskowy powstał też na Krymie. W pierwszej połowie kwietnia specjalna misja monitorująca OBWE zarejestrowała na terytorium Donbasu najwięcej przypadków naruszenia rozejmu od początku roku. Napięcie wzrosło także na Morzu Czarnym: w marcu okręty Floty Czarnomorskiej wypłynęły na bliżej nieokreślony dyżur bojowy, a w kwietniu poinformowano o przerzucie 10 okrętów z Flotylli Kaspijskiej. Rosja zdradziła też swoje plany zamknięcia części Morza Czarnego dla żeglugi okrętów wojennych i jednostek obcych państw na pół roku.

Część ekspertów uspokajała, że skala manewrów Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej znacząco nie wykracza poza program ćwiczeń obserwowany w ubiegłych latach. Ponadto argumentowano, że Kreml mógłby przeprowadzić groźną ofensywę bez przetransportowywania dodatkowych żołnierzy i uzbrojenia. Ostentacyjność działań Rosji wzmagała wrażenie, że chodzi wyłącznie o prowokację i demonstrację siły.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w swoim przemówieniu z 20 kwietnia zadeklarował gotowość ukraińskiej armii do wszystkich możliwych scenariuszy. Dwa dni później rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu ogłosił, że żołnierze wracają do swoich jednostek, a cele postawione armii podczas niezapowiedzianego sprawdzianu gotowości uważa za „całkowicie zrealizowane” (choć sam konkretnie ich nie zdefiniował).

Jednak trudno deklarowany przez Szojgu manewr nazwać rzeczywistym wycofaniem wojsk. Jak podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, odwrót dotyczył tylko ok. 10% całości sił użytych w ramach sprawdzianu gotowości Sił Zbrojnych FR – dla pozostałych jednostek terytoria graniczne i okupowane są miejscem stałej dyslokacji. Według różnych szacunków stacjonuje tam ok. 120-150 tys. rosyjskich żołnierzy. Powracające do swoich okręgów wojska pozostawiły zmagazynowane przy granicy z Ukrainą uzbrojenie.

Strategia podnoszenia napięcia miała też przetestować coraz częściej deklarowane przez amerykańską administrację wsparcie dla ukraińskiej suwerenności i integralności. Jeśli nie celem samym w sobie, to na pewno efektem pożądanym dla Putina było wprowadzenie nerwowości w amerykańskim dowództwie, przy jednoczesnym budowaniu narracji o sile militarnej Rosji. Pentagon oznajmił, że rozmieszczenie wojsk rosyjskich jest „z pewnością większe” niż nagromadzenie, które towarzyszyło aneksji Krymu w 2014 r. Europejskie dowództwo amerykańskich sił zbrojnych (EUCOM) wprowadziło stan najwyższego poziomu zagrożenia. Choć prawdopodobieństwo otwartych działań oceniano jako niskie, to nie wykluczano, że Rosja będzie szukać pretekstu dla intensyfikacji konfliktu.

Kolejnym celem było obnażenie realnego braku pokrycia wsparcia deklarowanego Ukrainie przez kraje UE. Kreml wyciągnął pozytywne dla siebie wnioski, które potwierdziły utarty przez Rosjan slogan: nikt za Ukrainę nie będzie walczył. Według propagandy rosyjskiej „kolektywny Zachód” jest zbyt słaby, by podjąć ryzyko interwencji zbrojnej. Joe Biden zaproponował Putinowi spotkanie, co zostało zinterpretowane przez przychylne Kremlowi media jako wyraz strachu przed rosyjską siłą: jak niegdyś, dwa wielkie imperia mają decydować o losie świata jak równy z równym.

Taka narracja jest wykorzystywana przez rosyjskich rządzących na potrzeby polityki wewnętrznej, która w ostatnich miesiącach jest pasmem niewygodnych wyzwań, o których pisałam 2 miesiące temu na naszych łamach: kryzys wywołany pandemią, stagnacja ekonomiczna, aresztowanie Aleksieja Nawalnego, spadek poparcia Jednej Rosji, a na tym tle zbliżające się jesienne wybory do Dumy. Ukraina może z powodzeniem odegrać rolę tematu zastępczego, który pozwoli skierować uwagę społeczeństwa na politykę zewnętrzną.

