Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Nie tylko wspólny handel – Unia Europejska broni przedsiębiorców przed fiskusem

przeczytanie zajmie 10 min
Nie tylko wspólny handel – Unia Europejska broni przedsiębiorców przed fiskusem https://unsplash.com/photos/G_91H-3qZOA

Trybunał Sprawiedliwości UE orzekając na korzyść przedsiębiorców w sporach z fiskusem i tym samym dbając o niepogarszanie ich pozycji konkurencyjnej pokazuje kolejny silny argument za obecnością Polski w UE – przynajmniej dopóki pozostałe „linie obrony” przedsiębiorców nie zaczną lepiej działać.

Niedawny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) dotyczący rozliczania VAT w transakcjach międzynarodowych jest okazją do refleksji nad rolą tego europejskiego sądu. Najczęściej słyszymy o nim w kontekście przepychanek politycznych. W konsekwencji, zwłaszcza kiedy orzeczenie jest na niekorzyść Polski, TSUE zarzuca się upolitycznienie i stronniczość.

Czy te zarzuty są zasadne, nie podejmuję się rozstrzygać. Jednak ich pojawianie się dowodzi tego, że w powszechnej świadomości funkcjonuje zniekształcony obraz TSUE – instytucji, która jest jednak przede wszystkim sądem, a więc linią obrony przedsiębiorcy (obywatela) przed państwem, gdy to ostatnie pozwala sobie na zbyt wiele. A ta obrona jest potrzebna, czego dowodzą wyroki na korzyść przedsiębiorców w sporach z polskim fiskusem.

Poniżej analizuję dwie sprawy (obie z ostatnich zaledwie 6 miesięcy), które pokazują rolę Trybunału w obronie polskich przedsiębiorców przed nadmiernym (bo niezgodnym z unijnym prawem) apetytem fiskalnym naszych władz.

Sprawa C895/19 – nie można karać za opóźnione otrzymanie faktury

VAT (Value Added Tax) to podatek od wartości dodanej. Z samej nazwy można wyprowadzić jedną z podstawowych zasad, czyli jego „neutralność” dla przedsiębiorcy. Żeby ta zasada była zachowana, przedsiębiorca powinien płacić VAT tylko od „wartości dodanej” – czyli od tego, co sam „wytworzył” (w uproszczeniu, zysku). Jeżeli więc np. prowadzący salon samochodowy miesięcznie kupuje samochody za 1 mln zł, do tego ponosi 100 tys. zł innych kosztów (wynajem budynku, media, reklama, księgowa i doradca podatkowy, bez których przy tak skomplikowanych podatkach jak w Polsce nie miałby szans się samemu poprawnie rozliczyć itp.)., a sprzedaje te samochody za 1,5 mln zł, powinien efektywnie zapłacić VAT od 400 tys. zł „zysku”. Przy czym podatek i tak płacą klienci w cenach samochodów – a więc to nie przedsiębiorca powinien ponosić jego ciężar.

Aby ta zasada była realizowana przy zakupach z zagranicy, obowiązuje technika tzw. odwrotnego obciążenia. W skrócie: polski przedsiębiorca (trzymajmy się przykładu z samochodami) wykazuje od zakupu o wartości 1 mln zł VAT należny (czyli co do zasady podlegający zapłacie) oraz, jednocześnie, naliczony (czyli zmniejszający kwotę VAT do zapłaty). Oba od tej samej kwoty. W efekcie nie powinien w ogóle płacić podatku od zakupu samochodów – dopiero gdy zacznie je sprzedawać i osiągać „zysk”, VAT do zapłaty powinien się w praktyce pojawić.

Problem zaczyna się, jeżeli nie otrzymamy od dostawcy faktury będącej podstawą do rozliczenia. W praktyce w transakcjach międzynarodowych często uzyskuje się ją z dużym (kilkumiesięcznym, a bywa że większym) opóźnieniem. Do 2017 r. w takich sytuacjach po prostu czekało się z rozliczeniem podatku do momentu otrzymania faktury – i tak podatek był „neutralny”, więc budżet nie tracił na tym. Jednak ustawodawcy nie podobało się to, że przedsiębiorcy zwlekają z tym (podkreślam, czysto formalnym) rozliczeniem. Dlatego zmieniono przepisy, wprowadzając nową zasadę: VAT „należny” (ten podlegający zapłacie) należy rozliczyć nie później niż w 3 miesiące od miesiąca dostawy, a „naliczony” (ten obniżający zobowiązanie) – dopiero wtedy, kiedy wreszcie dostaniemy fakturę.

