Afgański cmentarz imperiów. Amerykanie wracają do domu na tarczy
W skrócie
14 kwietnia prezydent USA Joe Biden ogłosił wycofanie amerykańskich żołnierzy z Afganistanu do 11 września br., podtrzymując decyzję Donalda Trumpa o zakończeniu najdłuższej wojny w historii Stanów Zjednoczonych. Wojny, która pochłonęła dziesiątki tysięcy ludzkich istnień i setki miliardów dolarów. Ameryka zostawia w Afganistanie spaloną ziemię i kieruje uwagę na nowy potencjalny teatr działań wojennych – Azję Południowo-Wschodnią. To symboliczne spięcie klamrą okresu walki z terroryzmem i otwarcie nowego rozdziału – konfrontacji z Chinami. Afganistan zaś, prawdopodobnie rękami talibów, tych samych, których rząd 20 lat temu zmiotła amerykańska interwencja, sam napisze swoją historię.
Wojska NATO i krajów sojuszniczych rozpoczęły ewakuację z Afganistanu już w kwietniu, a ostatnie jednostki opuszczą kraj w 20. rocznicę ataków terrorystycznych na Amerykę, w których zginęło 3 tys. osób. Biden z jednej strony utrzymuje w mocy decyzję Trumpa o zakończeniu wojny, z drugiej urealnia kalendarz opuszczenia kraju. W lutym 2020 r. w Dosze, stolicy Kataru, talibowie podpisali porozumienie z Amerykanami. Zakładało ono stopniowe zmniejszenie liczebności, a potem pełne wycofanie amerykańskich wojsk z Afganistanu z terminem 1 maja 2021 r. (już dziś niemożliwe do spełnienia ze względów organizacyjnych i logistycznych). W zamian talibowie zobowiązali się do zerwania współpracy z Al-Kaidą i dżihadystami z Państwa Islamskiego, zakończenia ataków na zachodnich żołnierzy i rozpoczęcia rozmów o pokoju z wspieranym przez Zachód rządem w Kabulu.
Obietnica w dużej mierze została dotrzymana i choć Al-Kaida nie zniknęła z listy kontaktów talibów, to ataki na NATO-wskie siły ustały i we wrześniu minionego roku talibowie usiedli do negocjacyjnego stołu z obozem rządowym. Intra-afgańskie rozmowy dotyczyły wymiany więźniów, warunków pokoju i wyłonienia rządu w demokratycznych wyborach. Ustąpieniu aktów przemocy wobec zachodnich żołnierzy towarzyszyło jednak znaczne zintensyfikowanie ataków na afgańskich cywili. Poziom bezpieczeństwa spadł, wzrosła agresja i liczba ofiar, a talibowie zaczęli odliczać czas do wycofania się amerykańskich wojsk. Zmiana władzy w Białym Domu doprowadziła do opóźnienia, lecz nie zatrzymania realizacji planu wycofania wojsk USA. Za Waszyngtonem podążyły wszystkie pozostałe sojusznicze kraje. Talibowie zostaną sam na sam ze słabymi i skorumpowanymi, choć nadal licznymi afgańskimi siłami rządowymi.
Nikomu nie zależy na ponownej destabilizacji i dalszym rozlewie krwi. Dlatego Turcja – mająca zaufanie talibów i utrzymująca nieoficjalne relacje z częścią dżihadystów w regionie, a jednocześnie będąca członkiem NATO – zaprosiła w kwietniu obie strony afgańskiego konfliktu do Stambułu na konferencję pokojową. Mediacje nie będą jednak proste – rzecznik talibańskiego biura w Katarze już zapowiedział na Twitterze, że jego stronnictwo nie weźmie udziału w żadnych rozmowach, dopóki wszystkie zagraniczne siły nie opuszczą Afganistanu.
Demokracja rodzi się w bólach
Czas gra na korzyść talibów. Po wyjściu Amerykanów Kabul zostanie pozbawiony realnego, twardego wsparcia i będzie sam musiał skonfrontować się z talibami, którzy już w zeszłym roku odbili z rąk rządowych część terenów. W tej chwili kontrolują większość terytorium kraju, głównie na obszarach wiejskich i górskich. W 2018 r. oddziały talibów szacowano na 60-80 tys., teraz ta liczba może być większa, bo wielu z nich po ucieczce z ogarniętej wojenną pożogą ojczyzny do bezpiecznego schronienia w Pakistanie wróciło do Afganistanu, włącznie z dowodzącymi i wyższymi rangą bojownikami. Po odwrocie Amerykanów i ich sojuszników nie będą musieli obawiać się starć z siłami NATO.