W kwietniowym orędziu do Zgromadzenia Federalnego Putin żalił się, że społeczność międzynarodowa bezpodstawnie „czepia się” Rosji: „nie chcemy palić mostów, ale jeśli ktoś zechce je palić, to powinien wiedzieć, że odpowiedź Rosji będzie szybka, asymetryczna i ostra”. Rosyjski przywódca sięga po opracowaną przez siebie metodę „usprawiedliwionego zastraszania”. Na razie, na szczęście, jego groźby są równie symboliczne jak gesty wsparcia europejskich państw.

Zełenski szuka międzynarodowego wsparcia

Czy Ukraina byłaby w stanie stawić opór? W przemówieniu z 20 kwietnia Zełenski przekonywał, że dzisiejsza Ukraina diametralnie różni się od tej z 2014 r. Przez 20 lat swojego istnienia kraj stopniowo reorientował się na Zachód, zyskując niezależność od Rosji. Choć porównywanie możliwości militarnych obu krajów nie może przynieść zaskakujących wniosków, to jednak Ukraina daje wyraźne sygnały, że jest lepiej przygotowana niż Gruzja w 2008 r. Przez ostatnie 7 lat USA dostarczyło Ukrainie pomoc militarną wartą około 2 mld dol., w tym m.in. dwie transze rakiet Javelin. Nawet wśród ekspertów rosyjskich pojawiła się obawa, że wielkoskalowa inwazja zbrojna na Ukrainę może przybrać scenariusz skrajnie niepopularnej, krwawej i ciągnącej się wiele lat wojny w Czeczenii.

Jednocześnie Zełenski nie chce powtórzyć losu ówczesnego prezydenta Gruzji, Micheila Saakaszwilego, którego zgubiła konieczność działania w pojedynkę. Nieustannie wywiera nacisk na środowisko międzynarodowe, przekonując, że jedynym realnym sposobem zakończenia konfliktu w Donbasie jest przystąpienie jego kraju do NATO.

Czy jest to możliwe? Wiele zależy od największego członka Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego. Mimo że Ukraina i USA utrzymują aktywne kontakty dyplomatyczne (6 maja wizytę w Kijowie złożył amerykański sekretarz stanu Antony Blinken), Joe Biden wciąż odkłada spotkanie z ukraińskim prezydentem. Nowy amerykański prezydent w warstwie retorycznej zaprezentował ostrzejszą retorykę wobec Kremla niż jego poprzednik, ale w działaniu okazuje się równie pragmatyczny (o czym pisał na naszym portalu Andrzej Kohut). Aby załagodzić wrażenie obojętności, amerykański departament obrony ogłosił, że Stany Zjednoczone przekażą Ukrainie warty 125 mln dolarów pakiet wsparcia. Nadzieje ukraińskich władz podtrzymuje też Litwa, obiecując stworzenie dla Kijowa Planu działania na rzecz członkostwa (MAP), co umożliwiałoby temu krajowi dołączenie do NATO.

Głównym czynnikiem pchającym Ukrainę w stronę ściślejszej współpracy z USA jest nieefektywność negocjacji w formacie grupy normandzkiej (Niemcy, Francja, Ukraina, Rosja). Zgodę Zełenskiego na  formułę zaproponowaną przez niemieckiego prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera, mającą uregulować status Donbasu, wielu odebrało jako kapitulację Ukrainy przed Rosją. Oznacza ona rozbicie integralności Ukrainy i utratę kontroli nad terytorium okupowanym na rzecz lokalnych władz. Według krytyków, formuła nie dawała gwarancji, że wybory w Donbasie odbędą się zgodnie z międzynarodowymi standardami.

Impas wokół porozumień mińskich dotyczy nie tylko statusu separatystycznych republik i technicznych aspektów przeprowadzenia tam wyborów, ale też kardynalnej różnicy w określeniu stron sporu. Kreml interpretuje konflikt jako ukraińską wojnę domową i preferuje format Trójstronnej grupy kontaktowej, która włącza do negocjacji samozwańczych przywódców Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) i Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL).

Dopuszczenie do legitymizacji władz separatystycznych republik i pozostawienie furtki dla wymuszenia przez Moskwę federalizacji Ukrainy byłoby powtórzeniem błędów Mołdawii czy Gruzji. Jednocześnie jakakolwiek próba rewizji porozumień mińskich jest sabotowana przez Moskwę, jak choćby zaproponowana przez Niemcy i Francję realizacja postanowień w formacie tzw. klastrów, które skupiają się na uzgadnianiu kolejności realizacji inaczej postrzeganych przez Kijów i Moskwę punktów porozumień. Nowy plan przedstawiony przez Ukrainę został lekceważąco skomentowany przez wiceministra spraw zagranicznych Rosji, Andrieja Rudenko: „Jaki plan pokojowy? Nie wiemy nic o planie pokojowym zaproponowanym przez Francję i Niemcy”.