Rezultatem tych zmian były szeroko spotykane obciążenia odsetkami od zaległości podatkowych. Podatnicy dalej czekali na faktury. Kiedy więc taka faktura trafiała do rozliczenia, nie było innej rady. Powiedzmy, że dostawa samochodów miała miejsce w styczniu 2020 r., a fakturę dostaliśmy w kwietniu 2021 r. W efekcie od tego miliona złotych VAT „należny” trzeba wykazać, korygując zeznanie za kwiecień 2020 r., a „naliczony” – za kwiecień 2021 r. Oznacza to ponad 56 tys. PLN odsetek – rzeczywistego kosztu tego „neutralnego” VAT, który ponosi przedsiębiorca.

Zgodnie z uzasadnieniem przepisów, miało to „zmotywować” podatników do szybszego rozliczania transakcji, ale okazało się nonsensem. Po pierwsze, jak już opisałem wyżej, rozliczenie powinno być z zasady neutralne. Po drugie, niemożność rozliczenia w krótszym terminie nie zależy najczęściej od woli przedsiębiorcy. Księgowi nie rozliczają faktur pół roku czy rok po transakcji dlatego, że faktura czekając w biurku nabiera magicznych właściwości. Jeżeli to robią, to dlatego, że wcześniej nie dostali faktury.

Łatwo więc zauważyć, że obciążenie w takiej sytuacji odsetkami (które, jak widać na naszym przykładzie, mogą osiągać niebagatelną wysokość) jest niezgodne z zasadą neutralności VAT. Czy autorzy przepisów o tym nie wiedzieli? Musieli wiedzieć. Problem zgłaszano jeszcze zanim projekt trafił w ogóle do Sejmu (z inicjatywy np. KGHM Polska Miedź oraz Konfederacji Lewiatan); uwagi te jednak uznano za bezzasadne.

17 marca TSUE wydał korzystny dla podatników wyrok orzekający o niezgodności tych krajowych przepisów z zasadą neutralności VAT. Trybunał badał przepisy ustawy VAT, zgodnie z którymi odliczenie podatku VAT związanego z wewnątrzwspólnotowym nabyciem towaru (WNT) w tym samym okresie rozliczeniowym, w którym VAT jest należny, jest uzależnione od wykazania należnego VAT w deklaracji podatkowej, złożonej w terminie trzech miesięcy od upływu miesiąca, w którym w odniesieniu do nabytych towarów powstał obowiązek podatkowy (czyli, w uproszczeniu, miała miejsce dostawa towarów). Uznał, że zapisy te są niezgodne z regulacjami unijnymi. Oznacza to, że co do zasady, w przepisach krajowych nie może funkcjonować przepis uzależniający realizację prawa do odliczenia od wykazania transakcji w określonym terminie, przypadającym wcześniej niż możliwość odliczenia VAT (co powoduje konieczność zapłaty odsetek).

Wyrok TSUE pokazuje, że zastrzeżenia wobec zmian w ustawie były na miejscu. Na „usprawiedliwienie” rządzących należy jednak zauważyć, że wcześniej po ich myśli, a na niekorzyść przedsiębiorców orzekały sądy polskie (np. wyroki o sygn. III SA/Gl 1219/18, III SA/Gl 1090/18 czy I SA/Ol 524/19). W licznych wyrokach stwierdziły, że obciążenie odsetkami nie narusza tzw. zasady neutralności VAT. Dopiero sąd w Gliwicach w listopadzie 2019 r. zdecydował się skierować sprawę do TSUE. Jak się okazało, słusznie.

Sprawa C-335/19 – nie musimy płacić VAT za zbankrutowanego klienta

W artykule „Płynność, głupcze!” – trzy podatkowe sposoby na uzdrowienie gospodarki wspominałem, że VAT co do zasady przewiduje moment powstania obowiązku podatkowego (czyli kiedy „zaczynamy być zobowiązani” zapłacić podatek) oderwany od faktycznego otrzymania zapłaty od kontrahenta. W efekcie, jeżeli my jesteśmy dostawcą, a nasz kontrahent nam nie zapłacił, dalej musimy zapłacić podatek od wynagrodzenia, którego nie otrzymaliśmy.