Oficjalne władze Afganistanu kontrolują jedynie kilka większych ośrodków miejskich, a pełen komfort rządzenia mają jedynie w stolicy. Siły rządowe nominalnie dysponują prawie 350 tys. sił porządkowych, jednak ta liczba robi wrażenie tylko na papierze. W rzeczywistości wielu policjantów i żołnierzy ma niskie morale, jest słabo przygotowanych do otwartej walki i trudno byłoby ich zmobilizować w razie kryzysowej sytuacji.
Wielu Afgańczyków obawia się powrotu talibów do władzy. Widmo wojny domowej, destabilizacji sytuacji wewnętrznej, ataków na cywili, powrotu do ciemiężenia kobiet i wprowadzenia szariatu jest ostatnim, czego by sobie życzyli. Z drugiej strony, talibów motywuje też chęć zemsty i odzyskania narodowej godności. Te uczucia dzieli część obywateli Afganistanu, zmęczonych wojną, amerykańską obecnością wojskową i życiem w ciągłej niepewności. Na przykład afgańscy farmerzy mają za złe Ameryce, że ta próbowała ograniczyć uprawę opium, ich głównego źródła dochodu. Wtedy zwrócili się do talibów (którzy notabene zgodnie z zasadami islamu sami ograniczali te uprawy w latach 90. XX wieku). W politycznym sensie talibowie stawiają na lokalną agendę i nie mają międzynarodowych ambicji w przeciwieństwie do Al-Kaidy, której cele zdecydowanie wychodzą poza granice Afganistanu.
Kwestia braku wolności dla kobiet nie jest wynalazkiem talibów – już mudżahedini w latach 90.ograniczali ich prawa (w rozumieniu zachodnim) do minimum. Oczywiście nie rozgrzesza to talibów, ale może uświadomić, że słaba pozycja kobiety w afgańskim społeczeństwie jest kwestią nieco głębiej zakorzenioną kulturowo. Historycznie pasztuński nacjonalizm opiera się na etniczności i plemiennym kodzie kulturowym, a nie na islamie. Z drugiej strony, warto jednak wspomnieć, że przed 1973 r. widoczne były ostrożne próby demokratyzacji i modernizacji kraju, również jeśli chodzi o prawa kobiet (konstytucja z 1964 r. m.in. nadawała im prawa wyborcze).
Szkoły, prąd, drogi, korupcja, ekstremizm, ofiary
Rząd w Kabulu nie zasłużył sobie na wielu oddanych zwolenników. Najważniejszym argumentem przeciw stołecznej władzy jest jej słabość i korupcja. Przez ostatnie 20 lat do Afganistanu szerokim strumieniem płynęły zagraniczne środki finansowe. Amerykański podatnik zapłacił za wojnę cały trylion dolarów. Spore sumy z tej kwoty rękami skorumpowanych przedstawicieli rządu opuściły kraj i według doniesień „The Guardian” zasiliły rynek nieruchomości w Dubaju.
Pieniądze na pomoc rozwojową były źle wydawane nie tylko przez niekompetentnych, często skorych do korupcji afgańskich urzędników, ale też przez zachodnie (głównie europejskie) organizacje pozarządowe, które ściśle nadzorowały wydatkowanie środków, co spowolniło rozwój oficjalnych afgańskich instytucji. Dodatkowo, inwestowano głównie w bezpieczeństwo (aż połowę środków), a budowa dróg – m.in. autostrady Ring Road, która okręgiem łączy najważniejsze ośrodki miejskie w Afganistanie – była regularnie atakowana przez talibów. Teraz to oni kontrolują spore odcinki tej trasy.
Niestety, także koszt ludzki konfliktu jest przytłaczający. Śmierć poniosło ponad 60 tys. członków afgańskich sił bezpieczeństwa i prawie 100 tys. cywili, a także ponad 2300 amerykańskich żołnierzy.
Amerykańska interwencja to jednak nie tylko pasmo porażek. Zbudowano 4 tys. km dróg i3500 szkół, w których mogły się też uczyć dziewczynki. 30% kraju zelektryfikowano, a 85% społeczeństwa ma dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. Z pewnością wielka w tym zasługa USA.