Tlący się konflikt wydaje się dziś dla Moskwy stanem bardziej pożądanym niż kolejna aneksja. Pełnowymiarowa wojna z bratnim narodem może nie być dla Putina atrakcyjnym rozwiązaniem: ściągnęłaby na niego kolejne sankcje i z małym prawdopodobieństwem wywołałaby euforię podobną do tzw. krymskiego efektu (dużego wzrostu poparciu prezydenta, który nastąpił po aneksji półwyspu). W tym momencie nie tylko Donbas jest kartą przetargową w rozmowach z Kijowem, ale także cała Ukraina. Niestety, nie chcąc prowokować dalszych agresywnych zachowań Moskwy, zachodni przywódcy, najprawdopodobniej będą dalej przymykać oko na ewentualne łamanie praw człowieka czy standardów demokratycznych na terenach, które Rosja uważa za swoją strefę wpływów.

Putin czuje, że traci Ukrainę

Putin wielokrotnie powtarzał, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. Bushowi tłumaczył, że Ukraina nie jest niepodległym państwem. Straszył, że jeśli Kijów przystąpi do NATO, to może przestać istnieć. Dla elit kremlowskich niepodległość Ukrainy jest kaprysem niedorzecznych populistów (według propagandy – faszystów), a jej niezależność niewygodną przeszkodą w realizacji ambitnych geopolitycznych projektów.

Dla Kremla Euromajdan był zamachem stanu, a aneksja Krymu wygodną okazją do rozpoczęcia kampanii antyrosyjskiej. W emitowanym w państwowej telewizji rosyjskiej politycznym show 60minut wojenny ekspert Igor Korotczenko twierdził, że Ukraina pod patronatem USA przygotowuje blitzkrieg w Donbasie. Kilkakrotnie przewinęło się porównanie konfliktu do Srebrenicy – ostatnio analogii tej użył wiceszef administracji prezydenta Rosji Dmitrij Kozak.

Nie dziwi zatem decyzja Zełenskiego o nałożeniu sankcji wobec deputowanego ukraińskiej Rady Najwyższej Tarasa Kozaka i zamknięciu należących do niego prorosyjskich kanałów telewizyjnych. Jednocześnie Kijów wzmacnia swoją kampanię informacyjną, która nagłaśnia zagrożenie rosyjską agresją, próbując tym samym mobilizować zachodnich sojuszników i umiędzynarodowić konflikt.

Ukraina staje się coraz bardziej odporna na mechanizmy kontroli stosowane przez Kreml. Zmniejszył się nacisk gospodarczy, jaki stosowała Moskwa podczas pomarańczowej rewolucji. Od 2015 r. Ukraina w ogóle nie importuje gazu bezpośrednio z Rosji. Gaz rosyjski, jaki nabywa, pochodzi z europejskich krajów, częściowo w ramach tzw. wirtualnego rewersu z Polską. Na liście partnerów handlowych Ukrainy od zeszłego roku liderują Chiny. Modernizacja i szkolenie wojska mają nie dopuścić, by kolejne terytoria podzieliły los Krymu.

Wśród licznych gestów antyrosyjskich warto wymienić nałożenie w lutym br. sankcji na oligarchę Wiktora Medwedczuka – przyjaciela Putina, jednego z liderów prorosyjskiej partii Opozycyjna Platforma Za Życie. W marcu sankcje nałożono też na Wiktora Janukowycza i jego otoczenie. Ponadto, nowa strategia bezpieczeństwa Ukrainy podkreśla, że bezsprzecznie głównym zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju jest agresywna polityka Federacji Rosyjskiej. Niedoświadczony politycznie „Sługa narodu” zaczął budzić na Kremlu co najmniej poirytowanie. Kupuje od Turcji bezzałogowce Bayraktar TB-2 (te same, które pomogły rozstrzygnąć konflikt w Górskim Karabachu), zaprasza prezydenta Francji, Emmanuela Macrona, do podpisania deklaracji poparcia dla przyszłego członkostwa Ukrainy w UE, a jego ambasador w Berlinie opowiada dziennikarzom niemieckiego radia, że Kijów „zastanowi się także nad swoim statusem nuklearnym”.