Przeciwdziałać takim sytuacjom mają przepisy o tzw. „uldze na złe długi”. Jednak te obowiązujące w Polsce pozwalają na „wyłączenie” obowiązku zapłaty podatku od takiego nigdy nieotrzymanego wynagrodzenia tylko jeżeli spełnione są dwa, w praktyce problematyczne, wymogi:

  1. Wymóg zarejestrowania wierzyciela i dłużnika jako podatników VAT.
  2. Warunek nieznajdowania się żadnej ze stron w stanie upadłości, likwidacji lub postępowania restrukturyzacyjnego.

Gdybym więc np. jako doradca podatkowy umówił się na napisanie opinii za 1000 zł netto, dostarczył ją i nie otrzymał zapłaty, co – jak okazuje się zwykle w takich sytuacjach po czasie – wynika z niewypłacalności kontrahenta i ostatecznie postawienia go w stan likwidacji – co do zasady musiałbym zapłacić 230 zł VAT od tego nieotrzymanego wynagrodzenia. W takiej sytuacji żałowałbym straconego czasu i, relatywnie niewielkiego, ale jednak zauważalnego, obciążenia finansowego. Nie są to wielkie straty.

Gorzej jednak, jeżeli jestem (przykład z praktyki) dostawcą doniczek i roślin do sieci sklepów budowlanych, która stała się niewypłacalna. Wówczas oprócz znacznych kosztów poniesionych na wyprodukowanie towaru zostaję z VAT do zapłaty (i jako duży podatnik nieuprawniony do stosowania tzw. „metody kasowej” nie mogę się przed tym obronić).

Wymogi zawarte w polskich przepisach (w kształcie obowiązującym od 1 czerwca 2005 r. i nowelizowanych w 2009, 2013 i 2015 r. – także jeszcze przez poprzednie rządy) prowadzą więc w praktyce do „przerzucania” ciężaru VAT z przedsiębiorcy, który utracił płynność, na jego dostawcę. I znów na korzyść przedsiębiorców orzekł TSUE – stwierdzając, że ani niezarejestrowanie kontrahenta jako podatnika VAT, ani jego niewypłacalność nie mogą być podstawą do (w praktyce, nie wnikając w mechanizm) obciążenia VAT jego dostawców.

Sprawa rozpatrywana przed TSUE dotyczyła wynagrodzenia za usługi doradztwa podatkowego, wyświadczone spółce, która po terminie płatności na rzecz kontrahenta została postawiona w stan likwidacji – czym w świetle polskich przepisów uniemożliwiła skorzystanie z „ulgi na złe długi” i obniżenie przez swojego dostawcę zobowiązania w VAT. 15 października 2020 r. TSUE wydał wyrok, stwierdzający niezgodność polskiego przepisu z prawem UE, czym otworzył podatnikom drogę do korekty rozliczeń w VAT na swoją korzyść. Uznał, że wymogi do skorzystania z „ulgi na złe długi”, zakładające, że dłużnik i wierzyciel muszą być czynnymi podatnikami VAT, a dłużnik nie może znajdować się w trakcie postępowania upadłościowego lub w trakcie likwidacji, są niezgodne z przepisami prawa wspólnotowego.

Znów, TSUE musiał ratować sytuację pomimo wyroków polskich sądów, które nie akceptowały poglądu o naruszeniu przepisów UE (np. wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 7 czerwca 2017 r., sygn. akt I FSK 1962/15), a także organizacji społecznych zwracających na to uwagę w toku prac nad kolejnymi nowelizacjami przepisów (ostatnio podczas prac nad tzw. SLIM VAT krytykę zgłaszała np. Konfederacja Lewiatan).

Podzwonne, czyli dlaczego polscy przedsiębiorcy potrzebują TSUE

Zapewnienie rzeczywistej neutralności VAT jest konieczne, by polscy przedsiębiorcy mogli skutecznie konkurować na wspólnym rynku. Jeżeli w jednym państwie unijne zasady dot. VAT są respektowane, a w innym nie i przedsiębiorca musi np. płacić horrendalne odsetki, ponieważ dostawca spóźnił się z przesłaniem faktury, albo nawet zapłacić efektywnie cały VAT za klienta, bo ten upadł, więc fiskus „bierze” sobie VAT od dostawcy (w myśl zasady: nie ważne kto zapłaci, ważne żeby było zapłacone), to przedsiębiorca funkcjonujący w tym drugim państwie jest na gorszej pozycji niż jego konkurent z państwa o bardziej przyjaznym systemie podatkowym. W czasie, w którym producent płaci VAT za zbankrutowanego klienta, jego konkurent z zagranicy swoje wolne środki może przeznaczyć np. na prace badawczo-rozwojowe.

