Transformacja energetyczna musi być odgórnie koordynowana [KLUB JAGIELLOŃSKI]
W skrócie
W tekście Chcemy sprawiedliwej transformacji energetycznej? Zaangażują w nią ludzi. Lokalnie Alicja Dańkowska bardzo słusznie przypomina o potrzebie uwzględnienia lokalnego kontekstu transformacji, ale niepotrzebnie całkowicie odrzuca rolę organów ogólnopaństwowych, które mają konieczne kompetencje do przeprowadzenia transformacji energetycznej. Ponadto zbyt optymistycznie podchodzi ona do aktualnej kondycji lokalnej demokracji w Polsce.
Ostrożnie z rozproszoną energetyką
Jeżeli za postulat Alicji Dańkowskiej uznać rekomendację, aby widzieć w regionalnych planach sprawiedliwej transformacji ćwiczenie z lokalnej demokracji, to oczywiście trudno z tym polemizować. Autorka badała sytuację w regionie bełchatowskim i trudno powątpiewać na tym przykładzie w jej słuszną diagnozę, że cierpimy na deficycie konsultacji w tworzeniu przyszłości regionu.
Dańkowska przypomina, że obok strategii regionalnych tworzona jest strategia centralna – krajowy plan transformacji, do którego odnosi się z wyraźną rezerwą. Zauważa ryzyko, „że pod jego przykrywką utrwalone zostaną dotychczasowe struktury i relacje władzy charakterystyczne dla scentralizowanego systemu energetycznego”. Argument ten dotyka jednego z kluczowych problemów jej wizji. Wspiera ona wyłącznie energetykę rozproszoną, widząc w niej jedynie pozytywne strony, a tym samym zupełnie pomija wagę energetyki scentralizowanej. W tym miejscu należy zaprotestować.
Choć wizja świata, gdzie każdy jest wytwórcą i odbiorcą jednocześnie, jest piękna i kusząca, to niestety jest koncepcją zbyt uproszczoną. Stawianie lokalności jako centralnej idei, do której należy dostosować cały system energetyczny, nie znajduje uzasadnienia i jest obarczone licznymi problemami. Duże elektrownie są potrzebne, aby zapewnić bezpieczeństwo i stabilność systemu. Ponadto nie są same w sobie niczym złym, co zdaje się sugerować autorka. To nie poziom „centralizmu” odpowiada za emisję CO2, a paliwo na jakim jest zbudowany miks energetyczny, czyli węgiel.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że według Dańkowskiej wszystko co lokalne i małe z definicji jest lepsze od tego co centralne i duże. Przestrzega ona przed rozwojem sytuacji analogicznej jak w Bełchatowie, gdzie „najsilniejsi gracze zgarną całą stawkę, maluczkim zostawiając minimum niezbędne do zachowania choć cienia pozorów przyzwoitości”. Tak wcale nie musi być. Oczywiście nie oznacza to, że nie powinniśmy rozwijać klastrów energii czy spółdzielni energetycznych, ale ich rozwój jeszcze przez długi czas będzie dodatkiem do wielkoskalowej energetyki, nie tylko zresztą w Polsce. Wynika to po prostu z tego w jaki sposób funkcjonuje ten system, a nie niechęci do lokalizmu energetyków.
Lokalizować, ale co?
Dańkowska idzie w swoim lokalizmie dalej. To nie tylko usilna promocja energetyki rozproszonej. Stawia tezę, że proces transformacji powinien być głównie zarządzany na poziomie społeczności lokalnych i samorządów, a nie w ramach wielkiego, rządowego projektu sterowanego centralnie, wskazując na udany przykład Regionalnego Planu Transformacji Wielkopolski Wschodniej. Przykład ten nie przekonuje, ponieważ odnosi się stricte do tego, co z definicji zaprojektowane zostało na poziomie lokalnym – regionalnego (!) planu transformacji.
Nieprecyzyjność procesu, którą ma na myśli autorka, utrudnia polemikę, bo może oznaczać całkiem różne zagadnienia. Jeśli autorka ma na myśli to, że cały proces transformacji energetycznej powinien być zarządzany lokalnie, to jest to abstrakcyjna wizja. Nawet w państwach głęboko federalnych występuje elementarna koordynacja tak złożonego i wymagającego procesu w systemie naczyń ściśle połączonych, jakim jest energetyka. Jeśli z kolei mowa tu jedynie o transformacji regionów pogórniczych, aby się przystosowały do nowych realiów, to należy podkreślić, że w dużej mierze… ma to już miejsce, co pokazuje przytoczony przykład Wielkopolski Wschodniej. Ponadto tam gdzie takowych planów nie ma, czyli np. w Bełchatowie, to właśnie władze lokalne ignorują proces konsultacji, wina nie leży na poziomie centralnym.
Konsultacje tak, wypaczenia nie
Lektura całości tekstu rozwiewa wątpliwości i utwierdza w przekonaniu, że jednak lokalistyczne ambicje sięgają dalej aniżeli zagospodarowanie pogórniczych terenów. Dańkowska stawia tezę, że „to właśnie na poziomie lokalnym upatrywać należy największego potencjału dla przeprowadzenia transformacji w sprawiedliwy, zrównoważony, transparentny sposób, uwzględniając interesy wszystkich stron (w tym środowiska naturalnego). Samorządy posiadają najlepsze narzędzia do zainicjowania i przeprowadzenie szerokiej i inkluzywnej debaty między różnymi grupami mieszkańców, organizacjami pozarządowymi, związkowcami, działaczkami społecznymi, lokalnym biznesem i naukowczyniami”.