Nastroje proeuropejskie wciąż dominują na Ukrainie: przystąpienie kraju do Unii Europejskiej popiera 59% Ukraińców. Jednak równocześnie elektorat Zełenskiego zaczyna wątpić w siłę sprawczą ekipy rządzącej: 74% ukraińskich respondentów twierdzi, że sprawy kraju idą w złym kierunku. Prezydent nie może dłużej trwać w zawieszeniu, oczekując, aż Zachód wyciągnie pomocną dłoń. Czas gra na korzyść ukraińskiej armii, która zwiększa zdolności obronne, ale postępująca deukrainizacja Donbasu oddala perspektywę zjednoczenia go z Ukrainą. Rosja rozdała mieszkańcom okupowanych terenów ok. 500 tys. rosyjskich paszportów, a ukraiński został tam pozbawiony statusu języka państwowego.

Jeśli Kremlowi nie uda się zdyscyplinować Kijowa za pomocą nacisków ekonomicznych, wojny hybrydowej i gróźb, następnym krokiem może być eskalacja militarna. Nie można zatem całkowicie wykluczyć, że jeśli Ukraina przekroczy czerwoną linię – za którą można uznać dołączenie do NATO – Moskwa zdecyduje się na intensyfikację działań wojennych. W rezolucji z 29 kwietnia posłowie Parlamentu Europejskiego zgodzili się, że w razie inwazji na Ukrainę UE musi zareagować surowymi sankcjami. Wymagać to będzie jednak jednomyślności państw członkowskich, co będzie trudne ze względu na ich rozbieżne interesy w relacjach z Rosją.

Co może zrobić Polska?

Martwi pominięcie Polski, która jest naturalnym sojusznikiem w walce z Kremlem, przez Wołodymyra Zełenskiego w swojej propozycji poszerzenia formatu normandzkiego. Trzeba jednak mieć na uwadze, że decyzja o składzie osobowym w tej grupie należy również do Rosji, z którą nie mamy najlepszych stosunków. Ponadto Polsce w pełnieniu roli adwokata Ukrainy nie pomagają napięte relacje Warszawy z instytucjami unijnymi, co niestety rzutuje na jej wkład w formowanie stanowiska UE.

Zainicjowane w 2009 r. także przez Polskę Partnerstwo Wschodnie (PW) zrealizowało wiele postawionych sobie celów w różnych obszarach: wspierania społeczeństwa obywatelskiego, stowarzyszenia politycznego, otwarcia dostępu naszemu wschodniemu partnerowi do unijnych rynków. Ukraińcy mogą też obecnie podróżować do UE bez wiz. Choć można PW przypisać ważny wkład w zwiększanie niezależności Ukrainy od Rosji, to jednak nie odpowiada ono na najbardziej istotne kwestie: bezpieczeństwa i sporów terytorialnych. Nie daje też konkretnej, jednolitej strategii dla dołączenia Ukrainy do UE, dlatego też postrzegane jest przez Kijów drugoplanowo.

Mimo nierozstrzygniętych kwestii historycznych dwustronne relacje Polski i Ukrainy są coraz lepsze. Na pewno warto pogłębiać pragmatyczną współpracę z naszym sąsiadem, która odpowiadałaby na jego współczesne potrzeby. Jednym z obszarów, na którym warto się skupić, jest integracja rynków gazu. Jesteśmy jednym z krajów nastawionych jednoznacznie antyrosyjsko i – jak przekonywał polski minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau podczas ostatniej wizyty w Kijowie – nieustannie działamy na rzecz wzmocnienia reżimów sankcyjnych UE wobec Rosji. Polska otwiera też rozmowy o możliwości włączeniu Ukrainy w projekty Inicjatywy Trójmorza i udziela praktycznej pomocy w reformowaniu sektora bezpieczeństwa zgodnie z zachodnimi standardami.

W zabiegach o przyjęcie Ukrainy do NATO jak na razie przoduje Litwa, jednakże podczas majowej wizyty Zełenskiego w Warszawie wybrzmiało także polskie poparcie dla przedstawienia „mapy drogowej” umożliwiającej naszemu sąsiadowi dołączenie do Sojuszu. Najważniejszą kwestią dla Ukrainy pozostaje bezpieczeństwo militarne, dlatego też, jeśli chcemy być wiarygodnym partnerem, musimy zdecydowanie popierać jej dążenia do członkostwa w NATO.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!

Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2021”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2021”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.