Jednak to zdecydowanie za mało. Afganistan to nadal jeden z najbiedniejszych krajów świata, w jego stolicy brakuje chodników, a woda pitna jest rzadkością – aż jedna trzecia społeczeństwa nie ma do niej dostępu. Korupcja odebrała Kabulowi legitymizację w oczach Afgańczyków, młode i wątłe instytucje nie pozwoliły na budowę stabilnego państwa, a słabe siły rządowe oddały na wielu terenach pole talibom. To sprawia, że ci ostatni mają pewne poparcie w afgańskim społeczeństwie, mającym do wyboru tylko skompromitowaną rządową alternatywę. Z Afganistanu płyną też znacznie głośniejsze sygnały, że jeśli talibowie zdobędą władzę, to nastąpi powrót do ekstremizmu, zamordystycznego państwa i prawa zgodnego z surową interpretacją Koranu. Pozbawieni amerykańskiego parasola bezpieczeństwa mieszkańcy miast planują emigrację, kobiety obawiają się ograniczenia ich wolności, urzędnicy rozliczenia ich działalności przez doraźne sądy.
Cały region boi się talibów
USA będą chciały utrzymać wpływ na bieżące wydarzenia. Biden już zadeklarował, że będzie dalej udzielał wsparcia demokratycznemu rządowi w Kabulu. Powstaje pytanie, na ile Biały Dom będzie zdeterminowany, żeby bronić przyjazny sobie rząd Ashrafa Ghaniego.
Po wyjściu NATO z Afganistanu talibom wróży się szybkie zdobycie władzy w większej części kraju. Pozbawiony pomocy rząd w Kabulu może nie przetrwać nawet kilku miesięcy. A terytorium to nie jest bynajmniej bezwartościowe. Afgańska ziemia skrywa surowce ziem rzadkich, które są wyceniane są na astronomiczną sumę od 1 do 3 bln dolarów. Problemem jest jednak infrastruktura – transport minerałów na większą skalę wymagałby obarczonych dużym ryzykiem inwestycji w wyjątkowo niestabilnym kraju. Drogi, linie kolejowe i kopalnie wymagałyby protekcji talibów i układania się z lokalnymi watażkami.
Nie tylko Afgańczycy boją się wojny domowej lub przynajmniej kontynuacji wewnętrznego konfliktu. Pakistan, który od początku konfliktu oskarżany jest o wspieranie, szkolenie i zapewnianie schronienia dżihadystom, może znaleźć się pod większą presją zagraniczną, żeby tę pomoc ukrócić.
Pakistan także przerabiał na heroinę opium, którego 90% światowej produkcji ulokowanej jest właśnie w Afganistanie. Finalnym konsumentem są często młodzi Amerykanie. Indie już wyraziły zaniepokojenie, że Islamabad wypełni próżnię po USA i zyska większe wpływy w sąsiednim kraju. Być może Indie znajdą sojusznika w Chinach, które obawiają się koncentracji w Afganistanie ujgurskich nacjonalistów i organizowania stamtąd zamachów w chińskiej prowincji Sinciang, w której mieszkają prześladowani Ujgurzy. Geopolityczne korzyści z amerykańskiej obecności w Afganistanie odnosiła też Arabia Saudyjska, próbująca otoczyć Iran antyszyickim pierścieniem.
Czy USA osiągnęła cele inwazji?
11 września 2001 r. światem wstrząsnęły ataki terrorystyczne na wieże World Trade Center i Pentagon, po których Stany Zjednoczone ogłosiły globalną wojnę z terroryzmem. George W. Bush wysłał wojska do Afganistanu, w którym terroryści związani z Al-Kaidą zbudowali sieć komórek szkolących radykałów. Pierwotnym celem było właśnie rozbicie tej siatki i został on w dużej mierze zrealizowany. Likwidacja schronienia dla ugrupowań terrorystycznych i schwytanie Osamy Bin Ladena, lidera operacji przeciwko Stanom Zjednoczonym (zarówno 11 września, jak i we wcześniejszych latach w atakach na amerykańskie placówki dyplomatyczne w Tanzanii, Kenii i Sudanie), to najważniejsze sukcesy. Od początku interwencji aż do dzisiaj z Afganistanu nie zaplanowano żadnego międzynarodowego ataku terrorystycznego.
Prezydent Donald Trump podkreślał, że misją USA nie było zapewnianie bezpieczeństwa Afgańczyków, odbudowa kraju i wspieranie demokracji, a więc nie ma uzasadnienia dla utrzymywania w Afganistanie wojskowego kontyngentu.
W budowie stabilnego systemu politycznego nie pomogło prawie 100 tys. żołnierzy za prezydentury Baracka Obamy, nie można więc było oczekiwać znacznych postępów od raptem kilku tysięcy żołnierzy, którzy pozostali na miejscu.