Ocena, jak Polska wypada na tle innych państw Unii Europejskiej, nie jest przedmiotem tej pracy. Warto zaznaczyć, że nie tylko my uchwalamy przepisy dotyczące VAT niezgodne z unijnymi dyrektywami. Takie wyroki dotyczą większości państw Unii (w tym np. ponoć faworyzowanych przez TSUE Niemiec – żeby podać przykłady tylko z ostatniego roku, sprawy C-371/19 czy C-346/19). Jednak w myśl zasady if it’s one or more, it’s an issue nawet bez porównywania z innymi państwami widać, że ochrona zapewniana polskim przedsiębiorcom przez TSUE jest przydatna. Obecnie funkcjonują, co do zasady, trzy „linie obrony” przedsiębiorców przed przepisami niezgodnymi z prawem UE:

  1. Zgłaszanie uwag podczas procesu legislacyjnego (jeżeli jest prowadzony na przyzwoitych zasadach, a nie jako „projekt poselski” – na etapie prac w Rządowym Centrum Legislacji, w rozsądnym czasie najwyżej kilku tygodni. Jeżeli jest „projektem poselskim”, uwagi można zgłaszać tylko podczas paru posiedzeń komisji sejmowych i senackich).
  2. Sądy krajowe. Przez zaskarżanie przepisów niezgodnych z dyrektywami określającymi zasady opodatkowania VAT przedsiębiorcy teoretycznie mogą uzyskać w polskich sądach orzeczenie na swoją korzyść. W praktyce jednak sądy orzekają, że przepisy polskie są z unijnymi zgodne.
  3. W pozostałych przypadkach sądy krajowe odsyłają do ostatniej linii obrony, wysyłając zapytanie prejudycjalne do TSUE, który wówczas stwierdza, że przepisy polskie są z unijnymi zgodne albo (jak w omówionych przypadkach) – niezgodne. W efekcie, przepisy są zmieniane, choć nie natychmiast, a często już przed tym podatnicy rozliczają się zgodnie z wyrokami TSUE (w oczekiwaniu, że w razie wejścia w spór z fiskusem wygrają w polskim sądzie, powołując się na wyrok TSUE).

Niezależnie od tego, która opcja polityczna rządzi, ma i będzie mieć pokusy uchwalania przepisów niezgodnych z prawem unijnym, na korzyść państwa, a niekorzystnych dla biznesu. Dlatego przedsiębiorcy potrzebują ochrony. Jak widać z opisanych tu przypadków, ograniczających się do wyroków TSUE z ostatnich zaledwie 6 miesięcy, pierwsze dwie linie obrony zawodzą. Podnoszenie argumentów o niezgodności projektowanych przepisów z regulacjami unijnymi, jak rozsądnie nie byłoby umotywowane, najczęściej nie odnosi skutku. Trudno ustawodawcy przyznać się, że napisał przepisy, które w ogóle nie powinny były powstać – a tak rządzący widzą spór z krytykami wadliwych nowelizacji. Również polskie sądy nie zawsze dostrzegają naruszenia interesów podatników (warto zauważyć, że WSA w Gliwicach, dokładnie ten sam, który skierował sprawę „odsetek” do TSUE, wcześniej wydawał wyroki dla podatników niekorzystne).

O tym, czy Polsce opłaca się być w UE, jak o wszystkich sprawach publicznych, należy rozmawiać, dopuszczając każdą tezę – również tę, że to członkostwo się nie opłaca lub w przyszłości może przestać się opłacać. Jednak praca, jaką wykonuje TSUE, orzekając na korzyść polskich przedsiębiorców w sporach z fiskusem i tym samym dbając o niepogarszanie ich pozycji konkurencyjnej, jest silnym argumentem na rzecz obecności Polski w UE – przynajmniej dopóki pozostałe „linie obrony” przedsiębiorców nie zaczną lepiej działać.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.