Postawienie w centrum modelu regionalnych metod partycypacji rodzi poważny problem. Jak taki proces miałby wyglądać? W jakim trybie powinna zapaść decyzja o zamknięciu danej kopalni? Przykładowo odpowiedź na kluczowe pytanie, jak długo utrzymywać nierentowne kopalnie, to nie jest decyzja, która dotyczy tylko górników, czy nawet Ślązaków, ale wszystkich Polaków. Wszyscy dopłacamy ze swoich pensji do każdej tony wydobywanego węgla z deficytowych kopalni i ewentualne poważne awarie Krajowego Systemu Elektroenergetycznego, będą miały konsekwencje także dla sąsiednich regionów, a nawet całego państwa. Sugestia „ulokalnienia” dyskusji zapewne wynika z niewiary w narzędzia partycypacyjne na poziomie ogólnopaństwowym i trudno z takim założeniem polemizować – krajowym konsultacjom publicznym w Polsce bardzo daleko do ideału. Jednak to powinien być bodziec do ich naprawy a nie do porzucenia perspektywy obywateli z innych części Polski.
Powstaje w takim razie pytanie, czy to forma partycypacji ma dyktować wybór sposobu podejmowania decyzji, czy może na odwrót? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.
Polska jest państwem unitarnym, gdzie kluczowe kompetencje są ulokowane na poziomie centralnym, w tym także te dotyczące polityki energetyczno-klimatycznej. Oczywiście, fundamentalne decyzje muszą zakładać różne formy konsultacji publicznych, a te mające konsekwencje dla poszczególnych regionów także formy poważnej konsultacji lokalnych. Wnioski z nich powinny być realnie uwzględniane, ale za transformacje energetyczną całego kraju to rząd bierze odpowiedzialność polityczną. Skoro transformacja energetyczna, to proces dotykający każdego Polaka, to naturalnie centrum decyzyjne powinno być w rządzie, a nie na poziomie lokalnym. Na poziomie regionalnym powinny być podejmowane decyzje, które dotyczą stricte danego regionu.
Warto także podkreślić, że kluczowa rola rządu w technicznych sprawach o poważnych, ogólnopaństwowych konsekwencjach powinna wynikać nie tylko z ustroju Polski, ale także z konieczności, poniekąd arbitralnego, rozstrzygania sprzecznych interesów, których nie brakuje na froncie energetyczno-klimatycznym. Wizja Dańkowskiej pachnie przesadnym optymizmem, co do tego, że ta forma partycypacji pozwoli wypracować konsensualne rozwiązania, z którego każdy będzie zadowolony.
Charakterystyczny dla sposobu myślenia autorki jest fragment, w którym pisze ona, że „transformacja energetyczna jest procesem zbyt złożonym i zbyt głęboko ingerującym w tkankę społeczną, aby dało się ją zaprojektować i przeprowadzić ponad głowami obywateli”. Jasno sugeruje, że decyzja na poziomie centralnym jest z definicji „ponad głowami obywateli”, a na poziomie lokalnym już nie. To w jaki sposób przeprowadzi się proces konsultacji, a także w jaki sposób uwzględni się je w decyzji nie zależy od poziomu podejmowania decyzji tylko od podejścia konkretnych decydentów do sprawy. Zresztą sugerowanie, że demokracja na poziomie lokalnym funkcjonuje zawsze lepiej jest czystym myśleniem życzeniowym, nie mającym często pokrycia w rzeczywistości. Demokracja lokalna wcale nie musi odznaczać się mniejszą patologią niż na poziomie centralnym. Występujące często na szczeblu lokalnym media i organizacje pozarządowe nie są zawsze stanie wywrzeć takiej presji na decydentów jak duże NGO-sy i największe portale internetowe na arenie ogólnopolskiej. Nieakceptowalne jest także ukryte założenie, że przedstawiciele poszczególnych grup zawodowych lub społecznych mają większe prawo do reprezentowania „głosu” obywateli aniżeli rząd posiadający poparcie ogólnopaństwowego parlamentu.
***
Tekst Dańkowskiej warto czytać jako cenne przypomnienie lokalnego czy społecznego wymiaru transformacji energetycznej. Jest ono potrzebne szczególnie w kontekście długiej praktyki uzgadniania kluczowych zagadnień dotyczących górnictwa między przedstawicielami rządu i związkami zawodowymi bez udziału innych podmiotów. Niemniej jej przesadna wiara w lokalizm i nieufność wobec poziomu centralnego jest utopijna, a miejscami groźna dla powodzenia procesu zmian w polskiej energetyce. Proces ten musi być odgórnie koordynowany, chociaż z istotną rolą tak poszczególnych samorządów, jak i przedstawicieli różnych grup interesu.
Cykl „Spięcia” o sprawiedliwej transformacji powstał dzięki wsparciu ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.