To właśnie z tej perspektywy należy oceniać wycofanie się amerykańskich sił. Sens przedłużania wojskowej obecności od lat był kwestionowany. Skoro pierwotne założenia zostały zrealizowane, a aktualnym uzasadnieniem wsparcia dla rządu w Kabulu jest zaledwie jego słabość (i ochrona części społeczeństwa przed bardziej autorytarnymi rządami), cel tej obecności stał się niezrozumiały i dla amerykańskiej opinii publicznej, i dla międzynarodowej społeczności, i wreszcie dla samych Afgańczyków, którzy chcą własny kraj budować własnymi rękami. Kolejne lata zachodniego zaangażowania mogłyby tylko utrzymywać kruchy i daleki od idealnego stan bezpieczeństwa, ale nie rozwiązałyby źródeł problemów trapiących Afganistan, tak jak nie rozwiązała ich ostatnia dekada.
Wejście USA do Afganistanu po wrześniu 2001 r. nie było długo przygotowywaną strategią, ale emocjonalną decyzją i próbą odpowiedzi na oczekiwania społeczne, a tym samym próbą zdobycia politycznego kapitału. Szybkie obalenie talibów i ustanowienie w krótkim czasie demokratycznego (choć mającego znamiona marionetkowego) rządu mogło częściowo zaspokoić oczekiwania Amerykanów, to jednak z czasem stawało się jasne, że brak klarownej strategii wyjścia po osiągnięciu konkretnych celów nie zbliża konfliktu do końca. Usunięcie legalnego rządu talibów – którego część stanowiła umiarkowana frakcja, niechętna do ukrywania Bin Ladena w kraju i ponoszenia związanych z tym międzynarodowych kosztów – zamiast przeprowadzania punktowych operacji w górskich terenach było decyzją, z którą wiązały się znaczące negatywne konsekwencje.
Stopniowa zmiana priorytetów
Jednym z najważniejszych momentów amerykańskiej obecności w Afganistanie było rozpoczęcie wojny w Iraku. Ta stała się wkrótce znacznie ważniejsza z punktu widzenia Pentagonu. Do Iraku kierowano najlepszych strategów i wojskowych ekspertów, co osiągnęło apogeum w latach 2007-2013. Większe możliwości oddziaływania na politykę w regionie Zatoki Perskiej, zatrzymywania aktywności Iranu i kontrola nad irackimi polami naftowymi spowodowały, że uwaga Białego Domu była dzielona między Afganistan a Irak w proporcji nawet 10/90%, jak donosił Washington Post.
Z czasem priorytety w afgańskiej wojnie się zmieniały. Od odwetu na Al-Kaidzie, który popierała znakomita większość amerykańskich wyborców, Biały Dom przeszedł do programu odbudowy kraju, tworzenia państwowości i stabilności. Było to przez pewien okres przyjmowane ze zrozumieniem przez opinię publiczną w Stanach Zjednoczonych, jednak w drugiej dekadzie XX wieku narastało zmęczenie niekończącym się konfliktem z rozmywającym się i coraz trudniejszym do osiągnięcia celem.
Narastająca rywalizacja amerykańsko-chińska i potrzeba przenoszenia coraz większych nakładów na bezpieczeństwo w regionie Indo-Pacyfiku wymogła na Waszyngtonie urealnienie spojrzenia na Afganistan.
Konsekwencją był kompromis polegający na próbie stworzenia tymczasowego rządu składającego się z przedstawicieli aktualnych władz i talibów aż do zorganizowania legalnych wyborów. Rząd w Kabulu, dla Zachodu demokratyczny i wiarygodny, dla talibów skompromitowany i skorumpowany, może jednak do nich nie dotrwać. Do jego utrzymania się potrzebne będzie zachodnie wsparcie, jeśli nie dzięki obecności wojskowej, to przez amerykańskie fundusze, siły specjalne i agentów.
***
O Afganistanie mówi się jako o cmentarzu imperiów. Kraj nie został podbity przez Wielką Brytanię w XIX wieku ani przez Sowietów w latach 80. XX wieku. Teraz na tarczy do domu wracają Amerykanie. W 2020 r. nigdzie na świecie nie zginęło w wyniku wybuchów bomb więcej osób niż w Afganistanie, co pokazuje, że bojownicy Państwa Islamskiego i Al-Kaidy czują się coraz pewniej. Teraz Afgańczycy będą samodzielnie zmagać się z wewnętrznymi problemami i to oni będą decydować o swojej przyszłości. Jednak nawet jeśli w niedalekiej przyszłości talibowie będą trzymać państwowe instytucje w swoich rękach – na co się zanosi – nie unikną oni rozgrywki z sąsiednimi mocarstwami. Gra toczy się o stabilizację regionu, likwidację bezpiecznej przystani dla terrorystów i warte majątek zasoby naturalne, które w nadchodzących latach będą nabierały na znaczeniu.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.